TRANSGRESJA

Czyli o tym, że „Człowiek z żelaza” ….. padł.

W kraju wre, ale uliczny bulgot nie doczekał się, jak na razie, żadnej uwertury politycznej. Nic dziwnego: towarzyszka Lempart dała po łapach neoficie Hołowni i to w sposób, który dał do myślenia ewentualnym naśladowcom. A chętnych by nie brakowało:) Do pojedynku na złe emocje i inwektywy (jak błyskotliwe zdiagnozował współczesną walkę polityczną Leszek Jażdżewski) gotowe są całe zastępy surferów przekonanych o swej misyjnej roli w historii Polski. Całopalenie Hołowni skutecznie schłodziło polityczną dulszczyznę, która w rewanżu zatrzęsła się z oburzenia nad wulgaryzmem haseł i wiekiem demonstrantów.

Well… być może wszyscy z Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem na czele pojęli, że hasło „Wypierdalać” dotyczy solidarnie całego politycznego geriatrium. Choć powyższa konkluzja może nieco dziwić, warto zacytować Jażdżewskiego raz jeszcze: „Kościół Katolicki w Polsce obciążony niewyjaśnionymi skandalami pedofilskimi, opętany walką o pieniądze i o wpływy stracił moralny mandat do tego, aby sprawować funkcję sumienia narodu.” Owe bez wątpienia słuszne słowa poprzedziły majowy wykład Donalda Tuska a przy okazji wywołały potężny skandal. Grzegorz Schetyna cudem opanował kryzys w relacjach z episkopatem z którym interesy miała od zawsze  Platforma. Cóż, Kościół od lat ma swoje miejsce w polityce, tyle, że nigdy jeszcze swych praw nie egzekwował tak ostentacyjnie.

I być może właśnie dlatego tak długo oczekiwany masowy udział młodzieży większości polityków wcale nie cieszy a niektórych wręcz martwi. Okazuje się bowiem, że na ulice miast wyszedł elektorat, który domaga się tego, czego oficjalna polityka nie ma i nie zamierza mieć w swojej ofercie. Nie ma, ponieważ nie może grać swojej gry bez pomocy Kościoła, na który zamachnęły się właśnie ruchy uliczne. I w tym kontekście jest to zaiste rewolucja nawet jeśli nie brak księży, którzy żądanie, aby wypierdalali ze szkoły skwitowali rubasznym śmiechem. Czarni w roli symbolu opresji sprawdzą się doskonale a dowodów dostarcza historia i to najnowsza napisana przez obywateli Republiki Irlandii.

Jeśli spojrzeć na rzecz statystycznie, okaże się, że współczesny młody wyborca urodził się w roku 2000 lub nawet później. Za Platformy opuścił gimnazjum, za PIS rozpoczął pracę lub trafił na studia. To pierwsze pokolenie ludzi w całości uformowanych przez social media, dla których książka, gazeta, telewizja czy teatr to relikty z poprzedniej epoki. Mało kto dostrzega fakt, iż symboliczny model „Człowieka z żelaza” pokrywa bardzo długi okres społecznej wrażliwości. Symbol zrodzony w sierpniu 1980 na bazie fermentu „Człowieka z marmuru” trwał sobie w najlepsze aż do końca lat 90tych. Przez niemal dwadzieścia lat panowało jednolite odczuwanie oparte o wspólne i znane symbole takie jak stan wojenny, etos opozycji, zachód i nadzieje z nim związane. Co więcej, szczupłość kanałów komunikacji wywoływała naturalną reglamentację i narrację treści, a model ten przetrwał zmianę systemu! Pluralizm od zawsze obecny na sztandarach jakoś nie mógł się rozgościć ani w „Tysolu”, ani „Nie”, ani w „Tygodniku Powszechnym”. Pod każdą flagą w sposób naturalny hodowano poglądy zgodne z linią partii lub polityką wydawcy. Ów dobrze utrzymany monopol, w błyskotliwym blitzkiregu został rozgromiony  przez social media.

Na ulice polskich miast wyszedł dziś „Człowiek z Internetu” – konstrukcja, której nie zna koncesjonowana polityka, ponieważ nasz protestujący żył obok niej lub (precyzyjniej) żył do niej równolegle. Pokolenie urodzonych po roku 2000 wychowało się z komputerem a dorosło ze smartfonem. Nawykło do samodzielnego wyboru treści, niezwiązanych z flagą czy porami emisji. Wytworzyło wspólny etos, który ma się nijak do nadętych a nadal obowiązujących politycznych manifestów. Czy nam się to podoba czy nie „Człowiek z Internetu” chce dwóch rzeczy: maksymalnej swobody i dużej ilości pieniędzy.

Ktoś zauważy: „Nic nowego”, ale będzie w błędzie. Dla starozakonnych sukces finansowy był jednym z celów na mapie życiowych dążeń. W zależności od środowiska drapowały go poważniejsze i mniej poważne imponderabilia; dzisiaj żądza kasy jest naga i nie uważa nawet, że powinna się ukryć za zasłoną dulszczyzny. Dzieje się tak głównie dlatego, że symbolem sukcesu dla młodych ludzi nie jest już bankier, prawnik czy lekarz ale… youtuber. Na przykład Lord Kruszwil:)

Idę o zakład, że gross współczesnych polityków nie ma pojęcia kim są ludzie oglądani codziennie przez miliony młodych wyborców. Zafascynowanych ludźmi, którzy tworząc „dla beki” doszli często do imponujących pieniędzy. Wprawdzie tygodnik Forbes w swoim zestawieniu najdroższych gwiazd Youtube nie wymienia Karola Gązwy, który jako Blowek (https://www.youtube.com/channel/UC-BRUJOtblqGrftY6oRcOZw ) zdobył już niemal 5 milionów subów, ale na pierwszych miejscach nie umieszcza również Wardęgi, ReZigiusza czy Asbstry.

Przyczyna jest prosta: zdaniem analityków rynku reklamy „5 sposobów na”, „Mówiąc inaczej” i „Macademian Girl” mają znacznie mniejsze zasięgi, ale o wiele efektywniej zgarniają marketingowe budżety. Przyczyna? Cóż, są skoncentrowane na kasie w efekcie bardziej politycznie poprawne. Nie znaczy to oczywiście, że tacy dżentelmeni jak Marek Kruszel (Lord Kruszwil) czy jego dawny ziomal a dzisiaj posiadacz własnego kanału Łukasz Wawrzyniak (Kamerzysta) nie lubią przytulić grubszej gotówki. Wiedzą jednak doskonale, że ich elektorat jest kapryśny a największe zasięgi generuje wszystko to, co jest politycznie niepoprawne. Ba! Wulgarne, obleśne i przaśne czasem tak bardzo, że Kruszel dorobił się prokuratury i bana na tubie, który zdruzgotał jego finanse. Ale nie należy się o niego martwić. Na nowym kanale ma już ponad 200k subów i optymistycznie patrzy w przyszłość tym bardziej, że kaska znowu płynie. Bo źródłem pieniędzy są nie tylko kontrakty z firmami. Większość gwiazd oferuje własną modę, a duże zasięgi pozwalają jeszcze zarabiać na wyświetleniach reklam. Niemało da się również wyciągnąć od oglądającej gawiedzi. Gwiazdy tuby zachęcają widzów do datków i nie gardzą kwotami po kilka lub kilkanaście złotych szczególnie, gdy…. mnożą je przez setki tysięcy subów. Miesięcznie:)

Umysłami młodych zawładnął nowy mit: dzięki dostępowi do sieci, którego nie wypuszczają z ręki mogą śnić swoje sny o potędze, o wolności i kasie; i życiu, jakiego starzy mogliby im tylko pozazdrościć. Dzięki technologii nawet dzieci stały się ekonomicznie dorosłe ale jednocześnie wcześnie zafundowały sobie frustrację. Bo niby w ręku ma się dostęp do wolności ale droga wiedzie przez zjadliwe komentarze, hejt i mozół kreatywno twórczy który często zastępuje się zwyczajnym szokowaniem. Na dodatek, to wymarzone swobodne życie jest często marketingowym produktem i nie ma wiele wspólnego z realiami. Nie jest łatwo marzyć w świecie gdzie strach wrzucić do sieci nieobrobione zdjęcie!

Co tych ludzi wyprowadziło na ulice? Niechęć do kościoła? Do Pis? Przeciwko temu duopolowi mogli protestować wcześniej. Na horyzoncie zamajaczyło jednak pierwsze ograniczenie, które potraktowali serio. Choć o aborcji najczęściej decydują starcy, jest znacznie istotniejszym problemem dla ludzi młodych i … za młodych. A życie erotyczne nastolatków, rezydentów Wiejskiej mogło by solidnie zaskoczyć! Pruderia prawicy i lepkość kościoła to grzybnia na której solidny plon zbiorą kosiarze politycznej poprawności. Niektórzy z nich jeszcze na tym solidnie zarobią i to ku uciesze swoich followersów.

Przykład Białorusi dobitnie dowodzi, że władzy nie zmienia wola ludu dlatego też nie zmieni się ona aż do przyszłych wyborów. Osobiście uważam, że wtedy również nie, ponieważ obecna władza i jej akolici dla ochrony serwitutów uciekną się do najgorszych matactw byleby tylko utrzymać się przy żłobie. Nie zdziwię się, jeśli urny wyborcze zabezpieczą policjanci i żołnierze a ich przeliczenie dokona się w stosownie przygotowanych punktach zbiorczych. Niemożliwe? Donald Trump otwarcie sugeruje, że może się nie podporządkować niekorzystnym dla siebie wynikom wyborów. Jak będzie przekonamy się po 3 listopada. Dlaczego podobnej narracji miałby nie używać Jarosław Kaczyński już dzisiaj określany mianem Kaczaszenki?

Obecnej władzy do pełni kontroli pozostało jeszcze opanowanie tradycyjnych mediów. Zaraz potem lub równolegle zabiorą się za social media i stworzą przy okazji gorący front ideologicznej wojny. Wojny, dzięki której wyhodują ludzi równie zdeterminowanych jak my sami 35 lat temu. Tyle, że całkowicie od nas różnych. Idole i idee „Człowieka z Żelaza” są niczym dla „Człowieka z Internetu”

Dla nich liczy się swoboda a najchętniej swoboda i forsa. Jeśli ich nie dostaną to sami sobie wezmą. A że dla wszystkich nie wystarczy…. no cóż rewolucje nie są po to aby wszyscy dostali swoje. Służą pogrzebaniu starego systemu. A ten właśnie się wali i to nie tylko u nas.

14 komentarzy

Erdogan I Wspaniały

Czyli o tym, że podróże kształcą

Ibrachim jest Turkiem nowoczesnym co oznacza, że żyje w wolnym związku, meczet odwiedza z rzadka a Kurdów tylko nie lubi. Na dodatek jest Alawitą co dodatkowo lokuje go w obrębie co prawda wpływowej ale i prześladowanej mniejszości. Europejczyk pełną gębą, zawzięty wróg reżimu gdzieś w połowie wyśmienitej Adany zdecydowanie oświadcza: „za dwa tygodnie będziemy w Stepanakercie!” widząc moje zdumienie szybko wyjaśnia „No przecież jest we mnie trochę Turka!”Nacjonalizm to uniwersale spoiwo które w Europie wraca w wielkim stylu  ale w Turcji od zawsze ma się dobrze. Jak się okazuje daje się nim zlepić nawet tak rozbite społeczeństwo jak tutejsze. Rozbite ponieważ przewodzi mu człowiek który sam oświadcza, że ma zaledwie 30% poparcia niemniej jednak nikt i nic nie jest w stanie pozbawić go władzy. Gwiazda Erdogana nie przygasa mimo szeregu posunięć w których jedni widzą odbicie ego tyrana a inni wizję na miarę godnego następcy Ataturka. Ambicjom polityka trudno się dziwić. Zdobycie własnych zasobów ropy i gazu to cel w istocie wielki dla którego warto sporo zaryzykować.

I dlatego właśnie 23 lipca 2020 Turcja ostro zaprotestowała przeciwko desantowaniu brygady amerykańskich komandosów na lotnisku w Aleksandropolis. Ów kuriozalny protest ( Turcja jest największą armią w NATO ) to de facto ruch zaczepny: Ankara nie życzy sobie po prostu obcych graczy a obszarze który uważa za swoje własne geostrategiczne terytorium. Jak się okazuje ma powody: w sierpniu 2020 statek badawczy „Oruc Reis” ( wraz z eskortą ) zapędził się w okolice Krety które Grecja uważa za własne wody terytorialne. Flotę Hellady wsparł francuski lotniskowiec, Turcy musieli się wycofać. Co gorsza swoje plany wobec śródziemnomorskich złóż jasno określili również Amerykanie. W tym celu upichcili EstMed Act który w dużym uproszczeniu legalizuje amerykańskie wsparcie wojskowe dla Grecji, Cypru oraz Izraela które zamierzają eksploatować te same złoża które zamarzyły się Turkom. W tak skomplikowanej sytuacji taktycznej Ankara przydał by się jakiś solidny partner. Czy aby na pewno jest nim Moskwa?

Ali jest wprawdzie nie mniej zachodni niż Ibrachim ale, jako handlarz broni w formułowaniu pewnych opinii jest zdecydowanie ostrożniejszy. Nie żeby się czegoś obawiał ale, po puczu ( nie ma wątpliwości, że był to jedynie sprytny manewr Sułtana ) na stanowiskach w wojsku zaroiło się od „expresowych” oficerów i armia dawniej ofensywnie laicka staje się obecnie ofensywnie muzułmańska. Mimikra utemperowała chłopu poglądy mimo to zapewnia, że większość „private miliatry sector” to ludzie dawnej epoki i nowej władzy nie kochają choć  żarliwym uczuciem darzą zarabiane dzięki niej pieniądze. A zarabiać jest na czym. Sułtan obraził się na przykład Glocka i Sig Sauera nakazując wycofanie tej broni ze wszystkich tureckich służb. Co ciekawe w to miejsce nie wprowadzono niezłych wyrobów własnych tylko …..  Ceską Zbrojowkę. Teoretycznie to duperele ale …. nie ma to jak kontrakciki na małych kwotach jednostkowych i dużej ilości sztuk szczególnie z uwagi na tutejszy system przetargowy. Otóż pomiędzy oferentami a resortami działają specjalne agencje. To one wyłaniają zwycięzcę po solidnym heblowaniu marż. Tyle, że po jego wyłonieniu dalszą sprzedażą do budżetu zajmują się same i jak wieść gminna niesie po znacznie wyższych niż przetargowe  cenach. Byli tacy którzy chcieli ową wieść gminną zamienić chcieli w informację publiczną ale…. na ostentacyjnych gest Alego wzdryga się  para przy stoliku obok. Jest piątek, siedzimy na dachu w Rakofoli. Patrzę na meczet Sulejmana i jak zwykle nie mogę się powstrzymać od porównywania go z Erdoganem. Ali podobieństw widzi znacznie mniej ale nie zaprzecza, że Turcja w trakcie minionych 16 lat bardzo zmieniła swój status. „Pytanie co nam z tej budowy imperium przyjdzie” zauważa kwaśno choć przegryzamy wybitne Kunefe.

Zdaniem Alego odbudowa imperium natrafia na jeden choć zasadniczy problem: świetnie wygląda w mediach ale w realiach musi prędzej czy później oznaczać poważny konflikt militarny. Erdogan intryguje nie tylko w Libii, Syrii i na morzu śródziemnym ale zamierza naruszyć historyczne fundamenty gospodarczego status quo w regionie. Pod płaszczykiem odciążenia zapchanego do granic Bosforu, wskrzesza projekt na miarę Sulejmana Wielkiego. Wedle ambitnych planów w ciągu kilku lat ma powstać nowy kanał który przejmie znaczną część komunikacji między morzem Czarnym a morzem Śródziemnym. Co w tym złego? Cóż, traktat z Montreaux ( 1936 ) zapewniał statkom handlowym wolny od opłat ruch w cieśninach. Nowy kanałem na pewno nie będzie się pływać za darmo. Co więcej dzisiaj pod nosem Turków może w zasadzie przepłynąć dowolny okręt wojenny pod warunkiem, że poinformowano o tym 8 dni wcześniej. W nowym kanale na pewno potrzebna będzie zgoda.

W tych imponujących planach zadzierania z połową świata przydał by się jakiś solidny partner. Teoretycznie jest nim Rosja ale w praktyce Ankara i Moskwa tworzą bardzo trudny związek. Ali z Rosjanami pracuje sporo. Ba! Uczestniczył w testach rosyjskich rakiet po których Turcja przezbroiła swoją obronę powietrzną. Zdaniem komentatorów, turecka wersja F16 nie ma najnowszych systemów obronnych w które wyposażone są obecnie maszyny amerykańskie. Być może. W praktyce oznacza to jednak że kluczyk do tureckiego nieba ma obecnie Moskwa a nie Waszyngton. W praktyce to jednak wiele nie ułatwia.

Na moście Galaty powoli ustaje ruch a ja nie mogę oprzeć się konkluzji, że historia mocarstwowej Rosji właśnie się kończy. Pierwsze starcia w Nagornym Karabachu wysadziły w powietrze Związek Radziecki. Obecne jeśli przerodzą się w dużą wojnę znokautują Rosję. Zanim wejdziemy w detale Ali oświadcza „Karabach jest nasz i musi do nas wrócić”. Dla Turków Stepanakert to nie Lwów. Kontrolowany przez Armenię jest zadrą na honorze. Dlatego właśnie Erdogan ostentacyjnie popiera wojownicze Banku. Za jednym zamachem zbija polityczne punkty i przypiera do muru Rosję. Może się okazać, że wojowniczy plan Erdogana bije na głowę wszystko co do tej pory wymyślił w sowich książkach le Carre.

Jak widać wstawanie z kolan ma zawsze jakieś skutki uboczne. Pytanie jak słony rachunek przyjdzie tym razem zapłacić światu za osobiste ambicje tureckiego władcy.

 

14 komentarzy

Człowiek z kałaszkiem

Czyli o tym, że rewolucja to jednak coś więcej niż wola ludu.

Światowe media o Białorusi już w zasadzie zapomniały i gdyby nie akcja niemieckich związkowców ( nie chcieli obsługiwać samolotu Łukaszenki ) nie pochylały by się nad zagadnieniem tamtejszej praworządności. Trudno się oprzeć wrażeniu, że białoruski bunt jest co najmniej niewygody i to zarówno dla Brukseli jak i ….. dla Kremla. Aby to lepiej zrozumieć wypada nieco cofnąć się w czasie.

Zimową wizytę Mike’a Pompeo w Mińsku ( 1 luty 2020 ) przegapili w zasadzie wszyscy poza specjalistami od spraw wschodnich oraz propagandystami w Moskwie. Jedni i drudzy,  pierwszą od 26 lat wizytę amerykańskiego dyplomaty tak wysokiego szczebla odbierali jako zapowiedź istotnych zmian w polityce jaką do tej pory prowadził wobec Minska Waszyngton. Moment wybrano doskonale: Aleksandr Grigorjewicz szykował się właśnie do wyjazdu do Soczi aby zakończyć zerwane w grudniu negocjacje z Rosją. Negocjacje w których od 20 lat chodzi zawsze o to samo: ile Białoruś dostanie za to aby poprawiać pozycję strategiczną Rosji.A trzeba pamiętać, że od lat dostaje niemało. Kraje które przynajmniej w teorii stanowią związek ( utworzony w styczniu 2000 ) od lat miały przekształcić się w federację w ramach której Białoruś zamieniła by się w 3 gubernie Rosji a jej prezydent zasiadł by na fotelu wiceprezydenta. Owa perspektywa choć Łukaszence mogła się wydawać interesująca 20 lat temu od dawna nie budzi ciepłych uczuć w sercu satrapy który niepodzielnie włada swoim królestwem. Tyle, że owo władanie od lat wspierają rosyjskie dotacje sięgające w różnych latach od 10 do niemal 30% PKB. Skąd zatem ochłodzenie w relacjach? Putin który dzięki zeszłorocznym woltom może teoretycznie rządzić do 2036 roku potrzebuje już czegoś więcej niż tradycyjnych złamanych obietnic swojego przyjaciela z Mińska. Moskwie przydał by się jakiś spektakularny sukces a było by nim na pewno realne skonsumowanie federacji. Tyle, że dla Łukaszenki taki krok byłby wyrokiem śmierci: zjednoczenie stało się bardzo niepopularne w białoruskim społeczeństwie.

Waszyngton choć nałożył swego czasu sankcje na Mińsk współpracy z dyktatorami na ogół się nie brzydzi zwłaszcza gdy robi z nimi dobre interesy. Niestety kniaź z Mińska zaskoczył Pompeo niechęcią do wyprzedaży domowych sreber i otwierciem na oścież białoruskiego rynku. I pewnie dlatego szumne zapowiedzi o dostawach ropy na Białoruś, przyjęły formę kontrakciku z którego dumna jest wprawdzie polska spółka giełdowa UNIMOT S.A. ale….sytuacji strategicznej specjalnie to nie zmienia. Marzeniem Mińska był rewers tyle, że prac jeszcze nie rozpoczęto choć PERN obiecał iż uruchomienie odwrotnego tłoczenia rozpocznie się grudniu 2020. Póki co rozwiązano jednak problemy chemiczne: białoruskie rafinerie pracują na zasiarczonej ropie URLAS i aby ułatwić im pracę, UNIMOT dostarczył ropę określaną jako White Eagle Blend o podobnych warunkach technicznych. Czemu do obsługi białoruskiego rynku amerykanie nie wskazali któregoś w własnych podmiotów? Tego nie wiadomo choć pojawiają się tu pewne oczywiste wnioski:)

Póki co Mińsk kupił nieco ponad 1 mln ton ropy i na wiele więcej się nie rozpędzi z braku gotówki i …… niemal całkowitej zależności od Moskwy. Po wybuchu społecznych protestów Łukaszenko znalazł się w politycznej izolacji a  lukę po strajkujących pracownikach infrastruktury wrażliwej ( telewizja, kontrola, lotów, ropo i gazo ciągi ) wypełnili specjaliści z Rosji.  Lądując w Mińsku pod koniec sierpnia trafiłem na dedykowane dla Polaków bramki w których ….. kontrolę paszportową prowadzili rosyjscy czekiści. Rosyjska noga w białoruskich drzwiach zostanie na dobre tym bardziej, że doskonale uzupełnia relacje które latami budowano w armii. Białoruskie wojsko nie dysponuje w zasadzie własnym zapleczem logistycznym i wszelkie poważniejsze ruchy musi robić w uzgodnieniu z dowództwem sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej.Co z tego wyniknie? Niebawem się przekonamy. Protesty trwają a 26 października zgodnie z ultimatum Tichanowskiej mają się przekształcić w strajk generalny bo trudno zakładać, że Łukaszenka przetraszy się groźby i ustąpi. Osobiście uważam, że będzie to po prostu koniec protestów: Białorusini nie zdecydowali się na masowy strajk zaraz po sfałszowanych wyborach i to mimo znacznie bardziej sprzyjającej atmosfery. Reżim się zachwiał, milicjanci zrzucali mundury, wojsko nie chciało atakować własnego społeczeństwa. Dzisiaj aparat siłowy bardzo się umocnił, na ulice wróciło bicie i strzały. Co poszło nie tak?

Współczesna wolnościowa propaganda każe nam wierzyć, że każda udana rewolta to szczery gniew ludu. Tymczasem realia dowodzą czegoś wręcz przeciwnego: udana rewolta to gniew ludu orkiestrowany przez tych którzy zaplanowali zmianę władzy. Czy w Mińsku zabrakło chętnych? Włączenie interentu mobilnego 12.08 daje do myślenia w tej kwestii. Protesty po dwu dniowej orgii aresztowań i bicia były w zasadzie spacyfikowane. Przywrócenie komunikacji pozwoliło eksplodować kanałom na TG ( Nexta zaliczył prawie pół miliona subów w dwa dni! ) i zamieniło bezładne akcje w masowy ruch społeczny. Zdaniem wielu błąd i arogancja władzy ale czy na pewno? Za sieci komórkowe i resorty siłowe odpowiada….. Wiktor Łukaszenko. Najstraszy syn dyktatora ma już swoje lata i kto wie czy nie nabrał ochoty aby porządzić samodzielnie a w tym celu należało solidniej podgrillować ojca. Osobiście spodziewałem się scenariusza w którym nagle na scenie pojawi się pomysł okrągłego stołu a protesty przejdą w fazę aksamitnej rewolucji. Tak się jednak nie stało.

Może się okazać, że obecne zgniłe status quo jest po prostu wszystkim na rękę. Rosja wprawdzie nie ma federacji ale Łukaszenko jest na kolanach. UE nie ma Tichanowskiej ale … Rosja nie połknęła i raczej nie połknie Białorusi ponieważ ryzykowała by kolejny Donbas. Jak by nie patrzeć jest to jakieś geopolityczne win win ponad głowami Białorusinów którzy uwierzyli w siłę swoich głosów. No cóż …. Bastylii tak naprawdę nie zburzono w trakcie ataku zrewoltowanego tłumu, rewolucja amerykańska nie była spontanicznym zrywem a bolszewicy nie zdobyli szturmem Pałacu Zimowego. Lud i jego gniew to element gry którą prowadzą odpowiednio przygotowani czekiści.

Ale białoruska rzeczywistość ma jeszcze w zanadrzu sporą niespodziankę. Jest nią pięknie pączkujący głęboki kryzys ekonomiczny. W miniony wtorek bank centralny Białorusi po raz kolejny nie zapewnił płynności bankom komercyjnym. Powody są prozaiczne: gospodarka wysycha a rząd obawia się druku pieniędzy ponieważ natychmiast zrewoltuje obywateli. Co więcej dodruku nie życzy sobie Rosja odpowiada już za ponad połowę zagranicznego finansowania Białorusi. W efekcie akcja kredytowa banków siadła niemal do zera a rynek jak kania dżdżu wypatruje dewiz. „To ich wykończy” wieszczy mój białoruski przyjaciel a jednocześnie sprawny biznesmen. Gdy go pytam czy ma świadomość, że jego biznes również na tym ucierpi odpowiada: „Albo oni padną albo będę musiał wyjechać i pewnie u was zaczynać wszystko od zera. To już wolę abyśmy padli razem ale będę mógł zaczynać od zera u siebie i w wolnym kraju”.

Well… jak będzie czas pokaże. Głęboka dewaluacja jeśli faktycznie do niej dojdzie na pewno zmiecie obecną władzę. Robotnicy woleli pewne 200USD miesięcznie od niepewnej rewolucyjnej przyszłości. Jeśli ich pobory spadną o połowę na strajk zagonią ich żony i to już będzie zupełnie inne rozdanie.

2 komentarze

WIDŁY

Czyli  tym, że pozory mylą.

Podwójny atak to dla szachisty sytuacja mało komfortowa i to co najmniej z dwu powodów: po pierwsze daliśmy się zaskoczyć, po drugie sami musimy się zdecydować którą figurę lepiej stracić. Ów dylemat jest przy tym, tym bardziej bolesny im poważniejsze plany wiązaliśmy z figurami które przeciwnik nam właśnie zaatakował. W tej klasycznej szachowej sytuacji znalazła się właśnie Rosja a do dwu wojen zastępczych które już prowadzi z Turcją dołączyła trzecia w Nagornym Karabachu. Ów konflikt to wielki sukces Ankary i to bez względu na to jak się skończy: jeśli Moskwa poprze Ormian straci ostatecznie Azerów. Jeśli poprze Azerów straci jedyne państwo na południowym Kaukazie w którym legalnie utrzymuje swoje siły zbrojne. „Szto padiełat” to pytanie które na pewno solidnie marszczy czoła Władymira Putina oraz jego politycznego zaplecza. Dobrego rozwiązania tu nie ma, a w wygaszanym konflikcie podobnie zresztą jak w każdym innym chodzi o pieniądze. Tyle, że obecnie są to gigantyczne kwoty strategicznie istotne dla gospodarki Rosji.

Aby to dobrze zrozumieć należało by się  cofnąć w czasie do 2008 roku kiedy to Rosja zdecydowała się na wojnę w Gruzji i tym samym przeszła do gorącej fazy odbudowywania swoich wpływów na południowym Kaukazie. Choć Moskwie udało się wtedy przegonić NATO z Tibilisi to jednocześnie solidnie nastraszyła polityków w Brukseli. Ci zapragnęli alternatywnej drogi dostaw węglowodorów i z całych sił poparli projekt budowy południowego korytarza gazowego. Tyle, że z owych planów nic nie wyszło a przeszkodą w ich realizacji okazała się nie Rosja lecz…. Turcja. Wstającej z kolan Ankarze która jeszcze 15 lat temu żebrała o przyjęcie do UE uroiła się wizja odbudowy imperium i trzeba przyznać, że ową wizję śmiało realizuje. Jak? Południowy Korytarz Gazowy miał być w zamyśle polityków kontrolowanym przez UE źródłem dostaw i to od kilku dostawców. Tymczasem projekt zrealizowany obecnie to de facto własna impreza Turcji i Azerbejdżanu. Jakie ma znacznie?

Zasadnicze. Na wspaniałym sukcesie Ankary i Baku, UE wiele nie zyska co więcej uświadomi sobie być może wreszcie, że na południu Europy pojawił się poważny gracz który niebawem wyłuska sobie co tylko będzie chciał z tego regionu. W realizacji powyższych celów doskonale się pomoże serwilizm Baku: gorliwy akolita Ankary musi wielbić starszych tureckich braci mimo, że Ci nie okazują bogatemu w zasoby partnerowi wiele szacunku. Nie muszą: Azerowie mają do wyboru współpracę z Rosją która gardzi nimi jeszcze bardziej i z Turcją która przynajmniej posługuje się tym samym językiem.

Kto zatem podpalił lont w Nagornym Karabachu? Choć nitki rurociągów biegną bardzo blisko terenów gdzie toczą się walki, BP prędko zapewniło w mediach, że przesył nie jest zagrożony. Stroną atakującą jest Azerbejdżan wiec nie ma najmniejszych wątpliwości, że wojna to posunięcie Turcji. Agresywne i skuteczne wejście na geo polityczne terytorium Moskwy to ewidentny dowód zmierzchu polityki imperialnej Rosji. Warto bowiem pamiętać, że militarnym wydarzeniem roku regionie miały być manewry Kaukaz 2020 które część odbywała się w Armenii ( rosyjscy i armeńscy żołnierze ćwiczyli wspólnie i to tuż przy azerskiej granicy ) a na dodatek rosyjska i irańska flota ćwiczyła namiętnie desanty morskie tuż przy granicy strefy morskiej nad którą swoją kontrolę rozciąga Baku.

Wiadomo nie od dzisiaj, że najlepszą formą obrony jest atak. Moskwa naprężywszy muskuły manewrami i wzmocnieniem własnych garnizonów w Armenii,  uderzenia na Karabach za pewne się nie spodziewała. Demonstracja siły, najwyraźniej nie ostudziła zapału Ankary do umacniania swojej siły w postradzieckiej strefie wpływów. Cóż…. świat się zmienił a na relacje azersko ormiańskie wypływa również ….. demografia. Podczas gdy Azerów przybywa, rząd w Erywaniu snuje plany o sprowadzaniu do kraju krajan z ogarniętej wojną Syrii. Trudno jednak wypatrywać tu wielkich sukcesów: w przeciwieństwie do wschodniego sąsiada, Armenia od lat boryka się z głębokim kryzysem ekonomicznym a bezrobocie nie spada poniżej 30%.

Cokolwiek ustali się przy stole rokowań głównym rozjemcą nie będzie już Rosja a kto wie czy warunkiem skutecznych rozstrzygnięć nie okaże się demontaż militarnej obecności Moskwy w Armenii. Byłby to poważny cios bo utrata południa to pierwszy krok aby Kaukaz utracić w całości. Tyle, że Turcja jako nowy gracz musi się zajmować rozwiązywaniem lokalnych problemów podczas gdy Rosja od zawsze zajmowała się ich podsycaniem. Wiec zanim odtrąbi się klęskę w regionie warto pamiętać, że ….burzyć jest znacznie łatwiej niż budować.

 

 

2 komentarze

TRUP W SZAFIE

czyli o tym, że archiwa, jak to archiwa, kryją to i owo.

Obecny ład w Irlandii Północnej finansowany jest w dużej części z  pieniądze UE ale to temat niepopularny i komentowany rzadko. Wedle oficjalnej narracji Wielka Brytania do unijnego funduszu wkładała więcej niż otrzymywała wiec teoretycznie o środki po Brexicie powinno być łatwiej. Powinno ale jak będzie na prawdę tego nie wie nikt a to temat ważny ponieważ obecne status quo to spore koszty do ponoszenia których nie wyrywa się już Dublin. Wiadomo, że fizyczna granica nie podzieli zielonej wyspy ale wiadomo również, że mury nadal grodzą dzielnice Belfastu. Teoretycznie mają zniknąć w 2023 roku, ale póki co… przeszły współfinansowany przez UE proces modernizacji:)

Aby lepiej zrozumieć czemu podziały są tak mocne, warto sięgnąć po „Cokolwiek powiesz, nie mówi nikomu” Patrica Radden Kneefa. Ten brawurowy reportaż mógłby spokojnie stanąć w szranki z niejedną sensacyjną powieścią. Ma jednak zasadniczą przewagę: relacjonuje fakty a nie literacką fikcję. To z całą pewnością jedna z najlepszych książek o „kłopotach” – jak brytyjskie media określały wojnę domową, warta przeczytania nie tylko po to, aby wyrobić sobie zdanie na temat spraw irlandzkich. Należałoby ją bowiem dedykować wszystkim tym, którzy z uporem maniaka zwalczają wszelkiej maści „spiskowe teorie” a zwłaszcza te, wedle  których aparat państwa nie tylko infiltruje, ale również inspiruje określone działania organizacji przestępczych.

Czytelnicy zwrócą na pewno uwagę na postać Alfredo „Freddiego” Scappaticci, który przez dziesięciolecia siał strach jako krwawy łowca kapusi i donosicieli w szeregach Provos. Ów krzepki murarz był członkiem ścisłego kierownictwa IRA a jednocześnie… najważniejszym agentem jakiego w szeregach irlandzkich ulokowała brytyjska armia. Przez 20 lat agenci otrzymywali bardzo cenne dane a jednocześnie robili wszystko, aby zapewnić bezpieczeństwo unikalnego źródła. W efekcie Freddie, znany miłośnik tortur i powolnej śmierci, polował zarówno na donosicieli jak i na… bojowników IRA, którzy zdaniem Brytyjczyków mogli go zadenuncjować. „Steak Knife” – jak pieszczotliwie nazwali agenta Brytyjczycy, ma na sumieniu co najmniej 40 ofiar a można je zidentyfikować głównie dlatego, iż miał w zwyczaju informować rodziny jak zmarli zdrajcy i, jak wieść gminna niesie, delektował się co bardziej obrzydliwymi detalami. Powyższe robił celowo: IRA dbała o pozory praworządności a wszelkie przejawy działań na boku tępiła zwykle ostrzegawczym strzałem w kolano. Co ciekawe, Scappaticci żyje sobie nadal w Belfaście i zaprzecza jakoby kiedykolwiek współpracował z Brytolami. Choć dowodów nie przedstawiono, dawni bojownicy nie mają wątpliwości: dopiero teraz udało im się zrozumieć szereg dziwnych wydarzeń wokół byłego szefa służby bezpieczeństwa. Niemniej jednak ów nadal żyje, co notabene wpisuje się doskonale w chorą codzienność Belfastu. Bojowcy obu stron mijają się tu dość często a jeszcze niedawno hitem były „bloody trips”, w trakcie których bojowcy obu stron pokazywali turystom miejsca walk, zamachów i… egzekucji, nie kryjąc się przy tym specjalnie z udziałem własnym.

W historii Scappaticciego badaczy interesuje jednak coś jeszcze: siepacz ma bowiem na sumieniu kilku gorliwych przeciwników: Garego Adamsa – lidera Sinn Fein, czyli cywilnego skrzydła IRA. Nikt nie ma wątpliwości, że proces polityczny, którego owocem było porozumienie wielkopiątkowe, nie poszedłby tak sprawnie, gdyby nie „zniknięcie” paru bojowników, którym z pokojem było zupełnie nie po drodze. Jakkolwiek brzmi to jak herezja, może się kiedyś okazać, iż prawdziwą sprężyną porozumień pokojowych w Ulsterze były manipulacje… brytyjskich służb wywiadowczych.

Niemożliwe? Nic bardziej błędnego.

Paradoks historyczny powoduje, że „Krwawa niedziela”, która współcześnie jest symbolem wojny w Irlandii Północnej, nie była przecież pierwszą opiewaną na kartach historii. 22 stycznia 1905 roku pop Gieorgij Gapon poprowadził lud Petersburga, by w Pałacu Zimowym złożyć memoriał na ręce samego Cara. Jako że był agentem Ochrany o swoich działaniach poinformował władze znacznie wcześniej. Niestety zdaniem części koterii dworskiej polityczna intryga poszła za daleko. Car wyjechał z miasta, protestujących przywitały kule, a rzeź stała się symbolem epoki. Sprawca masakry ujawnił się w Paryżu, choć po pewnym czasie wrócił na stare śmieci. Tu ponownie zaproponował usługi Ochranie, której tym razem zależało na pozyskaniu jednego z agresywnych eserowców (SR – socjalisticzeskaja rjewolucja). Jako człowiek ambitny postanowił posunąć się dalej i zapragnął zwerbować dla Ochrany samego Jewno Azefa – wroga publicznego numer 1 i na dodatek szefa organizacji bojowej eserowców. Propozycję współpracy z Ochraną złożył otwarcie tyle, że towarzysz Azef zaprosił na spotkanie kilku ukrytych robotników. Karą za zdradę mogła być tylko śmierć, Gapon dał szyję. O tym jak skończył, Ochrana dowiedziała się od swojego wieloletniego i najlepszego agenta w szeregach eserowców. Był ni… tak, tak: Jewno Azef. Na kartach historii nie brak nikczemnych działań, prowokacji i zabójstw, które inspirowały władze. Osobliwie jednak po I wojnie światowej wraz z narodzinami politycznej poprawności przyjmuje się, iż to państwo wystawia certyfikaty moralności i samo z natury rąk sobie nie plami. Być może; choć wydarzenia takie, jak opisywane w książce Kneefa, każą sądzić, że jest dokładnie odwrotnie. W czasach, gdy chwieją się europejskie fundamenty i utleniają zasady, wedle których lepiej płacić za pokój niż ponosić koszty wojny, warto poczytać o konflikcie, który być może nie został tak naprawdę zakończony. Tym bardziej, że…wraca stare.

Wraca prawo pięści.

 

 

4 komentarze

STRACH NA WRÓBLE

Czyli o tym, że konsumpcja – tak, konsumpcjonizm – nie!

O C19 napisano już dużo, o jego gospodarczych skutkach jeszcze więcej tyle, że nikt do tej pory nie zwrócił uwagi na bodaj najistotniejszą kwestię: pandemia to ostateczna torpeda w kadłub welfare state.  Wirus zatrząsł systemem opieki medycznej a lamenty nad zmierzchem konsumpcjonizmu to nic więcej niż pospolita zasłona dymna. Warto wspomnieć, że „fetysza konsumpcji”, którego na widły biorą niemal wszyscy broni dziś nie kto inny jak profesor Slavoj Zizak,  od lat zakochany w roli  „ostatniego wojującego marksisty”. Zdaniem filozofa masom nie można odbierać marzeń o lepszym życiu nawet jeśli realizują je poprzez zakup nowej pralki, butów czy sukienki. Tymczasem wczorajsi szermierze liberalizmu nawołują dziś do ascezy i z uporem godnym lepszej sprawy pieją hymny pochwalne na rzecz silnego państwa. Ów entuzjazm dla centralnego sterowania może być od biedy zrozumiały wszędzie tam, gdzie macki realnego socjalizmu dotrzeć nie zdołały. Między Odrą a Bugiem cokolwiek dziwi, dowodząc przy okazji, że proces wyciągania wniosków z własnej historii jest delikatnie mówiąc bardzo niedoskonały. Cóż zatem może czaić się za tym samobiczowaniem ikon kapitalizmu? Jak wiadomo, gdy nie wiadomo o co chodzi zazwyczaj chodzi o pieniądze. Pod pretekstem powirusowych zmian można by dokonać gruntownej przebudowy systemów emerytalnych.

Prekursorem tych ostatnich był nie kto inny jak kanclerz Otto von Bismarck, który zgrabnym manewrem w 1889 odebrał sporo tlenu rosnącym w siłę socjalistom. Ultrakonserwatysta i zajadły przeciwnik lewicy nakłonił swój rząd i niemiecki kapitał do ruchów, które nie śniły się nawet przywódcom robotniczym. Ruch który przydał sporo majestatu młodemu cesarswtu nie był wynikiem rewolucyjnego manewru tylko wyrachowanej choć mistrzowskiej politycznej kalkulacji. Jakie to ma znaczenie?

Teraz może mieć zasadnicze. Mimo sprawnego marketingu praktycznie żadne państwo opiekuńcze nie może sobie poradzić z realizacją własnych obietnic. Co gorsza, godnej emerytury i skutecznej i darmowej opieki medycznej w niedalekiej przyszłości nie będą w stanie zapewnić nawet Niemcy. Powód jest prozaiczny: gdy w 1889 ustalono wiek emerytalny na 70 rok życia, średnia dożywalność dla męskiej populacji ledwo zbliżała się do 50tki. Tym samym nie było najmniejszego ryzyka, iż składki nie wystarczą dla uprawnionych i z definicji nielicznych. Współcześnie okres pobierania świadczeń… jest często zaledwie dwa razy krótszy niż składkowy  a jednocześnie zamiast podwyższać, obniża się wiek emerytalny! Demografia jest jednak nieubłagana: nie da się tak funkcjonować w przyszłości.

System społecznej szczęśliwości to przecież nie tylko emerytury. Rzut oka na strukturę wykorzystywania świadczeń medycznych powinien dawać do myślenia tym bardziej, że w ciągu minionych lat skala obciążenia znacznie przechyliła się w prawo.  Dzięki postępom medycyny grono korzystających ze świadczeń stale rośnie ale w tym samym czasie kurczy się zasób młodych i zdrowych którzy finansują ten system. Reforma  wymagała by poważnych cięć w emeryturach lub znaczącego podwyższenia podatkowych obciążeń dla pracujących. I tu właśnie leży pies pogrzebany. W normalnej sytuacji politycznej taka inicjatywa to doskonały przepis na polityczne samobójstwo co oznacza, że system emerytalno zdrowotny nie może być demokratycznie zreformowany. Ale teraz? Wobec przerażającej pandemii? Gdy dla ochrony starych i słabych zamknięto granice i zatrzymano światową gospodarkę? O lepszych okolicznościach trudno nawet pomarzyć. Wojna z wirusem stworzyła doskonałą okazję aby zapewnić przyszłość światowej konsumpcji.

Aby to lepiej zrozumieć, warto sobie uświadomić, że w gronie 100 największych organizacji pod względem przychodów znajduje się raptem …..29 państw. Co prawda zajmują pierwsze 9 miejsc w tabeli ale już taki  Walmart pozyskuje więcej wpływów niż Hiszpania lub Australia. Jednocześnie jednak … żadną polityką socjalną się nie fatyguje. Nie musi. Tym zajmują się państwa w których Walmart prowadzi działalność tyle, że za dostawę klientów powinien się rewanżować płatnościami podatków. Z tym jednak bywa różnie. Wedle większości badań największe korporacje są jednocześnie najmniejszymi ( procentowo ) płatnikami podatków i nie oznacza to bynajmniej, że ich po prostu unikają. Land Rover ulokował swoją nową fabrykę na Słowacji ponieważ …. otrzymał tam większe zwolnienia podatkowe niż w Czechach i w Polsce. Microsoft nie wybudował gigantycznego kampusu w Nowym Jorku tylko dlatego, że domagał się miejskiej dotacji i to mimo iż zaplanował inwestycje w atrakcyjnej inwestycyjnie części miasta. Warren Buffet ze swoim Berkshire Hathaway plasuje się co prawda na końcu 3 dzisiątki gigantów ale i tak kontroluje większy strumień przychodów niż Indie, Rosja, Turcja czy Austria. Co więcej, ów strumień korzyści kontroluje osobiście ma wiec większe pole do manewru niż niejeden z satrapów.

Bez dobrego samopoczucia Kowalskich cała gra państwo – korpo nie ma najmniejszego sensu i aby się o tym przekonać nie trzeba nawet przeczytać zbyt wielu książek. Wystarczy kilka razy pograć w „Cywilizację”:) Choć zazwyczaj takie teorie kompromituje się jako spiskowe, niejawną współpracę rządów i korporacji to raczej konieczność niż absurd tym bardziej, że współczesny marketing polityczny to nic więcej niż festiwal nierealnych obietnic. Te, o zgrozo z wielkim trudem nadążają za rosnącym apetytem społecznym. Jak w takich warunkach przeprowadzić zmiany które solidnie naruszają samopoczucie wyborców? Choć brzmi to jak  herezja, należy mieć nadzieję, że globalny lockdown to jednak przemyślana i zsynchronizowana akcja. Korzyści polityczne dla państw są jasne. Pytanie czy jest możliwe aby korporacje świadomie zrezygnowały  z części przychodów? Czy można w ogóle  pogodzić interesy korporacji z lockdownem? Cóż, o tym że nadciąga kryzys pisano od dawna można sobie zatem wyobrazić, że zamiast czekać na jakiś atak z zaskoczenia zdecydowano się przyjąć  walkę w wybranym  momencie i na własnych warunkach. Pamiętajmy że, niemal każde z dotkniętych pandemią państw uchwaliło większe lub mniejsze biznesowe wsparcie.O ile nie wiadomo czy na pewno skorzystają z niego mali, nie ma wątpliwości że o swoje zadbają wielcy gracze. I najważniejsze :czy aby na pewno zatrzymała się cała gospodarka?

Wedle GFK nawet w okresie najostrzejszych obostrzeń ponad połowa aktywnych zawodowo Polaków nie opuściła swoich miejsc pracy. Kim byli ci ludzie? Jeśli przyjrzymy się strukturze zatrudnienia nie jest to aż takie dziwne. I nie chodzi nawet o to, że niemal 4 mln zatrudnia budżet. Lockdown nie powstrzymał systemowej działalności państwa: w domach było ciepło, świeciły latarnie, odbierano śmieci a na dodatek działała poczta i publiczny transport.

Jeśli wierzyć owemu badaniu, niemal 70% aktywnych zawodowo wykonywało swoją pracę normalnie. Rozjaśnia to nieco dane: mimo, że 25% spadek produkcji w kwietniu znokautował analityków warto pamiętać, że za gross tego spadku odpowiedzialny był eksport a konkretnie sektor automotive. Wedle danych za 2019 eksport odpowiada za niemal połowę PKB. Kwiecien sugeruje, że w tym roku może być znacznie gorzej a nawet mroczne prognozy dotyczące spadku PKB cokolwiek niedoszacowane. Dla propagandzistów nie m to jednak większego znaczenia ponieważ informacja „że będzie zle” jest już w rynku a dla Kowalskiego nie ma praktycznego znaczenia jak bardzo spadnie PKB skoro wie, że to źle ze w ogóle spada zamiast rosnąć. Do nieustannego wzrostu przyzwyczaiła go zresztą rządowa propaganda która od lat prezentuje rosnące słupki naszej gospodarki prezentując ją ….w PLN. Jeśli nasz PKB przedstawić w USD prezentuje się nieco inaczej:

Dowiadujemy się tym sposobem nie tylko o realnej skali spadku 08/09 ale … o sporym skoczku 14/15 podczas gdy dla przeważającej części odbiorców rok 2015 to początek świetnej passy brutalnie przerwanej dopiero przez C19.  O co zatem chodzi z PKB? Cóż, to jeden z niewielu wskaźników gospodarczych, które zna statystyczny Kowalski. Choć przestarzały i zdaniem wielu ekonomistów kompletnie nie adekwatny, stanowi ważny element politycznej komunikacji. Rośnie – znaczy będzie dobrze. Jeśli spada, będzie źle. Teraz po wielomiesięcznej obróbce wątpliwości nie ma niemal nikt: nadchodzą ciężkie czasy.

Tyle, że to doskonały czas na zmiany.  O tym, że świat po pandemii będzie „zupełnie inny” wiemy już wszyscy, choć nikt nie powiedział jakie to konkretnie będą zmiany. Wiadomo na pewno, że nadszedł kres konsumpcjonizmu o czym unisono zapewniają nie tylko media społecznościowe, ale banki, korporacje i rządy. Dlaczego nikogo nie dziwi, że o konieczności ograniczenia wydatków mówią najwięcej ci, którzy są w gronie pierwszych beneficjentów?

Odpowiedz na to pytanie jest banalna. Konsumpcji wiele nie grozi tyle, że zmianie ulegnie jej struktura o co zadba się jakimś zgrabnym sloganem w rodzaju „Zdrowie zamiast masła”. Warto przy okazji wspomnieć, że wydatki gospodarstw domowych na zdrowie są mniejsze od odzieżowych nie tylko w Polsce, ale w całej UE. Między Odrą a Bugiem oznacza to niemal 50 miliardów wydanych w 2019 na szmaty i buty podczas, gdy ubiegłoroczny budżet NFZ to 88,5 mld. Wystarczy dodatkowe 5% VAT, aby ów budżet zwiększyć o połowę a to wszystko bez jakiegokolwiek obciążania budżetu przy całkowitym przerzuceniu kosztów na Kowalskich. Niemożliwe? W normalnych warunkach na pewno, ale obecnie? Wiadomo już dzisiaj, że bez zdrowotnej apki do samolotu się nie wsiądzie. A może się przecież okazać, że bez niej nie wejdziemy także do urzędu i restauracji. Ktoś będzie protestował? Pewnie tak, ale nikt się takimi protestami nie przejmie. Wiadomo przecież, że dla zdrowia i życia jesteśmy gotowi do poświeceń. Dlatego można posunąć się dużo dalej i wprowadzić powszechny obowiązek badania raz na rok. Prewencyjnie dla utrzymania statusu osoby zdrowej:) Niemożliwe? W Japonii, aby ograniczyć nowotwory żołądka wywoływane spożywaniem wędzonych ryb, wprowadzono obowiązkową kolonoskopię dla wszystkich mężczyzn  kończących 35 lat. Uchylającym cofa się dowód osobisty. Proste?

Za efekty tej wielkiej operacji socjotechnicznej trzeba trzymać kciuki. W jej wyniku społeczeństwa utracą wprawdzie sporo wolności, ale odzyskają szansę na to, aby żyć dalej w iluzji wiecznego dobrobytu. To ważne, bo od nadziei na lepsze jutro, podobnie jak od socjalistycznej odnowy nie było, nie ma i nie powinno być odwrotu. Chyba, że …. na świecie rozpowszechni się jakaś nowa społeczna teoria. Ale na to się nie zanosi. Jak mawiał Ludwig von Mises jedyną obroną przed szaleństwem agitacji jest ….. rozum.

Tyle, że jego zasoby są obecnie na wyczerpaniu.

dział gospodarki pracujący
Przemysł             2773,5
Spożywczy                   431,2
Metalowy                   357,9 
Guma i tworzywa                  222,0 
Pojazdów i przyczep                  205,2
Produkcja mebli                  198,2 
Drewna korka słomy                  136,6 
Maszyn i urządzeń                  135,1 
Rolnictwo i leśnictwo           2 386,0
Uprawy rolne  i chów               2 327,3 
Handel           2 347,9
 w tym handel detaliczny               1 272,5 
w tym handel hurtowy                 809,2
Edukacja           1 173,1
Administracja publ.              978,4
Budownictwo              913,9
Opieka zdrowotna              879,9
transport i magazyny              874,6
działalność prof.              680,0
Prawna i księgowa                  215,0 
architektury i inzynierii                  133,0 
Doradztwo w zarządzaniu                  120,0 
Administrowanie              589,2
W zakresie  zatrudnienia 196,215
W zakresie ochrony 134,576
W zakresie sprzątania 124,032
W zakresie turystyki 19,414
Informacja i komunikac              366,5
Dział fin i ubezp.              353,3
Pozost dział usługowa              309,5
Zakwater. i gastro             291,4
obsługa rynku nier.              224,3
Woda scieki odpady              154,7
Kulturą, roz i rekreacja              154,2
Górnictwo              138,2
wytwarzanie energii              122,5

 

9 komentarzy

NOWY WSPANIAŁY ŚWIAT

Czyli o tym, że reset jest częścią naszej historii.

Świat stanął na głowie a ja nie mogę się oprzeć wrażeniu, że oglądam na żywo Black Mirror i to jeden ze słabszych odcinków. Czemu słabszy? Ponieważ intryga jest zabójczo naiwna.

Oglądam odcinek, w którym świat zabrał się do walki z niewidzialnym wrogiem. W Europie pierwsze do walki stanęły Włochy. Ofiary padają gęsto – co więc budzi wątpliwości? Premierem tego kraju jest Giuseppe Conte – reprezentant Ruchu 5 Gwiazd, który otrzymał swoje stanowisko dzięki egzotycznej koalicji z równie populistyczną, ale prawicową Forza Italia pod wodzą Mateo Salviniego. Panowie się nie lubili (trudno się zresztą dziwić), a ich niechęć zamieniła się w nienawiść jesienią 2019, kiedy to FI wygrała wybory do PE. Na czym wygrała? Na agresywnej walce z uchodźcami, której twarzą był wicepremier i minister spraw wewnętrznych Salvini. Do przedterminowych wyborów jednak nie doszło. W listopadzie 2019 premier Conte, aby utrzymać się u władzy, zawarł porozumienie ze swoim głównym wyborczym wrogiem: Partią Demokratyczną. Nikt nie miał wątpliwości, że to przejściowe. W lutym, gdy Turcja zarzuciła kontrolę granicy a uchodźcy rozpoczęli szturm na granice UE, Salvini zagrzmiał. Conte zadrżał. Był skończony. Ale… wybuchł coronavirus.

W Hiszpanii wedle badań zleconych w styczniu firmie badawczej Sigma Dos dla 48,9% ankietowanych sytuacja polityczna była zła a dla 25,9% bardzo zła. Trudno było o lepsze podsumowanie zombie fighting, który trwa na Półwyspie Iberyjskim już od 5 pięciu lat. Nie były to miłe informacje dla premiera Pedro Sancheza, który teoretycznie wygrał wybory 10 listopada 2019. W lutym zanosiło się na kolejny, tym razem bardzo poważny, kryzys wewnętrzny. Ale… wybuchł coronavirus.

We Francji, która przez ostatnie lata stała się areną wielkich protestów i otwartej walki społeczeństwa z własnym rządem, prezydenta Macrona nazywało się publicznie „wybranym przez przypadek”, nie licząc epitetów bardziej dosadnych. Wedle badań społeczeństwo ocenia go nie tylko niżej niż poprzednika (Hollande), ale nawet niżej niż Sarco, który stał się przecież pod koniec panowania wrogiem społecznym numer 1. We Francji w lutym 2020 na nic nowego niż kolejne strajki i zamieszki się nie zanosiło. Ale już nie będzie zamieszek. Bo… wybuchł coronavirus.

Ten odcinek jest słaby, ponieważ widać dość wyraźnie, że gorliwość w walce z wirusem mierzona intensywnością represji jest odwrotnie proporcjonalna do stabilności demokracji, która używa tych środków. Dlatego zapewne tak drastycznie różni się obecnie życie codzienne w spacyfikowanej Italii i… Szwecji – gdzie, podobnie jak na despotycznie rządzonej Białorusi, dzieci codziennie chodzą do szkoły. Do niedawna chodziły również w UK, ale walory obecnej sytuacji dostrzegł również nieco mniej bystry Boris.

Każdy z odcinków Black Mirror miał swój grzech i swój morał w czym zawsze dość nachalnie przypominał Biblię Pauperum. Jaki motyw obecnie przyświeca scenarzystom?

Nienasycone aspiracje socjalne. Praktycznie wszystkie państwa Zachodu, ze szczególnym uwzględnieniem tych, w których do dzisiaj są mocne tradycje komunistyczne (Francja, Włochy, Hiszpania) borykają się z rosnącą spiralą oczekiwań społecznych. We Francji wyrazicielem tych najbardziej skrajnych był i jest Jean Luc Melenchon – zdobywca 7 milionów głosów (prezydent Macron zdobył 8,6 miliona) w ostatnich wyborach (2017). Zdobył je programem, który zapewne w każdym innym kraju zebrałby spore poparcie: 2200 EUR netto płacy minimalnej, emerytura od 60 roku życia i… 100% podatku dla najbogatszych.

Jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia i na tym prozaicznym stwierdzeniu opiera się współczesna gospodarka socjalkapitalistyczna tyle… że choć mamy podobno równe żołądki to alokacja społeczna jest, była i będzie nierówna, choć drażniło, drażni i będzie to drażnić. Rozwiązaniem owego paradoksu był ciągły wzrost światowych gospodarek. Tyle, że zwolnił. Oczekiwania społeczne nie.

Przykład Francji zdaniem wielu komentatorów dowodził aż nadto wyraźnie, że zbliża się powoli nowy wielki konflikt społeczny. Nowy bunt mas, które sięgną po 4-dniowy tydzień pracy i dochód permanentny, którym pracować się po prostu nie chce. Ale czy musi? Czy musi się chcieć pracować? Badacze z Finlandii dokładnie przeanalizowali tę kwestię.

Jak Europa długa i szeroka ścierał się populizm z próbami obrony starego świata. Nigdzie nie osiągnięto wyraźnej przewagi. Do czego zawsze dochodziło w podobnej sytuacji? W sierpniu 1914 roku tłumy młodych mężczyzn maszerowały radośnie do punktów rekrutacji. W Niemczech, Anglii i Francji śpiewano patriotyczne pieśni a wojna dla sfrustrowanych i bezrobotnych miała być doskonałą ucieczką od codziennej beznadziei. Pola bitew we Flandrii szybko zweryfikowały te plany. Dlatego też w II Wojnie Światowej motywowanie do walki szło już znacznie gorzej. Pojawił się na masową skalę motyw walki ze zbrodniarzami, którymi niewątpliwe byli Niemcy. Po 1945 roku cudem nie doszło w Europie do kolejnego konfliktu. Głównie dlatego, że zachodnia jakość szycia wygrała ze wschodnią… jakości życia wizjąJ

Przykład Francji gdzie władzę zdobył przedstawiciel banku Rotschild dowodzi, że kapitał może wygrać wybory, ale nie jest w stanie skutecznie spacyfikować mas. Tymczasem „Nic nie redukuje oczekiwań społecznych jak wojna. Zmienia perspektywę w 5 minut”. Kto to powiedział? (https://wiadomosci.wp.pl/mateusz-morawiecki-mowi-o-wojnie-fragmenty-tasm-premiera-6301640214870145a )

Scenarzyści w tym odcinku Black Mirror zaplanowali nam zatem wojnę. Zapasy z podstępnym, wspólnym europejskim wrogiem. Niewidzialnym. Groźnym. Przerażającym. Czy na pewno?

W 2019 roku popełniono między Odrą a Bugiem 5255 samobójstw. W ujęciu statystycznym to niemal 15 ofiar dziennie. Można się spodziewać, iż obecnie ofiar tych zdecydowanie przybędzie. W wypadkach drogowych w 2019 zginęło 2897 osób, czyli 8 osób dziennie, choć tu statystyki na pewno wskażą poprawę. Swoje smutne żniwo zbierają co rok powikłania chorobowe (https://ec.europa.eu/eurostat/statistics-explained/index.php?title=Causes_of_death_statistics/pl). Wszystko to razem 245 przypadków śmierci. Dziennie. Gdyby zatem szermować statystyką, na dzień dzisiejszy w Polsce byłoby już… ponad 20 tysięcy ofiar. Ale jak je nazwać? Jaki nadać im symbol? Duża marketingowa mina.

Scenarzyści tego odcinka założyli wojenny reset bez prawdziwej wojny. Wróg w postaci wirusa nie bombarduje a jeśli trzebi to, jak się okazuje, starą i chorą populację. Oczywiście narażanie kogokolwiek na śmierć jest moralnie dwuznaczne, ale czyż nie takie są reguły wojny? W tej jednak zamiast ojców i synów giną głównie dziadkowie.Coincidence?

Wirus stał się wymówką do ataku na demokratyczne społeczeństwa. W ramach wojny z pandemią naruszono niemal wszystkie święte dotąd swobody i jak widać zrobiono to bezboleśnie. Europejskie rządy wyciągną z tego swoje wnioski. Po wojnie, jak to po wojnie – nastanie czas odbudowy. A odbudowa… to wyrzeczenia. Zmniejszone wynagrodzenia, dłuższy tydzień pracy, ograniczone świadczenia socjalne. Ale też ciągła czujność! Bo przecież wirus może powrócić. I zaatakować znienacka. I dlatego trzeba trwać w gotowości.

A gospodarcze straty? Tu również scenarzyści nie błysnęli. Szacowany PKB Polski 2020 miał wynieść ca 600 mln USD. W modnym ostatnio ujęciu statystycznym to 1,6 mln USD dziennie. Oznacza to, że 10-dniowy lockdown to strata 16 miliardów USD; oczywiście gdyby cała gospodarka zatrzymała się do zera (a tak całe szczęście nie jest). Z czym to porównać? Choćby z programem 500+, nie mówiąc już o planowanych wydatkach na zakup F35 (4,3 mln USD). Jak będzie polityczna swoboda to je się po prostu obetnie. I wiele innych przy okazji również.

Rządy przeżyją te perturbacje bez najmniejszych kłopotów. Europejskie wojny szkodziły wyłącznie swoim mieszkańcom. Nie inaczej będzie teraz. Wszyscy pochylimy karki w wysiłku gorliwej odbudowy powojennej. Że nie możliwe? Że nie da się ograniczyć zatrudnienia i wynagrodzeń? Otóż da się. Temu właśnie służy ….. specjalne ustawodawstwo UE. ( https://www.arrabeintegra.es/en/noticia/temporary-employment-regulation-files-terf/ ) W Hiszpanii nowe przepisy już zastosowano. Dotknęły do tej pory niemal milion pracowników. W Polsce większość pracodawców za pewne nie ma świadomości istnienia takiej furtki która pozwala zwalniać grupowo i obniżać wynagrodzenia bez zgody związków zawodowych. Nic dziwnego, w sumie do wczoraj panował tu rynek pracownika. Dzisiaj wszystko się jednak zmieniło.

Czy ten odcinek się dobrze ogląda? To, że państwa decydowały się na wojny nie jest żadnym odkryciem. To że tym razem zdecydowały się na atrapę wojny jest zaiste ciekawym novum. Per saldo za pewne na tym skorzystamy. Jak to po każdej wojnie.

Na gruzach ludzie przekonywali się nagle jak niewiele potrzeba im do szczęścia.

PS: podatki nie ściągnięte do 1 września 1939 ściągnęli Niemcy. W 1944 i 1945 roku  zaniechane  przez Niemców ściągnął aparat podatkowy PRL. Personel urzędów skarbowych przetrwał te wszystkie zmiany w niemal nienaruszonym składzie.

 

54 komentarze

TRĄD

Czyli o tym do czego prowadzi  stygmatyzacja

Choroba, która do dzisiaj pozostaje jednym z symboli średniowiecznej Europy stanowiła do niedawna jedną  z najciekawszych genetycznych zagadek. Trąd, mimo przerażającej skali w mrokach wieków średnich  w ciągu zaledwie dwustu lat mocno zredukował swój zasięg. Badaczy od dawana nurtowała jednak zasadnicza kwestia: dlaczego tak się stało? Odpowiedzi na to z pozoru błahe pytanie szukano długo a niewygodną odpowiedź przyniosły dopiero rewolucyjne badania mikrobiologów z politechniki w Lozannie. Precyzyjnej dostarczyły jej zęby wykopane w ruinach średniowiecznego leprozorium. Wywołująca chorobę bakteria na przestrzeni stuleci nie zmieniła się wcale. Co wiec zatem przyniosło ów wielki spadek populacji chorych pomiędzy rokiem 1400 a 1600? Poziom, życia i związane z nim warunki hignieniczne nie zmieniły się w zasadzie wcale. Komu zatem ludność Europy powinna spłacić dług wdzięczności?

Wszystko wskazuje na to, że odpowiedz jest szalenie niepoprawna politycznie. Trąd wykończyła… społeczna agresja. Izolacja zarażonych, obowiązkowy dzwonek obwieszczający ich nadejście, zakaz małżeństw, wydziedziczenia i nierzadkie masowe mordy doskonale przygotowały populację chorych na ostateczne rozwiązanie w postaci… czarnej śmierci. Oficjalna wersja mówi zatem o „uodpornieniu” Europejczyków na tę straszną chorobę, ale ów eufemizm oznacza jednak co innego: ogień i doły z wapnem nie były po prostu w mordowaniu chorych odpowiednio skuteczne. To dżuma dzięki niemal 100% śmiertelności za jednym zamachem wytarła z kart historii niemal całą cierpiącą na trąd populację.

Mimo to jeszcze w latach 80-tych na trąd chorowało ponad 5 milionów mieszkańców globu, a detronizację w roli choroby społecznie istotniej (spadek poniżej 1 zachorowania na 10.000) przyniósł dopiero rok 2000! Powyższe dzięki zaangażowaniu znacznych środków i dotowaniu leków wysyłanych obecnie głównie do Indii. Mimo to, wedle danych za rok 2017 na trąd cierpi ponad 120 tysięcy mieszkańców Indii.

Co ciekawe jedno z nadal czynnych leprozoriów działa nadal w Rumunii w małej miejscowości Tichilesti. Od 1991 roku wolno je nawet opuszczać, ale… nie ma na to zbyt wielu chętnych. Najwyraźniej pamięć o masakrze z 1918 roku w trakcie której wybito większość rezydentów jest nadal żywa zarówno pośród morderców jak i nowych rezydentów.

O tym, że społecznego ostracyzmu nie wolno lekceważyć przekonują ostatnie doniesienia z włoskich miast objętych kwarantanną. Ozdrowieńcy skarżą się na niechęć sąsiadów oraz własnych rodzin. Toksyczne reakcje nabiorą mocy wraz z doniesieniami  o zgonach osób uznanych za wyleczone. Cóż okazuje się po raz kolejny, że pod cienkim lukrem nowoczesnego społeczeństwa czai się wciąż ta sama, pierwotna i agresywna istota ludzka. Nie jest to rzecz jasna jakieś szczególne odkrycie   (Milligram, itp.) ale zasadnicza konkluzja jest nieco inna. Wytrzebieniu trądu pomógł ostracyzm i całkowity brak empatii czyli w zasadzie wszystko to czego oficjalnie się wstydzi współczesne społeczeństwo. Jak w tych warunkach ograniczyć zasięg wirusa?

Okaże się, że przewagę będą mieć te rejony gdzie marnie sobie radzi demokracja. Ukazy satrapów bezwzględnie wyznaczą granice czerwonych stref a zgodę na wyjazd będzie można otrzymać jedynie w lokalnej siedzibie kompartii.

Na pytanie czy to źle odpowiedziała już historia. O tym jak poradzi sobie z wirusem realna demokracja niebawem się przekonamy.

 

10 komentarzy

BAYER FULL

Czyli o tym, że król jest nagi ale nie wszyscy się już pokapowali.

Rok 2020 zaczął się mocnym akordem. Utlenienie generała Suleimaniego skatalizowało lawinę ostrzeżeń przed zbliżającą się wojną na bliskim wschodzie. Choć większość komentatorów jest przekonana, że dojdzie do niej na pewno, patrząc nieco głębiej można dojść do całkowicie odwrotnych wniosków. Czemu?

Gdy 14 lipca 2015 roku zawierano z Iranem porozumienie atomowe świat odetchnął z ulgą. Ruch, który okrzyknięto szybko pierwszą wygraną wojną naftową, w której nie spadły bomby, w praktyce konserwował spadek cen ropy traktowany przez administrację Obamy jako najlepszy instrument walki z Rosją. Ów niewątpliwy sukces, który prędko przysporzył zmartwień Moskwie, z wyraźną rezerwą przyjęto w Tel Avivie i… Rijadzie. Aramco – petrochemiczny gracz numer jeden na świecie, ma wprawdzie najniższy koszt wydobycia, ale tylko wtedy, gdy w zestawieniach pominie się obłożone embargiem i przestarzałe instalacje irańskie. Teheran, odzyskawszy dzięki porozumieniu kontrolę nad 100 miliardami USD finansowych aktywów, mógł szybko nadrobić zaległości i nieco namieszać na rynku.

Choć krytyków porozumienia nie było zbyt wielu, na ich tle wybijał się… Donald Trump. Wymachując na prawo i lewo scenariuszem „atomowego holocaustu”, obiecywał odstąpienie USA od tego zbrodniczego porozumienia w pierwszych dniach swojej prezydentury. Owa perspektywa pozwoliła uwieść nie tylko lobby proizraelskie, ale utorowała Trumpowi drogę do lobbysty George’a Nadara, a za jego pośrednictwem – do saudyjskich pieniędzy. Co ciekawe, gdy zaraz po zwycięskich wyborach namiętnie poszukiwano dowodów na wyborcze wsparcie ze strony Rosji, prezydent Donald Trump złamał starą tradycję i z pierwszą oficjalną wizytą udał się… do Arabii Saudyjskiej.

Do zerwania porozumienia doszło rok później. Zwłoka nie dziwi; Waszyngton stawiał przecież pierwsze kroki na ścieżce wojennej z Teheranem, należało się zatem do nich nieco przygotować. Reakcje nad Potomakiem były mieszane, choć nie zabrakło głosów wyraźnego poparcia moderowanych dość powszechną w amerykańskim establishmencie niechęcią do Saudów. PR-u tych ostatnich nie poprawiło brutalne morderstwo Jamala Khashoggiego – dysydenta, który po ucieczce do USA ujawniał sekrety królewskiego dworu. Skandal był Rijadowi wybitnie nie na rękę, tym bardziej, że wielkimi krokami zbliżała się transakcja epoki: oferta publiczna akcji Aramco.

Tymczasem w nieodległym Teheranie szykowano się do świętowania 40-lecia triumfu rewolucji islamskiej. Rocznicowy rok miało uświetnić skuteczne wystrzelenie rakiety Simorgh zdolnej do przenoszenia ładunków na odległość 4.000 km. Jako, że do Tel Avivu jest o połowę bliżej, być może to izraelscy agenci przyłożyli się do sabotażu, w efekcie którego trzeci człon rakiety nie odpalił, a triumf kosmicznej myśli technicznej zamienił się w spektakularną klęskę. Irańczycy się jednak łatwo nie poddawali i, korzystając ze sprawdzonej rakiety Safir, w lutym zapragnęli wynieść na orbitę satelitę Dousti. Traf chciał, że i to podejście zakończyło się porażką a zły los natychmiast udrapowano w działania obcych wywiadów.

Sukcesem dla odmiany, zakończyło się wystąpienie generała Roberta Ashleya – dyrektora DIA (Defence Intelligence Agency) na forum senatu USA w marcu 2019. Oficer zakomunikował zebranym, iż Teheran nieustająco rozwija swój potencjał rakietowy, i zamierza uczynić zeń broń o zasięgu międzykontynentalnym (ICBM). Co ciekawe zdaniem większości specjalistów rakiety Safir i Simorgh to niewielkie modernizacje technologii opracowanej przez towarzyszy północnokoreańskich, którzy tworząc swój program ICBM, z którym przecież w ogóle się nie kryją, postawili na nowe silniki i nową technologię. Senatorzy nie okazali się jednak równie wnikliwi. Irański arsenał transkontynentalny potraktowano jako zagrożenie jak najbardziej realne.

Mimo dotkliwych kosmicznych porażek, ziemskie sprawy Teheranu miały się jeszcze w miarę dobrze. Konsekwentna polityka w Iraku zaczynała przynosić owoce: Adil Abd al-Mahdi, oddany akolita ajatollahów został wreszcie premierem i na dodatek zdołał zawrzeć strategiczne porozumienia z Niemcami i Francją. Powyższych sukcesów rzecz jasna by nie było, gdyby nie wieloletnia wytrwała praca… Qassema Suleimaniego. Generał, który nie tylko we własnym kraju cieszył się statusem medialnego celebryty, uchodził również za niezwykle sprawnego polityka. Koronnym dowodem zręczności było choćby to, iż rezydując niemal od zawsze na szczytach amerykańskiej „kill list”, swobodnie podróżował po regionie, a w czasie najgorętszych walk z ISIS dowodzone przez niego wojska korzystały z amerykańskiego wsparcia lotniczego w trakcie walk w okolicy Kirkuku. Co więcej, nie brakowało informacji, iż amerykańskie służby cenią sobie irańskie wsparcie a szczególnie wywiadowcze informacje dotyczące Afganistanu. Dziwne? Niemożliwe? Cóż, afera Iran Contras dowodzi przecież najlepiej jak Amerykanie potrafią być pragmatyczni 🙂

Czerwiec przyniósł kolejne podniesienia napięcia wraz z tajemniczymi atakami na tankowce w cieśninie Ormuz. Waszyngton oskarżył o nie Teheran, Teheran zarzucił Waszyngtonowi prowokację. Następne w kolejce były drony. Amerykanie upolowali jeden, Irańczycy zestrzelili dwa: jeden nad swoim terytorium, drugi nad Jemenem. Donald Trump litościwie wstrzymał ataki odwetowe, ponieważ… mógły kosztować życie 150 niewinnych osób. Imponująca wrażliwość zwłaszcza, iż USA jako jedyne od lat stosują pojęcie „collateral damage”, które nie jest niczym innym jak legitymizacją skutków ubocznych działań militarnych.

Wrzesień zakończył erę przepychanek, gdy tajemnicze drony skutecznie zaatakowały instalacje Aramco. Choć do ataku przyznali się natychmiast jemeńscy Huti, cały świat – w tym przychylne zazwyczaj europejskie stolice, oskarżyły Teheran. Mimo, zdawało by się, oczywistej winy po raz kolejny obeszło się bez odwetowych bombardowań. Tylko nieliczni komentatorzy przypominali rok 1986, kiedy to zaledwie 10 dni po terrorystycznym ataku na berlińską dyskotekę, Ronald Reagan zarządził naloty na Libię. Skąd ta wstrzemięźliwość Trumpa?

Gdy nie wiadomo o co chodzi zazwyczaj chodzi o pieniądze. Atak dronów nie powalił Aramco na kolana, ale na pewno… zepsuł atmosferę wokół planowanej przez Saudów sprzedaży akcji. Skuteczny atak skłonił do myślenia i wedle niektórych komentatorów ostatecznie zadecydował o wyborze parkietu. Notowania na prowincjonalnej, jak by nie było, giełdzie w Rijadzie nie były wielkim ukłonem w stronę transparentności, której zdaniem analityków Aramco bardzo brakowało. W internecie aż roi się od śledztw, których przedmiotem był opublikowany w prospekcie schemat korporacji a przed samym debiutem nie brakowało ostrych krytyków bronionej przez królestwo wyceny. Saudowie zareagowali w typowy dla siebie sposób: obiecali sowitą dywidendę, po czym skierowali ofertę do lokalnych funduszy i wybranych inwestorów.

https://talkmarkets.com/content/stocks–equities/aramco-slips-for-fourth-day-after-losing-2-trillion-dollar-valuation?post=244691

Łatwo sobie wyobrazić, że wojna z Iranem skutecznie psułaby „rynkowy sentyment” i pewnie dlatego machinie wojennej ostro ściągnięto cugle. Zapewne za sprawą przypadku w październiku Irakiem wstrząsnęły protesty wymierzone ni mniej ni więcej tylko w urzędujące władze i sterujących nimi Irańczyków. Jako głos ludu ujawnił się niejako tradycyjnie Muqtada Al – Sadr, który zaledwie rok wcześniej był jednym z akuszerów atakowanego rządu. Dla irackich aktywów Suleimaniego był to zapewne prawdziwy test, tym bardziej, że Al – Sadr wydawał się zmieniać front, choć w szczycie protestów znalazł czas na pielgrzymkę do Kom – świętego miasta w Iranie, słynącego jako mała Mekka. Po powrocie ostro nawoływał do ustąpienia rządu, ale Teheran miał już wtedy nieco inne zmartwienia.

W listopadzie, na wieść o podwyżce cen paliwa, Persowie wyszli na ulice. Nic dziwnego: dla kraju, który jest szczęśliwym posiadaczem 4. co do wielkości zasobów ropy naftowej, taka decyzja to prawdziwa kompromitacja. Mało kto zdawał sobie jednak sprawę, że owa dramatyczna sytuacja była wynikiem sankcji. Brak dostaw części zamiennych do dwu irańskich rafinerii wymusił ostre racjonowanie a powyższe najłatwiej było uzyskać drastycznymi cenami. Sankcje przyniosły oczekiwane efekty i w grudniu Teheran znalazł się w głębokiej defensywie. Na świecie liczono Persów zabitych i rannych w protestach a w Bagdadzie upadał proirański rząd. 40-lecie zwycięskiej rewolucji uświetniły same porażki.

Noworoczna egzekucja generała Suleimaniego wrogom Ameryki dała sporo do myślenia. Jakkolwiek by nie patrzeć, odparowano Irańczyka i to na publicznym lotnisku, choć w miejscu „maksymalnie bezpiecznym dla innych pasażerów”. Zastosowanie typowo izraelskiej techniki walki to wyraźny sygnał dla przeciwników USA i należy przyjąć, że przyniesie oczekiwane efekty. A że każdego upolować się nie da? Cóż, należy zatem przyjąć, iż region czeka powrót do tradycyjnych swarów iracko – irańskich. Przy okazji USA utracą na dobre Irak, bo przecież trudno sobie wyobrazić, iż jego władze zapłacą rachunek za amerykańskie bazy, ale łatwo też nie zniosą oficjalnych już sił okupacyjnych. Tyle, że mimo groźnych pomruków, do żadnej poważniejszej wojny raczej nie dojdzie. Nikomu do niczego tak naprawdę nie jest potrzebna tym bardziej, że nie musiałaby się wcale okazać taka łatwa.

W tle tych poważnych zapasów sułtan Erdogan przywraca właśnie Turcji utracony w 1912 Walijat Trypolitański, gdzie teoretycznie zamierza zapobiec secesji autonomicznej od 2014 roku Cyranejki.  W praktyce zrealizuje zapewne kolejny etap porozumienia z Władimirem Putinem, blokując skutecznie włoskie i francuskie interesy w „wyzwolonej” od Kadafiego Libii. Każąca ręka Waszyngtonu zapewne go nie dosięgnie, bo po pierwsze chronią go rosyjskie systemy antyrakietowe, a po drugie Amerykanom wiąże ręce nuklearny depozyt 50 bomb w bazie Incirlik.

Wszystko wskazuje na to, że 80 lecie amerykańskiej dominacji na świecie odchodzi w przeszłość: Waszyngton może nadal zabijać kogo chce i gdzie chce ale nie może już bombardować gdzie mu się podoba.

0 Comments

Whatsdown?

Czyli o tym, że nie wszystko złoto co się świeci.

Październik 2019 przejdzie zapewne do historii jako miesiąc poważnych protestów, choć w Barcelonie i Bejrucie miały one zasadniczo różne podłoże. Mimo to, zorganizowano je za pomocą tego samego narzędzia, którym jest powszechnie znana mobilna aplikacja.

Czytaj dalej
11 komentarzy