Browsing Category finanse

Niesmak pozostał?

Czyli o tym, że przepowiednie ważnych są zazwyczaj samo spełniające, niektórzy politycy mają cywilną odwagę a przyszłość jest dość niejasna.

Jakoś bez większych emocji przyjęto mrożący krew w żyłach raport Bank of America Merrill Lynch. Analitycy tego banku sugerują, że nasz bilans płatniczy podlegał delikatnie mówiąc czynnościom które w inwestycyjnym żargonie określa się jako „grzanie ksiąg”. Zdaniem BofA, nasza kondycja jest dużo gorsza, a na dniach możemy się spodziewać korekty danych o bilansie płatniczym. Jednocześnie sugeruje się, że zmiany były by tak istotne, że pociągały by za sobą konieczność podniesienia stawki VAT ze względu na spowodowane korektą danych przekroczenie 55% udziału długu w PKB. Kaliber sprawy ma być tak duży, że analitycy od razu zakładają, iż w roku wyborczym NBP się na taki ruch nie zdecyduje. Message jest zatem prosty: fikcyjne prosperity obecnie kryje polityczny interes ale bez zastrzyku kapitału z zewnątrz pozostanie nam tylko żebranina w Bundes Banku. Gem, set, mecz.

Równolegle nie dodaje nam otuchy Menachem Z Rosensaft Radca Generalny Światowego Kongresu Żydowskiego, nawołując do bojkotu gospodarczego Polski do czasu aż ta zmądrzeje i uchwali ustawę reprywatyzacyjną. Cóż, choć wielokrotnie pisałem o skrajnej nieodpowiedzialności naszego państwa które jak tylko może uchyla się od zobowiązań, to w tym akurat przypadku trudno nie zgodzić się ze zdumiewająco odważną postawą Radosława Sikorskiego. Nasz Szef MSZ w kolejnej już wypowiedzi polemizuje z coraz bardziej radykalnym stanowiskiem środowisk żydowskich, ale Radosław Sikorski ma za pewne znacznie lepsze rozeznanie w tych kwestiach niż którykolwiek z polityków w obecnym rządzie.

Abstrahując od tego czy problem poruszony przez analityków Merrill Lynch jest prawdziwy czy wydumany, jego skutki będą jak najbardziej realne. Sugestie, że nasze wyniki ekonomiczne są „szyte” z pewnością przełożą się na decyzje inwestycyjne dużych dawców kapitału. A raport skonstruowano sprytnie bo ryzyka się wskazuje jednocześnie sugerując, że ich ujawnienie może być odłożone w czasie z przyczyn politycznych. Złoty nam się dzisiaj obsunął a giełda skorekciła czyli inwestorzy wycofują się z rynku co po takim raporcie nie jest dziwne.

Ale co będzie dalej? Scenariusze są trzy: a) NBP koryguje dane i jest to niewielka korekta b)NBP koryguje dane i przewala namsię bilans płatniczy do góry nogami c)NBP nie koryguje danych. Paradoksalnie każda z tych strategii jest zła, ponieważ zawsze będzie można napisać w kolejnym raporcie, że brak korek lub skala korekt podważa zaufanie do podwalin naszej gospodarki. Cokolwiek by się nie wydarzyło w najbliższym czasie tak czy inaczej spodziewam się systemowej erozji zaufania do buchalterii finansowej Polandy. Dalsza dewaluacja złotówki utrudni rządowi prowadzenie jakiejkolwiek samodzielnej polityki bo kraj balansujący na granicy magicznych 55% nie może sobie przecież na taki komfort pozwolić.

Bank of America skoncentrował się na naszym bilansie płatniczym nieprzypadkowo. Państwa na krawędzi są zawsze łatwym celem ataków walutowych i taki się moim zdaniem właśnie szykuje, obym się w tej kwestii mylił. W podobnej sytuacji znalazła się kiedyś Wielka Brytania kiedy broniąc parytetowego związku z DM praktycznie stopiła swoje rezerwy walutowe. Nam grozi obrona 55% status quo a efekt może być taki sam tyle że jesteśmy państwem biedniejszym. Karnawał gospodarczej prosperity najwyraźniej się kończy. Pytanie jak dojmujący będzie post.

7 komentarzy

Afrika Korps 2.

Czyli o tym co to jest Greenstream, jak się ma NATO do OKW oraz o tym, kto stworzył Libię i kto się szykuje do jej rozmontowania.

W prasie modny jest obecnie spór włosko-francuski z Libią w tle, który czytelnikom może się wydawać abstrakcyjny. Otóż nic bardziej błędnego. Rywalizacja Francji i Włoch w tym regionie datuje się właściwe od XIX wieku i być może wejdzie teraz ponownie w fazę ostrą. Otóż warto zauważyć, że Libia, jaką dzisiaj znamy, to w zasadzie wyłącznie twór włoskiego kolonializmu, który połączył w jedno Trypolitanię, Cyranejkę i Fezzan. Włochy – państwo zjednoczone skutecznie dopiero w 1871 roku poszukiwało rynków zbytu dla swojego prężącego muskuły przemysłu. Młode Królestwo Włoch nie miało jednak wielkich szans na północy Europy, toteż interesowało się Afryką jako terenem potencjalnie łatwiejszym. Warto pamiętać, że liderami kolonializmu byli podówczas Anglicy i Francuzi bardzo niechętnie patrzący na konkurentów. No, ale od czego są wojny. W efekcie porażki z Prusami w 1871 dokonało się, jak wiemy, zjednoczenie Niemiec, tak więc wśród chętnych na posiadłości zamorskie zrobił się spory tłok. W tym kontekście strategicznie najważniejsza była flota. A tego obszaru zazdrośnie broniła Francja i Anglia. Pod bokiem zaczęły im jednak wyrastać floty Niemiec i Włoch, których budowę lobbowały silne środowiska przemysłowców. Od 1882 roku dzięki zabiegom Bismarcka, Włochy przytuliły się do Niemiec, co dodatkowo zaostrzyło europejskie podziały. I nie wiadomo jakby się to wszystko ułożyło, gdyby nie to, że w 1890 r. Bismarck został odwołany ze swojego kanclerskiego stołka. Powód był prozaiczny: nowy cesarz pozbył się faceta, którego kiedyś wielbił; statek nie potrzebuje zazwyczaj dwóch kapitanów. Cesarz – zatwardziały militarysta, widział wojnę jako cel, Bismarck – jako element polityki. Ta ważna zmiana w prowadzeniu polityki zaczęła być widoczna prawie od razu i odbiła się na relacji Francja – Włochy. Francja zraziła sobie Włochy zajmując w 1881 r. Tunezję, ale teraz zaproponowała sprytnie Włochom poparcie w przypadku, gdyby zdecydowali się na lądowanie w zitalianizowanej Trypolitanii, w której trzymało się jeszcze Imperium Osmańskie. Tak też się stało i, pod pretekstem wyzwolenia tamtejszych obywateli, włoski desant w lutym 1911 r. zajął Trypolis w zasadzie bez większego problemu. Ale że apetyty były większe, wojownicy wybrali się na podbój Cyranejki i tu również szło dobrze aż dostali łupnia pod Tobrukiem. I mogłoby być bardzo niedobrze, gdyby nie wybuch I wojny bałkańskiej, który zmusił Turków do ewakuacji wojsk na ważniejszy teatr działań. W efekcie od 1912 roku Włosi zawładnęli całością obszaru, który nazwali Libią.

Aż do wybuchu II wojny światowej wszystko układało się doskonale. W zgrabnie rozwiniętych obozach koncentracyjnych przetrzymywano ok. 100.000 Arabów i nie tylko, a przemysł włoski dynamicznie rozwijał handel oraz poszukiwał ropy i gazu. Ale ponieważ Duce miał poważne ambicje, we wrześniu 1940 r. włości zaatakowali Egipt z marzeniem o zamoczeniu butów w Kanale Sueskim. Stało się jednak inaczej, bo już po kilku miesiącach Brytyjczycy zajęli całą Cyranejkę i doprowadzili front prawie dokładnie do tego samego miejsca, w którym znajduje się obecnie. No, ale na tym etapie pojawili się Niemcy z bratnią pomocą i w efekcie już w lutym 1941 w Libii pojawił się Afrika Korps, która w błyskotliwym pochodzie dociera aż do El Alamein, by tam – jako pokonany, opuścić ostatecznie kontynent w lutym 1943 r. Dodać należy, że DAK (czyli Deutsche Afrika Korps) zapisał się na zawsze w historii taktyki broni pancernej i nie tylko, a jej dowódca: Erwin Rommel, stał się jednym z najbardziej znanych dowódców II wojny światowej. Dzisiaj byłby na pewno militarnym celebrytą.

Równie znana, jak on sam, (zarówno w Niemczech jak i w krajach alianckich) była dowodzona przez niego formacja, opisywana namiętnie i często. Świadectwa obu stron konfliktu dowodzą, że były to walki prowadzone w sposób całkowicie odbiegający od wówczas znanego z innych teatrów działań. Na porządku dziennym były wymiany jeńców, wzajemne prowadzenie chorych, a zdarzały się nawet dostawy materiałów strategicznych, w tym benzyny! Być może miał tu swój udział TE Lawrence, którego „Siedem Filarów Mądrości” stanowiło lekturę oficerów po obydwu stronach frontu, a być może – niska zapalczywość walczących, którzy potykali się przecież na całkowicie abstrakcyjnym froncie. Mimo to walki były zacięte, a włoskie dywizje takie, jak choćby „Ariete”, walczyły dzielnie nie ustępując niemieckim. Tam, gdzie pojawiał się kontekst etniczny, robiło się bardziej krwawo i mniej rycersko. To forma walki stała się udziałem Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich wykrwawionej w Tobruku.

Ta przydługa dygresja ma na celu jedno: wskazanie, że polityka regionalna nie prowadzi się sama i jest zawsze funkcją czegoś. W tym regionie prowadzi się ją w funkcji surowców strategicznych i to, jak widać, od wielu lat. Tym samym nagłaśniany w mediach konflikt Francji i Włoch musi mieć swoje uzasadnienie. I ma. Uzasadnienie nazywa się Greenstream i jest podwodnym gazociągiem, który wprost z gazonośnych pól zachodniej Libii biegnie sobie do terminalu rozładunkowego na Sycylii. Tym samym ponad połowę libijskiego gazu odbierają Włochy, a resztę Europa Zachodnia, poprzez terminal NLG w Marsa El Brega. W przypadku ropy jest równie ciekawie, bo Włochy to ponad 40% libijskiego eksportu, a na dalszych pozycjach są Niemcy (10%), Francja (9%) i Hiszpania (8%), co tym samym daje prawie 70% eksportu alokowane do tych 4 krajów!

Tym samym Włochy są dosłownie „podłączone” do Libii, a struktura libijskiego eksportu wyraźnie dowodzi, że dla Amerykanów to sprawa drugoplanowa toteż przekażą prędzej czy później dowodzenie operacją w ręce NATO czyli i tak samym sobie bo przecież od zarania sojuszu dowodzą nim amerykańscy generałowie. Co ciekawe, poza NATO legalna wojna jest w tym regionie w zasadzie niemożliwa wiec Amerykanie w każdym wariancie trzymają rękę na pulsie, a jedyne co marginalnie łamie ich monopol to militarna współpraca francusko niemiecka.

Uzależnienie Włoch od Libii rzuca światło na inny aspekt sprawy. Współpraca z Kadafim była najwyraźniej niezwykle udana, i żadne zmiany nie były z perspektywy Włoch potrzebne stąd pewnie niegdysiejsze Włoskie ostrzeżenia o tłumach uchodźców. Reżim dbał, aby sycylijskie plaże nie musiały przyjmować tysięcy Libijczyków. Jak będzie z demokratycznym rządem ludowym? Nie wiadomo. Czy to dziwne, że Francja tak namiętne wyrywa się do dowodzenia operacją i bombardowania Libii w przypadku, gdy nie ma tam żadnej instalacji? Warto dodać, że Greenstream należy w znacznym stopniu do włoskiego Agipa i pewnie jest ubezpieczony, ale raczej nie od nalotów. Duża by to była strata. Ale wojna w Libii to nie tylko straty włoskie. Nasze media jakoś tak nie wspominają o tym, że w dniu 9 grudnia 2007 r. PGNiG uzyskało prawo do prowadzenia prac poszukiwawczych i podpisało z Libią umowę o ich przyszłej eksploatacji prawdopodobnego złoża w Murzuq w Zachodniej Libii. I co teraz? Czy nowy rewolucyjny rząd aby na pewno utrzyma koncesję?vOczywiście można dojść do wniosku, że to po prostu lud się burzy i mamy do czynienia z kolejnym usprawiedliwionym zrywem uciśnionych. Owi uciśnieni mają jednak broń i amunicję, a tej jak wiadomo nie sprzedaje się w supermarketach, więc musieli ją od kogoś dostać. Media donosiły, rzecz jasna, o przechodzących na ich stronę jednostkach, ale to całkowicie sprawy przecież nie wyjaśnia. Warto zwrócić uwagę na co innego. Obszar od Maroka do Tunezji od lat pozostaje we francuskiej strefie wpływów. Mimo niepodległości w każdym z tych krajów elity posługują się francuskim, który jest również drugim językiem w tych krajach. Mimo kolonialnych doświadczeń, Francja pozostała metropolią, która bardzo poważnie wpływa na sposób myślenia swoich dawnych klientów. W Libii choć takich uzależnień nie ma, pozostała skłonność do słonecznej Italii. Ale to przecież Francja od początku obecnych rebelii nagłaśnia je i ostentacyjnie udziela im poparcia.

Dzisiaj, kiedy świat trzeszczy w szwach, a kryzys energetyczny w całej rozciągłości puka do drzwi, wojna w Libii staje się kolejnym testem spójności Unii, tyle że tym razem chodzi o interesy w starym stylu gdzie na szali jest coś więcej niż kolejne miliardy deficytów budżetowych na programy równości. Kontrola zasobów będzie wymagała zastosowania jakiejś realnej siły.

A w Libii prędzej czy później jakaś mutacja Afrika Korps pojawić się musi, nawet jeśli odgrzebie się stare granice i na nowo podzieli Libię na Cyranejkę i Trypolitanie połączoną z Fezzanem. Sarkozy ma ochotę odbudować potęgę Francji w regionie, a ma ku temu lepsze predyspozycje niż Berlusconi, jako że armia francuska jest nie tylko dwa razy większa od włoskiej, ale też dysponuje własnym potężnym arsenałem atomowym oraz, co chyba najważniejsze, bazami wojskowymi w Afryce, w tym w sąsiadującym z Libią Czadzie, a na odległej o dwie godziny lotu Korsyce – utrzymuje w ciągłej gotowości elitarny 2 regiment powietrzno desantowy Legii Cudzoziemskiej.

Czas pokoju  się kończy a Libia to pierwsza europejska wojna o zasoby które trzeba kontrolować samemu bo ceny surowców strategicznych mogą wywalić w powietrze budżety najmocniejszych krajów.  Francja to najwyraźniej wie: było nie było, po raz pierwszy od wielu lat otworzyła nową wojskową bazę zagraniczną. W Emiratach Arabskich. Wraca do łask doktryna Clausewitza: wojna to nadal polityka tyle, że  prowadzona innymi środkami.

6 komentarzy

Aguirre Gniew Boży

Czyli  o tym, że historia uczy nas głównie tego, że nigdy nikogo niczego nie nauczyła.

Rozwój wypadków  w Afryce ponownie skłania do namysłu nad scenariuszami użycia wojsk obcych do zabezpieczenia zasobów surowców w krajach obecnie zrewoltowanych. Nie ma to jak bratnia pomoc w czym co prawda ostatnio celuje armia USA ale nie jest wcale powiedziane, że ta „demokratyzująca” misja pozostanie wyłącznie jej domeną. W jednym z wcześniejszych postów pozwoliłem sobie na sugestię, że w taki właśnie celu mogą być użyte na przykład chińskie zasoby wojenne. Jeden z internautów, zwrócił mi uwagę w liście, że to twierdzenie dość nierozważne, ponieważ poza amerykanami nikt nie prowadził i nie prowadzi operacji zamorskich o dużej skali. Otóż pragnę zapewnić, że międzykontynentalna wyprawa po surowce pod pretekstem umacniania wolności jak najbardziej się odbyła. Nie firmowała jej Ameryka tylko Kuba i miała miejsce w Angoli.

Portugalia delikatnie mówiąc nie maszeruje dzisiaj w awangardzie europejskich państw, ale były czasy kiedy Lizbona dyktowała swoje warunki na sporych połaciach kuli ziemskiej. Że w podbojach poszło jej nieco gorzej niż Hiszpanii to osobna sprawa, ale miała też szczęście trafić na zasoby których wartość doceniono w czasach kiedy kolonie hiszpańskie były już tylko wspomnieniem. Posiadłości którymi w Afryce subsaharyjskiej władała Portugalia to Gwinea Portugalska, Mozambik i właśnie Angola. Gwinea i Mozambik o ile mi wiadomo, mieszczą się w czołówce najbiedniejszych państw świata i od czasu zakończenia walki o niepodległość ( 1974 ) pogrążają się w otchłani niekończących się wojen. W Angoli historia potoczyła się inaczej.

Kolonia obficie wyposażona w kopaliny ( ropa, złoto, diamenty ) długo dostarczała metropolii atrakcyjnych profitów ale jak wiadomo, kontynent stał się areną zimnowojennej walki a rodzącym się nacjonalizmom arabskim i afrykańskim finansowanym obficie przez ZSRR przyszła jeszcze w sukurs Francja przyznająca niepodległość na prawo i lewo. ( De Gaulle w 1958 roku przyznał niepodległość wszystkim koloniom francuskim ). Polityka tonącej Francji skutecznie pokrzyżowała szyki innym posiadaczom afrykańskich aktywów. Najbardziej stratni na tym procesie byli Belgowie. Bo to w ich posiadaniu znajdował się prawdziwy afrykański skarb czyli Kongo a  przede wszystkim jego niezwykle bogata prowincja Katanga. W owych czasach 60% światowej produkcji diamentów i 30% światowej produkcji miedzi pochodziło z tej unikalnie zasobnej krainy. To co się w tym kraju działo zasługuje na osoby post choćby dlatego, że wśród wielu najemników walczył tam Jan Zumbach ( weteran dywizjonu 303 ) a Mike Hoare dowódca najemników z Katangi to pierwowzór bohatera „Psów wojny” Frederica Forsytha. Miarą determinacji państw europejskich do kontroli tych zasobów może być to, że po raz pierwszy i chyba jedyny w WALCZĄCYCH siłach OZN znalazła się armia szwedzka! No ale trzeba przyznać, że rzadko kiedy tak doskonale splatały się interesy państw i prywatnych koncernów. Chciało by się zauważyć w tym miejscu, że podobna symbioza występować zaczyna dzisiaj.

Nas interesuje jednak Angola w  której Portugalczycy trzymali się mocno i mimo wydarzeń w sąsiednim Kongo systematycznie zwiększali zaangażowani intensyfikując akcję osiedlania białych której szczyt przypada na 1970 rok. W Angoli mieszkało wtedy 335.000 białych, a Luanda była trzecim po Lizbonie i Porto miastem portugalskiego świata.  Akcja osiedleńcza była rezultatem desperacji władz w metropolii które namiętnie eksportowały pozbawionych pracy Portugalczyków. Warto w tym miejscu zauważyć, że dla Salazara i jego junty wojskowej eksport obywateli był w zasadzie podstawowym sposobem rozwiązywania problemów społecznych. Liczono na to, że proces „wybielania” Angoli zapewni skuteczną kontrolę nad tym bogatym obszarem.

Tyle że, jak już wspominałem wyżej,  od 1961 roku toczyła się tu mniej lub bardziej agresywna,  zrodzona wypadkami w Kongo wojna domowa. Wojna, w   której uczestniczył systematycznie zwiększany kontyngent wojsk portugalskich. Jak sobie łatwo wyobrazić, w coraz większym stopniu kontyngent składał się z poborowych a nie zawodowych żołnierzy co systematycznie obniżało wartość bojową armii. Portugalskie siły zbrojne w 1973 roku spuchły do niebotycznych 150 tysięcy z pośród których 87 tysięcy znajdowało się w Angoli, Gwinei i Mozambiku. W szczycie konfliktu wojna była już tak krwawa i nieefektywna, że wymusiła „rewolucję Goździków” w samej metropolii. Młodzi oficerowie obalili dyktatora Antonio Salazara. Nie mieli już ochoty ginąć na wojnie która pozbawiała życia coraz większe zastępy młodzieży a co gorsza….. rujnowała metropolię. Przypominam, że akcja toczy się głównie przed kryzysem naftowym toteż obfite zasoby ropy nie ratują sytuacji. Doszło do sytuacji absurdalnej, Portugalia zamiast na Angoli zarabiać, trwoniła budżet na działania wojenne.

Paradoksalnie, Portugalczycy tracą Angolę w momencie kiedy stanie się najbardziej atrakcyjna. Dla nich jest jednak zarówno społecznym ( ofiary ) jak i ekonomicznym obciążeniem dlatego też po nieudanych próbach politycznego kontrolowania sytuacji wycofują się ostatecznie w 1975 roku.

Ich miejsce zajęli ochoczo, uwiedzeni internacjonalistyczną misją towarzysze kubańscy. Tryskająca tu ropa była dla nich niejaką zachętą i z dużym prawdopodobieństwem poprawiała ekonomikę dość ubogiej w surowce Kuby.  Każdego komu może się wydawać, że była to jakaś mała batalia wyjaśniam, że wedle szacunków w chwili największego zaangażowania Kuba utrzymywała w Angoli ponad 50 tysięczny kontyngent, a o skali walk najlepiej świadczy ofensywa angolańsko – kubańska z 1985 roku w całości zaplanowana ( a od szczebla batalionu wzwyż ) dowodzona przez Rosjan. Operację poprzedziły dostawy wartego ponad miliard dolarów sprzętu ( 30 Migów 23, 8 Su 22, 33 Mi 24, 69 Mi 8, 27 śmigłowców Alouette, 150 T34, 350 T55 i 50 PT76 ) Co ciekawe, uważa się ( Krzysztof Kubiak, autor unikalnej książki o tej wojnie również tą tezę wspiera ), że mięknąca w Europie Moskwa, bynajmniej nie zamierzała zrezygnować z obecności w Angoli. Za pewne, kontrola nad jej zasobami, dla ówczesnego Biura Politycznego i samego Gorbaczowa miała bardzo istotne znaczenie. Powyższego celu nie tracił również z oczu Fidel Castro, którego żołnierze stanowili przecież podstawową siłę interwencyjną w tym kraju.

Wspominanie tych wypadków ma jednak swój cel. Uzasadnia tezę, iż podlewana politycznym sosem międzykontynentalna operacja militarna realizowana przez inne siły niż USA, jest jak najbardziej możliwa.

Wszystkich zainteresowanych tym niezwykle ciekawym z wojskowego punktu widzenia konfliktem ( znacznie słabsze wojska RPA skutecznie opierały się silnej przewadze angolańsko kubańskiej ) odsyłam do wspomnianej już książki Kubiaka. Niniejsza historia służy jednak innemu celowi niż prezentacja militarnych zmagań i ma dwie pointy:

  1. W 1931 roku uruchomiono w Angoli budowaną przez wiele lat kolej benguelską. Łączy ona zagłębie wydobywcze Katangi ( Kongo ) z atlantyckim portem Lobito. Z 1697 km tej linii 1344 leży na ternie Angolii. Linia ta była podstawowym kanałem wywozu kopalin w tej części Afryki ale została praktycznie zniszczona w trakcie wojny w latach 1975 1991.W 2001 roku stała się ponownie częściowo przejezdna, a w 2008 ponownie uruchomiona w całości. Głównym sponsorem ponownego uruchomienia tej linii dzięki wsparciu wynoszącemu ponad 500 mln USD jest ……. rząd chiński!
  2. Od 2008 roku, w Portugalii ujawnił się nowy exodus ludności. Biali specjaliści zabiegają dzisiaj o wizy do ….. Angoli kuszącej  opartą na drożejących kopalinach prosperitą gospodarczą.

Jeśli towarzysze kubańscy wyprawili się przez ocean po angolańskie złote runo, nie widzę powodów aby z podobną motywacją nie pojawili się tam prędzej czy później towarzysze chińscy, których inwestycje angolańskie to dzisiaj już nie tylko wspomniana wyżej linia kolejowa. W tych niepewnych czasach, oczekiwane przez komentatorów lądowanie obcych wojsk w Libii, może być wyznacznikiem nowego trendu i znów może się okazać, że na zaproszenie „ludu” można wkroczyć gdzie się chce.

Metale szlachetne, spowite kajdanami angolskich skał czekają na wyzwolenie.

5 komentarzy

Polanda: imperium z drewna.

Czyli o tym, że są aktywa Skarbu Państwa poza zasięgiem Skarbu Państwa, umundurowani czynownicy czają się w zagajnikach nietypowej ustawy a amunicja energetyczna powoli nabiera mocy.

Przeciętny obywatel RP nie zdaje sobie sprawy, że cichuteńko rośnie nam kolejny strategiczny sektor w gospodarce. Rośnie, bo choć strategiczny jest od dawna, to skutecznie pozostawał w cieniu. Rośnie w dosłownym sensie tego słowa, a cień który owemu wzrostowi towarzyszy niezwykle skutecznie ukrywa mechanizm  od lat peklujący państwo w państwie. Co więcej, towarzyszy temu zadziwiająca symbioza związków zawodowych, zarządzających i ministerstwa. Oraz polityków wszystkich opcji.  

Ci wszyscy ludzie słuchają sobie od lat….  jak rośnie las. A w zasadzie lasy, konkretnie Państwowe Lasy, bo o nie właśnie chodzi. Co najciekawsze, owo zielone imperium jest państwowe niejako z samej istoty ponieważ przedsiębiorstwo nie posiada osobowości prawnej! I tu niespodzianka, ta przedziwna konstrukcja nie jest bynajmniej spadkiem po PRL czy finezyjnym osiągnięciem III RP.  Powstała w rządzie Grabskiego w 1924 roku. Tym samym, ten sprytny zabieg uczynienia lasów samą istotą Skarbu Państwa jest już dość wiekowy, ale dzięki temu Lasy Państwowe są jednym ze starszych narodowych istnień, bo nie instytucji przecież.

W tym miejscu można by zapytać: a co w tym takiego ciekawego? Zamiast odpowiedzi, kilka cyfr. Lasy Państwowe to ponad  7 mln ha czyli jakieś 26% powierzchni Polandy. Już się robi ciekawiej, prawda? Ale dodajmy do tego, że przeciętna wydajność z ha to ok. 250m3 drewna co daje statystyczny zasób w postaci:  1,8 miliarda m3! No i teraz najważniejsza sprawa: ile kosztuje taki statystyczny kubik? 

Na takie pytanie nie ma prostej odpowiedzi. Bo tu wszystko zależy przede wszystkim od Leśniczego na ścince. Pana Leśniczego, bo że to ważna figura wie każdy kto się kiedykolwiek zajmował procesem kupowania drewna. Cena powstanie w matni klas, części odziomkowych a potem gatunków samego drewna, które w ekstremalnych przypadkach mogą iść w tysiące złotych za kubik, choć będą to oczywiście unikaty ( dla przykładu: niedawno Nadleśnictwo Baligród sprzedało kłodę jaworu falistego o objętości 1,5 m3 za 11,5 tys złotych ).

Toteż nie podejmę się szacowania średniej ceny kubika w zielonym imperium, ale każdy może sobie wykonać proste ćwiczenienie: przemnożyć x przez 1,8 miliarda m3 zasobów, gdzie x to pobrana z internetu lub rocznika GUS średnia cena drewna. W zasadzie w każdym przypadku osiągamy wycenę idącą w  setki miliardów złotych. Słabo?

 Tym feudalnym księstwem, w ścisłym rozumieniu tego słowa, włada Dyrektor Generalny, powoływany przez ministra środowiska. Pan Dyrektor powołuje następnie 17 wasali w osobach Dyrektorów Regionalnych Dyrekcji Lasów Państwowych, a ci z kolei ponad 400 nadleśniczych, a oni z kolei – kilkudziesięciu leśniczych. Dodajmy jeszcze, że panowie są umundurowani i uzbrojeni, a do swojej służby podchodzą śmiertelnie poważnie.

Skarb Państwa chwali się w gierkowskim stylu osiągnięciem 31,2 mld PLN przychodów prywatyzacyjnych w rekordowym 2010 roku. Ma się czym chwalić, ponieważ to niewiele mniej niż całość przychodów prywatyzacyjnych w latach 1991 do 2007, jeśli tylko wyjmiemy z tego podsumowania rok 2000, równie magiczny jak 2010, kiedy to „polskie ręce” opuściły takie okręty flagowe, jak choćby TP SA.

I tu ciekawostka, że wobec takich cyfr o prywatyzacji lasów nigdy się jakoś za mocno nie dyskutuje, choć, vide przytoczona wycena, byłoby czym wesprzeć prywatyzację. Ale tę zagadkę można nadspodziewanie łatwo rozwiązać. Lasy Państwowe to nadal ponad 30 tys. Pracowników, co w kategoriach wyborczych jest nie do pogardzenia. Wprawdzie to gorszy zasób wyborców niż PKP, ale za to ci wyborcy są bardzo zdyscyplinowani, żeby nie powiedzieć: zmobilizowani. Poza tym gdzież tu porównywać chronicznego bankruta z przedsiębiorstwem o mocnych przychodach, pozbawionym kredytów, za to wyposażonym w spore zasoby gotówki (dodajmy, pozostające WYŁĄCZNIE w jego dyspozycji).

O ile nie ma sensu analiza spolegliwości poprzednich ekip względem lasów, to warto by się zastanowić, jak ich istnienie ma się do polityki wszystko prywatyzującej Platformy Obywatelskiej. Otóż ma się doskonale, o czym przekonuje nas lektura Stanowiska Platformy Obywatelskiej w sprawie lasów z 28 kwietnia 2004. Da je się streścić następująco: ręce precz od Lasów!

Ta śmiała wyborcza strategia nie wytrzymała jednak próby czasu, a rząd podjął małą próbę zamachu na lasy, starając się przesunąć je z ministerstwa środowiska do ministerstwa finansów i tym samym odebrać  prawo do posiadania własnych niemałych nadwyżek finansowych. I co? Nic. Nie udało się.

Zwracam uwagę na fakt, że rząd obrabował emerytów atakując OFE, a ugiął się pod presją lobby, które strzeże borów dla naszej przyszłości. Skarb nie zdołał przeprowadzić operacji, w ramach której pozyskałby od razu 2 mld PLN i to, uwaga: w gotówce.

Umundurowani leśni generałowie szczycą się również tym, że uwalili w latach 1997 – 2001 projekt przekazania 2 mln ha lasów na cele reprywatyzacyjne. Pomijając już wszystko inne, właśnie mniej więcej tyle lasów zostało znacjonalizowanych w 1945 roku; choć to dzisiaj nie jest pewne, ponieważ Dyrekcja, wedle słów Dyrektora  Generalnego, „szacuje” ile lasów zabrano.  Strażnicy zielonego imperium po prostu storpedowali zwrot mienia prawowitym właścicielom.

Obecnym Dyrektorem Generalnym jest Marian Pigan, dawniej działacz „leśnej” Solidarności walnie wspierającej PO przed wyborami. Przysługa, jak widać, się opłaciła.

Na stronie www.bip.lasy.gov.pl każdy może sobie obejrzeć dane finansowe tej organizacji, a przychody i zysk plasują  Lasy  w ścisłej czołówce przedsiębiorstw w Polandzie. Wiedział to oczywiście Grabski, który w owym 1924 roku usiłował wesprzeć reformę walutową dochodami z lasów. I rzecz ciekawa: jemu również  się to nie udało, a lasy otrzymały autonomię finansową. Drodzy Obywatele, Lasy Państwowe również dzisiaj są POZA sferą finansów publicznych, czyli są faktycznym księstwem. Unikalna konstrukcja.

Z powodów czysto politycznych zielone imperium rządzi się samo, a jego kolejni władcy pracowicie inwestują w naszą przyszłość, chroniąc las.  Co do zasady nie mam nic przeciwko temu. Nie wydaje mi się jednak, aby organizacja, z którą miałem okazję przez kilka lat współpracować, mogła istnieć dalej jako państwo w państwie, które autorytarnie ustala co jest dla niego dobre. A nabiera to szczególnego znaczenia wobec faktu, że drewno ponownie staje się  surowcem energetycznym, co oznacza, że jego cena za chwilę (jeśli już tak nie jest) indeksować się będzie do innych mediów energetycznych. Jeśli tak się stanie, Pan Dyrektor Lasów Państwowych wyrośnie na nielichego sternika gospodarki. Lasy to literalnie ponad ćwierć kraju, w którym płacę podatki. W cieniu drzew PSL poluje dzisiaj na PO. Kto będzie następny? Wybory już za chwilę, leśnicy ponownie pojawią się przy urnach. Co będzie dalej? Ktoś kreatywny rzuci się w końcu na ten skarbiec, toteż wolę Lasy na GPW niż wizyty w niewiadomo czyim lesie. Szczególnie że mogłyby to być wizyty wyłącznie w roli „łosia”.

Darz Bór!

8 komentarzy

Ryk Afryki

Czyli o tym, że każdy satrapa prędzej czy później oddaje władzę, głodny lud powstanie przeciw czołgom oraz o tym, że brak perspektywy szkodzi i państwu i obywatelom.

Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by nawet nie pomyślał, że w takich, jakby się zdawało, spacyfikowanych krajach jak Tunezja czy Egipt, może nagle dojść do wybuchów społecznych. Nie zdziwię się, jeśli 2011, choć niestety nieparzysty, przejdzie do historii, jako kolejny rok Afryki tyle że tym razem północnej. W 1960 oniemiały świat oklaskiwał narodziny 17 nowych państw w tym roku równie oniemiały może powitać nowe republiki islamskie a jak pójdzie źle może nawet jakiś kalifat. Wszystkie kraje począwszy od Egiptu skończywszy na Algierii, to de facto reżimy wojskowe ukształtowane w latach zimnej wojny. Najciekawszym egzemplarzem w tym panteonie satrapów jest autor zielonej książeczki, czyli Wódz Libii – towarzysz Kadafi. Dla przeciętnego czytelnika europejskich gazet każdy Arab to prawie terrorysta, więc nie spodziewam się, aby opinia publiczna nadmiernie interesowała się obecną sytuacją. Faktycznie, islamiści zbiorą spore żniwa, ale trudno się temu dziwić skoro wszystkie reżimy poza libijskim opierają się na wojsku i świeckiej administracji a’la wczesna Turcja Ataturka. Dobrej recepty chyba nie ma. Izrael nie ma szans na rolę wiodącej siły gospodarczo politycznej a Arabia Saudyjska za pomocą eksportowanych masowo wahabickich wojowników nadaje się na pewno na replikę Talibanu ale to nie jest najciekawsza opcja dla było nie było społeczeństw nieco innych niż afgańskie. Problemem regionu który teraz doprowadzi do destabilizacji na niespotykaną skalę, jest brak wyraźnego lidera.

Aby właściwie zrozumieć powody, należałoby jak cofnąć się nieco w przeszłość. Trop, jak to w ostatnich czasach bywa, zaprowadzi nas do Amerykanów. Reagan był pierwszym prezydentem USA, który na masową skalę zastosował broń gospodarczą. Lektura opracowań (National Security Decision Directives) wskazuje na to aż nadto wyraźnie. RR uważał, że opłaca się ostre finansowanie zbrojeń, jeśli się coś za nie uzyska. Doktryna Reagana przewidywała podstawianie nogi ZSRR wszędzie gdzie się da, tyle że przy użyciu amerykańskich dolarów zamiast amerykańskich żołnierzy. Z ówczesnych opracowań strategicznych wyłania się jasno konieczność kontroli zasobów. Dlaczego to ważne? Mało kto wie skąd USA importuje ropę. Na miejscu pierwszym jest…. Kanada, następnie Meksyk, Wenezuela i dopiero na 4 miejscu Arabia Saudyjska. Ale tak jest dzisiaj. W latach 80-tych ranking wyglądał inaczej. Ameryka chciała kontrolować wszystkich strategicznych dostawców surowca dlatego też bliskim wschodem i Afryką północną musiała się interesować. Europa wschodnia była tylko jednym z boisk, na których angażowano zasoby ZSRR. Tu zresztą doktryna walki długiem sprawdziła się celująco.

Ale w chwili dojścia Reagana do władzy Ameryka w zasadzie ledwo zipie. Dwucyfrowa inflacja, recesja, a właściwie ładnie rozwinięta stagflacja i, delikatnie mówiąc, solidny spadek prestiżu USA na świecie. 5 lat po wycofaniu z Wietnamu to najprawdopodobniej najgorszy okres we współczesnej historii USA, zwieńczony podwójną kompromitacją w Iranie. Z jednej strony bezbronność wobec napastników (studenci wdarli się do ambasady USA i aresztowali wszystkich funkcjonariuszy), z drugiej strony nieudolność desantu wysłanego z odsieczą (komandosi Delta Force pogubili się na pustyni, zniszczyli sprzęt i ledwo uszli z życiem).

Ale Ronald Reagan był prawdziwym odkrywcą. O ile jego poprzednicy żyli w cieniu podlejącego po 1971 roku dolara, RR odkrył, że zamiast bać się zadłużenia należy korzystać z obfitości środków, jakie owo zadłużanie stwarza. A ponieważ wiadomo, że najszybciej pobudza się gospodarkę militaryzacją, RR już w przemówieniu inauguracyjnym nie pozostawiał wątpliwości wyborcom, jaki kurs będzie realizował. Finansowane długiem zbrojenia pozwoliły Ameryce dokonać testującego świat desantu na Grenadzie (1983) i odbudowywać pozycję w Europie i na świecie. Czy RR zamierzał faktycznie zaatakować Związek Radziecki? Wątpię. Jego doktryna oparła się na założeniu, że ZSRR jest słaby ekonomicznie i nie wytrzyma nacisku zarówno materialnie, jak i psychologicznie. Jadwiga Staniszkis w swojej wspaniałej pracy o rewolucji militarnej oddaje rację temu podejściu wskazując na konflikt pomiędzy sztabem generalnym a partią w ZSRR. Politycy bali się wojny. Wojskowi parli do wojny konwencjonalnej zakładając, że Reagan blefuje. Tak czy inaczej najlepszym interesem dla USA było wygrać wojnę budując siły, które zajmą nowe dochodowe terytoria w zasadzie bez walki. Co najciekawsze do arsenału militarnego wciągnięto tu nową, finansową broń. Zakładano operowanie długiem celem uzależnienia państw na terenie przeciwnika, choć równocześnie warto zauważyć, że właśnie w latach 80-tych przypada rekord zadłużenia ówczesnych państw komunistycznych. Długi przekraczają 100 mln USD i poważnie obawiano się, że ZSRR może nakazać swoim wasalom odrzucenie długów (zrobiła tak Rosja sowiecka z długiem carskim). Otoczenie Reagana twierdziło jednak, że to tego nie dojdzie z uwagi na zapotrzebowanie tamtejszych gospodarek na import towarów, którymi same nie dysponowały. Równolegle jednak, za pomocą szeregu dyplomatycznych nacisków RR wymusił na RPA obniżenie cen złota, a uzależniając Bliski Wschód od dostaw amerykańskiej broni skutecznie zaniżał światowe ceny ropy. Tym samym ZSRR tracił na przychodach ze swoich dwu najbardziej strategicznych surowców eksportowych. W takiej skali i zakresie nikt jeszcze gospodarczo nie wojował.

USA wygrały rozgrywkę z ZSRR już w 1985 roku. Warto pamiętać, że Gorbaczow został wybrany na genseka 11 marca 1985, a już w marcu wznowiono radziecko-amerykańskie rozmowy pokojowe w Genewie. Trudno o lepszy sygnał. Od tej pory Ameryka zmieniła priorytety. Teraz liczyło się przede wszystkim zabezpieczenie surowców na Bliskim Wschodzie.

Na tym trudnym odcinku jedynym kłopotem była otwarcie wojująca z USA Libia. Towarzysz Kadafi, mistyk a dodatkowo jeszcze zaangażowany muzułmanin, operował retoryką bardzo podobną do irańskich ajatollahów. O ile jednak z tymi drugimi Ameryka potrafiła robić interesy ( Iran Contras), to z Kadafim zupełnie nie szło. Po 1985 roku relacja z ZSRR zmieniła się na tyle, że Ameryka mogła już dać wyraźny sygnał, że powinien się jednak towarzysz nieco pilnować. 15 kwietnia 1986 bez wypowiedzenia wojny samoloty amerykańskie zbombardowały Trypolis i Bengazi niszcząc cele wojskowe i, oczywiście „przypadkiem”, cywilne. Jaki był powód? 10 dni wcześniej, w berlińskiej dyskotece w wyniku libijskiego zamachu zginęło 5 żołnierzy amerykańskich (230 innych osób odniosło rany). Jeśli ta reakcja nadal nie wydaje się dziwna, dodam, że w 1983 roku w zamachu libijskim w Libanie zginęło 240 żołnierzy Marines. Wtedy RR musiał przełknąć taki policzek bojąc się reakcji ZSRR. W 1986 mógł sobie już pozwolić na ostrą zagrywkę. Choć w rewanżu Kadafi zmasakrował pasażerów samolotu Pan Am (Lockerbie) to lekcję odebrał i on, i reszta świata: Ameryka będzie pilnować źródeł ropy. Taktyka „zastraszania” przynosiła, zatem wspaniałe rezultaty. Świat nie tylko nie potępił amerykańskiej akcji, ale niebawem potraktował Libię wszelkiej maści embargami, co jak się można spodziewać, wymiernie wpłynęło na wydobycie ropy i dostawy technologii. Kadafi wprawdzie nie znalazł się na deskach, ale zaliczył techniczny knock out. 

Ponieważ system działał, należało zwiększać skalę długu. Paul Volcker, ówczesny szef FED, już się do tak agresywnej polityki nie nadawał. Dlatego zapewne, stery drukarni pieniędzy objął Allan Greenspan – entuzjasta, agresywnych technik, a jednocześnie dobrze ułożony towarzysko polityk. Rynki powitały go spadkami, ale prawdziwym problemem był dzień określany do dzisiaj, jako „Czarny poniedziałek”, kiedy to DJ posypał się o 22%. Drodzy czytelnicy, to był 1987 rok. Allan Greenspan na lata wyznaczył wtedy kierunek, jakim było zasypywanie pieniądzem każdego kryzysu. Tym samym wykreował niespotykany wcześniej okres ciągłego wzrostu podaży pieniądza. Uznał, że nieustanne pompowanie do systemu jest lepsze niż regres gospodarczy, do którego musi dojść w wyniku kryzysów.

Ale nas interesuje Afryka. Pod koniec lat 80-tych wszystko dzieje się dokładnie tak, jak sobie tego życzą Stany Zjednoczone. W Algierii trwa w zasadzie wojna domowa, rośnie zadłużenie zagraniczne, a wydobycie ze znacjonalizowanych w 1971 roku złóż ropy jest limitowane przez odbiorców. Kadafi w Libii już intensywnie czuje efekt embarga i powoli robi się skłonny do oddania czci Imperium. Na mapie pozostaje wyłącznie problem Iracko-Irański, ale ten jak wiadomo rozwiązano dzięki pierwszej wojnie w Zatoce, o czym już wcześniej obszerniej pisałem.

Tym samym, od 1990 roku aż do dzisiaj, Ameryka prowadziła własną politykę imperialną w tej części świata. Handel ropą do dzisiaj jest rozliczany w USD, a tym samym sprzedaż ropy jest w każdym kraju rodzajem subsydiowania budżetu USA. (Wyjaśnienie dla niedowiarków: jeśli USA drukują pieniądze bez pokrycia (czemu już nawet nie zaprzeczają), to w zamian za „zielone kawałki papieru”, jak dolara po 1971 roku nazywał Richard Nixon, otrzymują całkiem prawdziwe produkty.)

Chciałoby się powiedzieć „do dzisiaj”, ponieważ wieloletnia polityka rosnącego sprzedawania własnego deficytu innym, doprowadziła w końcu do ujawnienia się silnej presji inflacyjnj.

Zaraz, czy w tej tabelce nie ma błędu? Indonezja, Chiny, Indie? Jak to się ma do Afryki?! Otóż ma się, ponieważ pokazuje pewien przykry kierunek. Indonezja ( dawniej Holenderskie Indie Wschodnie ) była przez przez wiele lat dużym eksporterem ropy naftowej. Od 2009 roku nie jest już nawet w OPEC, ponieważ została IMPORTEREM ROPY. Mimo miana azjatyckiego tygrysa nie poradziła sobie z tym, że żywność importować musi. Jeśli tak marnie na tle gospodarek znacznie lepiej rozwiniętych wygląda Indonezja, która jednak sporo w siebie inwestowała, to można sobie wyobrazić jak prezentuje się kondycja Algierii, Libii, Iraku czy wreszcie Egiptu. ( Dodajmy, że właśnie Algieria, Libia i Irak to dawne agresywne skrzydło w OPEC forsujące agresywne rozwiązania polityczne ).

W moim przekonaniu rewolty w tych krajach nie powstrzyma nic. Tamtejsze władze nie mają po prostu środków, a dławienie demonstracji przemocą nic nie da. W mediach mówi się dużo o Tunezji i Egipcie, ponieważ tam leje się krew. Nie wspomina się wiele o Algierii, gdzie władze obiecały obniżki cen strategicznego w Afryce północnej cukru. Obiecały, więc demonstranci wrócili do domów – niektórzy z siatami pełnymi fantów z rabowanych sklepów. Ale owe władze nie są w stanie dotrzymać obietnicy, więc lud na ulicach pojawi się znowu.  Ponura prawda jest taka: kraje, które w latach 70-tych rzuciły na kolana cały świat ( w 1973 roku podniesiono cenę za baryłkę z 3$ do 11$ ) nie zdołały wybudwać własnych gospodarek, a sporą część petrodolarów przeżarły, wydały na zbrojenia i zainwestowały w obligacje USA.  

Nie zdziwię się, jeśli sytuacja w regionie doprowadzi do rozpadu OPEC. Ciężko będzie pogodzić intersy Wenezueli i pozostałych państw. Może się okazać, że Libijczycy i Algierczycy pójdą w zwiększone wydobycie przy stałej cenie. Gdyby Peak Oil zmaterializował się szybciej niż myślimy, miliony ludzi na tamtym kontynencie nagle straci jakiekolwiek środki do życia.

Zapomina się często jakim upokorzeniem zakończyła się angielska i francuska obecność militarna na tym niezwykle ważnym obszarze. W 1956 roku Anglia, Francja i Izrael wspólnie zaatakowały Egipt z chęcią ponownego zajęcia znacjonalizowanego Kanału Sueskiego. Wszystko szło pięknie, krwią płacili główne Izraelczycy, a dwa niezależne desanty: brytyjski i francuski, zakończyły się powodzeniem. Ale w końcu zdenerwowała się Ameryka, której ta impreza była absolutnie nie na rękę. Wezwała Anglię i Francję do zabrania zabawek, ale bez skutku. I wtedy prezydent Eisenhower, przedstawił Anglikom następującą propozycję: albo się wycofają, albo zacznie wyprzedaż funta szterlinga. Wycofali się natychmiast.

W historii politycznej to symbol upadku Imperium Brytyjskiego, które utraciło wtedy globalną autonomiczność. W historii gospodarczej pierwsze bezpośrednie użycie broni walutowej.

Ostatnie 100 lat intryg na bliskim wschodzie i w Afryce północnej wskazuje wyraźnie, że żandarm jest w tym rejonie bardzo potrzebny. Problemem jest to, że jedni się już do tej roli w zasadzie nie nadają, a drudzy tej roli jeszcze pewnie nie rozumieją. Afryka Północna pozostawiona sama sobie może eksplodować, a skutki tej eksplozji z AK-47 w dłoniach mogą przemaszerować przez Półwysep Apeniński w poszukiwaniu żywności.

9 komentarzy

Sztywni elastycznie.

Czyli o tym, że nie ma to jak kolonie, że warunki ekonomiczne zmieniają się w czasie, sojusze zależą od kryteriów etnicznych, a Królowie bywają niemoralni.

Z Pulsu Biznesu dowiadujemy się, że Belgia traci zaufanie rynków ponieważ od 6 miesięcy nie jest w stanie powołać rządu. Ponieważ gazeta jest biznesowa a nie polityczna nie dowiadujemy się skąd taki impas. Powód jest prosty: Belgia jest choć zabrzmi to dziwnie tworem sztucznym podzielonym na dwa różne i mocno niechętne społeczeństwa, a właściwie narody: Flamandów i Walonów.

Jest coś przewrotnego w tym, że na siedzibę emanacji zjednoczonej Europy wyznaczono stolicę najsłabszego w tym systemie państwa. Być może, urzędnikom chodziło o swoiste instytucjonalne sklejenie dziwoląga. Tak uważa większość komentatorów. Ale może było zupełnie odwrotnie? Przecież unia wspiera wszelkiej maści regionalizmy. Alokuje budżety do wskrzeszania języków czy wręcz obyczajów etnicznych. Koncesjonowanie, pęknięcie na dwa osobne państwa lub co bardziej ciśnie się na usta „stany”, może być dla brukselskich władyków swoistym wyznacznikiem trendu. UE osłodzi sobie ewentualne rozstanie z Belgią jeśli łączne wpływy do budżetu unijnego decydowane przez Walonię i Flandrię nie ulegną zmianie. W zasadzie taki wzorowy podział pod okiem euro deputowanych powinien natchnąć nas wszystkich nową nadzieją bo przecież małe jest jak wiadomo piękne. To by była w sumie zgrabna pointa, państwo powstałe pośrednio w efekcie dyplomatycznych zabiegów ( Kongres wiedeński 1815 ) zostało by elegancko, dyplomatycznie rozmontowane.

Jakkolwiek zabrzmi to nieelegancko Belgia w zasadzie od początku jest państwem niejako z przypadku. W dzisiejszej formie istnieje od rewolucji w roku 1830 kiedy to oddzieliła się od Królestwa Zjednoczonych Niderlandów. Podział jak zwykle związany był z pieniędzmi i wiarą. Holandia jest głównie protestancka, Belgia przeciwnie. Dominują w niej katolicy a przynajmniej było tak w roku 1830 kiedy dochodziło do secesji. W Brukseli usłyszymy od tubylców, że Walonowie to nieco gorsi Francuzi a Flamandowie to nieco lepsi Holendrzy. Paradoks wspólnego wyznania spowodował, że znaleźli się w jednym państwie w którym od zarania funkcjonowali odrębnie tworząc wzajemnie hermetyczne społeczności. Flamandowie podlegali licznym prześladowaniom i jako gorzej sytuowani masowo emigrowali do nowych kolonii głównie holenderskich. W trakcie I wojny światowej podziały pogłębiły się jeszcze bardziej jako że gross żołnierzy stanowili Flamandowie, kadry dowódczej Waloni. Rozbicie narodowe było jednym z najważniejszych powodów biernej postawy armii w trakcie wojny w 1940 roku choć liczny udział zarówno Walonów jak i Flamandów w utworzonych w Belgii formacjach SS ( SS Walonia 15 tys SS Langemerck 25 tys ) daje również pewne świadectwo o tym jak kształtowały się w tym kraju sympatie w tych czasach.

Po drugiej wojnie światowej wieloletnia gospodarcza dominacja Walonów zaczęła się zmniejszać. Rozwinięty przemysł ciężki zaczął tracić na znaczeniu wraz z utratą wielkiej surowcowej skarbonki jaką było Kongo. Flamandowie, skutecznie rozwijali firmy rodzinne a przede wszystkim innowacyjne. Flandria stała się jednym z centrów biotechnologii, a olbrzymie znaczenie zdobył port w Antwerpii.

Ciekawe jest to, że w naszych demokratycznych, lewackich czasach najbardziej belgijski w tym kraju jest Król który nie zawsze był jednak symbolem zjednoczenia. Ojciec obecnego władcy zasłynął samodzielną decyzją o kapitulacji przed Niemcami a także tym, że nie wyjechał z kraju wraz z rządem i poddał się osobiście Niemcom. Opuścił kraj dopiero w 1944 roku wywieziony przez Niemców. Wrócił w roku 1950 co wywołało krwawe zamieszki w efekcie których abdykował na rzecz syna.

Jeśli kryzys finansów publicznych rozłoży Belgię na łopatki problem rozłamu ujawni się w całej okazałości. W większości analiz rozłamów państwowych zazwyczaj gubi się ten drobny aspekt. Wielokrotnie pisano o zadłużeniu zagranicznym byłej Jugusławii. Czy ogłaszające niepodległość republiki pobrały porcję swoich długów? Jak reagowali na to wierzyciele?

Deficyt Walonii finansuje dzisiaj Flandria. Czy zapłaci za samodzielność? Cóż, kto by nie dopłacił za pokój z widokiem na morze? Pytanie tylko kiedy pojawi się taka oferta.

1 Comment

Auschwitz corporation?

Czyli o tym że to USA Japonii wypowiedziały wojnę a nie odwrotnie, że militaryzm jak każda inwestycja wymaga zysków, że praca niewolnicza poprawia rentowność inwestycji  oraz o tym, że vox populi zmusza do podejmowania kompletnie nieracjonalnych decyzji

Zamiast analizować przyczyny dla których wybuchła II wojna światowa lepiej przyjąć założenie, że I się po prostu nie skończyła. To tylko pozornie idiotyczna konstrukcja. W sferze faktów nie mówiąc już o idei ów brak zakończenia wojny jest aż nadto widoczny. Brak wkroczenia obcych wojsk na terytorium Niemiec, upadek Austro-Węgier, nieco abstrakcyjna konferencja pokojowa w której nie uczestniczyli wszyscy walczący kosmiczna wysokość ustalonych reparacji i antagonizmy wśród zwycięzców skłaniają raczej do przyjęcia tezy, że okres 1918 1938 to długie zawieszenie broni z szeregiem akcji militarnych na większą i mniejszą skalę ( Zajęcie zagłębia Ruhry, wojna domowa w Hiszpanii żeby wymienić tylko te które miały wpływ na całość wydarzeń europejskich )

Można oczywiście oprzeć się na prozie Remarque’a i przyjąć założenie, że koniec I wojny to triumf fermentu istniejącej konstrukcji społecznej która kazała ludziom zabijać się bez wyraźnego powodu. Można, ale popełni się wtedy brzemienny w skutkach błąd analityczny. Wojny wybuchają wyłącznie z powodów gospodarczych. Nie mówimy tu o małych pokazach siły w które nie angażuje się zasobów całego kraju, ale o akcjach zbrojnych których prowadzenie wymaga precyzyjnej kalkulacji. Rozbicie historii na dwa nurty: historii politycznej i gospodarczej służy niczemu więcej jak jej upolitycznieniu. Znacznie łatwiej opowiadać w szkołach, że „my” bronimy wolności, ideałów, wiary a „oni” są brudni i źli. W ten sposób  edukuje się w nas szkołach, skutecznie czyniąc z historii przedmiot martwy, wypełniony datami i wydarzeniami pozornie bez większego związku. Dzieje się tak bo choć wojnę uzasadnia kalkulacja, to ludzi do mordowania trzeba jednak popchnąć hasłem i ten socjotechniczny mechanizm pompuje na karty historii szereg trudnych do zrozumienia decyzji i motywacji. Na peryferiach każdej wojny powstają odpryskowo postawy choćby takie jak Powstanie Warszawskie. Rzeź kwiatu społeczeństwa dokonana metodycznie, bez najmniejszego wpływu na losy wojny. Nikt tu się nie kierował ekonomią, choć Bór Komorowski miał pełną świadomość potencjalnych strat. W tej ściśle politycznej decyzji po prostu nie liczono się z kosztem. To zdarza się w bitwach czy kampaniach ale nie zdarza się w wojnach ponieważ podważa sens ich prowadzenia.

Brak oczywistego zakończenia I wojny wraz z agresywną polityką odszkodowawczą błyskawicznie zemścił się na zwycięzcach. Trudno sobie bowiem wyobrazić aby obywatele Niemiec, nawet jeśli koniec walk ( nie wojny ) przyjęli z zadowoleniem mogli się odnaleźć w hiperinflacyjnej rzeczywistości! Szturmann SA czy członek NSDAP w pierwszym okresie istnienia tej partii to z reguły były żołnierz z epizodem w freikorpsie najczęściej bezrobotny albo marnie zarabiający na kufel piwa który CODZIENNIE drożeje.  Ówcześni zwycięzcy zdają się kompletnie lekceważyć nastroje w Niemczech. Zajęcie w styczniu 1923 zagłębia Ruhry przez wojska belgijskie i francuskie ( Niemcy nie były sobie wstanie poradzić z płatnością reparacji ) szybko prowadzi do takich napięć, ze w marcu 1923 w wyniku  regularnej bitwy miejskiej w Essen ginie 14 a 50 osób odnosi ranny. Przed tymi wydarzeniami NSDAP liczy sobie niewiele ponad 15 tysięcy członków. Na skutek tych wydarzeń i wściekłości którą wywołały tuż przed puczem monachijskim będzie liczyła 55 tysięcy. To wydarzenie jest jednym z lepszych historycznych przykładów jak gospodarka i masy wpływają na polityczne decyzje. Frustracja społeczna musiała być skanalizowana. Hitler wiedział o tym ale bez poparcia władz Bawarii nie mógł liczyć na sukces. „ Jeśli nie zaczniemy, stracimy ludzi dla komunistów” powie generałowi von Lossow dowódcy 7 dywizji stacjonującej w Monachium.

Warto pamiętać, że NSDAP, to Narodowo Socjalistyczna Niemiecka Partia Robotnicza która w obszarze który dzisiaj nazwało by się marketingiem politycznym od komunistów różni się w zasadzie wyłącznie stosunkiem do niemieckiego państwa.  

Pucz się nie udał, ponieważ Hitler nie miał nic ciekawego do zaproponowania armii i polityce bawarskiej. Dlaczego? Dlatego, że rok wcześniej Niemcy i ZSRR zawarły układ w Rapallo który Adolf przeoczył. Tym samym Niemcy stworzyły drugi wyłom w obozie „zwycięzców”. Do USA które zawarły z Niemcami osobne porozumienie dołączył Związek Radziecki. Istota tego układu jest prosta: rezygnacja z reparacji, dostawy surowców i daleko idąca współpraca wojskowa. Reichswera kontrolowała sytuację nikt inny nie był potrzebny. Paradoksalnie uwięzienie tylko Hitlerowi pomogło. Pobyt w twierdzy Landsberg zaowocował jak wiadomo Mein Kampf, w którym pojawiły się między innymi wątki antysemickie niezwykle popularne w sferach gospodarczych. Hitler pojawił się na scenie dopiero w roku 1925 wraz z reaktywowaną po delegalizacji partią. Pojawił się, ale partii nie szło najlepiej rok 1926 zamykała 27 tysiącami członków co trudno odtrąbić jako wielki sukces. I nic by się wielkiego już nie wydarzyło gdyby Hitler nie zdecydował się na odwrót od „robotniczych” korzeni ruchu które ziały nienawiścią do arystokracji i finansjery.  Hitler musiał długo do siebie przekonywać. Niemieckim oligarchom nie uśmiechała się zamiana uległej republiki weimarskiej na zamordystę którego mieli jeszcze sfinansować. Ale, jak wiadomo jest zawsze jakieś ale. Zmiany postaw wymusiła gospodarka. Rok 1924 w zasadzie kończy  hiperinflację i przez kolejnych 5 lat wydawało się, że republika będzie się umacniać. Niemcy wydobywały się z izolacji skutecznie współpracując ze swoim sojusznikami czyli USA i ZSRR.

Aż tu nagle wszystkim na głowy zwalił się kryzys światowy. W Niemczech obawiano się kolejnej radykalizacji postaw która musiała zaowocować dalszym wzmocnieniem komunistów. Nie tylko NSDAP miała przecież swoje bojówki. Czerwony front, organizacja bojowa dowodzona przez Ernsta Thalmanna ( nawiasem mówiąc późniejszą ikonę pacyfizmu ) toczył krwawe walki z SA oraz policją i wojskiem stanowiąc bardzo poważne zagrożenie. Ale robotnicze podłoże ruchu było na tyle silne, że faszystom i komunistom udało się nawet zawrzeć porozumienie  w trakcie strajku komunikacji miejskiej w Berlinie w 1932 roku. Obie bojówki biły łamistrajków.

Zwycięstwo wyborcze NSDAP w 1932 roku dawało jej pozycję największej partii w parlamencie ( 37%) ale nadal nie była to władza absolutna. Hitler objął urząd kanclerski jeszcze na zasadach całkowicie demokratycznych. Za chwilę wszystko jednak uległo zmianie. Podpalenie budynku Reichstagu stało się pretekstem uzyskania od Hindenburga kontrasygnaty na dekrecie o stanie wyjątkowym który faktycznie trwał do końca III Rzeszy a Hitlerowi nadawał władzę bez jakiejkolwiek demokratycznej kontroli ( np. brak konieczności postanowienia sądu o aresztowaniu itp. ) Dalej już poszło gładko w kolejnych wyborach  w marcu 1933 NSDAP zdobyła 44% głosów. I dużo i mało. Pomimo terroru i aresztowań a zapewne i fałszerstw poparcie wzrosło zaledwie o 7%. To miernik ówczesnej realnej opozycji w społeczeństwie niemieckim. Niemniej jednak wystarczyło to do przyjęcia 24 marca 1933 ustawy parlamentarnej o wydawaniu rozporządzeń z mocą ustawy przez Rząd Rzeszy. Sukces był pełen a Hitler stal się demokratycznie ustanowionym satrapą. Ale trzeba było jeszcze za to zapłacić. Ani Reichswerze ani przemysłowi nie podobało się bolszewickie odchylenie. Odchylenia się zatem pozbyto a „noc długich noży” skutecznie zakończyła istnienie opozycji w łonie NSDAP.

Dla sterników gospodarki stało się jasne, że kryzys można przezwyciężyć masową industrializacją i robotami publicznymi. Proszę zwrócić uwagę na olbrzymią zbieżność New Deal Roosvelta i polityki hitlerowskiej w tym samym okresie. Pewnie nie jest przypadkiem, że sympatykiem a być może również intelektualnym sponsorem obydwu koncepcji był Henry Ford podówczas najbogatszy człowiek na świecie. Że antysemita to mniej ważne. Człowiek owładnięty budową nowego społeczeństwa, miłośnik tajnej policji którą do perfekcji rozwinął we własnej korporacji gdzie zajmowała się pilnowaniem morale pracowników.

Nie jest możliwe aby już na tym etapie finansujący i finansowanie nie uświadamiali sobie, że wojna jest w tym systemie niezbędna. Wojna była potrzebna zarówno USA jak i Niemcom. W ujęciu strategicznym ekspansja na wschód nikomu nie przeszkadzała a Niemcom dawała niezwykle potrzebne surowce. Każdy kto się w tej chwili obruszy popełni fundamentalny błąd. Celem amerykańskich inwestycji było wzmocnienie Niemiec po to aby spłaciły reparacje i zadłużenie oraz kupowały to i owo na rynku amerykańskim. Konieczność tolerowania wojny była elementem transakcji bez jakiegokolwiek zabarwienia. Zbrojenia nie miały by sensu jeśli nie miały by posłużyć do ataku.

Bezczynne czołgi, samoloty i żołnierzy należało by finansować a nie było by przecież z czego skoro wzrost Niemiec sfinansowano długiem.

 Tym samym wybuch wojny został świadomie zaprogramowany w momencie ponoszenia tych wydatków. Czy służba w walczącej armii nie jest przypadkiem najdogodniejszą dla państwa formą robót publicznych?

Jest już wiele pozycji wskazujących zaangażowanie kapitału amerykańskiego w budowę III Rzeszy choćby „IBM a Holocaust” wydany w Polsce już kilka lat temu. Firmy amerykańskie robiły w Niemczech doskonałe interesy i jeśli coś im nie odpowiadało to rosnąca w czasie arogancja niemieckich partnerów. Nie sądzę aby komukolwiek przeszkadzały aspekty moralne. Na giełdzie inwestorzy oczekują zysków wbrew temu co się zawzięcie twierdzi nie interesują się ich prawdziwą naturą. Kapitalizm ma dać zarobić po to jest. Podobnie, rzecz ma się dzisiaj. Czy Hulliburton mając interesy w każdym kraju naftowym świata przejmuje się gdziekolwiek prawami człowieka albo regułami toczących się wojen? Wątpię jest raczej pewne, że jeśli potrzeba wojny wywołuje ręka w rękę z Departamentem Stanu USA którego jest de facto awangardą do spraw związanych z ropą. Saddam miał mieć broń masowego rażenia która groziła całemu światu. Ktoś to jeszcze pamięta?  

Stawiam tezę, że amerykańskie koncerny bardzo szybko zaakceptowały koncepcję Lebensraum i rozprężenia Niemiec na wschód. Zapowiadał się w sumie doskonały interes a kraje na które ostrzył sobie zęby Hitler nie były atrakcyjnym partnerem gospodarczym. Miały natomiast surowce których potrzebowała ZADŁUŻONA gospodarka niemiecka. Na początkowym etapie plan realizował się po prostu genialnie. Niemcy najlepsze aktywa zagarnęli w dwu ruchach za każdym razem bez wystrzału. Przyłączenie Austrii i zajęcie Czechosłowacji dokonało się de facto przy aprobacie całej Europy! Przypomnę, 30 września 1938 w Monachium Francja, Anglia, Niemcy i Włochy bez udziału Czechosłowacji zadecydowały o jej rozbiorze. Ot tak, ze strachu przed potencjałem militarnym III Rzeszy który nawiasem mówiąc był wtedy doskonale porównywalny z tym jakim dysponowała armia francuska.

Monachium powinno być groźnym memento. W latach 30tych opinie publiczne w krajach rozwiniętych miały znacznie niższy poziom życia a mimo to już nie chciały o niego zabiegać militarnie! Dzisiaj jest jeszcze gorzej bo wyborcy w Anglii czy Francji w ogóle by się nawet nie zainteresowali tym, że gdzieś w Europie komuś zlikwidowano Państwo. Najlepszym przykładem jest wojna w Jugosławii. Dopóki nie nabrała znaczenia gospodarczego nikogo nie obchodziła. Dość dodać, że trwała de facto ok. 1991 roku do 1997 czyli dłużej niż II wojna światowa. Masakry Vukovaru nikt nie powstrzymał a wojska holenderskie w Srebrenicy po prostu zostawiły ludzi których miały bronić. Holendrzy nie walczyli będąc w sytuacji jednoznaczniej. Wiedzieli co się stanie jeśli przyjmą neutralną postawę.

Nie zdziwię sie jesli się okaże, że menedzerowie Standard Oil ( dzisaj Exxon ) na wieść o zajęciu Czechosłowacji otworzyli najlepszego szampana. Niemcy bez wystrzału zajęły aktywa przemysłowe i spore rezerwy walutowe które Czechosłowacki rząd umieścił częściowo w Banku Anglii. Ale mimo, że je tam umieścił  środki wydano Niemcom. Droga do dalszej ekspansji stała otworem a niemiecki arsenał wzmocnił najlepszy czołg lekki tamtych czasów czyli czeski LT 38 w armii niemieckiej świecący triumfy jako PzKpfw 38.  

Po Czechosłowacji zapanowało już przekonanie, że polityka grabieży gospodarczej może się stać doskonałym sposobem rozwoju Niemiec. Ale nie oznaczało to wcale a wcale oczywistej wojny z Polską która dodajmy podobnie jak Węgry zaanektowała sobie kawałek Czechosłowacji. Zrobiono to mimo świadomości, że nie ma społecznej ani politycznej zgody na współpracę z Niemcami przeciw Rosji w ramach paktu antykominternowskiego. Gdyby nie oczekiwania Hitlera ( między innymi zwrot Poznania ) kto wie czy takiego paktu by nie zawarto. Warto wreszcie zauważyć, że II RP miała doświadczenie wojny z Rosją a nie z Niemcami i jak widać choćby dzisiaj jest nastawiona wyraźnie antyrosyjsko. Zadajmy więc pytanie: jeśli dzisiaj po masakrach II wojny niechęć społeczna dotyczy bardziej Rosji niż Niemiec to czy w 1939 roku nie było by podobnie?

Tuż przed wybuchem wojny Hitler musiał rozwiązać podstawowy problem swojej gospodarki jakim była dostawa surowców strategicznych. Mógł je otrzymać ze wschodu albo z zachodu. Polska znajdowała się w sojuszu z Anglią i Francją. Wojna z Polską groziła zatem blokadą gospodarczą. Hitler zabezpieczył się układem z Rosją. Pakt Ribentropp Mołotow to nie tylko rozbiór Polski to również a może przede wszystkim umowa na dostawy surowców i zbóż. Ktoś powie coś tu nie tak. Otóż jak najbardziej tak. Jak wiadomo obie strony szykowały się do wojny, z tym że Stalin liczył na uwikłanie się Niemiec w wojnę z Anglią i niemiecki desant na wyspy. Brak wojny z Polską równał się dostawom z zachodu i zwiększał prawdopodobieństwo pokonania Rosji. Ale miał cenę w postaci integralności Polski a tej Adolf nie miał ochoty zapłacić. A może i miał, ale nie można jej było politycznie zrealizować. 

Resztę znamy wszyscy, ale warto zauważyć, że wojna Niemcy USA to nie pochodna wojny w Europie. To Hitler wypowiedział ją USA a nie na odwrót i to dopiero po uderzeniu Japonii na USA 11 grudnia 1941. Jakie to ma znaczenie? Takie, że do tej daty statki pod amerykańska banderą nie są nigdzie atakowane. Jakieś to wspaniałe okoliczności do prowadzenia biznesu prawda?

W II wojnie światowej to Ameryka wybierała sobie przeciwników i jeśli miała jakiś problem to z przyłączeniem się do wojny. Nastroje społecznie uniemożliwiały jej wypowiedzenie toteż ….. wybuch wojny z Japonią sprowokowano, przesyłając Japończykom ultimatum Hulla w ramach którego mieli się między innymi wycofać z Chin swojego surowcowego zaplecza. Nie mogli tego zrobić. Więcej, atakując USA wiedzieli, że tej wojny nie mogą wygrać. Autor ataku na Midway wiedział o tym najlepiej. Skończył studia na Harvardzie, i przez kilka lat był attache morskim w USA. Znał doskonale różnicę potencjałów. I najważniejsze, Japonia nie mogła wypowiedzieć wojny USA ponieważ była w całości uzależniona od dostaw ropy z USA oraz Indii Holenderskich. I tu nagle otrzymała całkowite embargo na dostawy ropy. Japońce nie mieli najmniejszego wyjścia musieli zaatakować i zdobyć Indie Holenderskie podówczas jednego z najważniejszych eksporterów ropy. USA celowo wywołały wojnę z Japonią aby realizować swoje polityczne i gospodarcze cele. Nie wypowiedziały jednak wojny Niemcom, a ten popełnił potworny błąd otwierając sobie nowy front. Układ z Japonią Niemiec do niczego nie zmuszał w przypadku gdy to Japonia wypowiada wojnę. Na wojnę z USA nabrał ochoty Hitler a decyzję o jej wypowiedzeniu jak twierdzi Albert Speer podjął bez konsultacji nad czym w kołach przemysłowcyh poważnie ubolewano. Hitler rozwiązał wielki problem amerykańskiego lobby przemysłowego które zaczęło się już obawiać rosnącej potęgi niemieckiej której nie dało by się przecież kontrolować. No ale zdradziecki atak u-bootów wypadał by niezwykle blado przy nalocie na Pearl Harbor. Ale niczego nie trzeba było aranżować. Niemcy podłożyli się sami.

We wspaniały projekt gospodarczy o doskonałej rentowności wspartej niewolnictwem na nieznaną wcześniej w Europie skalę ( obozy koncentracyjne, praca przymusowa  w niemieckich zakładach ) wkradła się na szczęście ideologia która zakłóciła jego realizację. Nie sądzę aby amerykanom odpowiadał marsz na zachód i zajęcie neutralnych państw. Tego najprawdopodobniej nie było w umowie. No ale tak to się zdarza. Z Saddamem administracja USA robiła przez wiele lat doskonałe interesy aż je nagle robić przestała nikt już dzisiaj nie ustali dokładnie dlaczego.

Wojna jest elementem każdej imperialnej polityki gospodarczej tyle że jedni mogą ją eksportować inni czasem muszą na niej walczyć. Każda wojna w historii świata wymagała jednak finasowania. Obu stron.

Warto również pamiętać że w trakcie II WŚ neutralność była wyłącznie umową z okolicznym mocarstwem. Na tej zasadzie Irlandia balansowała na krawędzi utrzymując do końca wojny ambasadę III Rzeszy, Szwecja służyła dzielnie Niemcom a Portugalia Anglikom. Belgia choć neutralność ogłosiła podobnie jak Szwajcaria znikła w trackie szybkiego Blitzu Mansteina w 1940 roku. Polityka ma swoje prawa.

Ale trzeba pamiętać, że świat finansowy funkcjonował nadal. System walutowy, rozliczenia międzynarodowe, depozyty a przede wszystkim złoto i jego zasoby to wszystko musiało się jakoś wzajemnie trzymać kupy. Przecież pieniądz nie wyparował. A że taka czy inna firma nie płaciła zobowiązań? Za pewne je ktoś wtedy skupował. W okupacyjnej warszawie na przykład handlowano „ z ręki do ręki” akcjami przedsiębiorstw z zamkniętej przez Niemców giełdy. Nie zapominajmy również o systemie kredytowym. Czy jesteśmy pewni, że brytyjski bank z Dublina, albo amerykański z San Francisko nie mógł kupić atrakcyjnych papierów dłużnych wyemitowanych przez zacny bank inwestycyjny ze Zurichu? Oczywiście, że mógł i zapewne  takie instrumenty kupował. Czy pozyskane w ten sposób środki trafiały do Reichsbanku tego się już łatwo nie dowiemy ale wykluczyć się tego nie da.

II wojna światowa ujawniła w sposób najbardziej dotąd namacalny związek rozwiniętej gospodarki i biznesu. Niewolnicy w obozach SS pracowali na przychody tej formacj i jej partnerów z IG Farben w pierwszej kolejności. Aż strach pomyśleć co Ci dobrze zorganizowani zachodni sąsiedzi zrobili by z tym systemem gdyby mieli na jego rozwój jeszcze z 10 lat. Powinno się zawsze pamiętać o tym, że na ulicach Warszawy, Lublina czy Krakowa łapano ludzi tylko po to aby zawieźć ich do niewolniczej pracy od której nie było ucieczki a rozwinięty system ewidencji dbał aby ich optymalnie wykorzystać.

Wojna konwencjonalna ma w zasadzie dość ograniczony zasięg. Spory kawał świata II WŚ aktywnie nie uczestniczył . Inaczej wyglądał by konflikt nuklearny. Dotknął by wszystkiego i wszystkich, skutecznie likwidując istotność takiej kategorii jak  „zysk”.

I być może właśnie dlatego do zderzenia USA i ZSRR nigdy nie doszło.

9 komentarzy

Komu bije dzwon?

Czyli o tym, że Chiny to nie Japonia, towarzysze z prowincji to nie samorodne talenty a duże wydatki wojskowe to nie sposób na wieczny pokój.

Pan Przemysław Słomski ( DOXA ) słusznie zauważył w komentarzu do mojego poprzedniego postu, że komentowałem dwa stanowiska wpływowych inwestorów jednocześnie nie prezentując swojego. Uwaga jest jak najbardziej słuszna tyle że zabieg był celowy. Nie chciałem zestawiać własnych przekonań z punktem widzenia dwu ludzi zajmujących się zawodowo inwestowaniem. Dodajmy, ludzi  których głos uruchamia miliardy czy może nawet biliony dolarów. Pogląd który tu przedstawię może być śmieszny ale zaznaczam, że zrobiłem kiedyś pewien eksperyment: opowiadałem  kiedyś znajomym historię zmagań Anglii i Hiszpanii w XVI wieku streszczając  ją jako film science fiction. Jakież było zdziwienie gdy okazało się, że to faktyczne wydarzenia. Oceny USA czy Europy formułuje się w oparciu o setki materiałów analitycznych bazujących na mniej lub bardziej niezależnie zbieranych danych. W przypadku Chin takiej możliwości nie ma.

Coraz ciekawsze stają się za to porównania Chin i Indii. Oba te kraje kumulują olbrzymie populacje i potencjał gospodarczy. W momencie gdy Chiny staną się pierwszą gospodarką świata, Indie będą z olbrzymim prawdopodobieństwem gospodarką czwarta. O ile Chinom poświęca się wiele czasu we wszelkiej maści opracowaniach gospodarczych o tyle Indie z trudem skupiają na sobie uwagę polskiej opinii publicznej. W tym miejscu porównanie służy w zasadzie jednemu: gospodarka która podobnie jak chińska przeszła z centralnego planowania do centralnego planowania wolności gospodarczej nie kryje, że ten proceder wymagał zadłużenia na poziomie 58% PKB choć nie jest to za pewne poziom rzeczywisty. Dla odmiany Państwo Środka  zawzięcie twierdzi, że z długiem problemów nie ma. Doniesieniom z Chin towarzyszy nieodmiennie  nie przenikniony przewodniczący Hu Jintao. Ciekawe, że nikt się specjalnie nie zastanawia, jak to możliwe, że zwykły prowincjonalny polityk w tym gigantycznym kraju w ciągu zaledwie 20 lat stał się głową mocarstwa. Nie było by Towarzysza Hu gdyby nie Deng Xiaoping. To ten facet podłożył faktyczne podwaliny pod współczesne Chiny. Zbliżenie z USA, reforma rolna, rozbudowa przemysłu i wprowadzanie gospodarki rynkowej to zasługa tego niezwykle ciekawego człowieka. Deng studiował i pracował we Francji a następnie w ZSRR tym samym wiedział doskonale jak wygląda kapitalizm oraz jego sowiecka antyteza. Jak się można
domyślać z jego polityczno gospodarczej drogi dość wcześnie zdał sobie sprawę, że akumulację w dochodzie narodowym doskonale przyspieszy fuzja centralnego sterowania z gospodarka rynkową. Ciekawe prawda?

Jakim cudem, taki mówiąc wprost przeciwnik marksizmu przetrwał rewolucję kulturalną? Upraszczając niezwykle ciekawy życiorys tego człowieka można zauważyć, że miał po prostu poparcie armii. W każdym systemie totalitarnym trwa zacięta walka pomiędzy aparatem partyjnym a siłami zbrojnymi. W ZSSR dokonano prawie doskonałego zbilansowania obydwu sił, w Chinach jak się wydaje wygrywają  wojskowi. Nie jest zapewne przypadkiem, że wojsko jest zazwyczaj zainteresowane rozwojem gospodarczym. Bez niego, nie zarabia się pieniędzy, ergo nie da się skutecznie rozbudowywać armii. Znamienne, że rezygnując z fotela przewodniczącego CHRL, Deng usadowił się w fotelu przewodniczącego Centralnej Komisji Wojskowej. Bez wdawania się w szczegóły: ta komisja a właściwe dwie o tej samej nazwie to de facto nadzór nad wojskiem i milicją w Chinach. Kolejnym władca Chin zostaje Jing Zemin, wcześniej wiceprzewodniczący tej komisji. I tu pytanie dla dociekliwych: Jaką funkcję pełnił towarzysz Hu przed powołaniem na stanowisko przewodniczącego CHRL? Tak tak, był wiceprzewodniczącym Centralnej Komisji Wojskowej!

W trakcie swojej pracy w Wólczance i Vistuli współpracowałem z wieloma fabrykami w Chinach i wielokrotnie odwiedzałem ten kraj. Praktycznie WSZYSCY moi rozmówcy którzy posiadali albo zarządzali zespołami fabryk byli wysokimi oficerami armii chińskiej. Być może to błąd subiektywnej oceny ale dla mnie pośredni dowód na to, że  Chinami rządzi armia.

Co o niej właściwie wiadomo poza tym, że jest największa na świecie? W zasadzie nic. Oficjalnie nie ustalono nawet jakim arsenałem nuklearnym dysponują kitajce. Tym samym wiadomo tylko to o czym owa armia chce abyśmy wiedzieli. Kto ją zresztą zmusi do podania jakichkolwiek danych?Podobnie rzecz ma się, z danymi gospodarczymi których nie zweryfikuje nikt i nic. Ponieważ Chiny od świata potrzebują już niewiele a świat od Chin coraz więcej, ten stan rzeczy nie zmieni się prędko. Niczego już na Chinach nie wymusza Amerykanie którzy stanowią już ponad 30% Chińskiego exportu ( licząc z HK ). Dodajmy, że to dzięki nim Chiny są właśnie tu gdzie są. Jak do tego doszło?

Richard Nixon, to dla większości czytelników skompromitowany aferą Watergate prezydent USA. W skali świata jest to jednak główny orędownik zbliżenia USA Chiny. To USA Nixona doprowadzą do zniesienia embarga  handlowego nałożonego na Chiny oraz zamienią Tajwan ( do dzisiaj tatuujący się Republiką Chińska ) na komunistyczne podówczas Chiny w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Dodajmy, że to wszystko dzieje się
z upadającym Bretton Woods w tle. Dolar staje się w pełni papierowy na skutek przeciążenia budżetu USA wojną w Wietnamie. Nixon poszukuje sojusznika który może dać USA odrobinę wytchnienia.

W 1971 roku PKB USA wynosi 1,1 bln USD. Chin 0,1. W 2009 to jużodpowiednio 14,1 dla USA i 8,7 dla Chin. Cóż za zamiana! Oczywiście, to właśnie jeden z rezultatów deficytu w USA ale proszę zauważyć, że o ile ów deficyt w USA miejsca pracy systematycznie ograniczał to w Chinach działo się dokładnie odwrotnie. Papierowy dolar zamienił się w jak najbardziej materialny przemysł. Jakim cudem?

Chiński wzrost sfinansowały USA opychając jednocześnie Chinom własne papiery dłużne. 2,1 bln USD chińskich rezerw doskonale portretuje dzisiejszą relację tych dwu państw. Nie ma sensu pytanie gdzie to się wszystko kończy. Ważniejsze jest to gdzie się zaczyna. A zaczyna się w zacisznych gabinetach FED gdzie sternicy gospodarki światowej na mocy najdziwniejszej na świecie umowy udzielą USA dowolnego kredytu pod zastaw jego papierów dłużnych. Ten system jest tak żałośnie bandycki, że aż dziw że trwa do dzisiaj!

Najlepszym produktem gospodarki USA jest tym samym dolar a właściwie „zapis dłużny Rezerwy Federalnej” Tak długo jak długo ów papier będzie wymienialny na cokolwiek system będzie trwał. Ale owa drukarska prosperity może niebawem odbić się czkawką w Państwie Środka. Złota zasada bilansowa każe się prędzej czy później zastanowić nad jakością wypłacalności samych Chin o których faktycznym zadłużeniu nie wiadomo przecież nic. Jeśli w takich krajach jak Grecja dochodziło do machinacji na państwowym poziomie, gdzie wszelkimi sposobami ukrywano zadłużenie agend państwowych dlaczego by nie zakładać, że podobną politykę prowadzi się w Chinach? Niedawno pojawiły się informacje wedle których olbrzymia dawka długu wewnętrznego ukryta w inwestycjach niby to niezależnych od lokalnych władz spółek municypalnych. Dokładnie tak samo dzieje się obecnie w Polandzie. O meandrach systemu wynagrodzeń i ubezpieczeń społecznych również niewiele wiadomo tym samym może się okazać, że  prawdziwe są szacunki niektórych analityków sugerujących, że dług przekracza już 60% PKB. Moje pytanie brzmi inaczej. Jeśli gospodarka Chin jest tak mocno związana z USA i była finansowana jego długiem to faktyczne zadłużenie skarbu Chińskiego musi być większe od Amerykańskiego. Dlaczego? Ponieważ nie można założyć aby w 1971 roku Chiny były gospodarką z dodatnim bilansem choćby per analogia do państw gdzie marksizm leninizm wyznaczał gospodarcze zasady. Jeśli dodatkowo zauważymy, że do 1978 roku istniał w Chinach jeden jedyny państwowy bank który zarówno emitował pieniądz jak i go pożyczał to swobodnie możemy założyć, że z zadłużeniem wewnętrznym w tych czasach mogło dziać się wszystko.

USA i Chiny łączy jeszcze jedno. Chiński Bank Centralny jest tak samo enigmatyczny jak FED i za pewne równie skory do finansowania państwowych wydatków. Wniosek jest prosty USA nie padnie na kolana jeśli nie padną na nie Chiny ponieważ nie mniej łatwo niż USD można drukować Yuana. Być może nawet łatwiej. Jedynym zmartwieniem włodarzy Państwa Środka  jest zatem przekonanie świata o kondycji drugiej gospodarki świata. Tym samym spodziewał bym się wielkich sum na promowanie peanów na jej cześć. Tak długo jak inwestorzy kupują taką bajkę cały system trzyma się kupy. Warto wspomnieć kogo Chiny zastąpiły na miejscu głównego wierzyciela USA. Była nim Japonia. Chińscy towarzysze odrobili lekcję i wiedzą doskonale czym się może skończyć brak zasilania własnego systemu i podobnych błędów nie popełnią. W 2010 roku giełda w Szanghaju przekroczyła 2,4 bln USD kapitalizacji. Być może wyda się to niewiarygodne ale w 2004 roku byłoto zaledwie 300 mln USD. Słabo?

W analizach zapomina się często, że te same produkty w Chinach i w eksporcie mają różne ceny podobnie jak to miało miejsce w PRL co de facto podnosi jeszcze niewidoczny w statystykach poziom zadłużenia wewnętrznego. Nie zdziwię się, gdy któregoś dnia wybuchnie bomba gdy okaże się, że to nie USA są liderem długu a właśnie nasz wieloletni lider wzrostu. I w tym miejscu można by już odliczać upadek w miesiącach gdyby nie jedno ale. Dawne potęgi militarne odbudowując się ze zniszczeń wojennych świadomie zrezygnowały z „trwonienia” PKB na armię. Japonia i Niemcy mimo wielu zachęt ze strony USA pozostały wierne tej słusznej strategicznie polityce. Jak wiadomo Chiny konsekwentnie budują armię która niebawem stanie się najpotężniejsza bo już jest najliczniejsza na świecie. Ponieważ podstawowym dobrem
staną się surowce owa armia doskonale się przyda po to aby skutecznie się nimi zaopiekować.

Jestem głęboko przekonany, że świat nawet się nie zająknie jeśli chińskie dywizje powietrzno desantowe wylądują sobie na przykład w Katandze albo gdzie indziej, gdzie znajdują się odpowiednio obfite a jednocześnie słabo bronione złoża. Być może ktoś poujada w mediach ale inwestorzy zatrą ręce ponieważ w nadchodzących latach nic tak nie będzie rozpalać wyobraźni jak kopaliny energetyczne w odpowiedniej ilości. A że desant będzie prawdopodobnie tańszy niż odwierty? Drobiazg na który analitycy na pewno zwrócą swoją życzliwą uwagę. O ile jestem przekonany, że chińska giełda niebawem zafunduje nam potężny kryzys ( ktoś przecież musi zarobić na niepewności tego rynku ) to osobnym pytaniem pozostaje jak globalny kryzys który wywoła taka awaria wpłynie na Yuana. Reakcją Amerykanów na szok 2008 było i jest
masowe pompowanie drukowanego pieniądza w system. Na tablicy kontrolnej chińskiej gospodarki towarzysze z politbiura maja  inne rozwiązanie awaryjne. Guzik „dewaluacja”

USA mogą zalewać świat pustym pieniądzem, Chiny tanią produkcją. W ostateczności uwolnią kurs Yuana co przy odrobinie szczęścia może stworzyć podobny do amerykańskiego mechanizm zasilania systemu drukowanym pieniądzem. Oczywiście pod warunkiem, że nie dojdzie do hiperinflacji. Jak już kiedyś pisałem nie było to aż tak częste zjawisko a przypadek Niemiec w tamtym okresie dowodzi, że jest jedna droga wyjścia: agresywna ekspansja militarna. Ale do tego zapewne nie dojdzie. W moim przekonaniu, płynny Yuan z realnym zapleczem kruszcowym mógłby się stać niezłym substytutem dolara a „zielone” zostały by masowo zastąpione „czerwonymi”. Jeśli tylko armia zapewniła by  kontrolę nad odpowiednią sumą kruszcu i kopalin taki zabieg mógłby się powieść. Umiejętne wylansowanie waluty kruszcowej stworzyło by
fantastyczne perspektywy psucia jej w przyszłości. Jeżeli wykluczyć świadomą ekspansję militarną Chin to należy się spodziewać po prostu Armagedonu.  Chiny z przetrąconym karkiem nie będą w stanie wchłaniać amerykańskiego długu a ta gospodarka nie da rady funkcjonować bez dosypywania dolara. To recepta na koniec
cywilizacji. Ja liczę jednak na sprawdzone rozwiązanie jakim jest wojna tym bardziej, że jakoś mi się nie wydaje, aby amerykański rekrut poradził sobie z chińskim w sytuacji gdy obaj dysponować będą podobnym wyposażeniem. Co więcej rekrut chiński wyżywi się tym co znajdzie. Amerykański na głodniaka nie ruszy do walki. A culture clash na polu bitwy to nie byle co. Hans Van Luck, jeden z najbardziej znanych
dowódców broni pancernej w trakcie WWII wspominał, że pierwsi żołnierze amerykańscy napotkani przez Afrika Korps w swoich wspaniale wypchanych chlebakach znajdowali taką oto motywująca ulotkę:
„Żołnierzu, jesteś najlepiej wyekwipowanych żołnierzem w historii świata. Musisz dowieść, że jesteś również żołnierzem w historii świata najlepszym”.

Czytanie tego po masakrze US Army na przełęczy Keserine w Afryce musiało Niemców mocno podnosić na duchu. Ciekawe, czy ten interesujący  pomysł propagandowy wykorzystają odpowiednie czynniki w Państwie Środka. Inskrypcja w Chińskich chlebakach mogła by głosić:
„Żołnierzu, jesteś najtaniej sfinansowanym żołnierzem w historii świata. Musisz dowieść, że jesteś również żołnierzem najbardziej dochodowym”

0 Comments

Pozory mylą.

Czyli co łączy Jima  z Jimem i odkrycie Ameryki z eksploracją kosmosu.

Wygląda na to, że kolejny astronomiczny wynik ustanowiony przez złoto staje się okazją do kolejnej dyskusji. Głos zabiera między Jim Rogers „guru” rynków metali. I nie chodzi mi o podważanie tez które wygłasza. Warto jedynie zauważyć, że to właśnie Jim Rogers wraz z niejakim George Sorosem założył 40 lat temu Quantum Fund który od początku miał jeden cel: agresywną spekulację kosztem rynku lub państw. Najlepszym przykładem tej strategii była słynna zagrywka przeciw funtowi którą już kiedyś opisywałem. ( Ja nie skocze?! ) Ale jeszcze ciekawsze są przyczyny rozstania Sorosa i Rogersa. Obaj przedstawiają je zupełnie inaczej. Soros twierdzi, że Rogers uniemożliwiał napływ niezależnych analityków. Rogers, że odszedł bo zrealizował swój cel którym było posiadanie miliona dolarów w wieku 40 lat. Odchodząc z Quantum miał 37 i…… 14 mln USD.

W przypadku takich facetów jak Buffet czy Rogers działa zasada paradoksu: jeśli mówią, że tak jest to pewnie tak jest więc inwestujemy tak jak mówią. Najważniejsze pytanie jest inne: czy owe ikony ROBIĄ TO CO MÓWIĄ. A tu już nie był bym taki pewien.

Rogers sugeruje, że złoto złapie teraz odrobinę zadyszki co należy rozumieć jako oczekiwanie spadku. Ale aby nie było tak prosto dowiadujemy się jednocześnie, że w tej 10 latce dojdzie do 2000 USD za uncję. Może i nawet dalej bo jeśli te USD będą traciły siłę nabywczą w takim tempie jak dzisiaj to co to jest za wynik? Jeśli by jednak przyjąć, że teraz nie będzie rosło czyli pewnie spadnie to należało by sprzedać i się taniej odkupić prawda? Jim nas zapewnia, że on sprzedawał nie będzie. Tym samym jako fund manager oświadcza, że będzie trzymał aktywo które w najbliższym czasie nie będzie performować. Nonsens. Moim zdaniem co miał to już sprzedał a teraz gra na to aby się odkupić taniej. Takiej przynajmniej strategii można by się spodziewać po autorze „Investing biker: Around the Word with Jim Rogers” Warto przeczytać ten fundament naukowy guru rynków. Dopiero wtedy można zrozumieć skąd się biorą i jaką naturę mają rekomendacje które czytamy.

A Rogersa interesująco się czyta w zestawieniu z Chanosem choć również Jimem to jego inwestycyjnym alter ego. Chanos głośno obstawia rychły upadek Chin, Rogers ostetnatycjnie przeprowadził się tam z rodziną. Marne poświecenie jesli chce się w ten sposób utrzymać zaufanie inwestorów obficie szuflujących tam pieniądze. Zdanie Chanosa jest interesujące: nikt nie wie w jakiej naprawdę kondycji jest chińska gospodarka ponieważ rządowych publikacji chińskich nikt przecież nie kontroluje! W internecie jest sporo filmów o wszelkiej maści „Ghost villages” w USA ale w Chinach są całe puste MIASTA! wybudowane od zera i niezamieszkane.

Jim Rogers dość brutalnie lekceważy każdego kto ośmiela się krytykować jego strategie zjadliwie twierdząc, że większość antagonistów jeszcze niedawno nie potrafiła przeliterować nazwy tego kraju. Rogers wie co mówi ponieważ w jego pierwszej książce roi się od braku historycznej wiedzy i uproszczeń.  

Ale jakie to ma znaczenie? Zarobi przecież jeden i drugi bo warto pamiętać, że w biznesie inwestycyjnym najważniejszy jest ruch czyli obroty na rachunkach. A w którą stronę to już zupełnie inna sprawa.

Pewność przyrostu cen złota oparta jest w zasadzie na założeniu że ilość tego kruszcu jest ściśle ograniczona. I tu warto dodać w zbadanych źródłach. Warto pamiętać, że w podobnej sytuacji świat już był. Histerię kruszcową kompletnie odwróciło odkrycie złota w nowym świecie. Kto powiedział że nagle nie wybuchnie nowa bańka ekspolracyjna a o pieniądze inwestorów będą rywalizować odkrywcy złota na Antarktydzie lub na Księzycu? Zabawne? Niewiarygodne? Zalecam lekturę rekomendacji inwestycyjnych dla .comów z lat 1999 2000.

Ekspolarcja nowego świata w XVI wieku była możliwa wyłącznie dzięki pazerności Królów i inwestorów. Dlaczego tym razem miało by być inaczej? Czy Kolumb namawiający do finansowania wyprawy był bardziej wiarygodny wobec Izabelli Kastylijskiej niż szef NASA przed Bararckiem Obamą?

Jestem pewien, że chciwość jak zwykle zapewni nam przyszłość.

 

 

 

2 komentarze

Ślepy tor jasnowidzów.

Niesamowite! Udało mi się w czujności obywatelskiej prześcignąć niezmordowaną w dążeniu do prawdy Gazetę Wyborczą. Dzisiaj nasza Trybuna Ludu grzmi o palącym w tą mroźną zimę problemie kolejowym.  A my kibicujemy akcji którą doskonale pamiętam z dzieciństwa: Towarzysz Gierek oburzony zwalniał ze stanowisk, obcinał premie ba! WIZYTOWAŁ trudne odcinki na których zmagano się z trudami boju o socjalistyczną ojczyznę. Dzisiaj jest w zasadzie podobnie. Nasz Premier zabiera głos w każdej ważnej sprawie, jak ten ojciec narodu wie co w trawie piszczy. Trawę odchwaści i sprawi aby rosła równo. Na pewno nie brakuje takich, co się zajmują malowaniem na zielono. Łza się w oku kręci.

Ta medialna dynamika nie pomoże PKP bardziej, niż podobne wypowiedzi władyków 35 lat temu. Ale to zdaje się nikogo nie obchodzić. Niewinnych w tej sprawie nie ma, bo prywatyzacja PKP nie leżała w interesie żadnej z poprzedzających obecną ekip. Premierowi dostaje się w zasadzie odpryskiem, bo stosowana obecnie technologia polityczna wymaga stałej obecności a ta jako żywo przypomina lata propagandy PRL.  Zarówno wtedy, jak i teraz w kuluarach potknięć, odbywa się walka na śmierć i życie o stołki i wpływy. Pan minister Grabarczyk stanowiska nie straci pożegna się z nim za pewne bezpośredni nadzorca PKP w ministerstwie tym bardziej, że jak się zgrabnie składa pochodzi z koalicyjnego ruchu chłopskiego.

Ofiarą zamieci śnieżnych ma paść również Pan Prezes Wach. Komu jak komu, ale temu Prezesowi nie można odmówić braku wiedzy na temat potrzebnych PKP inwestycji ponieważ przez lata był właśnie za nie odpowiedzialny. Ale to oczywiście w takich sytuacjach nie ma większego znaczenia.

Już nie długo prześledzimy sobie w praktyce upadek wielkiej państwowej organizacji której państwo  nie da rady podnieść po raz kolejny. Warto sobie zdawać sprawę, że straty tej organizacji bezpośrednio powiększają nasz deficyt. Że mała kwota? Ziarko do ziarka bo nie jest to przecież jedyna deficytowa instytucja publiczna. Ta się po prostu teraz spektakularnie kompromituje. Być może PKP powinno po prostu upaść? Czytamy o Grecji, Irlandii a pod bokiem mamy taki własny pokaz dystrybucji pieniędzy do chronicznie nierentownego przedsiębiorstwa. Nikt w wyborach nie głosował za deficytowym PKP. Może ktoś wreszcie powinien zapytać  za taką cenę chcemy je mieć w majątku narodowym?

Oby wybory odbyły się jak najwcześniej. Nowe rozdanie zapewni obecnym elitom polityczny byt na tyle, że realne problemy powinny zająć należne im miejsce w debacie publicznej. Jeśli tak się nie stanie, przyszłe wybory samorządowe staną się grunwaldem polityki centralnej.

0 Comments