Czyli o tym jak hartował się kapitalizm
„No takie delegacje to ja rozumiem” – oświadczył rozanielony Tomek L., powszechnie znany jako kierowca Babci. Babci, czyli pierwszej mitycznej Prezes Powszechnego Banku Kredytowego S.A. Choć przeszła już do historii, zachowała na tyle istotne wpływy, aby kolega Tomek cieszył się przywilejami niewiele odbiegających od tych jakie uzyskiwał dyrektor departamentu. W 1993 roku powyższe zapewniał jeszcze dobrze zakonserwowany system socjalistyczny. Siatka płac oraz system dodatków i premii skutecznie zrównywały kierowcę i wysokiej rangi merytorycznego pracownika – „Ty masz więcej takich zakładów do monitorowania?” zapytał rozmarzony
Nie miałem. Tadeusz Gołębiewski był jedyny w swoim rodzaju. Hotel, który na samym początku epoki postawił w Mikołajkach zasłużył już sobie na bardzo specyficzną sławę. Choć bywał w nim świeżo narodzony establishment, to niezwykle często miksował się towarzysko z dżentelmenami, dla których broń krótka stanowiła rodzaj gustownej ozdoby prezentowanej chętnie i często. Forsiaści koryfeusze i kajdaniaści nuworysze zabiegali o względy tych samych śmiejących się perliście nocnych piękności. Owej konkurencji, którą czasem rozstrzygały pięści, przyglądałem się wyłącznie z perspektywy kibica. Gaża pracownika banku nie pozwalała nawet na skupienie na sobie uwagi Pani Jadzi dzierżącej twardo kierownictwo zlokalizowanej nieopodal toalety. „Lać prosto!” – pokrzykiwała na tych, którzy jej zdaniem oznaczali kłopoty, szacunek rezerwując wyłącznie dla szkodliwych, ale dochodowych klientów. Jej ofiarność w chwilach, gdy znużony alkoholowym wyczynem bywalec zalegał przytulony czule do klozetowej muszli była tu tajemnicą poliszynela. Podobnie jak to, że owa samarytańska postawa znajdowała konkretne odzwierciedlenie w biletach Narodowego Banku Polskiego, które Pani Jadzia przyjmowała jednak z prawdziwą niechęcią, gustując w walutach drugiego obszaru płatniczego. Znawcy tematu ów sentyment datowali krótką, aczkolwiek spektakularną karierą w pokojach hotelowych świeżo otwartego hotelu Mrągowia gdzieś na przełomie lat 70-tych. Zawodowa etyka Pani Jadzi była nie mniej słynna niż domniemania o początkach jej kariery. Choć portfele, podobnie jak pokonani przez spirytus Royal ich właściciele, były całkowicie w jej władaniu, nigdy nie nadwątliła ich nadmierną taryfikacją. Nigdy też, szanujący się bywalec nie upodlił się ostatecznie, wyzbywając się odrobiny banknotów pozostawionych na czarną godzinę. „Golasów” czekał bowiem los straszny. Przezornych – czułe ablucje i noc spędzona samotnie, ale we własnym hotelowym łóżku.
Ów brak walut obcych w portfelu skutecznie studził mój zapał do angażowania się w dalszą dyskusję z kolegą Tomaszem, ponieważ jej naturalnym rozwinięciem była wizyta w czeluściach „piekiełka”. Nie miałem wątpliwości, że Tomasza ugoszczą tam „na koszt firmy”. Proponowano mi to nie raz, ale choć w warstwie ekonomiczniej mój towarzysz być może nawet dominował, to merytoryczna skutecznie uniemożliwiała mi korzystanie z jakichkolwiek przywilejów oferowanych przez właściciela tej hotelowej placówki. Było nie było, rujnowałem się tutaj służbowo, toteż konflikt interesów był niejako oczywisty. Oczywisty, ale w ówczesnych czasach całkowicie egzotyczny.
„Jak on się tego wszystkiego dorobił?” – zadumał się Tomasz – „przecież chyba nie na waflach?!
Owo celne spostrzeżenie frapowało nie tylko mojego towarzysza w saunie, ale spore rzesze pracowników kilku instytucji finansowych i nie tylko. Teorie na temat powstania hotelu i źródeł pochodzenia środków, które umożliwiły jego erekcję były różne, jedne mniej, drugie bardziej fantastyczne. Wedle tej, która najbardziej przypadła mi do gustu, finansowy zaczyn pochodził nie od Tadeusza Gołębiewskiego, ale od jego biznesowego partnera. Ów Niemiec, choć latami wymieniał srebro na dojczmarki lokowane w tej samej podwójnej ściance kolejowej toalety, u schyłku lat 80-tych uznał, że daleko roztropniejsze niż ów lukratywny handel będzie wybudowanie hotelu w miejscowości z której pochodził. Tym sposobem pewnego dnia, obaj partnerzy znaleźli się na wzgórzu nad Nikolaiken. I choć hotel powstał to współpraca runęła. Neckerman nie dostarczył hurtowych ilości zgłodniałych heimatu turystów. Lukę uzupełniły ochoczo młode polskie banki. Luka okazała się być większa niż ktokolwiek sądził. Lukę należało poddać restrukturyzacji i z nią właśnie wiązała się moja obecność. Jako, że historia była zawiła, jej finał zastał nas jednak w piekiełku. Ostatkiem sił powlokłem się do toalety.
„Ty to masz już dosyć chłopczyku” – podsumowała fachowo moje akrobatyczne wysiłki tutejsza głównodowodząca – „Spać!
Tryb rozkazujący był aż nadto wyraźny. Słyszałem legendy o tym co spotkało tych, którzy nie posiadając walutowej wkładki ryzykowali oddawanie się zabawie do ostatka. Odzyskawszy na chwilę wigor pomaszerowałem grzecznie do numeru.
Zasypiając sumowałem wydarzenia ostatnich miesięcy. Zbliżał się powoli finał moich restrukturyzacyjnych wysiłków z „Gołębiem”. Niestety na horyzoncie pojawiały się czarne chmury. Plotki o tajemniczych praktykach stosowanych w oddziale PBK Wyszków dotarły do mnie już dawno. Ale o tym, że afera wyszkowska stanie się największą w historii polskiego sektora bankowego miałem się dopiero dowiedzieć.