Browsing Category moda

R squared

Czyli o celebrze, modzie i pasji, bo bez niej, jak wiadomo, nic wspaniałego nigdy nie powstanie.

3 listopada celebrowaliśmy moje 41, 3 www.malemen.pl i 2 www.rageage.co.uk, a w zasadzie w tym samym gronie należało by również umieścić www.sohofactory.pl i jego drugie urodziny, ponieważ historia przemiany tej zdegradowanej fabrycznej przestrzeni w tętniący życiem obiekt rozpoczęła się właśnie pokazem Rage Age na imprezie MaleMena! Tamto wydarzenie pamiętać będę długo. W powszechnej opinii miała to być katastrofa. Moi współpracownicy zakładali, że na terenie praskiej fabryki zbrojeniowej nie pojawi się nikt… A pojawiło się bez mała 1,5 tysiąca ludzi! Od tamtej pory w SOHO wydarzyło się naprawdę sporo i to bynajmniej nie tylko w obszarze mody czy mediów. Gościliśmy szereg wydarzeń artystycznych, konferencji z różnych dziedzin czy też koncertów począwszy od Warszawskiej Jesieni, a na FreeFormFestival skończywszy. Dbamy o różnorodny profil i adresatów wydarzeń, które łączy w zasadzie jedno: pasja. Dzięki temu SOHO Factory, czyli jak je nazywamy: Creative District, istnieje naprawdę i dla wielu mieszkańców Warszawy jest już znaną i cenioną przestrzenią.

Miarą powyższego była nasza urodzinowa impreza. Ponad 3.000 osób zaszczyciło nas swoją obecnością, co w przypadku takich przedsięwzięć nie zdarza się zbyt często. Cieszy mnie to tym bardziej, że po raz pierwszy udało mi się zrealizować pomysł scenograficzny od początku do końca. Jeszcze w trakcie sesji Rage Age w porcie gdańskim zamarzyłem sobie, aby pokaz odbył się w portowej scenerii, tyle że odmalowanej tak realistycznie, aby w odpowiednim oświetleniu, dla wszystkich gości było niemalże oczywiste, że faktycznie znajdują się w porcie. Długo szukałem sposobu, aby ów efekt osiągnąć aż rozwiązanie stało się oczywiste. Po prostu w naszej największej 2000m2 hali musiał zacumować prawdziwy statek! I choć nie było to zadanie łatwe – udało się, a wysoka na 6m burta robiła na gościach piorunujące wrażenie! Nasza główna hala numer 16 widziała przez ostatnie miesiące niejedno. Ale najprawdziwszy terminal kontenerowy wraz z zacumowanym statkiem pojawił się w niej po raz pierwszy!

Wiele tu oczywiście zasługi Tomka i Ewy – pary scenografów, z którymi współpracuję od lat i z coraz lepszym efektem. To ludzie, których z czystym sumieniem mogę polecić do najbardziej zwariowanych projektów!

Entourage jest ważny, ale najważniejszy był przecież pokaz, który tym razem zamienił się w zasadzie w performance. Dzięki rezygnacji z tradycyjnego wybiegu miło było obserwować kompletne zaskoczenie gości, gdy wraz z pierwszymi akordami, modele wyłonili się ze szczelnie otoczonych widzami morskich kontenerów! Efekt był piorunujący: publiczność reagowała żywiołowo a dynamikę przekazu wspierała komplementowana przez gości muzyka. Tym samym godziny, które poświęciłem na konstrukcję pokazowego seta już po raz drugi zwróciły się z nawiązką. W tym miejscu wypadałoby podziękować Jędrkowi Wandzlowi, bo wybór wyborem, ale bez niego miks by po prostu nie powstał.

Co ciekawe, odbyły się w zasadzie dwa pokazy w jednym. Zgodnie z założeniem Rafała Czapula, licznie zgromadzeni goście zobaczyli nie tylko Noir Story – czyli naszą obecną jesienną kolekcję, ale również zajawkę tej, która dopiero pojawi się w salonach. Jak się należało spodziewać, szczególnie zaprezentowana po raz pierwszy wiosna przypadła gościom do gustu. A było na co popatrzeć! Rafał z kolekcji na kolekcję robi się po prostu coraz lepszy!

W wiosennym „Wind & Dust by Rage Age” odbijają się światowe trendy wiosny 2012, ale jak zwykle przetworzone a’la Czapul. Kolekcja doskonale oddaje obowiązujący w projektach najlepszych marek sezonowy „lead”, ale całość spina ów unikalny i konsekwentny styl RA. Styl, który można sprowadzić do naczelnego założenia, że ma być modnie, ale jednocześnie elegancko. I owo założenie widoczne w stylizacjach gości na pokazie napełniło mi serce wielką radością. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu facetów ubranych w Rage Age w jednym miejscu:)

Nasza wiosenna kolekcja bierze z trendu to, co moim zdaniem najlepsze: uważny obserwator odnajdzie elementy wspólne z niezwykle tym razem niewiosennej kolekcji Dolce&Gabbana SS2012, miksem marynarki i krótkich spodni u Nicole Farhi, pazurem przedziwnego w nadchodzącym sezonie Burberry i stylem wyraźnie młodniejącego Ermenegildo Zegna. O ile wszędzie mniej lub bardziej przewija się właściwy dla sezonu kolorystyczny motyw, to w przypadku Rage Age ma on swoje wyraźne uzasadnienie w nastroju i inspiracji kolekcji. „Wind & Dust” dziejące się wszędzie i nigdzie, nastrój przygody wsparty jednoznacznym wizerunkiem mocnego faceta w drodze, doskonale uzasadnia wyblakłe kolory, gniecione tkaniny i mocne buty. Wielkie marki podobnego trudu sobie nie zadają wychodząc zapewne z założenia, że odbiorca domyśli się skąd czerpana jest inspiracja. Dla nas to niezwykle ważny element komunikacji, do którego przywiązujemy szczególną wagę co jak wiem spotyka się z uznaniem w oczach naszych fanów i klientów.

Nowością „Wind & Dust” by Rage Age będą okulary oraz zegarki przygotowane wspólnie z renomowaną zagraniczną marką. W kolekcji pojawi się również pewien szczególny gadżet – tak archetypicznie męski, że jak sądzę znajdzie się w posiadaniu wszystkich najbardziej przekonanych do RA fanów. To naprawdę perełka…:)

Ach co to była za noc… Jak mawia Rafał Czapul „R squared rulez!” Nic dodać, nic ująć. Mam nadzieję, że dzięki naszym Klientom kolejne kolekcje, pokazy i sesje będą jeszcze lepsze!

12 komentarzy

Jesień gentelmanów

Czyli o tym, że Bytom się zmienia, Vistula wraca do korzeni, a Próchnik podąża własną drogą.

Michał Wójcik, mój drogi antagonista za sterami Bytomia nie stara się kopiować ścieżki z Vistuli, co na pewno cieszy i pozytywnie zaskakuje. Tegoroczna jesienna kampania zachęca do marki ze smakiem, a udane layouty doskonale budują markę, która chce sprzedawać rzetelny produkt o miarowych ambicjach. Dobrze dobrany model, w tle w roli krawca dawna twarz Intermody, a wszystko razem skomponowane wiarygodnie. Przy małym budżecie Michał osiągnął bardzo dobry efekt. Nikt nie ma przecież wątpliwości, że Bytom szyje od 1945 roku, a tradycja w igle to absolutna podstawa krawiectwa. Jest tu tylko jedno drobne ale. Otóż polityka Bytomia opera się o szycie miarowe w zasadzie od 2003 roku. W pierwotnym zamyśle ówczesnego Prezesa Tomka Sarapaty kompaktowe, dostępne i dość gęsto rozsiane studia o małej powierzchni (max 60m2) miały zapewnić marce stabilny rozwój. W praktyce okazało się inaczej, a wiele z tych punktów stanowiło potem pierwszą transze moich salonów koszulowych w Wólczance. Okazało się po prostu, że w owych czasach rynek miarowego szycia nie rozwinął się na tyle aby chciał z tej usługi korzystać masowo mężczyzna z mniejszych aglomeracji. Dzisiaj, 5 lat później rynek jest oczywiście zupełnie inny, a miarowe szycie zyskuje na popularności zdobywając sobie wielu oddanych klientów. Zakładam oczywiście, że obecna polityka w Bytomiu to pewien zabieg, a szyciu na miarę towarzyszyć będzie nadal rzetelny garnitur w sylwetce B (czyli dla panów z brzuszkiem), na którym do tej pory opierała się wedle mojej wiedzy sprzedaż tej firmy.  Taka kombinacja ma szansę zapewnić dobre przychody i poprawę wyników którymi do tej pory śląski krawiec nie zaskakiwał.

Równoległa koncepcja modowego liftingu BYTOMIA, w której, jak zakładam, Michał Wójcik zamierza się jednocześnie zrealizować już mnie tak nie urzeka. Miała by spory sens gdyby nie to, że Vistula jak widać w ostro lansowanej kampanii wraca po latach w rejony w których pracowicie ją umieszczałem. Najwyraźniej 3 lata prób sprzedawania „ludowego” garnituru, przekonały wreszcie obecny zarząd tej firmy, że odbiorca, który do dzisiaj pamięta moją kampanię z Pierce Brosnanem oczekuje jednak czegoś innego. Obecna kampania bardzo umiejętnie powraca w luksusowe klimaty choć stylistom zabrakło momentami wiedzy a przynajmniej wyobraźni. I tak spodni garniturowych nikt nie upchnie w butach do konnej jazdy podobnie jak w długim płaszczu nie wybierze się do stajni. Ale to drobiazg, który nota bene nie zmienia faktu, że kolekcja na zdjęciach prezentuje się dobrze. Ale co tam na zdjęciach! Na filmie autorstwa Kuby Kossaka, prezentuje się po prostu wyśmienicie! Mało jest w Polandzie produkcji z pogranicza filmu modowego i „making of”, a ten śmiało można zaliczyć do awangardy takiego stylu. Naprawdę wyśmienita produkcja dzięki której marka zyskuje.

W kampanii Vistuli widać pieniądze i to zarówno w jakości samej produkcji foto i video jak i w marketingowym zasięgu. To pewnie rezultat analizy osiągnięć ekonomicznych w sklepach skazanych ostatnio na potyczki w II lidze, do której przecież nie zostały stworzone. Najwyraźniej, Vistula wraca na pozycje dostępnego luksusu z modą w tle czyli dokładnie te, na których zostawiłem ją w lecie 2008. I chciało by się powiedzieć bardzo dobrze, gdyby nie fakt, że sytuacja gospodarcza jest już zupełnie inna, a konkurenci tacy jak chociażby Próchnik przez ostatnie 3 lata pracowali bardzo ciężko i na rynku poważnie się okopali. Nie zdziwię się, jeśli okaże się dzisiaj, że najlepszy wybór garniturów w dobrej cenie oferuje właśnie Próchnik który pod wodzą Krzyśka Grabowskiego zamienił się w dobrze poukładany biznes.

Tym samym Bytom chcąc przetrwać będzie musiał się odnaleźć pomiędzy okopanym Próchnikiem i wracającą na pozycje Vistulą. Nie będzie łatwo bo mocy polskich marek nie należy bagatelizować. Zawiadując Vistulą w latach 2006 do 2008 przekonałem się dobitnie, że mimo dobrego marketingu, produktu i rozwiniętej sieci sklepów nie zdołaliśmy wyeliminować z rynku ani Bytomia ani Próchnika nie mówiąc już o kilku innych mniej rozpoznawalnych ale rosnących w siłę marek. Dzisiaj pojawili się na rynku kolejni, ambitni gracze jak choćby www.lavard.pl czy prawdopodobnie najlepsze produkcyjnie w Polandzie www.lancerto.pl (nie wiem czemu to wszystko na L czyżby tribute to Lambert&Lantier J). Nowi o klienta walczą ostro i wiedzie im się coraz lepiej.

A rynek nie jest z gumy. Na dodatek, najbliższe dwa lata nie będą dla  retailu najlepsze. Statystyczny nabywca odzieży męskiej z segmentu+ z całą pewnością ograniczy swoje wydatki. Tym samym rozwój w takich warunkach nie będzie sprawą prostą. Zakładam, że każda z marek wojujących na naszym rynku ma swój wariant B, który wdraża już lub za chwilę wdrażać będzie. Dodam, że wypowiadam się tu, jako w pewnym sensie konkurent wszystkich wymienionych. Pisze w pewnym sensie ponieważ ideę w www.rageage.co.uk mamy nieco inną, podobnie jak podejście do produktu i klientów ale nie zmienia to oczywiście faktu, że tak długo jak długo sprzedajemy garnitury, koszule i krawaty poruszamy się w podobnym obszarze rynku. Rage Age narodziło się w roku kryzysu w oparciu o przekonanie, że potrzeby panów w Polandzie nie są jednolite, a odważna własna komunikacja marketingowa w połączeniu z wysokiej jakości produktem może dać szansę powodzenia. 5 kolekcja dowodzi, że taka strategia miała sens.

Na rynku odzieżowym funkcjonuję od 2004 roku. Jakkolwiek jest to zaledwie 7 lat to w tym okresie przećwiczyć można było wszystko: wiosnę unii w 2004, załamanie rynku w 2005, eksplozję konsumpcji w 2007 i załamanie wiosną 2009. Żaden z uczestników rynku nie może być bierny wobec zmian które na nim cały czas zachodzą. Jednym z najlepszych dowodów jest właśnie szycie na miarę. Niegdyś prawie nieistotny element, dzisiaj jak sądzę stanowiący spory procent całości rynku. I na to jak sądzę stawia Michał w Bytomiu. Wytrwałość w tej materii potrafi przynieść doskonałe rezultaty o czym najlepiej świadczy powodzenie www.emanuelberg.com marki stworzonej od zera przez ikonę wiedzy o koszuli Pana Jarosława Szychuldę.

Mój pomysł na Bytom był nieco inny. Planowałem przekształcenie męskiego brandu w koncept damsko-męski zbliżony klimatem do Massimo Dutti. Koncept uwzględniający szycie na miarę byłby w sposób oczywisty silniejszy dzięki paniom, których chęć do zakupów jest nadal znacznie większa. Taka strategia wydawała się jednak części akcjonariuszy zbyt odważna. Cóż, jak zwykle czas pokaże. Póki co zwyciężyli zwolennicy wyłącznie męskiej marki.

O tym, że założenie było słuszne a krok w kierunku kobiet rozsądny,  przekonałem się tworząc z Moniką naszą nową markę damską www.monikajaruzelska.pl. Ale to już zupełnie inna historia…

Różni nas w zasadzie tylko tyle, że świadomie staramy się pozyskiwać również tych klientów, którzy kierują swoje kroki do uznanych i drogich światowych marek.

Oczywiście wypowiadam zdanie jako konkurent, ale i akcjonariusz firmy jako że nadal mimo, iż wiodący akcjonariusz nie zdecydował się na realizowanie mojego scenariusza zmian w tej marce swoje akcje posiadam i liczę, że dzięki Michałowi na nich zarobię, choć na pewno nie stanie się to w najbliższej przyszłości.

16 komentarzy

Łyda, moda i sprawa polska

Czyli o tym, że w Polandzie brak wzorców elegancji, rodzimy edukator ma zazwyczaj mentalność egzekutora, a ambitne społeczeństwo powinno mieć również ambicję na elegancję.

Dowiedziono już wielokrotnie, że okresy pokoju sprzyjają feminizacji mężczyzn. Zachowania osobnicze stada, które nie jest trzebione muszą się przecież zmieniać. I zmieniają się, choć oczywiście nie same. Wielkie koncerny od lat modyfikują zachowania społeczne produkując nowych nabywców na swoje produkty. I tak: z jednej strony motoryzacja przestała być wyłącznie domeną facetów i za kierownicą większości terenówek zobaczymy…. panie (a właściwie mamy, które takie właśnie auta uważają za bezpieczne). Cały „terenowy” koncept marketingowy znajdzie zatem zastosowanie w brodzeniu po miejskiej dżungli i tylko nieliczni zdobędą się na prawdziwe off-roadowe szaleństwo. Z drugiej strony rynek beauty coraz odważniej sięga po mężczyzn. Jeszcze dwadzieścia lat temu rynek męskich kosmetyków w ogóle się nie liczył. Dzisiaj, choć nadal jest ułamkiem damskiego, to systematycznie zmniejsza swój mianownik. Biadolenie nad tym jakie są, jakie były czy jakie powinny być determinanty płciowe nie ma już sensu. Panie, po pierwsze, trzymają mocno kierownice w swoich pojazdach, pod drugie – często owe pojazdy kupiły sobie same i to już wystarczy za signum temporis.

Współczesna ekonomiczna struktura społeczna to przedziwna mieszanina starych i nowych postaw, a linie podziałów nie są już tak wyraźnie jak kiedyś. Najlepszym przykładem jest moda męska. Hmm… jak to w ogóle kiepsko brzmi… Jak moda w ogóle może być męska?! A jest, drodzy Panowie, i to od bardzo, bardzo dawna. Zanim mundur z przyczyn ściśle ekonomicznych za sprawą pruskich żołnierzy stał się tylko opakowaniem mięsa armatniego, był prawdopodobnie jednym z najbardziej wykwintnych męskich ubiorów! Na starych sztychach nie odnajdujemy facetów z brzuszkami, a epolety nie połyskują na opadniętych ramionach workowatych kurtek! Przez setki lat mężczyźni dbali o siebie i nie poczytywano im tego za słabość. Problem jest inny: te postawy dotyczyły elit, a nie mas toteż zawsze można je było łatwo kompromitować, traktując jako objaw dekadencji. Dbałość o siebie i przestrzeń wokół siebie to kwestia cywilizacyjna, a nie polityczna. Do dzisiaj pozwala odróżnić miasto włoskie od niemieckiego, więc to szerokie ujęcie nie dotyczy wyłącznie Polandy. W zakresie ubioru męskiego i stosunku doń jesteśmy jednak wyjątkowi, bo dbałości o ten ubiór wyjątkowo niechętni. Dlaczego tak uważam? Proszę wykonać test samodzielnie. Wystarczy wpisać w przeglądarce: „Jak ma się ubierać facet?”, „Jak powinien ubierać się mężczyzna?” itp. Zanurkujemy w świat, w którym ujawnia się całe spektrum postaw i to mnie nie dziwi. Zaskakuje co innego: jadowita postawa zarówno zwolenników zasady, że facet mody nie uznaje, jak i antagonistów tej tezy. Wniosek jest jeden: w polskiej modzie męskiej brak jest autorytetów i wzorców do naśladowania.

W tym ujęciu jednym z największych ambasadorów zmian, naśladowanym zarówno przez Panie jak i Panów był… Aleksander Kwaśniewski! W formalu, który jest u nas traktowany wyjątkowo serio i dogmatycznie, kolory koszul i krawaty stosowane przez byłego Prezydenta narobiły sporo pozytywnego zamieszania. Jak się mogłem przekonać jeszcze jako prezes Wólczanki, prezydenckie trendy były wdrażane bez względu na poglądy polityczne. Wiem, wiem… już pojawiają się złośliwe uśmieszki, bo dla jednych żadna to figura, a dla drugich –  formal nie jest modą. Nie zmienia to faktu, że nikt stylu nie zacznie od comme de garcon, publicznie należałoby wyglądać elegancko, a  podobnych do „Kwasa” przykładów jest niestety mało. Na dodatek w rozmowach o modzie przoduje rozdęte „poradnictwo” i to ex cathedra. Na drugim biegunie jest nurt, któremu osobiście bardzo kibicuję licząc na to, że ten rodzaj edukacji zdobędzie sobie wreszcie należne mu uznanie.

Mowa tu o blogosferze. Choć i tutaj zdarzają się jakże polskie postawy, gdzie aroganccy naziści stylu tropią i pouczają, to mam nadzieję, że o prawdziwy rząd dusz wśród  internautów powalczą zupełnie inaczej skonstruowani ludzie. Przykład edukacji w dobrym stylu to mr-vintage.blogspot.com. Blog porusza się w obszarze szeroko rozumianej klasyki, a autor prowadzi go ze znawstwem, a przede wszystkim SZACUNKIEM dla czytelnika (co jest moim zdaniem niezwykle ważne, bo empatia to deficytowy towary na naszym rynku). Pisane dobrym językiem posty pozwalają zapoznać się zarówno z trendami, jak i tym, jak je stosuje autor. Co więcej podoba mi się bardzo położenie nacisku na konserwację, ponieważ dobra odzież nie jest tania i trzeba jej poświęcić odrobinę uwagi. Styl propagowany przez autora jest mi bliski, bo chociaż orbituje wokół formalu, to porusz się po takiej trajektorii, która umożliwia i dystans, i zabawę ze stylem. Co więcej autor ma czas i ochotę na odnoszenie się do jakości produktów, a to już szczególnie godne pochwały, bo po latach przyzwyczajania do niskich cen musimy zacząć przyzwyczajać się do produktów byle jakich albo też płacić cenę, która zapewnia odpowiednią jakość. Może i nie jest to blog dla koneserów, ale każdy kto chce się dowiedzieć czegoś o modzie męskiej w sposób przyjazny, powinien się tu udać. Dlatego  Mr Vintage to dla mnie wzór i gdybym miał lansować „first page to start” zaproponowałbym właśnie jego.

Dla tych, których w modzie interesuje więcej mody niż klasycznej elegancji, a na liczniku mają mniej niż 30 lat, odpowiedni będzie www.mensside.blogspot.com. Chłopak jest sympatyczny, pisze dość szczerze, a przy okazji nie ewangelizuje. Blog to w znacznym stopniu jego własne zdjęcia, ale wykazuje, że szczupłymi środkami można z powodzeniem wybrać coś co doskonale wygląda. Spośród jego sesji najbardziej sobie cenię tę, którą uznał za nieudaną, ponieważ pozował przed wejściem do galerii handlowej, wywołując tym niezdrowe zainteresowanie naszych współplemieńców. Nawiasem mówiąc to zdjęcie to ciekawy przykład na to, że fotografia modowa również potrzebuje emocji tyle, że jak model „gra”, to zazwyczaj klisza pęka. A tu chłopak był wkurzony; widać, że jest wkurzony i fota ma ładunek, a o to chodzi.

Dla odmiany fecodrobe.blogspot.com kierowany jest najprawdopodobniej do tych, którzy choć 30 już minęli, nadal chcą się czuć, a już na pewno wyglądać, młodziej. Tu autor jest zupełnie inną osobą, której status, choć nigdzie nie został opisany, daje się wyczuć w treści. Gdyby jeszcze wyszedł bardziej poza sama konwencję, czytałoby się ciekawiej, ale i tak jest dobrze. Miłe uzupełnienie do „merytoryczno-praktycznego” podejścia Mr. Vintage’a. Czuć tutaj dobre pióro i być może doczekamy się kiedyś jakiejś szerszej formuły z modą w tle.

Na koniec o tytułowej łydzie. Prezentował ją namiętnie VIP ulokowany w pierwszym rzędzie na pewnym dużym wydarzeniu dotyczącym rynku kapitałowego. Oczywiście to kwestia nieistotna wobec większości poruszanych na spotkaniu, a życie można przeżyć pięknie i godnie w jednym garniturze i dwóch koszulach. Można. Ale mój punkt widzenia jest nieco inny, być może w znacznym stopniu ze względu na skrzywienie zawodowe. Polanda jest jednak krajem, który na moich oczach dokonał olbrzymiego cywilizacyjnego skoku i z olbrzymim prawdopodobieństwem zajmie w końcu istotne miejsce na mapie Europy. Wystarczy jednak wizyta w kilku europejskich miastach, aby się przekonać, że choć mamy już winiarnie i podobne marki, to nasza ulica jest nadal szara i… potwornie nabzdyczona.

Łyda
Łyda

Toteż dla mnie będzie lepiej jeśli się zrobi bardziej kolorowo, a na twarzach pojawi się więcej uśmiechu i uprzejmości. Ktoś powie: kryzys. Ale kryzys jest wszędzie i nie jestem pewien kto by wygrał w negatywnej licytacji gdzie jest najgorzej. Powinniśmy się zmieniać jako społeczeństwo, a już na pewno powinny się zmieniać elity, które siłą rzeczy nas reprezentują.

7 komentarzy

Zmierzch bogów

Czyli o tym, że w Polandzie jest więcej o Kupisza, a na świecie mniej o Galliano, szok zadaje się być niemodnym towarem w vogue, a konwenans jednak zobowiązuje.

Na naszym nadwiślańskim nieboskłonie pojawiła się nowa gwiazda: Robert Kupisz, do tej pory znany jako tancerz, fryzjer, stylista i celebry ta, postanowił ujawnić się w roli projektanta. Jako że miałem swój mały udział w tej przemianie postanowiłem przekonać się jakie wrażenie na licznie zebranej publiczności wywoła pierwsza kolekcja Roberta. Kolejny pokaz w Soho Factory, które zyskuje już zasłużoną sławę dzielnicy kreatywnej, zgromadził prawdziwą celebrycką śmietankę. Nie będę wnikał czy na widowi pojawiła się pełna czy nie pełna ramówka wszystkich szanujących się w tym kraju telewizorów: dość, że tłum znanych twarzy zawzięcie walczył o miejsca w pierwszym rzędzie toteż gradientu vipów na metr kwadratowy można Robertowi szczerze pogratulować.

Ale nie tylko gości, a przede wszystkim samego pokazu należałoby gratulować. Po raz pierwszy na wybiegu pojawił się luz, uśmiechnięte modelki i modele zdawali się po prostu dobrze bawić zarówno formą, jak i treścią. O ile na zapleczu tego luzu na pewno była jakaś żelazna scenografia, to nie narzucała się widzom i nie zakłócała podstawowego przekazu, którym przecież była pierwsza Robertowa kolekcja. O ile miałem okazję widzieć ją wcześniej, to do prawdy zaskoczyły mnie wykończone wzory, które jeszcze tak nie dawno widziałem jako cytaty. To dowód, że Kupisz do swojej pracy podszedł poważnie, choć same modele kuszą swobodą znamionującą luz projektanta.

Niekłamany zachwyt wywołały zakapturzone modelki w sukniach z dzianiny. Druidki z gołymi plecami i nietypowe dzisiaj plisowane spódnice namiętnie oklaskiwał między innymi Andrzej Chyra, widoczny obecnie jako twarz z kampanii MaleMen’a. Jola Przetakiewicz, zachwycała się dla odmiany męskimi dżinsowymi kurtkami ,które zasłużyły sobie również na aplauz pozostałej części publiczności. Bardzo unisexowa kolekcja wpisała się doskonale w nowojorski klimat panujący obecnie w stolicy. Etniczne T-shirty z motywem Indianina dają początek zupełnie nieobecnej nad Wisłą kulturze, w ramach której tagowane w taki czy inny sposób podkoszulki stają się symbolem jeśli nie epoki to przynajmniej sezonu istotnego dla swoich twórców. A czy to wszystko trafiło do licznie zgromadzonej rzeszy adeptów kieleckiej szkoły Roberta? Tego nie wiem, ale była uczennica – Edyta Herbuś wydawała się nie opuszczać stanu ekstremalnej egzaltacji w trakcie całego pokazu. Czy to prawda czy poza, przekonamy się niebawem. Faktem pozostanie, że Robert złamał nieprzyjemny trend nabzdyczonych modeli i modelek na wybiegu i zamienił te postawy na szczery lub dobrze udawany zachwyt przestrzenią. Jego wyjście ze wzruszoną do łez Mamą doskonale harmonizowało z wyczuwalnie energetycznym pokazem. Bajka.

Łyżka dziegciu w tym ogólnie udanym projekcie to jego przyszłość. Że Robert odnajdzie się doskonale wśród naszych uznanych twórców, nie mam najmniejszych wątpliwości. Ale to czy jego produkt ujrzymy w sklepach to już zupełnie inny problem, który dotyczy wielu projektantów w Polandzie. Pytanie, czy dostępność jest faktycznym celem Kupisza. Jak wiadomo Tomasz Ossoliński, Dawid Woliński czy nawet Maciek Zień istnieją bez sieci sklepów, więc może się okazać, że newcomer podąży właśnie tą droga, bo przecież gazety napiszą o nim zawsze, a środowisko zaludni pokaz. Z tej perspektywy kosztowny i drogi proces budowy sieci i marki można uznać za zgoła niepotrzebny balast:). Generalnie może się za chwilę okazać, że wielcy projektanci tworzą wyłącznie dla siebie, bo Brandy wymagają talentu, ale przede wszystkim dużej dawki wrażliwości na to, co się dzieje dookoła nich. Świat wysokiej konsumpcji musi przecież zauważyć, że jeden z większych kataklizmów epoki wymazał z mapy kawałek Japonii, a Północna Afryka zalicza falę społecznego wyzwolenia. Może się okazać, że Galliano swoim antysemickim wybrykiem tylko wbił ostatni gwóźdź do swojej trumny. Tajemnicą poliszynela było, że Dior od pewnego czasu był już delikatnie mówiąc rozczarowany swoim wielkim designerem. Choć swego czasu Galliano postawił markę na nogi, to od tamtej pory upłynęło już sporo czasu. Słowny zamach na holocaust w kraju, który wyprodukował pierwszy poważny polityczny incydent antysemicki (sprawa Dreyfussa) jest poważnym wykroczeniem, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że został wyreżyserowany. Pokaz Diora był zawsze jednym z ważniejszych wydarzeń paryskiego tygodnia mody. Zgodnie z wieloletnią tradycją na zakończenie na wybiegu pojawiał się sam Galliano w stylizacji sugerującej kolejną kolekcję. Ten swoisty rytuał powtarzał się co rok i …. cementował gallianowość w Diorze. Czy w tym roku pokaz się nie odbył? Ależ odbył się. Co więcej w zaplanowanym wcześniej miejscu i czasie. Z jedną różnicą: na widowni zabrakło nieprzebranych tłumów celebrytów, a przed pokazem prezes Diora w zgrabnym przemówieniu podzielił się problemem jakim było rozstanie z Galliano. Najważniejsze było jednak dalej. Kto bowiem ukazał się oniemiałej publiczności na zakończenie pokazu? 40 umundurowanych bielą prawników atelier czyli owi niemi i cisi współtwórcy sukcesów Diora.

To genialne socjotechniczne posunięcie, które porwało widownię do stojącej owacji, nie było na pewno dziełem przypadku. Z olbrzymim prawdopodobieństwem ktoś wypracował tą cudowną przemianę pasywa w aktywo. Ale w tym kontekście nie idzie wyłącznie o Galliano. Może się okazać, że dokonuje się na naszych oczach swoista zmiana warty. Zmieniły się czasy. Ludzie tacy jak Galliano, Alexander McQuinn, Tom Ford czy Marc Jacobs mogą już być poza orbitą estetyk nadchodzącej dekady. Być może McQuinn był już tego świadom odbierając sobie życie w lutym tego roku.

Prowokacja i szok to dzisiaj nie domena wybiegów, ale rzeczywistość telewizyjnych wiadomości. Trudno zakładać, aby rzeszom nabywców marzyło się dalsze zwiększanie dawki frustracji związanej z otaczającym nas światem. Nie zdziwię się, jeśli wielkie marki zamienią się teraz w arki stylu, jakości i swoiste rezerwuary „jakości życia” oferujące nie tani rozgłos, ale godność.

Nonsens? Przekonamy się niebawem. Kiedy Frida Giannini przejmowała schedę po Tomie Fordzie w Gucci jej kolekcjom zarzucano, że nie kreują stylu. Być może, ale marce to najwyraźniej nie przeszkadzało i nie przeszkadza do dzisiaj. Świat mody się zmienia. Przekonała się o tym niedawno Carine Roitfeld wylana z Vogue’a za sesję Toma Forda. Moim zdaniem to doskonała soczewka, bo jeszcze do niedawna we francuskim Vogue można było zrobić wszystko. Ale najwyraźniej owo „wszystko na sprzedaż” nie wpływa już na słupki sprzedaży tak dobrze, jak dawniej. Być może zatem w nadchodzących latach małe dziewczynki będą po prostu chodzić do szkoły, a nie na wybiegi, a kobiety i mężczyźni będą się od siebie zdecydowanie odróżniać dokładnie wbrew promowanej ostatnimi czasy androgenicznej modzie. Ale mogę się oczywiście mylić i być może czeka nas jakaś całkowicie niespodziewana obyczajowa rewolucja.

Kiedyś w Hiszpanii opowiadano mi, że Largo Caballero – socjalistyczny premier republiki w trakcie rewolucji hiszpańskiej, na wieść o upadku powstania anarchistów w Barcelonie, które pieczętowało dominację ZSRR nad madryckim rządem, wybrał się do krawca obstalować nowe ubranie. Zapytany po co to robi miał odpowiedzieć: rewolucja czy nie, mężczyzna umierając powinien być elegancko ubrany.
No pasaran!

1 Comment

Moda i dyskretny urok złudzeń

Czyli o tym, że potrzebny jest w biznesie sprawdzony model rozwoju,projektant jest niezbędny dla marki a wiara czyni cuda.

W ostatni czwartek „warszawa” udała się na  spotkanie z Donną Karan i Karen Berg. Foyer Opery Narodowej licznie wypełnili luminarze mediów, biznesu a nawet poszukujący nowej optyki politycy. Jako że okazja zobowiązywała w stopniu ponadstandardowym, Operę wypełniła rzadka w tym miejscu wytworna elegancja, a panie masowo przyoblekły się w suknie wielkich projektantów, w tym oczywiście gwiazdy wieczoru. Choć nie jestem najlepszym jurystą w tej kwestii ze swojej perspektywy mogę stwierdzić jednoznacznie: panie wspięły się na poziom, którego na imprezach w Polandzie jeszcze nie widziałem. Trzeba przyznać, że organizacja przedsięwzięcia była dość zaskakująca. Zaproszeni, wbrew naturalnemu założeniu nie zasiedli na widowni, lecz na scenie. Tym samym po raz pierwszy w życiu miałem okazję popatrzeć na widownię Opery Narodowej z tej niecodziennej perspektywy i oniemiałem uświadamiając sobie jak doskonale jesteśmy widoczni dla aktorów. Oj, na repertuarze klasycznym będę musiał jakoś lepiej zwalczać senność.

Ale wracając do rzeczy: event, co zdumiewające, zaczął się w zasadzie o czasie, a spóźnieni Bardzo Ważni Goście uzyskali wspaniałe wejście przemykając z gracją na oczach wszystkich zgromadzonych. Jak wywnioskowałem z otaczających mnie rozmów oczekiwano mody, mody i jeszcze raz mody. Tychże oczekiwań początkowo nie rozwiewał prowadzący Marcin Prokop tradycyjnie balansujący w swojej konferansjerce pomiędzy obrażaniem słuchaczy i występujących. W międzyczasie na stołach pojawiły się błyskawicznie podane przystawki a cichy brzęk sztućców elegancko akompaniował szmerom przyciszonych rozmów. Emocje rosły, cukier – nie koniecznie; podana sałatka miała chyba za zadanie wyostrzyć zmysły słuchaczy. I wtedy na scenie pojawiły się one… a po kilku zdaniach już nie było wątpliwości: agitka.

Tym samym postacią wieczoru nie okazała się Donna Karan, a Karen Berg, osoba nie mniej, jeśli nie znacznie bardziej, interesująca niż ikona mody. To pani Berg we własnej osobie, wraz ze swoim przedsiębiorczym małżonkiem, powołała do życia Centrum Nauczania Kabały, które w krótkim czasie awansowało do ekstraklasy dochodowych przedsięwzięć mistycznych. Być może w ogóle do ekstraklasy, ale tego się raczej nie dowiemy, bo w USA takie inicjatywy są w zasadzie ustawowo nieprzejrzyste. Skąd to powodzenie? Jak zwykle: dzięki nowatorskiemu podejściu. Dzięki małżeństwu Berg studiowanie Kabały stało się dostępne nie tylko dla ponad 40 letnich męskich i doświadczonych badaczy Talmudu, ale co najważniejsze również dla kobiet, które wcześniej takiej możliwości nie miały w ogóle. Szacuje się, że zabieg feminizacji kabały powiódł się nadspodziewanie dobrze, a prawdopodobnie szczytowym osiągnięciem organizacji Bergów było pozyskanie do projektu Madonny, która od tamtej pory niezwykle konsekwentnie promuje czerwoną nitkę. Dzięki jej duchowemu oddaniu i niemałym materialnym dotacjom Centrum Nauczania Kabały stało się znaną marką wśród opiniotwórczych środowisk na całym świecie.

A że w tle są pieniądze? W triadzie z wiarą i zbawieniem są zawsze i wszędzie. Nie ma chyba systemu religijnego, który skutecznie od pieniędzy stroni, bo nawet jeśli tak oznajmia pismo, to praktycznie zawsze nad jego interpretacją czuwa jakaś organizacja. Klinicznym przypadkiem w tej materii był i jest rzymski katolicyzm.

Wybrałem się na ten wieczór w uznaniu dla twórczości i talentu Donny Karan – jednej z ciekawszych postaci  wielkiej mody. Dla mnie ciekawej szczególnie dlatego, że osoby z poza branży traktują DKNY jako markę równie starą jak Gucci, Dior czy LV podczas gdy fakty są przecież zupełnie inne.

Donna Faske, bo pod takim nazwiskiem się urodziła, zdobywała szlify w firmie i jednocześnie marce należącej do Anne Klein, prawdopodobnie jednej z najbardziej utalentowanych kobiet w modzie. Klein słynęła z dwu umiejętności: wyszukiwania talentów oraz reanimowania upadających marek odzieżowych. Była jedną z pionierek designu, jako że jej zainteresowania to nie tylko moda: zajmowała się również projektowaniem dla przemysłu lotniczego i motoryzacyjnego. Kiedy w 1968 roku założyła firmę „Anne Klein and Company” zatrudniła podówczas 20 letnią Donnę, która po śmierci Klein w 1974 roku została główną projektantką i de facto przejęła stery firmy. Oczywiście nie sama. W tle działała Takihyo Corporation of Japan, która od lat współpracując z Anne Klein, wiedziała już na co ma stawiać. (Ten element stanie się za chwilę niezwykle ciekawy). Donna pracowała dla Anne Klein aż do 1984 roku, kiedy to wraz z Japończykami założyła własną markę. Japończycy, mimo że posiadali większość Anne Klein uświadamiali sobie, że nie zrobi się już z niej marki globalnej. Potrzebna była wyraźna zmiana i nowy brand, który da się uplasować wśród uznanych „wysokich” marek. W ten sposób narodziła się „Donna Karan New York”. Początkowo ściśle ekskluzywna, już po dwóch latach poszerzyła się o DKNY – tańsze wydanie dla młodszych kobiet, aby w 1990 roku oferować już wszystko łącznie z linią męską. Kolejne 10 lat to faktyczny rozwój marki, który wieńczy transakcja z LVMH, które nabyło całość przedsięwzięć pod marką Donna Karan za jedyne 640 milionów dolarów.

Od kiedy zacząłem się interesować modą ten przypadek mnie zawsze inspirował. Opis powyżej jest bardziej niż lakoniczny, ale cały „case” DKNY mówi o jednym: współpracy inwestora z projektantem.

Na takiej właśnie podstawie od początku oparty był RAGE AGE. Razem z Rafałem Czapulem postanowiliśmy zrobić prawdziwy luksusowy brand. Wierzyliśmy, że możemy go zrobić dobrze, ponieważ stanowimy tandem, w którym moda rozumie pieniądze, a pieniądze – modę. Można było tak założyć, ponieważ przepracowaliśmy wspólnie parę lat, a istotna część restrukturyzacji Vistuli to nie tylko Pierce Brosnan, ale również projektant, którego zdecydowałem się bardzo promować. Uważałem i uważam, że po porostu nie ma BRANDU bez projektanta. Przez kilka lat w tej branży przekonałem się również o tym, co stanowi podstawę sukcesu Donny Karan: dobry projekt to taki, który spodobał się klientom a nie taki, który bardzo podoba się wyłącznie projektantowi. Oczywiście marka to również poszukiwania, czasem gubienie się w lesie, ale ma się to nijak do większości młodych projektantów, którzy w przekonaniu, że dysponują talentem nie wiedzą nawet czy ich projekt da się wyprodukować masowo, a jeśli tak, to za ile.

Dzisiaj nasz RAGE AGE by Czapul skutecznie działa w Polsce i za granicą – naszym oczkiem w głowie jest sklep w Mediolanie, który jest jednocześnie pierwszym sklepem otwartym w mieście mody przez markę z nadwiślańskiego kraju. Można powiedzieć, że to taka mała sprawa, ale dla mnie wielka satysfakcja, że można skutecznie wyeksportować coś w tak specyficznej dziedzinie.

Patrzyłem w ten czwartek na Donnę Karan i choć nie mówiła o modzie cieszyłem się, że jako RAGE AGE jesteśmy w gronie sponsorów tego wydarzenia, bo mój biznesowo-modowy wzorzec znalazł się na wyciągnięcie ręki. A że było o Kabale? Jak powiedziała kiedyś Madonna: „wszystkie pytania metafizyczne stanowią punkt wyjścia do poszukiwania jakiejś religii, bo religijność mamy we krwi i bo taka jest natura ludzka. Ja swoje odpowiedzi znalazłam w Kabale”. Ja ich w Kabale nie znalazłem i pewnie już nie będę miał okazji. Nie zmienia to faktu, że Rousseau napisał, że „gdyby Boga nie było, należałoby go wymyślić.”

Per aspera ad astra.

0 Comments

Przybylski v Hugo Boss

Dwa pokazy mody i dwa światy a być może dwa zupełnie odmienne podejścia. Przybylski, jak zjadliwie komentował pewien znany luminarz, w estetyce z lat 90tych. HB w rock’drollowej instalacji z silnie zaznaczonym NYC klimatem. Przyznam, że scenografia pokazu Przybylskiego bardzo przypadła mi do gustu. Ciekawy pomysł, prosta aranżacja która dała interesujące ale nie natarczywe tło kolekcji. Widziałem wiele pokazów ten był naprawdę całkiem udany. Ujemnych odniesień nie dostrzegłem ale we wczesnych latach 90 tych modą się nie zajmowałem ani tym bardziej interesowałem. Tym samym brak mi właściwych odniesień do oceny. Mówi się, że w modzie wszystko już było w pokazach pewnie również. Ten, oceniam naprawdę dobrze. Na pokaz projektanta przychodzimy przede wszystkim dla jego projektów a te naprawdę ładnie zagrały w tej scenografii i było je dobrze widać. A kolekcja? Mimo, iż mój gust jest zdecydowanie bardziej konserwatywny podobało mi się najbardziej to czego najpewniej nikt nie kupi czyli zielony garnitur i zielony płaszcz. Ciekawie wyglądały propozycje dla pań. Generalnie moda damska ma chyba jakiś nawrót do sexu. Bardzo mnie to cieszy ze względów oczywistych.

Hugo Boss, wybudował w zasadzie kompletny nowojorski klub wraz z warsztatem w którym live tunningowano samochody. Fajny pomysł kojarzył się z klimatem „szybkich i wściekłych”. Nie wiem czy taki cel przyświecał organizatorom ale mi wydawał się od razu najbardziej reprezentatywny. Cała impreza świetnie przygotowana, od razu widać, że globalna marka ma wszystko przećwiczone od dawna. Ale czy to jest lepsza formuła? Nie wiem. Każdy ma problem z tym co wymyślać na kolejnych pokazach. Jedni uciekają jak najdalej od wybiegu i idą w performance, drudzy po prostu stawiają na produkt. Ja w czasach Vistuli & Wólczanki wybrałem rozwiązanie pośrednie: pokaz miał się koncentrować na produkcie ale odbywać w ciekawym i najlepiej jednorazowym miejscu. Dzięki temu podejściu dla kolekcji jesien 2007 zdobyliśmy dziedziniec dawnego warszawskiego KC ( dla nie wtajemniczonych stary budynek giełdy ) a dla kolekcji wiosennej 2008 plac Piłsudskiego. W obu przypadkach olbrzymie namioty budowaliśmy na jeden dzień dla kilku tysięcy osób. W obydwu po nas już nikt niczego podobnego nie zrobił a na placu Piłsudskiego nie zrobi na pewno. Pokazy Rage Age, to jeszcze inna bajka: produkt jest  ciekawy i nie standardowy  a więc podobnie rzecz ma się z pokazem: stylizowane jest wszystko począwszy od muzyki skończywszy na zapachu.

Być może performance Hugo Bossa to śpiew przyszłości? Idąc dalej tym tropem należy założyć, że eventy wokół nowej kolekcji zastąpią typowy pokaz. Być może ale ja pozostanę na stanowisku, że tradycyjny wybieg ma swój urok a już w szczególności dla marek. Nic tak dobrze nie robi kolekcji jak dobry marketing szeptany. A ten najlepiej wyrasta w kuluarach udanego pokazu.

1 Comment

Gosia Baczyńska recycled

krzesło z beczkiWczoraj w Soho Factory kolejne  imprezy z całkowicie różnych planet. Pokaz Gośki i Przetwory. Trudno było by o bardziej skrajną prezentację funktorów współczesnej kultury masowej. W sąsiadujących ze sobą halach recyclingowa impreza pod jakże złowieszczym pytaniem „Jak przetrwać?” i feeria zwiewnych ultra kobiecych sukienek realizujących przecież w pewnym sensie ten sam cel.

Pokaz zgromadził prawie całą warszawską societę ponieważ Gośka nie robiła pokazu od kilku lat. Było na co popatrzeć, mam nadzieję, że ten pokaz będzie chodził na Fashion TV bo co by nie powiedzieć jest to jedna z form manifestowania, że Polanda tworzy również inne aktywa niż budowlańców i opiekunki do dzieci. Moda trafia do najbardziej opiniotwórczych środowisk i w ten sposób najszybciej wpływa na zmianę istniejących stereotypów. Na modzie damskiej się niestety nie znam, więc trudno mi ocenić projekty inaczej niż przez pryzmat własnego gustu. Bardzo mi się podobała ta kolekcja a najładniejsze projekty znajdziecie jako załącznik.

W hali Walcowni zupełnie inny klimat. Już na wejściu uderza restauracja gdzie na żywym ogniu płonącym w metalowych beczkach grilluje się leniwie szaszłyczek z kurczaka. Mijam go targany rozterką: czy jest to kurczak recyclingowy? We wnętrzu klimat jak z Szajny a zaangażowanie dosłownie skrapla się pod sufitem. Dawno nie czułem się tak jak na strajkach studenckich lat 80tych albo na akcjach Pomarańczowej Alternatywy. Wokół młodzi ludzie których przekonanie o misji jest tak wielkie, jak wielka jest wtedy wiara, że zmieni się i naprawi cały świat. Obcowanie z taką energią przekonało mnie po raz kolejny do czego jesteśmy zdolni  jako zbiorowość oraz jak twórcza lub niszcząca może być taka siła. Przetwory mają zasięg międzynarodowy. Znajdziemy między innymi  holenderski team Refunc (www.refunc.nl ), hiszpańską Basurama (www.basurama.org ), El Ultimo GRITO/EUG Studio z Wielkiej Brytanii (www.eugstudio.com ), Mantas Lesauskas z Litwy (www.lesauskas.lt) czy  Tom Price, z Wielkiej  Brytanii (www.tom-price.com ). W ramach Przetworów grupa studentów z Royal College of Art stworzyła warsztat razem ze studentami z Wydziału Wzornictwa ASP – grupą PG13

Na 2000m2 hali zderzyły się wizje które warto zobaczyć i ocenić samemu. Nie uświadamiamy sobie na co dzień konsekwencji funkcjonowania w obiegu kupowania, używania i pozbywania się przedmiotów. Szczególnie ten ostatni element cyklu stanie się w najbliższych latach szczególnie istotny. Śmieci zalewają nas dosłownie i w przenośni a każdy kto był w Neapolu już nie musi sobie wyobrażać co oznacza taka cywilizacyjna katastrofa. Nawiasem mówiąc do Neapolu należało by organizować wycieczki poglądowe. Jeden dzień wystarczył by aby potraktować sprawę odpadów tak poważnie jak na to zasługuje.

Przetwory faktycznie odpowiadają na pytanie; Jak przetrwać?. Myślę, że każdy snując się  pomiędzy warsztatami na których z rzeczy pospolitych powstają meble lub wręcz precjoza zastanowi się nad tym jak ten zdawało by się manufakturowy anachronizm wpisuje się we wszystkie lęki współczesnej epoki.

Co spaja te dwie imprezy? Kreacja, pasja tworzenia. Gośka i ludzie z PG13 czegoś chcą i realizują swoje pragnienie w sposób piękny. Nie mam co prawda wątpliwości która pasja twórcza znajdzie szersze zastosowanie ale to już zupełnie inna kwestia. Uderzyła mnie tylko ponura analogia. Widziałem już gdzieś miejsce, gdzie obok siebie funkcjonował Versace i kubki zrobione z łusek po pociskach a ludzki wysiłek z trudem sprostał próbie przetrwania.

Na mińskiej nie było wczoraj snajperów, ale wspomnienie jak łatwo dokonuje się regres społeczny kazało mi inaczej spojrzeć na fotel z beczki po pestycydach. Nie będzie fajnie moi drodzy. Budujcie Arkę przed potopem cokolwiek to dla was oznacza.

[youtube 75uU3pOtP6E nolink]

0 Comments