Posts Tagged ‘USA’

Iron Lady

Czyli o tym, że można być wielkim politykiem, ale nie można sobie poradzić bez możnych protektorów…

Na ekrany polskich kin wszedł film o Margaret Thatcher, a na łamach gazet zagościła dyskusja o bohaterki twórczości i talencie. Pośród mniej lub bardziej rzeczowych sporów, jak zwykle najdziwniejszy jest ten, który toczy się na łamach GW. To tutaj Witold Gadomski i Wojciech Orliński, każdy ze swej strony, mierzą się z mitem „Iron Lady” i jak łatwo sobie wyobrazić, choć obsadzeni w przeciwnych rolach, obaj ulegają przewodniej linii politycznej publikatora, w którym występują.

Komentowanie polityki Iron Lady bez choćby zarysu historii politycznej Wielkiej Brytanii jest po prostu pozbawione sensu. Każdy polityk rośnie i upada w ściśle określonych warunkach społeczno-ekonomicznych, które wymuszają na nim odpowiedni koloryt rządzenia.

Lata 1945-1979 to okres śmiertelnych zapasów pomiędzy Konserwatystami i Laburzystami, przy czym ów pojedynek aż do 1979 roku wygrywali raczej lewicowcy. Trudno się temu dziwić, politycy Labour Party funkcjonowali w strukturach w sposób naturalny przychylnych ZSRR, a tym samym niechętnych USA. Te 34 lata to dla Brytyjczyków powolny, ale bardzo widoczny upadek znaczenia politycznego na świecie, pełen mniej lub bardziej bolesnych policzków, takich jak utrata kolonii, a na rynku europejskim francuskie veto dla wstąpienia Albionu do EWWiS – faktycznego gospodarczego protoplasty dzisiejszej UE. Laburzyści wyniesieni do rządzenia między innymi potęgą związków zawodowych, nie mogli się z nimi konfliktować, prowadząc tym samym do sytuacji, kiedy wielkie organizacje pracownicze niemalże domagały się sterowania państwem. Obfita historia politycznych sfarów, wyborów przedterminowych, a także intryg inspirowanych przez służby specjalne dowodzi, że polityka polska bynajmniej nie ma monopolu na tym polu :). Polanda miała swoją aferę Olina, Wielka Brytania Harolda Wilsona – premiera który został zmuszony do ustąpienia w 1976 roku. Nota bene wyparował z polityki praktycznie całkowicie tracąc również fotel przewodniczącego Labour Party. Jak się go pozbyto? Otóż MI5 nie tylko fabrykowała doniesienia o jego agenturalnej przeszłości i kolportowała je poprzez wpływowych, związanych ze służbami dziennikarzy, ale organizowała również strajki w Irlandii Północnej! Co ciekawe, na fotel premiera a także szefa laburzystów wskakuje wtedy James Callaghan autor siłowych rozwiązań w Ulsterze, który już w 1968 roku jako minister spraw wewnętrznych zdecydował o wysłaniu do Irlandii jednostek specjalnych. Gdyby nie jego decyzja, do słynnej „Krwawej Niedzieli” być może w ogóle by nie doszło. Masakra w Londonderry jest tym samym dla mitu IRA, czym Kopalnia Wujek w etosie Solidarności. I tu i tu oddano strzały do bezbronnych ludzi. W obu przypadkach nie udowodniono odpowiedzialności wyżej niż na szczeblu dowodzenia interweniującym oddziałem.


To właśnie polityczna aktywność Labour Party rozpala konflikt w Irlandii, którego symbolem stanie się później Margaret Thatcher. Skąd ta miłość lewaków do Ulsteru? Wynik politycznej kalkulacji. Potrzebowali głosów ulsterskich unionistów z uwagi na kruchą przewagę nad Konserwatystami.

Lata 70. w Anglii to niemalże wojna domowa. Przerwy w dostawach prądu stosowane przez związki górników jako instrument wpływu na władze, milicje robotnicze atakujące łamistrajków, a także powtarzające się seriami protesty w każdej dziedzinie życia w połączeniu z kryzysem paliwowym w drugiej połowie lat siedemdziesiątych stworzyły po raz pierwszy warunki, w których klasa robotnicza miała niemalże dość sama siebie. Interesujące jest jednak to, że mimo zmieniających się sympatii nadal liderem sondaży był właśnie James Callaghan, premier z Partii Pracy. Bo choć nastroje się zmieniały, nadal trudno się było spodziewać radykalnego rozstrzygnięcia. I wtedy właśnie konserwatyści postanowili skorzystać z pomocy fachowców. Narodził się marketing polityczny, a o pomoc w organizacji kampanii zwrócono się do Saatchi&Saatchi. Prosty reklamowy lead trafił do wyborców. Umiejętna gra słów zadziałała na wyobraźnie.

To, że w tłumie na zdjęciu stoją statyści nie miało większego znaczenia. Plakat miał swoją moc. Iron Lady nazwana tak zresztą przez sowieckie mass media, a nie własnych publicystów uchwyciła stery rządów. Czym właściwie jej polityka różniła się od tej, jaką usiłowali realizować rządzący na przemian liberalni i konserwatywni politycy?

Margaret Thatcher postawiła na konflikt z ZSRR. Dzięki temu wraz z pojawieniem się Ronalda Reagana natychmiast zdetronizowała Francję jako rozgrywającego w europejskiej polityce, a następnie konsekwentnie zaadaptowała „reaganomikę” do własnego systemu władzy. Jej Anglia dostała „bonus life”. USA pozyskały wiernego sojusznika w walce z Rosją, a na dodatek umocniły się w Europie. O tym jak sojusznik był wtedy Ameryce potrzebny, najlepiej świadczy choćby Nikaragua. Waszyngton wspierał Contras, tymczasem rząd Francji otwarcie pomagał Sandinistom, podobnie jak wcześniej lewicowej partyzantce w Salvadorze. Ówczesna Europa znacznie bardziej obawiała się amerykańskiego radykalizmu niż „oswojonego” ZSSR, a o takie poglądy dbały socjalistyczne rządy praktycznie w każdym ówczesnym europejskim kraju.

Iron Lady i jej agresywna retoryka jak ulał pasowała do amerykańskiej linii odbudowywania pozycji na świecie, nadwyrężonej klęską w Wietnamie i „miękką” administracją Cartera.

W zasadzie w bardzo podobny sposób Thatcher dorobiła się pozycji symbolu twardego kursu wobec IRA, zawdzięczając to głównie medialnej wrzawie w sprawie Bobbiego Sandsa. Ów bojownik IRA w trakcie kolejnej odsiadki zorganizował w więzieniu bunt przeciw traktowaniu osadzonych członków IRA jako więźniów. Domagał się dla nich statusu jeńców wojennych. Owo żądanie było o tyle uzasadnione, że taki status przyznano więźniom IRA w 1972 i to za rządów ….. konserwatystów! Uprawnienia odebrano w 1976 roku, kiedy to u władzy była Partia Pracy, a premierem Callaghan, ten sam który wysłał wojsko do Ulsteru po raz pierwszy.

Kiedy 1 marca 1981 Bobby Sands rozpoczął swoją głodówkę nie mógł sobie zdawać sprawy, że na realizację jego postulatów nie ma najmniejszych szans, bo rząd Jej Królewskiej Mości Elżbiety II pod wodzą Margaret Thatcher ma już zupełnie inne pryncypia. Głodówka zorganizowana przez Sandsa od początku miała jeden cel: wygenerowanie jak największego zainteresowania mediów. Niezwykłym wsparciem dla tej kampanii okazała się nagła śmierć Franka Maguire, stronnika IRA, posła do brytyjskiego parlamentu. Działacze i wolontariusze rozpoczęli natychmiast kampanię wyborczą. Głodujący więzień Bobby Sands stał się kandydatem do parlamentu. Choć można by deliberować nad tym, czy ów szczęśliwy zbieg okoliczności to wynik słabego serca 51 letniego Maguire, czy też raczej zaaplikowanej mu substancji chemicznej, bezspornym faktem pozostaje co innego: 9 kwietnia Bobby Sands został legalnie wybrany do parlamentu. Jeśli domniemanie spisku wydaje się komuś absurdalne, warto zauważyć, że Sands nie był kandydatem oczywistym! Kandydatów było 3, w tym Noel Maguire, brat nieboszczyka. Ale po spotkaniu z bojówkami IRA ….. zrezygnowali :).

Warto przy okazji zwrócić uwagę, że mimo wielkiego zainteresowania mediów i mobilizacji szeregu środowisk nie było to miażdżące zwycięstwo, co świadczy niejako o ówczesnej popularności IRA w terenie. Takie szczegóły nie mogły umknąć uwadze Pani Premier. W efekcie nie ugięła się przed żądaniami, twierdząc że „przestępstwo to przestępstwo, a nie polityka”. Łącznie głodówka pociągnęła za sobą 9 ofiar. Krytycy twierdzą, że było to klasyczne pyrrusowe zwycięstwo, ponieważ doprowadziło wprost do eskalacji przemocy i budowy politycznej siły Sinn Fein z Gary Adamsem na czele. Być może. Ale w ówczesnej polityce Ulster się już faktycznie nie liczył a stanowczość Thatcher dawała do myślenia krewkim dowódcom bojówek robotniczych. Jakby nie patrzeć byli kojeni na liście. Na efekty nie trzeba było długo czekać, wszechpotężny działacz związkowy Arthur Scargill, który w 1974 zdołał obalić konserwatywny gabinet Hatha, w 1984 roku przegrał z Thatcher mimo trwającego prawie rok strajku.

Agresywne posunięcia polityczne w kraju nie przysporzyły Pani Premier poparcia, a polityka mówienia prawdy prosto w oczy nie cieszyła się wielką sympatią. Liberalizacja przepisów połączona z preferencjami inwestycyjnymi nie zaskarbiała wielkiej sympatii wyborców. Tym samym jak z nieba spadła jej inicjatywa polityczna argentyńskiej junty wojskowej która upomniała się o Malwiny. Zwycięska szybka wojna zjednoczyła argentyńskie społeczeństwo i skutecznie odwróciła uwagę od bankrutującej gospodarki. W Anglii zajęcie nieistotnych Falklandów wywołało nacjonalistyczne poruszenie. Spece od mediów zorientowali się natychmiast, że nic tak nie poprawi notowań jak udana operacja wojskowa. Tak też się stało. Union Jack załopotał nad Falklandami. Wybory zostały wygrane.

Nawiasem mówiąc przypadająca właśnie 30-sta rocznica tamtych wydarzeń może się okazać brzemienna w skutki. Na wyspach jest już HMS „Dountless”, który może rzekomo zestrzelić wszystkie argentyńskie myśliwce i to zaraz po starcie z lotnisk. Na wyspach jest również książę William pracowicie ćwiczący swoje umiejętności pilota śmigłowca. Powyższe daje wspaniałą okazję do porównań inflacyjnych. Cała wojna w 1982 roku kosztowała skarb Zjednoczonego Królestwa 2 milliardy funtów. Jeden HMS „Dountless” kosztuje… 1 miliard. Witold Gadomski w swoim artykule zaznacza, że Iron Lady wprowadzając się na Downing Street 10 na remont wydała 2 tysiące funtów, a David Cameron 5 razy więcej. Jak widać drobiazgi przykuwają uwagę znacznie bardziej niż sprawy nieco ważniejsze. Ale skala inflacji daje do myślenia.

Gadomski widzi wyłącznie pozytywy prywatyzacji wspartej obniżaniem wymogów wobec instytucji finansowych, jego oponent Orliński dostrzega wyłącznie kunktatorską prywatyzację, przypominając napisaną w 1995 książkę Willa Huttona krytykującą 15 letnie rządy Konserwatystów. Co ciekawe Hutton w 2005 roku wydał komentarz do własnego dzieła pod tytułem „Czy się myliłem?”, gdzie wyjaśniał dlaczego przewidywany przez niego kryzys nie nadszedł. No, ale uczynny dziennikarz gazety dodaje szybko iż, Hutton ….. pośpieszył się z kajaniem o 2 lata. Co ciekawe w tej analizie Orliński gubi całkowicie fakt, iż wydarzenia które opisuje Hutton poprzedza dla odmiany 13 lat rządów lewicy, która miała przecież szansę wsłuchać się w krytyczne głosy, na których miedzy innymi opierała kampanię. Ale się najwyraźniej nie wsłuchała. Witold Gadomski widzi Iron Lady na barykadzie walki o dobro i sprawiedliwość, dla Orlińskiego jest winowajczynią dzisiejszej marnej kondycji Albionu.

Mój punkt widzenia jest zupełnie inny. Margaret Thatcher była ostatnim politykiem, który realizował swoje cele bez przesadnego koncentrowania się na ich politycznej poprawności. Z definicji jednowładcza, dzięki podporządkowaniu zaplecza rządziła samodzielnie, co zdecydowanie ułatwia podejmowanie trudnych decyzji.

Powszechnie uważa się dzisiaj, że jednym z powodów upadku była właśnie zmiana sposobu naliczania podatków od nieruchomości zdecydowanie preferencyjna dla zamożnych, wspominana jako najbardziej niepopularny krok Thatcher. Moim zdaniem jest jednak inaczej. Po prostu przestała być potrzebna Amerykanom, którzy do tej pory stali za nią murem. Co było powodem tego zwrotu? Zdecydowany sprzeciw wobec zjednoczenia Niemiec. To jest faktyczne Waterloo Iron Lady, do którego doszło między innymi w rezultacie bankructwa polityki gospodarczej którą prowadziła. Liberalna prywatyzacja i wzorce zaczerpnięte z USA przestawiły gospodarkę z produkcji na usługi. Francja postępowała dokładnie odwrotnie i jej antyniemiecki sojusz z Anglią został bardzo łatwo złamany obietnicą wspólnej waluty, która natychmiast poprawiała konkurencyjność francuskiego eksportu. Na Anglię taki motywator nie mógł podziałać ,ponieważ nie miała czego eksportować. Tym samym w 1990 roku po raz pierwszy odwróciły się wiekowe tradycje polityczne: Francja zastąpiła Anglię w roli partnera Niemiec. Zjednoczone Królestwo straciło swoje znaczenie.

Thatcher musiała sobie z tego zdawać sprawę. Jej główny promotor już jej do niczego nie potrzebował, a bez jego wsparcia nie mogła rządzić jednowładczo. Dlatego też nie zgłosiła swojej kandydatury w kolejnych wyborach.

Gdyby nie niemalże jednoczesny zwrot na prawo w USA i UK soviet blok potrwał by dłużej, a kto wie czy nie zamieniłby się po prostu w jakieś wielkie WNP. Dla Gadomskiego i Orlińskiego Thatcher jest odpowiednio dobra lub tylko zła. Na takie opinie mogą sobie co najwyżej pozwolić obywatele Wielkiej Brytanii. Mieszkańcy małych państw w formułowaniu swoich ocen nie mają niestety takiego komfortu. Każda europejska dekompozycja toczyła by się wokół zjednoczenia Niemiec, a te nieuchronnie przejęłyby prymat w Europie. Jedni mogli na tym zarobić inni nie. Anglicy, za sprawą polityki Thatcher nie zarobili. A Polacy? Paradoksalnie, najbardziej wymagający w kontaktach z RFN i NRD był ….. towarzysz Wiesław Gomułka.

Począwszy od 1990 roku polskim politykom budowanie europejskiego domu przesłaniało fakt, że ów dom będzie miał niemieckiego dozorcę. Ale to już zupełnie inna historia.

4 komentarze

Stagflacja cz.2

Czyli o tym, że syjonizm generalnie się nie sprawdził, USA rozgrywają ostatnie globalne rozdanie a Rosja wraca na pozycję mocarstwa

Napięcie rośnie: baryłka ropy prędzej czy później ustanowi kolejny rekord. Przez Ormuz przepływa ponad 16 ml baryłek ropy, co stanowi podobno 20% światowego obrotu tym paliwem. To sporo. Dociskanie sankcjami Iranu ma również swoje granice tym bardziej, że europejscy odbiorcy irackiej ropy to… Grecja, Włochy i Hiszpania, czyli bankrut i kandydaci na bankrutów. Co jak co, ale wzrost kosztów i ograniczenie w dostawach na sytuację gospodarczą tych krajów na pewno nie wpłynie dodatnio. No, ale Wujek Sam ma swoje wyraźne oczekiwania – szlaban na ropę Ajatollahów. Póki co Europa zagrała na czas: decyzja ma być podjęta do końca maja. Sprytnie. A nuż będzie już po balu? A zauważyć trzeba coś jeszcze: jakim cudem Iran istnieje mimo sankcji? I znów mała dygresja. Irak w wojnie z Iranem wspierały oba główne mocarstwa, Francja i kilkanaście innych krajów. Iran miał w zasadzie jedynego istotnego koalicjanta: Chiny. Dzisiaj Państwo Środka jest głównym partnerem handlowym Iranu toteż trudno się spodziewać, że będzie go można zaatakować bez zasięgnięcia opinii Hu Jintao. I to choćby dlatego, że do ataku przydałaby się pewnie jakaś rezolucyjka Rady Bezpieczeństwa ONZ. Nie jest wcale pewne, że politbiuro ma ochotę na popieranie inicjatywy, która niekoniecznie skończy się sukcesem. Bo wojen nie da się wygrać wyłącznie siłami mobilnymi – przekonał się o tym Guderian w Rosji w 1941 roku, przekonali Amerykanie w Afganistanie i Iraku. Do wygrania wojny potrzebni są również żołnierze. Tych Saddamowi nie brakowało. Wsparcia również. Ale mimo, że zaatakował pierwszy, przez 6 lat 8-letniej wojny wyłącznie się bronił. Jak wiadomo Hu Jintao o taktyce wojskowej ma pewne pojęcie. Zagadnienia tamtej wojny przyswoił sobie na pewno.

Uzasadnieniem tego całego zamieszania jest zablokowanie Teheranu w jego zabiegach o broń masowego rażenia. Warto zauważyć, że pod takimi samymi auspicjami dokonała się inwazja na Irak tyle, że żadnej broni masowego rażenia tam nie odnaleziono. O ile nie mam wątpliwości, że Iran takową broń posiadać chciałby, to trudno mi sobie wyobrazić, aby z ową bronią był znacznie bardziej niebezpieczny niż na przykład jego sąsiad Pakistan. Warto pamiętać, że to myśli kształtowane w Islamabadzie dały początek ruchowi Talibów. To tam ukrywał się Ben Laden i to tam umieszczono swego czasu rozsadnik rewolucji ideowej wspierającej opór przeciwko ZSRR. Mało tego, nie wspomina się dzisiaj, że to Amerykanie hojnie finansowali religijne ruchy „odrodzenia moralnego”, gdyż atakowały kabulski reżim wojskowy lansujący laicyzację i europeizację kraju. Tyle, że ze wsparciem Moskwy.

I wreszcie rzecz najważniejsza: wielu komentatorów sugeruje, że kolejna wojna w regionie mogłaby wywołać kryzys podobny do tego jaki powstał w wyniku pierwszego szoku naftowego. Przypomnijmy, że ów szok był reakcją arabskich eksporterów zrzeszonych w OPEC na poparcie USA udzielone Izraelowi w trakcie wojny Jom Kippur. W wyniku zastosowania broni ekonomicznej, cena baryłki eksplodowała z kilku na kilkanaście dolarów. O tym, jak ważny jest dla ropy ten region, najlepiej wskazują okoliczności kolejnego rekordu, który ropa ustanawia w trakcie rewolucji w Iranie osiągając 30 USD, a oba wydarzenia dzieli raptem niecałe 5 lat! Choć podkreśla się często, że produkcja ropy jest dzisiaj bardziej zdywersyfikowana niż podówczas, zapomina się dodać, że bez dostaw z Zatoki Perskiej reszta świata nadal sobie nie poradzi. Przekonuje o tym najlepiej zestawienie tabeli producentów i importerów ropy. Rozwój gospodarczy ma swoje prawa. Dlatego właśnie Indonezja, od 2008 roku nie jest już w OPEC, ponieważ sama jest zmuszona do importu tego surowca. Konsumuje więcej niż wydobywa. Niegdyś zaopatrywała cały okoliczny region.

Tym samym polityczną spiralą wszystkich wydarzeń na Bliskim Wschodzie jest istnienie lub zniszczenie państwa Izrael.

W większości wywodów dotyczących absurdalności arabsko-żydowskiego konfliktu podaje się jako dowód niewielką istotność żydowskiej wyspy w morzu arabskim. Taka kategoria nie ma najmniejszego znaczenia. Antyizraelskość to dla państw arabskich lustrzane odbicie żydowskiego mitu założycielskiego. Kiedy dochodzi do pierwszej wojny arabsko-żydowskiej, przeciwnikami Żydów nie są państwa o określonej historii czy specyfice, tylko terytoria, którym nadano osobowość prawną. Syria, Jordania, Irak, Egipt to pozostałości podziału Imperium Otomańskiego po I Wojnie Światowej. Pozostałości administrowane przez Anglię i Francję w ramach „mandatu” Ligi Narodów, czyli de facto ukazu fasadowej organizacji politycznej, która zezwoliła Anglii i Francji na kolonizację tych terenów.

Co więcej, pierwociny państwa Izrael to pieniądze i wsparcie z Moskwy. Na tym etapie konfliktu Arabów zbroi i zachęca do walki głównie Wielka Brytania. Tyle, że Arabom nie chciało się walczyć. I trudno im się dziwić, ponieważ syryjscy, egipscy czy jordańscy żołnierze nie mieli motywacji, aby ginąć w ramach niejasnej idei wypierania Żydów z jakiegoś kawałka terenu. Mieli ich przecież również u siebie i to od zawsze. I choć za nimi nie przepadali to nie na tyle, aby w ramach tej antypatii dać się zabić. Znacznie wygodniej było od czasu do czasu splądrować stragany lub pokrzyczeć. Było gdzie. Handel w regionie organizowali tradycyjnie Żydzi, a jeden z najsłynniejszych bazarów w Bagdadzie w zasadzie stworzyli i niepodzielnie trzymali w garści.

Powstanie Izraela umożliwiło wzniesienie sztandaru narodowego w walkach i jednocześnie pod nim facetów, którzy nie mieli własnej tożsamości państwowej. Dzisiaj jest już nieco inaczej, bo 70 lat i więcej budowania świadomości syryjskiej czy jordańskiej zrobiło swoje. Ba, skutecznie przekonano świat, że istnieje taki naród jak Palestyńczycy podczas, gdy w tej kategorii mieszczą się wyłącznie tacy sami Arabowie jak w krajach sąsiednich. Lepszym określeniem są „uchodźcy palestyńscy”, ale niewygodnym w użyciu i to w zasadzie dla każdego. Najdotkliwiej przekonała się o tym właśnie Jordania – swego czasu mekka owych uchodźców. Ci, stanowiąc prawie 1/3 populacji, postanowili… zorganizować sobie własne państwo odrywając kawałek Jordanii.

Obu stronom konfliktu męczeństwo jest w zasadzie niezbędne. Izraelowi do istnienia (dzięki tezie o nieustannym zagrożeniu jest od dziesięcioleci wspierany przez USA materialnie, logistycznie i wojskowo); Arabom – do kanalizowania narastających problemów społecznych. Arabska, czy raczej islamska, ulica w każdym z tak różnych przecież krajów wie doskonale, że głównym wrogiem jest Ameryka, a ciemiężcą Izrael, bez którego na Bliskim Wschodzie żyłoby się znacznie lepiej. Ów paradoks wzajemnego zapotrzebowania można by porównać z siłami zwalczającymi handel narkotykami oraz producentami tychże. Wiadomo powszechnie, że zarobki związane z narkotykami są gigantyczne, mimo że produkcja samego narkotyku niezwykle tania, porównywalna z produkcją ziemniaków. Tyle, że ograniczenia w dystrybucji i ryzyko jej prowadzenia windują cenę do tak wysokich poziomów. Dzieje się tak, ponieważ państwa wydają krocie na systemy powstrzymywania dystrybucji narkotyków.

Ciekawe jest to, że zamiast koncesjonować kolejną używkę, podobnie jak to się dzieje w przypadku papierosów i alkoholu, na świecie nagminnie powiela się popełniony i przećwiczony błąd jakim była prohibicja w USA. Akceptacja bądź sprzeciw wobec narkotyków to kwestia ściśle polityczna. Na tej samej zasadzie pornografia jest znacznie bardziej szkodliwa niż brutalna przemoc. Tym samym mój syn w drodze do kina na poranek obejrzy plakat filmu, na którym dżentelmen wymachuje ociekającą krwią piłą mechaniczną, a widoczna za nim kobieta składa się już tylko z poszatkowanych elementów. I choć jestem przekonany, że golizna zaszkodziłaby mu mniej, normę ustala większość, a ta dla przemocy ma od dawna znacznie więcej zrozumienia. A wracając do rzeczy: nie można nigdzie pozyskać zestawienia ile kosztowała wszelkiej maści „wojna” z narkotykami. Szkoda. Mogłoby się okazać, że samo jej prowadzenie jest dla wielu państw i organizacji dochodowym interesem.

W podobny sposób istnieje i napędza się konflikt żydowsko–arabski, który najprawdopodobniej nigdy się nie zakończy. Jest wymiernie potrzebny obydwu stronom. Najlepiej widać to na przykładzie Egiptu – niegdyś głównego i najbardziej agresywnego przeciwnika Izraela. Przyjmuje się uważać, że wojna Jom Kipur to kolejna wielka wygrana armii izraelskiej. W praktyce było nieco inaczej. Egipcjanom powiódł się spektakularny desant i w zasadzie zrealizowali wszystkie cele jakie sobie stawiali w pierwszym etapie wojny. Nie gorzej poszło Syryjczykom. Załamanie było tak głębokie, że do walki musieli się włączyć Amerykanie. I choć ostatecznie wojna zakończyła się zwycięstwem Izraela, to w znacznej mierze dzięki temu, że ani USA, ani ZSRR nie były gotowe do bezpośredniego starcia. Konflikt był o krok od III wojny światowej. Nawet towarzysz Tito, lider ruchu państw niezaangażowanych w tym konflikcie, postanowił stanąć po stronie ZSRR, czyniąc tym srogi zawód amerykańskim strategom, których od wielu lat kokietował. Amerykanów rozczarowała również postawa krajów europejskich bardzo niechętnych wojowaniu. Ale i ZSRR nie był w doskonałej kondycji. Towarzysze syryjscy i egipscy cofali się przed wzmocnioną sprzętem i logistyką armią i to by się jeszcze dało przeżyć. Ale na towarzyszy syryjskich mógł natrzeć doskonale wyekwipowany w amerykańską broń Szach Iranu Reza Pachlawi. Klasyczny pat.

O tym kto wygrał, a kto przegrał, najlepiej świadczą granice. Izrael wycofał się z terytoriów zajętych po wojnie 6-cio dniowej. Ale ważniejsze jest co innego: stało się jasne, że kolejnej wojny, bez bezpośredniego zaangażowania USA już się wygrać nie da, a należało zakładać, że jeśli wojen było już tyle, zawsze może wybuchnąć kolejna. I wtedy właśnie podjęto najrozsądniejszą decyzję w historii tego konfliktu. Zadecydowano, że pokój należy kupić. W efekcie Anwar Sadat zmienił całkowicie front i jako główny przeciwnik Izraela stał się jego pierwszym arabskim stronnikiem, podpisując układ pokojowy uznający istnienie państwa Izrael. Dzięki temu błyskotliwemu posunięciu przez kilka dziesięcioleci Egipt ustawił się tuż za Izraelem jako biorca wszelkiej maści pomocy finansowej i wparcia wojskowego. I jakkolwiek w chłonności i jakości otrzymywanego sprzętu ze swoim dawnym wrogiem nie może się równać, to rzut oka na listę beneficjentów US Foreign Military Financing Programme nie pozostawia wątpliwości: Egipt Mubaraka plasował się wysoko, generałowie pewnie nie obsuną się niżej. Dlaczego? Choćby dlatego, że Egipt jest drugim po USA operatorem czołgów Abrams i posiada ich grubo ponad 1000. Oczywiście nie mają na pewno wszystkich najnowszych bajerów, a nie zdziwię się jeśli się okaże, że sprzedano je z jakimś zgrabnym wyłącznikiem systemów uzbrojenia dostarczonym do Tel Awiwu, ale… w dzisiejszych czasach takie rozwiązania nie są już pewne. Wybitni programiści są wszędzie.

Lokalne status quo finansuje Ameryka. Jak zabraknie jej pieniędzy, wydarzyć może się wszystko i tego chyba nie wzięto pod uwagę, eskalując sankcje.

Izrael posiada dzisiaj oficjalnie więcej głowic jądrowych niż Wielka Brytania, a tego jakim potencjałem dysponuje naprawdę na pewno się nie dowiemy. W trakcie II Wojny w Zatoce, mimo ochrony baterii Patriot, kilka Scudów uderzyło w Tel Awiw, co nawiasem mówiąc stanowiło pierwszy udany atak na stolicę w całej historii konfliktu żydowsko–arabskiego. Mimo paniki okazało się, że rakiety wyposażono w głowice konwencjonalne, a nie gazowe, czyli te, których się naprawdę obawiano. Wniosek był oczywisty: Saddam uderzał z bezsilności. Atakiem chemicznym wywołałby pewnie jądrowy odwet. Ale po raz kolejny okazało się, że technika jest zawodna. Miało nie przelecieć nic, a tu niespodzianka. Daje do myślenia.

Świat zbliża się do kolejnego pata, przy czym każda perturbacja związana z wydobyciem prowadzi do wzrostu ceny ropy. Jeśli ten wzrost okaże się trwały, po raz pierwszy w ujęciu globalnym zetkniemy się ze stagflacja. Rosnące ceny paliw oraz wszelkich innych w większości ropopochodnych komponentów gospodarczych muszą wywołać inflację, której przy tak rozchwianym systemie finansowym nie da się niczym zahamować, a wzrostu na skutek bankructwa polityki pobudzania długiem nie będzie czym pobudzać. Oczywiście w prasie mainstreamowej przeczytamy na pewno, że wyższe ceny przełożą się na spadek zużycia. I choć w pewnym stopniu tak jest, ów mechanizm kompensacyjny zawodzi w skali makro, ponieważ zarówno wydobycie, jak i konsumpcja ropy cały czas rośnie ponieważ wzrasta konsumpcja w Chinach i Indiach. I nawet jeśli OPEC to już „tylko” 40 a nie 50% wydobycia, nadal stanowi bardzo istotny element w grze. Przy okazji warto odnotować, że OPEC nigdy nie było jednorodne i dzieli się w zasadzie na dwie podgrupy: tj. kraje, które mają duże wydobycie i małe populacje (Arabia Saudyjska, Kuwejt, ZEA) oraz całą resztę, gdzie ropa jest elementem polityki państwowej. Co ciekawe, współpraca producentów ropy pojawia się w zasadzie wyłącznie wtedy, gdy cena ropy jest niska a nie wysoka. W odwrotnej sytuacji nikt się nie kwapi do współdziałania. Tym samym, czego by nie powiedzieć o obecnym para konflikcie, leży on w interesie wszystkich sprzedawców ropy. Najbardziej w interesie Rosji, która odradza się właśnie jako mocarstwo surowcowe, a w jednostkowym wydobyciu ropy zajmuje w zasadzie miejsce pierwsze ex equo z Arabią Saudyjską. Nic dziwnego, że nagle pojawiają się w Rosji ruchy anty-Putinowskie. Satrapa w kraju zadłużonym to jedno. W kraju, który coraz efektywniej prowadzi politykę broni surowcowych – to drugie. Na miejscu Władimira Ilicza Putina inwestowałbym w ochronę. Może się okazać, że „wola ludu” urodzi jakiegoś zamachowca. Choć w światowych mediach przystojny blogger z Rosji robi ostatnio karierę, każdy kto zna zapyziałe imperium wie jedno: ani wielikoj oktriabskoj, ani żadnej innej inicjatywy nie zorganizowała w tym kraju „ulica”.

Dzienne zużycie ropy zbliża się do 90 mln baryłek dziennie i dzieje się tak w świecie, który oszczędza energię, wydaje krocie na źródła odnawialne itp. Konsumentem nr 1 jest USA, główny odbiorca ropy z OPEC. Ten sam kraj jest sponsorem obecnego bliskowschodniego układu sił. Ze względów oczywistych w tym równaniu coś się obecnie nie zgadza. Jednocześnie owo równanie doskonale wyjaśnia dlaczego USA wybrały bezpośrednią interwencję w Iraku – kraju, którego udokumentowane złoża ropy plasują zaraz po Arabii Saudyjskiej i Iranie.

Amerykańska obecność w Iraku zakończyła się tak samo jak radziecka w Afganistanie. Obie miały na celu dobranie się do zasobów Iranu. I obie się nie udały.

Światowe larum o irańskim programie nuklearnym zaczyna się od ostrzeżenia Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, która ustami swego szefa Yukiya Amano ostrzegła świat, że Iran pracuje nad bombą. Na jakiej podstawie – tego już nikt się nie dowiedział, ale i nie było to interesujące. Podobnie jak to, że poprzedni szef tej instytucji Mohammed el Baradei wybrał się do Iraku tuż przed atakiem USA z misją ostatniej szansy i przywiózł informację, że… broni jądrowej tam nie ma. Za tę misję dostał Nagrodę Nobla; Irak – interwencję.

Świat wchodzi w erę, w której rządzić będą ci, którzy kontrolują strategiczne surowce. USA – żandarm świata, z eksportera stał się importerem kluczowych surowców. O tym, jak wielkie znaczenie ma uzależnienie od strategicznych dostaw, Departamentu Stanu przekonywać nie trzeba. Pamięta się tam doskonale, że jeszcze w latach osiemdziesiątych pszenicę z USA importował… Związek Radziecki. Tym samym ani Imperium, ani jego główny protegowany bez kontroli nad zasobami nie mogą istnieć. Oba kraje mają jednak problem, którego rozwiązać nie są w stanie. Iran można zbombardować, ale do jego kontrolowania potrzebna jest liczebna armia. A ta właśnie wycofała się z Iraku, którego i tak nie była w stanie kontrolować.

Nie wierzę, aby służby izraelskie nie posiadały doskonałej orientacji w tym komu się podoba, a komu nie podoba obecny układ rządzący w Teheranie. Warto pamiętać, że wszelkiej maści marsze niezadowolenia zaczęły się właśnie w Iranie od „zielonego protestu” wiosną 2009 stłumionego brutalnie przy biernej postawie świata.

Obstawiałbym, że USA liczą na przewrót w Iranie dokonujący się w tle „ratowania kraju” przed nieuchronną wojną. Nowe demokratyczne władze miłujące pokój przejmują stery państwa, Halliburton otrzymuje koncesje wydobywcze, świat oddycha z ulgą. Tyle, że ten bardzo sympatyczny scenariusz może się nie zrealizować, a wtedy przed stagflacją świata nie uchroni nic. Nie wierzę w solidarny wzrost wydobycia producentów ropy świadomie przeciwdziałających inflacyjnej presji ropy. Nie wierzę, ponieważ demokratyczna, etyczna Norwegia nie ma najmniejszej ochoty na obniżanie swoich zysków z ropy. Jak zatem wymagać takiej postawy od Kazachstanu czy Wenezueli?

I w tym momencie można by dojść do wniosku, że świat uzależni się od ropy znajdującej się w posiadaniu zaledwie kilkunastu państw. Otóż nie, ponieważ taki scenariusz od lat przewidywały Chiny. Dlatego też zaangażowały się finansowo w Angoli, Kongu i Sudanie. Tam ropę wydobywa się za chińskie pieniądze i w oparciu o chińskie inwestycje.

Uważam, że do żadnej wojny w regionie nie dojdzie, ponieważ USA na nią nie stać, a Izrael taktycznie nie może sobie poradzić z Hamasem i Hesbollahem toteż poza jądrowym uderzeniem niczego innego zrobić nie może. Na naszych oczach Ameryka dokonuje pokerowej zagrywki. Flota Rosji wypłynęła na Morze Śródziemne a dwa okręty złożyły oficjalną wizytę w Syrii – kraju, który z pomocy ZSRR korzystał długo i chętnie. Dzisiaj sowieckie dywizje powietrznodesantowe nie są w stanie dolecieć na wzgórza Golan w 12 godzin. Ale co się stanie, jeśli Teheran poprosi o pomoc Chiny? Jeśli na oficjalne zaproszenie w Teheranie wylądują samoloty wiozące chińską misję stabilizacyjną, świat się zmieni. Nie wiem czy Państwo Środka stać na takie zagranie, ale jeśli ma ochotę zadebiutować na mocarstwowej scenie, lepszej okazji nie będzie.

Bo Recep Erdogan nie zasypuje gruszek w popiele. Na pewno ma gdzieś w gabinecie starą mapę z której wynika niezbicie, że wszystkie kraje od Maroka po Iran to dawne Imperium Osmańskie. Tyle, że tereny podówczas w porównaniu z Europą mało atrakcyjne, dzisiaj są roponośne. Nie, premier Turcji na pewno Imperium nie wskrzesza. Ale budowa Unii Islamskiej? Już dzisiaj, dzięki Al Jazeerze Erdogan jest najbardziej popularnym politykiem islamskim, a o Turcji mówi się, że jest dla państw wyznawców proroka tym, czym Niemcy dla Europy. Z ropą w garści Turcja stałaby się dla Niemiec partnerem numer 1. Były już kiedyś takie czasy kiedy Zjednoczona Republika Arabska obejmowała dwa państwa Egipt i Syrię. Wszystko zależy od kalibru przywódcy i jego rozpoznawalności. Odrodzenie moralne braci w islamie. Nowy kalifat ankarski. Pięknie.

W 2011 Turcy wyprzedzili Chiny jako inwestor w regionie. Cóż, bliższa koszula ciału. Nie mam najmniejszych wątpliwości, komu islamscy bracia wolą przekazać koncesje wydobywcze i inne atrakcyjne frukata. A że islam ma swoje odcienie? Cóż. Europa też je kiedyś miała.

Cokolwiek się nie wydarzy, 2012 rok na bliskim wschodzie będzie miernikiem zmiany światowego status quo. Kto wygra tego jeszcze nie wiadomo choć wskazówką może być jedno ze słynnych powiedzeń Napoleona Bonaparte: „Zwycięstwo w ręku Boga, ale Bóg jest zwykle po stronie silniejszych batalionów”.

A o tym kto był silniejszy dowiemy się post factum:).

16 komentarzy

Stagflacja cz.1

Czyli o tym, że interesy małych państw wywoływały światowe wojny, Saddam był łosiem, a gospodarka światowa bez ropy już sobie nie poradzi.

Kiedy 22 września 1980 roku irackie czołgi przekraczały granicę Iranu wydawało się, że operacja pozbawiania ajatollahów ich roponośnego południa przebiegnie szybko i bezboleśnie. Chomeini nie zdołał jeszcze podporządkować sobie całego kraju, a armia była podzielona i rozpolitykowana. Co więcej, koncepcja republiki islamskiej – owej unikalnej hybrydy religijno-demokratycznej, w najmniejszym stopniu nie przypadła do gustu feudalnym władcom roponośnych państw. Więcej: urażona w swym majestacie Ameryka, wielki sponsor obalonego przez rewolucję Szacha Rezy Pachlawiego, życzliwym okiem popatrywała na zmierzające na wschód kolumny pancerne, a ich radziecka proweniencja nie obniżała satysfakcji Departamentu Stanu. Nic dziwnego, Saddam realizował podówczas politykę odpowiadającą prawie wszystkim w regionie.

Choć może się to wydawać dziwne, na przełomie lat 60 i 70-tych ulice w Bagdadzie, Damaszku, Kairze, Bejrucie czy Teheranie były znacznie bardziej laickie niż dzisiaj. Na ten egzotyczny z dzisiejszego punktu widzenia klimat miały wpływ całkowicie różne czynniki: z jednej strony umacnianie się wojskowych reżimów zasilanych przez ZSRR; z drugiej rosnąca zamożność eksporterów ropy. W obu przypadkach tyle, że z różnym natężeniem, rosło zapotrzebowanie na tanią siłę roboczą, a ta przybywała masowo z tradycyjnych i zachowawczych wsi. Recesja w drugiej połowie lat 70-tych najbardziej uderzyła właśnie w te warstwy. Tracący pracę i utrzymanie ludzie nie mieli dokąd pójść. W Europie Zachodniej taka grzybnia wydałaby masowe ruchy lewicowe. W rzeczywistości bliskowschodniej ów wrzący kapitał najefektywniej zagospodarowali działacze religijni. A w szczególności jeden z nich: Ruhollach Chomeini. Ów gruntownie wykształcony duchowny kumulował społeczną niechęć wobec coraz bardziej krwiożerczych rządów Szacha opisanych niezwykle plastycznie w słynnej książce Kapuścińskiego. Warto wiedzieć, że zmuszony do emigracji znalazł bezpieczną przystań… w Iraku. Co więcej: ojciec rewolucji islamskiej nie był jedynym orędownikiem zmian. Był jednak owych zmian orędownikiem najbardziej znanym. Co ciekawe, ów zadeklarowany przeciwnik rozmaitej maści szatańskich wynalazków zdobył ogromną popularność dzięki… kasecie magnetofonowej. To błyskotliwe posunięcie zapewniło Chomeiniemu rząd dusz, ale nie dało władzy. Ta przyszła w sposób dla rewolucji naturalny. W chwili, gdy upadek szacha był już pewny, zdradziło go własne zaplecze i zgrabnie zaproponowało współrządzenie Chomeiniemu. Traf chciał, że ów stary i sprawdzony polityczny manewr tym razem nie zaskoczył. Chomeini nie był bowiem zainteresowany samym rządzeniem tylko głęboką moralną rewolucją. Istnieje zresztą cały szereg domysłów czym Chomeini był zainteresowany i przez kogo inspirowany, ale to już zupełnie inna sprawa.  Przez pewien czas w Iranie zapanowała dwuwładza, choć zastosowanie taktyki sprawdzonej w praktyce przez towarzysza Lenina zapewniło ostatecznie zwycięstwo Chomeiniemu. Mnożące się jak grzyby po deszczu Trybunały Ludowe i rosnąca w siłę Gwardia rewolucyjna stały się w krótkim czasie solidnym instrumentem rządzenia. Jak łatwo sobie wyobrazić miecz rewolucji skierował się w pierwszej kolejności przeciw funkcjonariuszom ancient regime’u a w tej liczbie wyższym wojskowym. Trudno się zatem dziwić, że spodziewano się łatwej kampanii. Rozchwiany kraj, armia pozbawiona wyższego dowództwa i rzut beretem za granicą – roponośna prowincja zamieszkała przez braci Arabów marginalizowanych w perskim Iranie. Bułka z masłem. Na dodatek Chomeini otwarcie wspierał bojówki i agitował za rewolucją islamską w Iraku. Zamachowcy dosięgli, choć nie zabili, Tarik Aziza – irackiego ministra spraw zagranicznych.  Powodów do wojny nie brakowało.

Okazało się jednak, że nic tak nie cementuje rewolucji jak wróg zewnętrzny. Od pierwszych dni walki wszystko szło źle: lotnictwo irackie nie zdołało uziemić irańskich sił powietrznych, arabscy bracia pozostali lojalni wobec Iranu, a opór tężał z każdym kilometrem. Im wolniej nacierały irackie wojska, tym głośniej świat domagał się zawieszenia broni. I kto wie, co byłoby dalej, gdyby nie brak doświadczonych dowódców irańskiej armii. Wielkie natarcie pancerne, które mogło zniszczyć całą ówczesną iracką armię, o mały włos nie skończyło się dokładnie odwrotnie. Irańczycy zafundowali sobie swój mały kocioł Falais, tyle że niskie morale irackich żołnierzy nie pozwoliło im podobnie wykorzystać normandzkiego wzorca. Obie strony wyciągnęły wnioski. Chomeini (ponownie wzorem Lenina) nakazał zmobilizowanie „białych” oficerów. Saddam zorientował się, że bez wsparcia tej wojny wygrać nie może.

Przyspieszona mobilizacja zapewniła co prawda napływ rekrutów na linię frontu, ale efekty były marne. Irak się cofał. Już po roku wojny Iran przejął inicjatywę. Gniewne pomruki świata zamieniły się w sankcje. Saddam zaproponował rozejm. Odpowiedzią Chomeiniego było słynne zdanie: „Droga rewolucji do Jerozolimy prowadzi przez Karbale”. Zrobiło się niefajnie. Trudno w tym miejscu nie przypomnieć epizodu jaki wydarzył się w pierwszych tygodniach hiszpańskiej wojny domowej. Jak wiadomo, główną siłę zbrojną faszystów stanowiły jednostki Franco, przerzucone pierwszym mostem powietrznym w historii. Co ciekawe, nie wszystkie Ju52 dostarczone przez Hitlera dotarły do Maroka samodzielnie. Większość załadowano na statki. A te, niedaleko wybrzeża Afryki, zauważył największy okręt republikańskiej floty pancernik Jaime I. Tyle, że pozbawiony dowództwa wymordowanego przez towarzyszy marynarzy nie był w stanie ani zatopić ostrzałem artyleryjskim, ani też doścignąć szybszych jednostek transportowych.

Saudowie i Kuwejt ponownie sypnęli petrodolarami, ZSRR dostarczył nowe czołgi a Francuzi rakiety Exocett. Najistotniejsza była jednak broń chemiczna. Na atakujące z furią irackie oddziały najlepiej działał gaz musztardowy. Głowice bojowe dostarczyła między innymi Hiszpania. Mimo przewagi w sprzęcie Irak cofał się coraz bardziej. Front jako żywo przypominał czasy I WŚ z tą różnicą, że gaz bojowy stosowany był na znacznie większą skalę. I choć Henry Kissinger, portretując stosunek administracji USA do konfliktu powiedział kiedyś „największym problemem wojny iracko-irańskiej jest to, że oba kraje nie mogą jej przegrać”, to w 1984 roku zanosiło się na to, że wygranym będzie Iran. Szariat zbliżał się do Bagdadu wielkimi krokami.

Wojska Saddama nie radziły sobie z przeciwnikiem. Do historii tej wojny przeszły irańskie „brygady rozminowania” złożone z chłopców torujących własnymi ciałami  drogę nacierającej za nimi piechocie, która falami atakowała umocnione irackie pozycje.  Potencjał ludnościowy rozstrzygał na korzyść Iranu.

W czasie tych zmagań przez cieśninę Ormuz w miarę spokojnie sunęły sobie tankowce. Teoretycznie tak być powinno, bo choć jeden ze szlaków prowadzi po wodach terytorialnych Iranu, to zgodnie z prawem morskim każdy statek ma tam prawo drogi. Poza tym wojnę trzeba finansować, więc ropa musi płynąć. I płynie; aż do kwietnia 1984 roku, kiedy to Irak zatopi tankowiec należący do Iranu rozpoczynając tym drugi etap wojny nazywany później „wojną tankowców”. Od tego momentu konflikt nabiera znacznie szerszego wymiaru, a stawką w grze staje się interes państw położonych znacznie dalej niż zasięg rakietowy. Według Lloyds, w okresie wojny zatopiono i uszkodzono ponad 400 statków. Nic dziwnego, że Kuwejt i Arabia Saudyjska poprosiły o ochronę swoich statków. W 1987 roku w roli eskorty pływały solidarnie okręty wojenne ZSRR i USA. Sprawa nie była błaha. O ile ropę transportować można również rurociągami, to siłą rzeczy przebiegają one przez terytoria obcych państw. Przekonali się o tym boleśnie Irakijczycy w 1982 roku, kiedy to sympatyzująca z Iranem Syria zablokowała im rurociąg.

W 1988 roku oba państwa są już skrajnie wycieńczone. Najgorliwsi bojownicy irańscy są już najczęściej poległymi bohaterami, a reżim zaczyna mieć kłopoty w związku z brakiem rozstrzygnięcia. Co gorsza okręty USA zaczynają atakować irańskie cele i to bez wypowiedzenia wojny. Punktem kulminacyjnym jest zestrzelenie cywilnego irańskiego Airbusa. Ginie 220 osób (w tym 66 dzieci), a w Teheranie staje się jasne, że w stosunkach z USA pojawia się nowa jakość. Po latach amerykańscy dziennikarze śledczy nie będą mieli wątpliwości jak zakwalifikować ten „incydent”. Iran Air 655 był zwykłym czarterem cywilnym. Słyszała go kontrola lotów na kilku lotniskach. Amerykanie nie usłyszeli…

Krążownik USS Vincennes – okręt, który zestrzelił cywilny samolot pasażerski, pełni służbę w cieśninie Ormuz. Choć dwa przeciwległe brzegi przesmyku dzieli zaledwie 54 kilometry to faktyczny tor wodny ma zaledwie 10 km. Co więcej tor podzielony jest na 3 osobne szlaki komunikacyjne: jeden w kierunku Zatoki Perskiej, jeden w kierunku Adeńskiej i rozdzielający je techniczny. Zastanawiając się na tymi wymiarami warto zauważyć, że współczesne supertankowce często przekraczają 400m długości i 60m szerokości. Dla lepszego porównania: w najwęższym punkcie cieśniny gibraltarskiej Afrykę od Europy dzieli zaledwie 14 km. Jeszcze w latach 70-tych artyleria fortecy owąż cieśninę dosłownie korkowała.

W mediach znajdujemy informację, że pomysły Iranu z blokowaniem cieśniny są niedorzeczne, ponieważ V flota zmiecie każdego morskiego przeciwnika. Cóż, sytuacja dzisiaj i w 1988 roku nie jest taka sama. Okręty nawodne nie są niezbędne do blokowania Zatoki. Znacznie większe znaczenie ma broń rakietowa. Przy okazji warto wspomnieć, że we współczesnych działaniach morskich wielkie znaczenie ma ręczna broń przeciwpancerna. Owi piraci, na których w Zatoce Adeńskiej V flota poluje już od lat, za pomocą granatników RPG są w stanie skutecznie terroryzować spore jednostki. Rakiety, które ostatnio przetestował Iran mają skuteczny zasięg 200km. Oznacza to możliwość odpalania ich z wnętrza kraju,+ a nie tylko wybrzeża.

Ale wyobraźmy sobie coś znacznie bardziej spektakularnego. Na wody zatoki wypływają małe łodzie wypełnione uzbrojonymi w RPG bojownikami. Łodzie mogą być małe, ale gotowych na śmierć bojowników są setki. Bardzo jestem ciekaw, jak amerykańscy wyborcy odebraliby szatkowanie tych młodzieńców na ekranach swoich telewizorów. A Europejczycy? Nie wspominam o islamskich masach informowanych online przez Al. Jazeerę. Masakra dziesiątek bojowników z miejsca awansowałaby do rangi najważniejszych symboli muzułmańskiego męczeństwa, replikowana w milionach telefonów komórkowych z pewnością wpłynęłaby na postawy i to nie tylko w świecie arabskim podobnie jak masakra w My Lai nie dotyczyła tylko Wietnamu i USA.

A są przecież jeszcze tak trywialne metody, jak na przykład minowanie. Ciekawym przykładem jest tu zablokowanie zatoki Haipong przez w 1972 roku w trakcie wojny wietnamskiej. Mimo użycia zaledwie 40 min zatoka była całkowicie zamknięta aż…. Amerykanie rozminowali ją sami realizując postanowienia zawieszenia broni.

11 komentarzy

Ryk Afryki

Czyli o tym, że każdy satrapa prędzej czy później oddaje władzę, głodny lud powstanie przeciw czołgom oraz o tym, że brak perspektywy szkodzi i państwu i obywatelom.

Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by nawet nie pomyślał, że w takich, jakby się zdawało, spacyfikowanych krajach jak Tunezja czy Egipt, może nagle dojść do wybuchów społecznych. Nie zdziwię się, jeśli 2011, choć niestety nieparzysty, przejdzie do historii, jako kolejny rok Afryki tyle że tym razem północnej. W 1960 oniemiały świat oklaskiwał narodziny 17 nowych państw w tym roku równie oniemiały może powitać nowe republiki islamskie a jak pójdzie źle może nawet jakiś kalifat. Wszystkie kraje począwszy od Egiptu skończywszy na Algierii, to de facto reżimy wojskowe ukształtowane w latach zimnej wojny. Najciekawszym egzemplarzem w tym panteonie satrapów jest autor zielonej książeczki, czyli Wódz Libii – towarzysz Kadafi. Dla przeciętnego czytelnika europejskich gazet każdy Arab to prawie terrorysta, więc nie spodziewam się, aby opinia publiczna nadmiernie interesowała się obecną sytuacją. Faktycznie, islamiści zbiorą spore żniwa, ale trudno się temu dziwić skoro wszystkie reżimy poza libijskim opierają się na wojsku i świeckiej administracji a’la wczesna Turcja Ataturka. Dobrej recepty chyba nie ma. Izrael nie ma szans na rolę wiodącej siły gospodarczo politycznej a Arabia Saudyjska za pomocą eksportowanych masowo wahabickich wojowników nadaje się na pewno na replikę Talibanu ale to nie jest najciekawsza opcja dla było nie było społeczeństw nieco innych niż afgańskie. Problemem regionu który teraz doprowadzi do destabilizacji na niespotykaną skalę, jest brak wyraźnego lidera.

Aby właściwie zrozumieć powody, należałoby jak cofnąć się nieco w przeszłość. Trop, jak to w ostatnich czasach bywa, zaprowadzi nas do Amerykanów. Reagan był pierwszym prezydentem USA, który na masową skalę zastosował broń gospodarczą. Lektura opracowań (National Security Decision Directives) wskazuje na to aż nadto wyraźnie. RR uważał, że opłaca się ostre finansowanie zbrojeń, jeśli się coś za nie uzyska. Doktryna Reagana przewidywała podstawianie nogi ZSRR wszędzie gdzie się da, tyle że przy użyciu amerykańskich dolarów zamiast amerykańskich żołnierzy. Z ówczesnych opracowań strategicznych wyłania się jasno konieczność kontroli zasobów. Dlaczego to ważne? Mało kto wie skąd USA importuje ropę. Na miejscu pierwszym jest…. Kanada, następnie Meksyk, Wenezuela i dopiero na 4 miejscu Arabia Saudyjska. Ale tak jest dzisiaj. W latach 80-tych ranking wyglądał inaczej. Ameryka chciała kontrolować wszystkich strategicznych dostawców surowca dlatego też bliskim wschodem i Afryką północną musiała się interesować. Europa wschodnia była tylko jednym z boisk, na których angażowano zasoby ZSRR. Tu zresztą doktryna walki długiem sprawdziła się celująco.

Ale w chwili dojścia Reagana do władzy Ameryka w zasadzie ledwo zipie. Dwucyfrowa inflacja, recesja, a właściwie ładnie rozwinięta stagflacja i, delikatnie mówiąc, solidny spadek prestiżu USA na świecie. 5 lat po wycofaniu z Wietnamu to najprawdopodobniej najgorszy okres we współczesnej historii USA, zwieńczony podwójną kompromitacją w Iranie. Z jednej strony bezbronność wobec napastników (studenci wdarli się do ambasady USA i aresztowali wszystkich funkcjonariuszy), z drugiej strony nieudolność desantu wysłanego z odsieczą (komandosi Delta Force pogubili się na pustyni, zniszczyli sprzęt i ledwo uszli z życiem).

Ale Ronald Reagan był prawdziwym odkrywcą. O ile jego poprzednicy żyli w cieniu podlejącego po 1971 roku dolara, RR odkrył, że zamiast bać się zadłużenia należy korzystać z obfitości środków, jakie owo zadłużanie stwarza. A ponieważ wiadomo, że najszybciej pobudza się gospodarkę militaryzacją, RR już w przemówieniu inauguracyjnym nie pozostawiał wątpliwości wyborcom, jaki kurs będzie realizował. Finansowane długiem zbrojenia pozwoliły Ameryce dokonać testującego świat desantu na Grenadzie (1983) i odbudowywać pozycję w Europie i na świecie. Czy RR zamierzał faktycznie zaatakować Związek Radziecki? Wątpię. Jego doktryna oparła się na założeniu, że ZSRR jest słaby ekonomicznie i nie wytrzyma nacisku zarówno materialnie, jak i psychologicznie. Jadwiga Staniszkis w swojej wspaniałej pracy o rewolucji militarnej oddaje rację temu podejściu wskazując na konflikt pomiędzy sztabem generalnym a partią w ZSRR. Politycy bali się wojny. Wojskowi parli do wojny konwencjonalnej zakładając, że Reagan blefuje. Tak czy inaczej najlepszym interesem dla USA było wygrać wojnę budując siły, które zajmą nowe dochodowe terytoria w zasadzie bez walki. Co najciekawsze do arsenału militarnego wciągnięto tu nową, finansową broń. Zakładano operowanie długiem celem uzależnienia państw na terenie przeciwnika, choć równocześnie warto zauważyć, że właśnie w latach 80-tych przypada rekord zadłużenia ówczesnych państw komunistycznych. Długi przekraczają 100 mln USD i poważnie obawiano się, że ZSRR może nakazać swoim wasalom odrzucenie długów (zrobiła tak Rosja sowiecka z długiem carskim). Otoczenie Reagana twierdziło jednak, że to tego nie dojdzie z uwagi na zapotrzebowanie tamtejszych gospodarek na import towarów, którymi same nie dysponowały. Równolegle jednak, za pomocą szeregu dyplomatycznych nacisków RR wymusił na RPA obniżenie cen złota, a uzależniając Bliski Wschód od dostaw amerykańskiej broni skutecznie zaniżał światowe ceny ropy. Tym samym ZSRR tracił na przychodach ze swoich dwu najbardziej strategicznych surowców eksportowych. W takiej skali i zakresie nikt jeszcze gospodarczo nie wojował.

USA wygrały rozgrywkę z ZSRR już w 1985 roku. Warto pamiętać, że Gorbaczow został wybrany na genseka 11 marca 1985, a już w marcu wznowiono radziecko-amerykańskie rozmowy pokojowe w Genewie. Trudno o lepszy sygnał. Od tej pory Ameryka zmieniła priorytety. Teraz liczyło się przede wszystkim zabezpieczenie surowców na Bliskim Wschodzie.

Na tym trudnym odcinku jedynym kłopotem była otwarcie wojująca z USA Libia. Towarzysz Kadafi, mistyk a dodatkowo jeszcze zaangażowany muzułmanin, operował retoryką bardzo podobną do irańskich ajatollahów. O ile jednak z tymi drugimi Ameryka potrafiła robić interesy ( Iran Contras), to z Kadafim zupełnie nie szło. Po 1985 roku relacja z ZSRR zmieniła się na tyle, że Ameryka mogła już dać wyraźny sygnał, że powinien się jednak towarzysz nieco pilnować. 15 kwietnia 1986 bez wypowiedzenia wojny samoloty amerykańskie zbombardowały Trypolis i Bengazi niszcząc cele wojskowe i, oczywiście „przypadkiem”, cywilne. Jaki był powód? 10 dni wcześniej, w berlińskiej dyskotece w wyniku libijskiego zamachu zginęło 5 żołnierzy amerykańskich (230 innych osób odniosło rany). Jeśli ta reakcja nadal nie wydaje się dziwna, dodam, że w 1983 roku w zamachu libijskim w Libanie zginęło 240 żołnierzy Marines. Wtedy RR musiał przełknąć taki policzek bojąc się reakcji ZSRR. W 1986 mógł sobie już pozwolić na ostrą zagrywkę. Choć w rewanżu Kadafi zmasakrował pasażerów samolotu Pan Am (Lockerbie) to lekcję odebrał i on, i reszta świata: Ameryka będzie pilnować źródeł ropy. Taktyka „zastraszania” przynosiła, zatem wspaniałe rezultaty. Świat nie tylko nie potępił amerykańskiej akcji, ale niebawem potraktował Libię wszelkiej maści embargami, co jak się można spodziewać, wymiernie wpłynęło na wydobycie ropy i dostawy technologii. Kadafi wprawdzie nie znalazł się na deskach, ale zaliczył techniczny knock out. 

Ponieważ system działał, należało zwiększać skalę długu. Paul Volcker, ówczesny szef FED, już się do tak agresywnej polityki nie nadawał. Dlatego zapewne, stery drukarni pieniędzy objął Allan Greenspan – entuzjasta, agresywnych technik, a jednocześnie dobrze ułożony towarzysko polityk. Rynki powitały go spadkami, ale prawdziwym problemem był dzień określany do dzisiaj, jako „Czarny poniedziałek”, kiedy to DJ posypał się o 22%. Drodzy czytelnicy, to był 1987 rok. Allan Greenspan na lata wyznaczył wtedy kierunek, jakim było zasypywanie pieniądzem każdego kryzysu. Tym samym wykreował niespotykany wcześniej okres ciągłego wzrostu podaży pieniądza. Uznał, że nieustanne pompowanie do systemu jest lepsze niż regres gospodarczy, do którego musi dojść w wyniku kryzysów.

Ale nas interesuje Afryka. Pod koniec lat 80-tych wszystko dzieje się dokładnie tak, jak sobie tego życzą Stany Zjednoczone. W Algierii trwa w zasadzie wojna domowa, rośnie zadłużenie zagraniczne, a wydobycie ze znacjonalizowanych w 1971 roku złóż ropy jest limitowane przez odbiorców. Kadafi w Libii już intensywnie czuje efekt embarga i powoli robi się skłonny do oddania czci Imperium. Na mapie pozostaje wyłącznie problem Iracko-Irański, ale ten jak wiadomo rozwiązano dzięki pierwszej wojnie w Zatoce, o czym już wcześniej obszerniej pisałem.

Tym samym, od 1990 roku aż do dzisiaj, Ameryka prowadziła własną politykę imperialną w tej części świata. Handel ropą do dzisiaj jest rozliczany w USD, a tym samym sprzedaż ropy jest w każdym kraju rodzajem subsydiowania budżetu USA. (Wyjaśnienie dla niedowiarków: jeśli USA drukują pieniądze bez pokrycia (czemu już nawet nie zaprzeczają), to w zamian za „zielone kawałki papieru”, jak dolara po 1971 roku nazywał Richard Nixon, otrzymują całkiem prawdziwe produkty.)

Chciałoby się powiedzieć „do dzisiaj”, ponieważ wieloletnia polityka rosnącego sprzedawania własnego deficytu innym, doprowadziła w końcu do ujawnienia się silnej presji inflacyjnj.

Zaraz, czy w tej tabelce nie ma błędu? Indonezja, Chiny, Indie? Jak to się ma do Afryki?! Otóż ma się, ponieważ pokazuje pewien przykry kierunek. Indonezja ( dawniej Holenderskie Indie Wschodnie ) była przez przez wiele lat dużym eksporterem ropy naftowej. Od 2009 roku nie jest już nawet w OPEC, ponieważ została IMPORTEREM ROPY. Mimo miana azjatyckiego tygrysa nie poradziła sobie z tym, że żywność importować musi. Jeśli tak marnie na tle gospodarek znacznie lepiej rozwiniętych wygląda Indonezja, która jednak sporo w siebie inwestowała, to można sobie wyobrazić jak prezentuje się kondycja Algierii, Libii, Iraku czy wreszcie Egiptu. ( Dodajmy, że właśnie Algieria, Libia i Irak to dawne agresywne skrzydło w OPEC forsujące agresywne rozwiązania polityczne ).

W moim przekonaniu rewolty w tych krajach nie powstrzyma nic. Tamtejsze władze nie mają po prostu środków, a dławienie demonstracji przemocą nic nie da. W mediach mówi się dużo o Tunezji i Egipcie, ponieważ tam leje się krew. Nie wspomina się wiele o Algierii, gdzie władze obiecały obniżki cen strategicznego w Afryce północnej cukru. Obiecały, więc demonstranci wrócili do domów – niektórzy z siatami pełnymi fantów z rabowanych sklepów. Ale owe władze nie są w stanie dotrzymać obietnicy, więc lud na ulicach pojawi się znowu.  Ponura prawda jest taka: kraje, które w latach 70-tych rzuciły na kolana cały świat ( w 1973 roku podniesiono cenę za baryłkę z 3$ do 11$ ) nie zdołały wybudwać własnych gospodarek, a sporą część petrodolarów przeżarły, wydały na zbrojenia i zainwestowały w obligacje USA.  

Nie zdziwię się, jeśli sytuacja w regionie doprowadzi do rozpadu OPEC. Ciężko będzie pogodzić intersy Wenezueli i pozostałych państw. Może się okazać, że Libijczycy i Algierczycy pójdą w zwiększone wydobycie przy stałej cenie. Gdyby Peak Oil zmaterializował się szybciej niż myślimy, miliony ludzi na tamtym kontynencie nagle straci jakiekolwiek środki do życia.

Zapomina się często jakim upokorzeniem zakończyła się angielska i francuska obecność militarna na tym niezwykle ważnym obszarze. W 1956 roku Anglia, Francja i Izrael wspólnie zaatakowały Egipt z chęcią ponownego zajęcia znacjonalizowanego Kanału Sueskiego. Wszystko szło pięknie, krwią płacili główne Izraelczycy, a dwa niezależne desanty: brytyjski i francuski, zakończyły się powodzeniem. Ale w końcu zdenerwowała się Ameryka, której ta impreza była absolutnie nie na rękę. Wezwała Anglię i Francję do zabrania zabawek, ale bez skutku. I wtedy prezydent Eisenhower, przedstawił Anglikom następującą propozycję: albo się wycofają, albo zacznie wyprzedaż funta szterlinga. Wycofali się natychmiast.

W historii politycznej to symbol upadku Imperium Brytyjskiego, które utraciło wtedy globalną autonomiczność. W historii gospodarczej pierwsze bezpośrednie użycie broni walutowej.

Ostatnie 100 lat intryg na bliskim wschodzie i w Afryce północnej wskazuje wyraźnie, że żandarm jest w tym rejonie bardzo potrzebny. Problemem jest to, że jedni się już do tej roli w zasadzie nie nadają, a drudzy tej roli jeszcze pewnie nie rozumieją. Afryka Północna pozostawiona sama sobie może eksplodować, a skutki tej eksplozji z AK-47 w dłoniach mogą przemaszerować przez Półwysep Apeniński w poszukiwaniu żywności.

9 komentarzy

Auschwitz corporation?

Czyli o tym że to USA Japonii wypowiedziały wojnę a nie odwrotnie, że militaryzm jak każda inwestycja wymaga zysków, że praca niewolnicza poprawia rentowność inwestycji  oraz o tym, że vox populi zmusza do podejmowania kompletnie nieracjonalnych decyzji

Zamiast analizować przyczyny dla których wybuchła II wojna światowa lepiej przyjąć założenie, że I się po prostu nie skończyła. To tylko pozornie idiotyczna konstrukcja. W sferze faktów nie mówiąc już o idei ów brak zakończenia wojny jest aż nadto widoczny. Brak wkroczenia obcych wojsk na terytorium Niemiec, upadek Austro-Węgier, nieco abstrakcyjna konferencja pokojowa w której nie uczestniczyli wszyscy walczący kosmiczna wysokość ustalonych reparacji i antagonizmy wśród zwycięzców skłaniają raczej do przyjęcia tezy, że okres 1918 1938 to długie zawieszenie broni z szeregiem akcji militarnych na większą i mniejszą skalę ( Zajęcie zagłębia Ruhry, wojna domowa w Hiszpanii żeby wymienić tylko te które miały wpływ na całość wydarzeń europejskich )

Można oczywiście oprzeć się na prozie Remarque’a i przyjąć założenie, że koniec I wojny to triumf fermentu istniejącej konstrukcji społecznej która kazała ludziom zabijać się bez wyraźnego powodu. Można, ale popełni się wtedy brzemienny w skutkach błąd analityczny. Wojny wybuchają wyłącznie z powodów gospodarczych. Nie mówimy tu o małych pokazach siły w które nie angażuje się zasobów całego kraju, ale o akcjach zbrojnych których prowadzenie wymaga precyzyjnej kalkulacji. Rozbicie historii na dwa nurty: historii politycznej i gospodarczej służy niczemu więcej jak jej upolitycznieniu. Znacznie łatwiej opowiadać w szkołach, że „my” bronimy wolności, ideałów, wiary a „oni” są brudni i źli. W ten sposób  edukuje się w nas szkołach, skutecznie czyniąc z historii przedmiot martwy, wypełniony datami i wydarzeniami pozornie bez większego związku. Dzieje się tak bo choć wojnę uzasadnia kalkulacja, to ludzi do mordowania trzeba jednak popchnąć hasłem i ten socjotechniczny mechanizm pompuje na karty historii szereg trudnych do zrozumienia decyzji i motywacji. Na peryferiach każdej wojny powstają odpryskowo postawy choćby takie jak Powstanie Warszawskie. Rzeź kwiatu społeczeństwa dokonana metodycznie, bez najmniejszego wpływu na losy wojny. Nikt tu się nie kierował ekonomią, choć Bór Komorowski miał pełną świadomość potencjalnych strat. W tej ściśle politycznej decyzji po prostu nie liczono się z kosztem. To zdarza się w bitwach czy kampaniach ale nie zdarza się w wojnach ponieważ podważa sens ich prowadzenia.

Brak oczywistego zakończenia I wojny wraz z agresywną polityką odszkodowawczą błyskawicznie zemścił się na zwycięzcach. Trudno sobie bowiem wyobrazić aby obywatele Niemiec, nawet jeśli koniec walk ( nie wojny ) przyjęli z zadowoleniem mogli się odnaleźć w hiperinflacyjnej rzeczywistości! Szturmann SA czy członek NSDAP w pierwszym okresie istnienia tej partii to z reguły były żołnierz z epizodem w freikorpsie najczęściej bezrobotny albo marnie zarabiający na kufel piwa który CODZIENNIE drożeje.  Ówcześni zwycięzcy zdają się kompletnie lekceważyć nastroje w Niemczech. Zajęcie w styczniu 1923 zagłębia Ruhry przez wojska belgijskie i francuskie ( Niemcy nie były sobie wstanie poradzić z płatnością reparacji ) szybko prowadzi do takich napięć, ze w marcu 1923 w wyniku  regularnej bitwy miejskiej w Essen ginie 14 a 50 osób odnosi ranny. Przed tymi wydarzeniami NSDAP liczy sobie niewiele ponad 15 tysięcy członków. Na skutek tych wydarzeń i wściekłości którą wywołały tuż przed puczem monachijskim będzie liczyła 55 tysięcy. To wydarzenie jest jednym z lepszych historycznych przykładów jak gospodarka i masy wpływają na polityczne decyzje. Frustracja społeczna musiała być skanalizowana. Hitler wiedział o tym ale bez poparcia władz Bawarii nie mógł liczyć na sukces. „ Jeśli nie zaczniemy, stracimy ludzi dla komunistów” powie generałowi von Lossow dowódcy 7 dywizji stacjonującej w Monachium.

Warto pamiętać, że NSDAP, to Narodowo Socjalistyczna Niemiecka Partia Robotnicza która w obszarze który dzisiaj nazwało by się marketingiem politycznym od komunistów różni się w zasadzie wyłącznie stosunkiem do niemieckiego państwa.  

Pucz się nie udał, ponieważ Hitler nie miał nic ciekawego do zaproponowania armii i polityce bawarskiej. Dlaczego? Dlatego, że rok wcześniej Niemcy i ZSRR zawarły układ w Rapallo który Adolf przeoczył. Tym samym Niemcy stworzyły drugi wyłom w obozie „zwycięzców”. Do USA które zawarły z Niemcami osobne porozumienie dołączył Związek Radziecki. Istota tego układu jest prosta: rezygnacja z reparacji, dostawy surowców i daleko idąca współpraca wojskowa. Reichswera kontrolowała sytuację nikt inny nie był potrzebny. Paradoksalnie uwięzienie tylko Hitlerowi pomogło. Pobyt w twierdzy Landsberg zaowocował jak wiadomo Mein Kampf, w którym pojawiły się między innymi wątki antysemickie niezwykle popularne w sferach gospodarczych. Hitler pojawił się na scenie dopiero w roku 1925 wraz z reaktywowaną po delegalizacji partią. Pojawił się, ale partii nie szło najlepiej rok 1926 zamykała 27 tysiącami członków co trudno odtrąbić jako wielki sukces. I nic by się wielkiego już nie wydarzyło gdyby Hitler nie zdecydował się na odwrót od „robotniczych” korzeni ruchu które ziały nienawiścią do arystokracji i finansjery.  Hitler musiał długo do siebie przekonywać. Niemieckim oligarchom nie uśmiechała się zamiana uległej republiki weimarskiej na zamordystę którego mieli jeszcze sfinansować. Ale, jak wiadomo jest zawsze jakieś ale. Zmiany postaw wymusiła gospodarka. Rok 1924 w zasadzie kończy  hiperinflację i przez kolejnych 5 lat wydawało się, że republika będzie się umacniać. Niemcy wydobywały się z izolacji skutecznie współpracując ze swoim sojusznikami czyli USA i ZSRR.

Aż tu nagle wszystkim na głowy zwalił się kryzys światowy. W Niemczech obawiano się kolejnej radykalizacji postaw która musiała zaowocować dalszym wzmocnieniem komunistów. Nie tylko NSDAP miała przecież swoje bojówki. Czerwony front, organizacja bojowa dowodzona przez Ernsta Thalmanna ( nawiasem mówiąc późniejszą ikonę pacyfizmu ) toczył krwawe walki z SA oraz policją i wojskiem stanowiąc bardzo poważne zagrożenie. Ale robotnicze podłoże ruchu było na tyle silne, że faszystom i komunistom udało się nawet zawrzeć porozumienie  w trakcie strajku komunikacji miejskiej w Berlinie w 1932 roku. Obie bojówki biły łamistrajków.

Zwycięstwo wyborcze NSDAP w 1932 roku dawało jej pozycję największej partii w parlamencie ( 37%) ale nadal nie była to władza absolutna. Hitler objął urząd kanclerski jeszcze na zasadach całkowicie demokratycznych. Za chwilę wszystko jednak uległo zmianie. Podpalenie budynku Reichstagu stało się pretekstem uzyskania od Hindenburga kontrasygnaty na dekrecie o stanie wyjątkowym który faktycznie trwał do końca III Rzeszy a Hitlerowi nadawał władzę bez jakiejkolwiek demokratycznej kontroli ( np. brak konieczności postanowienia sądu o aresztowaniu itp. ) Dalej już poszło gładko w kolejnych wyborach  w marcu 1933 NSDAP zdobyła 44% głosów. I dużo i mało. Pomimo terroru i aresztowań a zapewne i fałszerstw poparcie wzrosło zaledwie o 7%. To miernik ówczesnej realnej opozycji w społeczeństwie niemieckim. Niemniej jednak wystarczyło to do przyjęcia 24 marca 1933 ustawy parlamentarnej o wydawaniu rozporządzeń z mocą ustawy przez Rząd Rzeszy. Sukces był pełen a Hitler stal się demokratycznie ustanowionym satrapą. Ale trzeba było jeszcze za to zapłacić. Ani Reichswerze ani przemysłowi nie podobało się bolszewickie odchylenie. Odchylenia się zatem pozbyto a „noc długich noży” skutecznie zakończyła istnienie opozycji w łonie NSDAP.

Dla sterników gospodarki stało się jasne, że kryzys można przezwyciężyć masową industrializacją i robotami publicznymi. Proszę zwrócić uwagę na olbrzymią zbieżność New Deal Roosvelta i polityki hitlerowskiej w tym samym okresie. Pewnie nie jest przypadkiem, że sympatykiem a być może również intelektualnym sponsorem obydwu koncepcji był Henry Ford podówczas najbogatszy człowiek na świecie. Że antysemita to mniej ważne. Człowiek owładnięty budową nowego społeczeństwa, miłośnik tajnej policji którą do perfekcji rozwinął we własnej korporacji gdzie zajmowała się pilnowaniem morale pracowników.

Nie jest możliwe aby już na tym etapie finansujący i finansowanie nie uświadamiali sobie, że wojna jest w tym systemie niezbędna. Wojna była potrzebna zarówno USA jak i Niemcom. W ujęciu strategicznym ekspansja na wschód nikomu nie przeszkadzała a Niemcom dawała niezwykle potrzebne surowce. Każdy kto się w tej chwili obruszy popełni fundamentalny błąd. Celem amerykańskich inwestycji było wzmocnienie Niemiec po to aby spłaciły reparacje i zadłużenie oraz kupowały to i owo na rynku amerykańskim. Konieczność tolerowania wojny była elementem transakcji bez jakiegokolwiek zabarwienia. Zbrojenia nie miały by sensu jeśli nie miały by posłużyć do ataku.

Bezczynne czołgi, samoloty i żołnierzy należało by finansować a nie było by przecież z czego skoro wzrost Niemiec sfinansowano długiem.

 Tym samym wybuch wojny został świadomie zaprogramowany w momencie ponoszenia tych wydatków. Czy służba w walczącej armii nie jest przypadkiem najdogodniejszą dla państwa formą robót publicznych?

Jest już wiele pozycji wskazujących zaangażowanie kapitału amerykańskiego w budowę III Rzeszy choćby „IBM a Holocaust” wydany w Polsce już kilka lat temu. Firmy amerykańskie robiły w Niemczech doskonałe interesy i jeśli coś im nie odpowiadało to rosnąca w czasie arogancja niemieckich partnerów. Nie sądzę aby komukolwiek przeszkadzały aspekty moralne. Na giełdzie inwestorzy oczekują zysków wbrew temu co się zawzięcie twierdzi nie interesują się ich prawdziwą naturą. Kapitalizm ma dać zarobić po to jest. Podobnie, rzecz ma się dzisiaj. Czy Hulliburton mając interesy w każdym kraju naftowym świata przejmuje się gdziekolwiek prawami człowieka albo regułami toczących się wojen? Wątpię jest raczej pewne, że jeśli potrzeba wojny wywołuje ręka w rękę z Departamentem Stanu USA którego jest de facto awangardą do spraw związanych z ropą. Saddam miał mieć broń masowego rażenia która groziła całemu światu. Ktoś to jeszcze pamięta?  

Stawiam tezę, że amerykańskie koncerny bardzo szybko zaakceptowały koncepcję Lebensraum i rozprężenia Niemiec na wschód. Zapowiadał się w sumie doskonały interes a kraje na które ostrzył sobie zęby Hitler nie były atrakcyjnym partnerem gospodarczym. Miały natomiast surowce których potrzebowała ZADŁUŻONA gospodarka niemiecka. Na początkowym etapie plan realizował się po prostu genialnie. Niemcy najlepsze aktywa zagarnęli w dwu ruchach za każdym razem bez wystrzału. Przyłączenie Austrii i zajęcie Czechosłowacji dokonało się de facto przy aprobacie całej Europy! Przypomnę, 30 września 1938 w Monachium Francja, Anglia, Niemcy i Włochy bez udziału Czechosłowacji zadecydowały o jej rozbiorze. Ot tak, ze strachu przed potencjałem militarnym III Rzeszy który nawiasem mówiąc był wtedy doskonale porównywalny z tym jakim dysponowała armia francuska.

Monachium powinno być groźnym memento. W latach 30tych opinie publiczne w krajach rozwiniętych miały znacznie niższy poziom życia a mimo to już nie chciały o niego zabiegać militarnie! Dzisiaj jest jeszcze gorzej bo wyborcy w Anglii czy Francji w ogóle by się nawet nie zainteresowali tym, że gdzieś w Europie komuś zlikwidowano Państwo. Najlepszym przykładem jest wojna w Jugosławii. Dopóki nie nabrała znaczenia gospodarczego nikogo nie obchodziła. Dość dodać, że trwała de facto ok. 1991 roku do 1997 czyli dłużej niż II wojna światowa. Masakry Vukovaru nikt nie powstrzymał a wojska holenderskie w Srebrenicy po prostu zostawiły ludzi których miały bronić. Holendrzy nie walczyli będąc w sytuacji jednoznaczniej. Wiedzieli co się stanie jeśli przyjmą neutralną postawę.

Nie zdziwię sie jesli się okaże, że menedzerowie Standard Oil ( dzisaj Exxon ) na wieść o zajęciu Czechosłowacji otworzyli najlepszego szampana. Niemcy bez wystrzału zajęły aktywa przemysłowe i spore rezerwy walutowe które Czechosłowacki rząd umieścił częściowo w Banku Anglii. Ale mimo, że je tam umieścił  środki wydano Niemcom. Droga do dalszej ekspansji stała otworem a niemiecki arsenał wzmocnił najlepszy czołg lekki tamtych czasów czyli czeski LT 38 w armii niemieckiej świecący triumfy jako PzKpfw 38.  

Po Czechosłowacji zapanowało już przekonanie, że polityka grabieży gospodarczej może się stać doskonałym sposobem rozwoju Niemiec. Ale nie oznaczało to wcale a wcale oczywistej wojny z Polską która dodajmy podobnie jak Węgry zaanektowała sobie kawałek Czechosłowacji. Zrobiono to mimo świadomości, że nie ma społecznej ani politycznej zgody na współpracę z Niemcami przeciw Rosji w ramach paktu antykominternowskiego. Gdyby nie oczekiwania Hitlera ( między innymi zwrot Poznania ) kto wie czy takiego paktu by nie zawarto. Warto wreszcie zauważyć, że II RP miała doświadczenie wojny z Rosją a nie z Niemcami i jak widać choćby dzisiaj jest nastawiona wyraźnie antyrosyjsko. Zadajmy więc pytanie: jeśli dzisiaj po masakrach II wojny niechęć społeczna dotyczy bardziej Rosji niż Niemiec to czy w 1939 roku nie było by podobnie?

Tuż przed wybuchem wojny Hitler musiał rozwiązać podstawowy problem swojej gospodarki jakim była dostawa surowców strategicznych. Mógł je otrzymać ze wschodu albo z zachodu. Polska znajdowała się w sojuszu z Anglią i Francją. Wojna z Polską groziła zatem blokadą gospodarczą. Hitler zabezpieczył się układem z Rosją. Pakt Ribentropp Mołotow to nie tylko rozbiór Polski to również a może przede wszystkim umowa na dostawy surowców i zbóż. Ktoś powie coś tu nie tak. Otóż jak najbardziej tak. Jak wiadomo obie strony szykowały się do wojny, z tym że Stalin liczył na uwikłanie się Niemiec w wojnę z Anglią i niemiecki desant na wyspy. Brak wojny z Polską równał się dostawom z zachodu i zwiększał prawdopodobieństwo pokonania Rosji. Ale miał cenę w postaci integralności Polski a tej Adolf nie miał ochoty zapłacić. A może i miał, ale nie można jej było politycznie zrealizować. 

Resztę znamy wszyscy, ale warto zauważyć, że wojna Niemcy USA to nie pochodna wojny w Europie. To Hitler wypowiedział ją USA a nie na odwrót i to dopiero po uderzeniu Japonii na USA 11 grudnia 1941. Jakie to ma znaczenie? Takie, że do tej daty statki pod amerykańska banderą nie są nigdzie atakowane. Jakieś to wspaniałe okoliczności do prowadzenia biznesu prawda?

W II wojnie światowej to Ameryka wybierała sobie przeciwników i jeśli miała jakiś problem to z przyłączeniem się do wojny. Nastroje społecznie uniemożliwiały jej wypowiedzenie toteż ….. wybuch wojny z Japonią sprowokowano, przesyłając Japończykom ultimatum Hulla w ramach którego mieli się między innymi wycofać z Chin swojego surowcowego zaplecza. Nie mogli tego zrobić. Więcej, atakując USA wiedzieli, że tej wojny nie mogą wygrać. Autor ataku na Midway wiedział o tym najlepiej. Skończył studia na Harvardzie, i przez kilka lat był attache morskim w USA. Znał doskonale różnicę potencjałów. I najważniejsze, Japonia nie mogła wypowiedzieć wojny USA ponieważ była w całości uzależniona od dostaw ropy z USA oraz Indii Holenderskich. I tu nagle otrzymała całkowite embargo na dostawy ropy. Japońce nie mieli najmniejszego wyjścia musieli zaatakować i zdobyć Indie Holenderskie podówczas jednego z najważniejszych eksporterów ropy. USA celowo wywołały wojnę z Japonią aby realizować swoje polityczne i gospodarcze cele. Nie wypowiedziały jednak wojny Niemcom, a ten popełnił potworny błąd otwierając sobie nowy front. Układ z Japonią Niemiec do niczego nie zmuszał w przypadku gdy to Japonia wypowiada wojnę. Na wojnę z USA nabrał ochoty Hitler a decyzję o jej wypowiedzeniu jak twierdzi Albert Speer podjął bez konsultacji nad czym w kołach przemysłowcyh poważnie ubolewano. Hitler rozwiązał wielki problem amerykańskiego lobby przemysłowego które zaczęło się już obawiać rosnącej potęgi niemieckiej której nie dało by się przecież kontrolować. No ale zdradziecki atak u-bootów wypadał by niezwykle blado przy nalocie na Pearl Harbor. Ale niczego nie trzeba było aranżować. Niemcy podłożyli się sami.

We wspaniały projekt gospodarczy o doskonałej rentowności wspartej niewolnictwem na nieznaną wcześniej w Europie skalę ( obozy koncentracyjne, praca przymusowa  w niemieckich zakładach ) wkradła się na szczęście ideologia która zakłóciła jego realizację. Nie sądzę aby amerykanom odpowiadał marsz na zachód i zajęcie neutralnych państw. Tego najprawdopodobniej nie było w umowie. No ale tak to się zdarza. Z Saddamem administracja USA robiła przez wiele lat doskonałe interesy aż je nagle robić przestała nikt już dzisiaj nie ustali dokładnie dlaczego.

Wojna jest elementem każdej imperialnej polityki gospodarczej tyle że jedni mogą ją eksportować inni czasem muszą na niej walczyć. Każda wojna w historii świata wymagała jednak finasowania. Obu stron.

Warto również pamiętać że w trakcie II WŚ neutralność była wyłącznie umową z okolicznym mocarstwem. Na tej zasadzie Irlandia balansowała na krawędzi utrzymując do końca wojny ambasadę III Rzeszy, Szwecja służyła dzielnie Niemcom a Portugalia Anglikom. Belgia choć neutralność ogłosiła podobnie jak Szwajcaria znikła w trackie szybkiego Blitzu Mansteina w 1940 roku. Polityka ma swoje prawa.

Ale trzeba pamiętać, że świat finansowy funkcjonował nadal. System walutowy, rozliczenia międzynarodowe, depozyty a przede wszystkim złoto i jego zasoby to wszystko musiało się jakoś wzajemnie trzymać kupy. Przecież pieniądz nie wyparował. A że taka czy inna firma nie płaciła zobowiązań? Za pewne je ktoś wtedy skupował. W okupacyjnej warszawie na przykład handlowano „ z ręki do ręki” akcjami przedsiębiorstw z zamkniętej przez Niemców giełdy. Nie zapominajmy również o systemie kredytowym. Czy jesteśmy pewni, że brytyjski bank z Dublina, albo amerykański z San Francisko nie mógł kupić atrakcyjnych papierów dłużnych wyemitowanych przez zacny bank inwestycyjny ze Zurichu? Oczywiście, że mógł i zapewne  takie instrumenty kupował. Czy pozyskane w ten sposób środki trafiały do Reichsbanku tego się już łatwo nie dowiemy ale wykluczyć się tego nie da.

II wojna światowa ujawniła w sposób najbardziej dotąd namacalny związek rozwiniętej gospodarki i biznesu. Niewolnicy w obozach SS pracowali na przychody tej formacj i jej partnerów z IG Farben w pierwszej kolejności. Aż strach pomyśleć co Ci dobrze zorganizowani zachodni sąsiedzi zrobili by z tym systemem gdyby mieli na jego rozwój jeszcze z 10 lat. Powinno się zawsze pamiętać o tym, że na ulicach Warszawy, Lublina czy Krakowa łapano ludzi tylko po to aby zawieźć ich do niewolniczej pracy od której nie było ucieczki a rozwinięty system ewidencji dbał aby ich optymalnie wykorzystać.

Wojna konwencjonalna ma w zasadzie dość ograniczony zasięg. Spory kawał świata II WŚ aktywnie nie uczestniczył . Inaczej wyglądał by konflikt nuklearny. Dotknął by wszystkiego i wszystkich, skutecznie likwidując istotność takiej kategorii jak  „zysk”.

I być może właśnie dlatego do zderzenia USA i ZSRR nigdy nie doszło.

9 komentarzy

Komu bije dzwon?

Czyli o tym, że Chiny to nie Japonia, towarzysze z prowincji to nie samorodne talenty a duże wydatki wojskowe to nie sposób na wieczny pokój.

Pan Przemysław Słomski ( DOXA ) słusznie zauważył w komentarzu do mojego poprzedniego postu, że komentowałem dwa stanowiska wpływowych inwestorów jednocześnie nie prezentując swojego. Uwaga jest jak najbardziej słuszna tyle że zabieg był celowy. Nie chciałem zestawiać własnych przekonań z punktem widzenia dwu ludzi zajmujących się zawodowo inwestowaniem. Dodajmy, ludzi  których głos uruchamia miliardy czy może nawet biliony dolarów. Pogląd który tu przedstawię może być śmieszny ale zaznaczam, że zrobiłem kiedyś pewien eksperyment: opowiadałem  kiedyś znajomym historię zmagań Anglii i Hiszpanii w XVI wieku streszczając  ją jako film science fiction. Jakież było zdziwienie gdy okazało się, że to faktyczne wydarzenia. Oceny USA czy Europy formułuje się w oparciu o setki materiałów analitycznych bazujących na mniej lub bardziej niezależnie zbieranych danych. W przypadku Chin takiej możliwości nie ma.

Coraz ciekawsze stają się za to porównania Chin i Indii. Oba te kraje kumulują olbrzymie populacje i potencjał gospodarczy. W momencie gdy Chiny staną się pierwszą gospodarką świata, Indie będą z olbrzymim prawdopodobieństwem gospodarką czwarta. O ile Chinom poświęca się wiele czasu we wszelkiej maści opracowaniach gospodarczych o tyle Indie z trudem skupiają na sobie uwagę polskiej opinii publicznej. W tym miejscu porównanie służy w zasadzie jednemu: gospodarka która podobnie jak chińska przeszła z centralnego planowania do centralnego planowania wolności gospodarczej nie kryje, że ten proceder wymagał zadłużenia na poziomie 58% PKB choć nie jest to za pewne poziom rzeczywisty. Dla odmiany Państwo Środka  zawzięcie twierdzi, że z długiem problemów nie ma. Doniesieniom z Chin towarzyszy nieodmiennie  nie przenikniony przewodniczący Hu Jintao. Ciekawe, że nikt się specjalnie nie zastanawia, jak to możliwe, że zwykły prowincjonalny polityk w tym gigantycznym kraju w ciągu zaledwie 20 lat stał się głową mocarstwa. Nie było by Towarzysza Hu gdyby nie Deng Xiaoping. To ten facet podłożył faktyczne podwaliny pod współczesne Chiny. Zbliżenie z USA, reforma rolna, rozbudowa przemysłu i wprowadzanie gospodarki rynkowej to zasługa tego niezwykle ciekawego człowieka. Deng studiował i pracował we Francji a następnie w ZSRR tym samym wiedział doskonale jak wygląda kapitalizm oraz jego sowiecka antyteza. Jak się można
domyślać z jego polityczno gospodarczej drogi dość wcześnie zdał sobie sprawę, że akumulację w dochodzie narodowym doskonale przyspieszy fuzja centralnego sterowania z gospodarka rynkową. Ciekawe prawda?

Jakim cudem, taki mówiąc wprost przeciwnik marksizmu przetrwał rewolucję kulturalną? Upraszczając niezwykle ciekawy życiorys tego człowieka można zauważyć, że miał po prostu poparcie armii. W każdym systemie totalitarnym trwa zacięta walka pomiędzy aparatem partyjnym a siłami zbrojnymi. W ZSSR dokonano prawie doskonałego zbilansowania obydwu sił, w Chinach jak się wydaje wygrywają  wojskowi. Nie jest zapewne przypadkiem, że wojsko jest zazwyczaj zainteresowane rozwojem gospodarczym. Bez niego, nie zarabia się pieniędzy, ergo nie da się skutecznie rozbudowywać armii. Znamienne, że rezygnując z fotela przewodniczącego CHRL, Deng usadowił się w fotelu przewodniczącego Centralnej Komisji Wojskowej. Bez wdawania się w szczegóły: ta komisja a właściwe dwie o tej samej nazwie to de facto nadzór nad wojskiem i milicją w Chinach. Kolejnym władca Chin zostaje Jing Zemin, wcześniej wiceprzewodniczący tej komisji. I tu pytanie dla dociekliwych: Jaką funkcję pełnił towarzysz Hu przed powołaniem na stanowisko przewodniczącego CHRL? Tak tak, był wiceprzewodniczącym Centralnej Komisji Wojskowej!

W trakcie swojej pracy w Wólczance i Vistuli współpracowałem z wieloma fabrykami w Chinach i wielokrotnie odwiedzałem ten kraj. Praktycznie WSZYSCY moi rozmówcy którzy posiadali albo zarządzali zespołami fabryk byli wysokimi oficerami armii chińskiej. Być może to błąd subiektywnej oceny ale dla mnie pośredni dowód na to, że  Chinami rządzi armia.

Co o niej właściwie wiadomo poza tym, że jest największa na świecie? W zasadzie nic. Oficjalnie nie ustalono nawet jakim arsenałem nuklearnym dysponują kitajce. Tym samym wiadomo tylko to o czym owa armia chce abyśmy wiedzieli. Kto ją zresztą zmusi do podania jakichkolwiek danych?Podobnie rzecz ma się, z danymi gospodarczymi których nie zweryfikuje nikt i nic. Ponieważ Chiny od świata potrzebują już niewiele a świat od Chin coraz więcej, ten stan rzeczy nie zmieni się prędko. Niczego już na Chinach nie wymusza Amerykanie którzy stanowią już ponad 30% Chińskiego exportu ( licząc z HK ). Dodajmy, że to dzięki nim Chiny są właśnie tu gdzie są. Jak do tego doszło?

Richard Nixon, to dla większości czytelników skompromitowany aferą Watergate prezydent USA. W skali świata jest to jednak główny orędownik zbliżenia USA Chiny. To USA Nixona doprowadzą do zniesienia embarga  handlowego nałożonego na Chiny oraz zamienią Tajwan ( do dzisiaj tatuujący się Republiką Chińska ) na komunistyczne podówczas Chiny w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Dodajmy, że to wszystko dzieje się
z upadającym Bretton Woods w tle. Dolar staje się w pełni papierowy na skutek przeciążenia budżetu USA wojną w Wietnamie. Nixon poszukuje sojusznika który może dać USA odrobinę wytchnienia.

W 1971 roku PKB USA wynosi 1,1 bln USD. Chin 0,1. W 2009 to jużodpowiednio 14,1 dla USA i 8,7 dla Chin. Cóż za zamiana! Oczywiście, to właśnie jeden z rezultatów deficytu w USA ale proszę zauważyć, że o ile ów deficyt w USA miejsca pracy systematycznie ograniczał to w Chinach działo się dokładnie odwrotnie. Papierowy dolar zamienił się w jak najbardziej materialny przemysł. Jakim cudem?

Chiński wzrost sfinansowały USA opychając jednocześnie Chinom własne papiery dłużne. 2,1 bln USD chińskich rezerw doskonale portretuje dzisiejszą relację tych dwu państw. Nie ma sensu pytanie gdzie to się wszystko kończy. Ważniejsze jest to gdzie się zaczyna. A zaczyna się w zacisznych gabinetach FED gdzie sternicy gospodarki światowej na mocy najdziwniejszej na świecie umowy udzielą USA dowolnego kredytu pod zastaw jego papierów dłużnych. Ten system jest tak żałośnie bandycki, że aż dziw że trwa do dzisiaj!

Najlepszym produktem gospodarki USA jest tym samym dolar a właściwie „zapis dłużny Rezerwy Federalnej” Tak długo jak długo ów papier będzie wymienialny na cokolwiek system będzie trwał. Ale owa drukarska prosperity może niebawem odbić się czkawką w Państwie Środka. Złota zasada bilansowa każe się prędzej czy później zastanowić nad jakością wypłacalności samych Chin o których faktycznym zadłużeniu nie wiadomo przecież nic. Jeśli w takich krajach jak Grecja dochodziło do machinacji na państwowym poziomie, gdzie wszelkimi sposobami ukrywano zadłużenie agend państwowych dlaczego by nie zakładać, że podobną politykę prowadzi się w Chinach? Niedawno pojawiły się informacje wedle których olbrzymia dawka długu wewnętrznego ukryta w inwestycjach niby to niezależnych od lokalnych władz spółek municypalnych. Dokładnie tak samo dzieje się obecnie w Polandzie. O meandrach systemu wynagrodzeń i ubezpieczeń społecznych również niewiele wiadomo tym samym może się okazać, że  prawdziwe są szacunki niektórych analityków sugerujących, że dług przekracza już 60% PKB. Moje pytanie brzmi inaczej. Jeśli gospodarka Chin jest tak mocno związana z USA i była finansowana jego długiem to faktyczne zadłużenie skarbu Chińskiego musi być większe od Amerykańskiego. Dlaczego? Ponieważ nie można założyć aby w 1971 roku Chiny były gospodarką z dodatnim bilansem choćby per analogia do państw gdzie marksizm leninizm wyznaczał gospodarcze zasady. Jeśli dodatkowo zauważymy, że do 1978 roku istniał w Chinach jeden jedyny państwowy bank który zarówno emitował pieniądz jak i go pożyczał to swobodnie możemy założyć, że z zadłużeniem wewnętrznym w tych czasach mogło dziać się wszystko.

USA i Chiny łączy jeszcze jedno. Chiński Bank Centralny jest tak samo enigmatyczny jak FED i za pewne równie skory do finansowania państwowych wydatków. Wniosek jest prosty USA nie padnie na kolana jeśli nie padną na nie Chiny ponieważ nie mniej łatwo niż USD można drukować Yuana. Być może nawet łatwiej. Jedynym zmartwieniem włodarzy Państwa Środka  jest zatem przekonanie świata o kondycji drugiej gospodarki świata. Tym samym spodziewał bym się wielkich sum na promowanie peanów na jej cześć. Tak długo jak inwestorzy kupują taką bajkę cały system trzyma się kupy. Warto wspomnieć kogo Chiny zastąpiły na miejscu głównego wierzyciela USA. Była nim Japonia. Chińscy towarzysze odrobili lekcję i wiedzą doskonale czym się może skończyć brak zasilania własnego systemu i podobnych błędów nie popełnią. W 2010 roku giełda w Szanghaju przekroczyła 2,4 bln USD kapitalizacji. Być może wyda się to niewiarygodne ale w 2004 roku byłoto zaledwie 300 mln USD. Słabo?

W analizach zapomina się często, że te same produkty w Chinach i w eksporcie mają różne ceny podobnie jak to miało miejsce w PRL co de facto podnosi jeszcze niewidoczny w statystykach poziom zadłużenia wewnętrznego. Nie zdziwię się, gdy któregoś dnia wybuchnie bomba gdy okaże się, że to nie USA są liderem długu a właśnie nasz wieloletni lider wzrostu. I w tym miejscu można by już odliczać upadek w miesiącach gdyby nie jedno ale. Dawne potęgi militarne odbudowując się ze zniszczeń wojennych świadomie zrezygnowały z „trwonienia” PKB na armię. Japonia i Niemcy mimo wielu zachęt ze strony USA pozostały wierne tej słusznej strategicznie polityce. Jak wiadomo Chiny konsekwentnie budują armię która niebawem stanie się najpotężniejsza bo już jest najliczniejsza na świecie. Ponieważ podstawowym dobrem
staną się surowce owa armia doskonale się przyda po to aby skutecznie się nimi zaopiekować.

Jestem głęboko przekonany, że świat nawet się nie zająknie jeśli chińskie dywizje powietrzno desantowe wylądują sobie na przykład w Katandze albo gdzie indziej, gdzie znajdują się odpowiednio obfite a jednocześnie słabo bronione złoża. Być może ktoś poujada w mediach ale inwestorzy zatrą ręce ponieważ w nadchodzących latach nic tak nie będzie rozpalać wyobraźni jak kopaliny energetyczne w odpowiedniej ilości. A że desant będzie prawdopodobnie tańszy niż odwierty? Drobiazg na który analitycy na pewno zwrócą swoją życzliwą uwagę. O ile jestem przekonany, że chińska giełda niebawem zafunduje nam potężny kryzys ( ktoś przecież musi zarobić na niepewności tego rynku ) to osobnym pytaniem pozostaje jak globalny kryzys który wywoła taka awaria wpłynie na Yuana. Reakcją Amerykanów na szok 2008 było i jest
masowe pompowanie drukowanego pieniądza w system. Na tablicy kontrolnej chińskiej gospodarki towarzysze z politbiura maja  inne rozwiązanie awaryjne. Guzik „dewaluacja”

USA mogą zalewać świat pustym pieniądzem, Chiny tanią produkcją. W ostateczności uwolnią kurs Yuana co przy odrobinie szczęścia może stworzyć podobny do amerykańskiego mechanizm zasilania systemu drukowanym pieniądzem. Oczywiście pod warunkiem, że nie dojdzie do hiperinflacji. Jak już kiedyś pisałem nie było to aż tak częste zjawisko a przypadek Niemiec w tamtym okresie dowodzi, że jest jedna droga wyjścia: agresywna ekspansja militarna. Ale do tego zapewne nie dojdzie. W moim przekonaniu, płynny Yuan z realnym zapleczem kruszcowym mógłby się stać niezłym substytutem dolara a „zielone” zostały by masowo zastąpione „czerwonymi”. Jeśli tylko armia zapewniła by  kontrolę nad odpowiednią sumą kruszcu i kopalin taki zabieg mógłby się powieść. Umiejętne wylansowanie waluty kruszcowej stworzyło by
fantastyczne perspektywy psucia jej w przyszłości. Jeżeli wykluczyć świadomą ekspansję militarną Chin to należy się spodziewać po prostu Armagedonu.  Chiny z przetrąconym karkiem nie będą w stanie wchłaniać amerykańskiego długu a ta gospodarka nie da rady funkcjonować bez dosypywania dolara. To recepta na koniec
cywilizacji. Ja liczę jednak na sprawdzone rozwiązanie jakim jest wojna tym bardziej, że jakoś mi się nie wydaje, aby amerykański rekrut poradził sobie z chińskim w sytuacji gdy obaj dysponować będą podobnym wyposażeniem. Co więcej rekrut chiński wyżywi się tym co znajdzie. Amerykański na głodniaka nie ruszy do walki. A culture clash na polu bitwy to nie byle co. Hans Van Luck, jeden z najbardziej znanych
dowódców broni pancernej w trakcie WWII wspominał, że pierwsi żołnierze amerykańscy napotkani przez Afrika Korps w swoich wspaniale wypchanych chlebakach znajdowali taką oto motywująca ulotkę:
„Żołnierzu, jesteś najlepiej wyekwipowanych żołnierzem w historii świata. Musisz dowieść, że jesteś również żołnierzem w historii świata najlepszym”.

Czytanie tego po masakrze US Army na przełęczy Keserine w Afryce musiało Niemców mocno podnosić na duchu. Ciekawe, czy ten interesujący  pomysł propagandowy wykorzystają odpowiednie czynniki w Państwie Środka. Inskrypcja w Chińskich chlebakach mogła by głosić:
„Żołnierzu, jesteś najtaniej sfinansowanym żołnierzem w historii świata. Musisz dowieść, że jesteś również żołnierzem najbardziej dochodowym”

0 Comments

Na kogo będzie głosował Facebook ??

Czyli co łączy Adolfa Hitlera i Oil Peak, Hugo Bossa i zbiórkę szkła oraz Google i wybory samorządowe.

Moim zdaniem rok 2011 zapamiętamy na długo. Mnożenie kolejnych czarnych scenariuszy nie ma już większego sensu. Jest ich wszędzie pełno, a Peak Oil stracił urok wiedzy dla wtajemniczonych, od chwili gdy koniec ropy naftowej wieszczy co drugi tygodnik.

Trudno oczekiwać jakiegokolwiek uspokojenia nastrojów skoro żyjemy w świecie, w którym USA całkowicie legalnie po prostu drukują pieniądze. Najdziwniejsze jest to, że mimo wielu artykułów na ten temat przeciętny wyborca zapewne nie zdaje sobie sprawy co to oznacza! Ale co tu się emocjonować rozumieniem istoty druku pieniądza, kiedy Rybiński stawia tezę, że większość zadłużonych nie rozumie istoty stopy procentowej.

W świecie każda wartość przeżywała jakiś kryzys złoto również. Wprawdzie było to dość dawno, ale warto w tym miejscu przypomnieć czytelnikom, że w efekcie odkrycia nowego świata rozwalono w zasadzie europejski system wartości oparty na kruszcu. Dlaczego? Ponieważ w obiegu pojawiło się znacznie więcej złota niż wcześniej. Cały system musiał się „zrównoważyć” na nowo i dopasować do większej ilości złota w obiegu. Czemu o tym piszę? Ponieważ podówczas nie było niczego pewniejszego niż złoto, a mimo to zadziałał mechanizm dewaluacji. Przybyło złota jako środka płatniczego, a dóbr do kupienia było tyle samo. W tym kontekście obecny mechanizm dodruku pieniądza zdziała dokładnie tak samo, i tak jak zalew złota podstawił nogę koronie hiszpańskiej, zalew dolara zakończy imperialną rolę USA.

W 2011 najpierw wszystko jeszcze trochę spuchnie dzięki pompowanym papierowym pieniądzom, a tuż przed końcem roku bańka pęknie i doświadczymy zjazdów na giełdach nie tylko większych, ale i szybszych niż te które widzieliśmy na przełomie 2008 i 2009.

Ale w zasadzie co z tego? Każdy kto zaliczył choćby prosty kurs mikro i makro ekonomii wie, że pieniądz musi istnieć aby umożliwić realizację podstawowej zasady sterującej gospodarką kapitalistyczną, jaką  jest realizacja ceny ukształtowanej poprzez popyt i podaż. Kursy po spadkach 2009 roku ruszyły nie dlatego, że Kowalski dostał jakieś zasilenie z budżetu USA, ale dla tego, że ceny wielu spółek po prostu były już bardzo atrakcyjne. Pieniądz jako czynnik wymiany będzie istnieć zawsze. Pytanie czy może go niebawem zastąpić googlor albo inny substytut? Być może jakieś mega Allegoro okaże się lepszym instrumentem do określania cen niż polityczno – spekulacyjne giełdy.

Ceny wszystkiego co nas otacza najprawdopodobniej spadną do poziomu przy którym zawieranie transakcji stanie się po prostu ponownie możliwe. A że okaże się, że bez długu kupowanie czegokolwiek jest możliwe rzadko – to już zupełnie inna historia.

W tym scenariuszu musi dojść do dużego wzrostu bezrobocia, ale może się przecież okazać, że rynek wchłonie pracowników, tyle że do zupełnie innych zajęć. Jakich? Polecam wizytę w Japonii. Może się przecież okazać, że MPO warszawskie będzie liczyło np. 20.000 pracowników FIZYCZNIE zbierających wszelkie odpady. Idiotyzm? Niekoniecznie. Ceny surowców nawet jeśli spadną z obecnych poziomów to coraz bardziej  opłacalne będzie ich odzyskiwanie. Posłużę się przykładem.

Szkło jest jedynym opakowaniem w zasadzie w pełni przetwarzalnym. Butelkę można przetopić w butelkę z niewielką zaledwie 2% stratą. Kolejna jest dopiero stal, ale tam
efektywność jest już daleko mniejsza! Jaki jest więc problem? Zbiórka. Poza Szwajcarią żaden okraj nie stworzył dobrego systemu recyclingu szkła. Wymaga to po prostu bardzo dużego udziału ludzkiej pracy, a śmieciami zajmować nam się przecież nie chce. Ale wkrótce nam się zachce, bo większość otaczającego nas plastiku to opakowanie ropopochodne, które niebawem wykładniczo zdrożeją. Tym samym w wielkim stylu wrócą wszelkiej maści słoiki i butelki.

Niechęć do śmieci zmieni się również. Odrobina prania mózgów i zamiast śmieciarzy będą asenizatorzy wlepiający mandaty za nieprawidłowe sortowanie odpadów. Znowu utopia? Kolejny przykład. W 2008 roku Hugo Boss postanowił wskrzesić w Szwajcarii szwalnie garniturową. Dziwne prawda? Wybudowali wspaniały budynek, który tradycyjnej szwalni w niczym nie przypominał. Pracownicy? I tu niespodzianka: we współpracy z kantonem HB uruchomili program przekwalifikowania pracowników małych banków zamykanych z uwagi na przeniesienie większości operacyjnej bankowości do internetu! Urzędnicy bankowi stali się niepotrzebni, wielki koncern potrzebował szwaczy. Piękny budynek, wielki koncern w tle i poczucie misji pozwoliły stworzyć nową załogę. I na koniec dnia nie jestem wcale pewien, czy dupogodziny w okienku małego bankowego oddziału były lepsze niż dobrze zorganizowana praca przy modowym produkcie. Co jak co ale „corporate values” w wydaniu Hugo Bossa podziwiałem przez kilka lat.

Poprzedni wielki kryzys uruchomił wielkie prace społeczne jako sposób na rozładowanie problemu bezrobocia. Różnie można oceniać je dzisiaj, były jednak formą zaangażowania dużych mas ludzkich. Adolf Hitler poszedł oczywiście dalej ale to tylko dlatego, że tam roboty publiczne nie kończyły się na autostradach, portach i elektrowniach. Hitler uruchomił wzrost który finansował rozwój przemysłu ciężkiego. Dzisiaj mówi się jasno, że wojna była ucieczką przed kosztami zmilitaryzowania procesu wychodzenia z kryzysu. Tamta gospodarka musiała po prostu ruszyć na podbój bo nie była w stanie spłacić swoich długów.

Jak zatem sobie radzić z bezrobotnymi masami które wykreuje Peak Oil? W epoce page ranków itp. trwa nierówna walka pomiędzy twórcami wszelkich narzędzi udających prawdziwy ruch internetowy, a Google imperatorem i jego wasalami. Mimo zaawansowanych narzędzi korzysta się również z fizycznych klikaczy w Pakistanie czy Indiach gdzie są już ludzie utrzymują się wyłącznie z pisania zleconych tekstów, obecności na forach czy kreowania świadomego ruchu na stronach. Co to ma do rzeczy? Ci ludzie nie znają polskiego.

Rozwój Internetu w Polandzie wykreuje prędzej czy później podobne zapotrzebowanie. Jeśli tylko zdamy sobie sprawę, że w Estonii odbywają się już wybory przez Internet, stanie się jasne jak w niedalekiej przyszłości ważne będą „lojalne” internetowe środowiska. Etat aktywnego klikacza to może być całkiem atrakcyjna alternatywa! Ktoś zapyta ilu takich może być? To już jedynie kwestia budżetów tych którzy klikaczy będą potrzebować. W polityce już się przelicza wydatki na efektywny koszt jednego głosu. Co się tu opłaca, a co nie, widać najlepiej na przykładzie kompletnie odrealnionych wyborów do euro parlamentu. Ostatnie kosztowały niemało bo w sumie prawie 200 mln PLN po stronie partii politycznych i budżetu państwa który pawie 90 mln wydał na organizację wyborów! Same druki kosztowały ca 6 mln PLN. I teraz głupia wyliczanka: przez jeden miesiąc kampanii można by za to utrzymać prawie 60.000 klikaczy zachęcających do wybrania opłacających ich polityków w zamian za 3,3 tysia czyli średnią krajową. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w tych wyborach frekwencja wyborcza wyniosła niewiele ponad 20% to okazuje się, że do urn poszło zaledwie 6 mln ludzi! Na jednego klikacza przypadło by zatem 100 osób. Przy założeniu, że głosowano by w Internecie taki wynik dało by się bez trudu osiągnąć.

Struktura społeczna niebawem nam się ponownie zmieni. Nie po raz pierwszy i nie ostatni. Liczba urodzin sukcesywnie spada więc Europa sobie jakoś poradzi. Przed nami otwarcie rynku pracy w Niemczech. To będzie prosta lekcja zasysania przez rynek pracy silniejszej gospodarki. Znowu się okaże, że lepiej za Odrą opiekować się emerytem niż w Polsce wykazywać sprytem. A może będzie zupełnie inaczej i wszystko będzie po prostu fajnie. Może. Ale nic nie zaszkodzi zastanowić nad czarnym scenariuszem bo jeśli nie pomoże to przynajmniej pogimnastykujemy się intelektualnie. A do Arki też się przecież podobno nie wszyscy załapali prawda?

1 Comment