Posts Written On październik 2011

Korek w wannie

Czyli o tym, że nikt nie wie jakie naprawdę aktywa ma Bank of China, produkcja przemysłowa to podstawa a z pustego i Salomon nie naleje.

Cóż to był za rok! Tyle się wydarzyło, a jeszcze się nie skończył. Jeszcze mniej więcej 360 dni temu wydawało się, że Europę stać na jakąkolwiek samodzielną politykę, a Grecja i jej zadłużenie niekoniecznie na zawsze zniweczy samodzielność UE. Okazało się jednak, że polityczny strach przed rozwiązaniem siłowym w Grecji i jego konsekwencjami doprowadził do sytuacji, w której za przyszłość helleńskiego bankruta postanowiono zapłacić długiem… bez pokrycia! Nie jest bowiem dla nikogo tajemnicą, że UE na sanacje Grecji po prostu nie stać. No, ale to już sprawa materialnej ekonomii, czyli obszar, na który politycy zapuszczają się nadzwyczaj niechętnie. Jak się okazało system naczyń połączonych jakim jest wzajemne obejmowanie długów wyemitowanych przez inne demokracje ludowe zadziałał nadzwyczaj sprawnie! Domniemany efekt domina zadziałał na tyle zniechęcająco, a polityka niemiecka – na tyle stanowczo, aby rząd w Atenach odetchnął z prawdziwą ulgą. Tym samym kraj o PKB 230 mld EUR ( Polanda 353 mld ) i zadłużeniu na mieszkańca wynoszącym ponad 20kEUR ( Polanda 4,5k ), kraj, który do UE dostał się w zasadzie dzięki serii najzwyklejszych na świecie machinacji finansowych, stał się symbolem faktycznego bankructwa UE. Tym samym unia zapłaci między innymi za politykę agresywnych zbrojeń o których już wcześniej pisałem politykę w ramach której mała Grecja usiłowała dotrzymać kroku swojemu znacznie większemu sąsiadowi. Paradoksalnie okazuje się, że o wielkich przemianach polityczno społecznych w ostatnim 25 leciu decydowały zbrojenia i wojny.

Najdziwniejsze jest to, że dwa istotne na świecie organizmy gospodarczo-polityczne obezwładniły się w tym samym momencie. Oczywiście nieporównywalnie bardziej spektakularny jest przypadek USA, w którym lobby militarno-wojskowe doprowadziło do dwóch wojen całkowicie łamiących zasady, którymi w tym zakresie kierowała się amerykańska demokracja. Wojny miały służyć pomnażaniu zasobów i w taki sposób były prowadzone począwszy od pierwszej wojny USA z Meksykiem. Wspaniały zwieńczeniem tej polityki była I i II wojna światowa nadające USA status realnego imperium. Pasmo dochodowych wojen przerwał Wietnam – inicjatywa, która kosztowała skarb USA tyle, że praktycznie stracił gwarantowaną wcześniej dolarem pełną wypłacalność. Upadek Bretton Woods w 1971 roku wyznacza moment w historii gospodarczej, od którego wzrost USA dokonuje się w zasadzie kosztem reszty świata. Dzięki błyskotliwemu posunięciu Nixona, jakim był eksport produkcji do Chin, udało się uniknąć upadku imperium grubo zanim politbiuro zdało sobie sprawę, że wojny militarnej wygrać się nie da. Zwieńczeniem tej polityki jest rok 2001 kiedy to budżet USA wykazał nadwyżkę po raz pierwszy od dziesięcioleci, a wedle planistów departamentu skarbu, całe amerykańskie zadłużenie miało zostać spłacone w roku 2012! Krótko po opublikowaniu tych ciekawych prognoz samoloty Boening w niezwykle spektakularny sposób wprowadziły nas w erę globalnego terroryzmu. Warto zauważyć, że uderzenie w WTC miało miejsce dokładnie w chwili, gdy USA zdają się być u szczytu swej potęgi. Być może Ben Ladena udało się faktycznie złapać i zgładzić. Być może. Tak czy inaczej pogoń za tym człowiekiem, a raczej proces wojny marketingowany w ten sposób, doprowadził do faktycznego upadku największą potęgę gospodarczą świata.

Europa zbankrutowała znacznie mniej spektakularnie. Ot, podpisała weksel za kraj, który nigdy swojego zadłużenia nie spłaci. Tak czy inaczej efekt jest piorunujący: Chiny od dawna są największym wierzycielem USA. Jutro mogą stać się największym wierzycielem Unii Europejskiej. Pomysł, by chińskie rezerwy walutowe ratowały Europę jeszcze niedawno wydawał się kosmiczny, ba nawet dzisiaj półgębkiem tylko wskazuje się na taką możliwość sugerując, że taki zabieg Chinom się nie opłaca. Czyżby? Zapomina się powszechnie, że po raz pierwszy w historii nowoczesnej o losach świata decydować będzie państwo, które formalnie jest dyktaturą nomenklatury. Więcej: państwo, którego dane statystyczne przygotowywane są w zasadzie wyłącznie przez państwowe agendy, a tym samym zakres wiedzy jest taki na jaki owe agendy pozwolą. Jeszcze więcej:

BANK OF CHINA JEST BANKIEM PAŃSTWOWYM W LITERALNYM SENSIE TEGO SŁOWA

Oznacza to ni mniej ni więcej, że chińskie politbiuro uzyska kontrolę nad światowymi finansami przy jednoczesnym braku jakiejkolwiek kontroli świata nad finansami Chin. Juana będą sobie drukować swobodnie. Zbankrutowana będzie tylko biernie obserwować dewaluację własnych zasobów kapitałowych. Ale wyjścia nie ma.

Doprawdy trudno przecenić wymiar tego wydarzenia, choć media komentują je ostrożnie albo w ogóle. W zasadzie nic dziwnego. Jeśli sięgniemy do analiz odbudowy europejskiej po 1945 roku nie znajdziemy wielu zachwytów dla Planu Marschalla. Europa zdawała sobie sprawę, że ów plan to preludium do uzależnienia gospodarczo-politycznego od USA i to przy jednoczesnej odbudowie potencjału wytwórczego Niemiec – tradycyjnie najlepszego partnera gospodarczego USA w Europie. Teraz jest gorzej, choć motyw ten sam. Reszta świata długo jeszcze gonić będzie Europę w konsumpcji. Dużo wody upłynie w Jangcy, Gangesie czy Eufracie zanim tamtejsi konsumenci nie tylko zrozumieją, ale także będą sobie mogli pozwolić na wymiany telewizorów na nowe, bo stare nie mają tych funkcji, w które wyposażone są nowe; lodówek, bo oprócz mrożenia są kolorowe czy telefonów, które po prostu są już niemodne. Ba, samo wprowadzenie do masowej świadomości mody, swoistego obowiązku wymiany garderoby co sezon potrwa jeszcze pewnie kilka do kilkunastu lat. Chiny muszą sobie wychować własnych konsumentów, ale zanim to się stanie kroplówka dla Unii Europejskiej jest po prostu niezbędna. Bez niej rozpędzona maszyna produkcyjna po prostu zwiędnie.

Każdy, kto się w tym miejscu uśmiechnie z pobłażaniem, powinien się zastanowić nad praktycznym sensem telefonu, który mąż Carli Bruni wykonał niezwłocznie po „szczęśliwym” uchwaleniu pomocy dla Grecji. Trudno się spodziewać, aby Hu Jintao dowiedział się tą drogą czegokolwiek o czym by nie wiedział wcześniej. Ów telefon to zwykły wasalny gest, który towarzysze chińscy, doskonale obyci z imperialną etykietą są wstanie właściwie odczytać. Sarko co prawda nie bił pokłonów tylko dygnął z gracją, którą niegdyś polityka francuska zachowywała wyłącznie dla towarzyszy radzieckich. Ale ów gest poprzedzający wizytę europejskich finansistów w Pekinie w sposób niezwykle jaskrawy prezentuje obecne relacje. Nad Loarą wiedzą już gdzie trzeba lokować polityczny kapitał. Skutki tej wiedzy niebawem dadzą o sobie znać.

Wielkim pozytywem ostatniego kryzysu jest publiczna debata o długu i samej jego istocie. To ważne, bo dotychczasowy aksjomat generalny o tym, że takowy jest w zasadzie systemowo niespłacalny został skutecznie obalony przez… Brazylię. Ten niegdyś rekordowy bankrut awansował niedawno do klubu tych, którzy mogą pożyczać innym. Warto by kiedyś w nadwiślańskim kraju przeanalizować sobie tę drogę. Oczywiście fundamentem brazylijskiego cudu są te same surowce, które postawiły na nogi Rosję. Oczywiście, ale nie wyłącznie i dlatego też przykład jest wart naśladowania.

Cichym beneficjentem ostatnich wydarzeń są oczywiście Niemcy. To przecież jedyny europejski kraj, w którym tradycyjne czynniki produkcji są nadal najistotniejszym składnikiem PKB. Największy europejski eksporter od lat martwił się wyłącznie drogą walutą wobec dolara. Za chwilę problem może zniknąć a wtedy niemieckie koncerny zarobią z nawiązką na obecne europejskie zobowiązania tym bardziej, że Niemcy są wierzycielem państw UE, ale państwa UE nie są wierzycielami Niemiec.

Jedyna przyszłość dla Europy to reanimacja własnego zaplecza wytwórczego i zmiana struktury konsumpcji. Społeczeństwo sytych to już pieśń przeszłości. Nie ma już najmniejszych szans na to, aby spore populacje utrzymywały się wyłącznie z sektora niematerialnych usług. Dożyliśmy czasów kiedy z Chin sprowadza się nawet cebulę, co jest bodaj najbardziej dojmującym przykładem upadku, było nie było w istotnej części rolniczej, Europy. Nie pamięta się dzisiaj, że Portugalia jest bankrutem w zasadzie od czasów Salazara. Fundusze unijne, którym Portugalia zawdzięcza drogi i szereg inwestycji infrastrukturalnych, nie wpłynęły w najmniejszym stopniu na wytwórczość. Podniosły głównie jakość życia obywatelom, których wynagrodzenia w znacznym stopniu sfinansowano długiem. Dodajmy: wynagrodzenia pochodzące ze zdobyczy socjalnych związanych z czasem pracy, wynagrodzeniami i wysokością świadczeń pochodnych, które nota bene ( emerytury ) stają się teraz obiektem pożądania państwa.

Jeśli nie wydarzy się jakaś globalna katastrofa najbliższe 10 lat zadecyduje na długo o przyszłości Europy. Polanda ma wielkie szanse ze swoim niewytrzebionym do cna przemysłem i położeniem, które przez dziesięciolecia ciążyło jak fatum. Dzisiaj może okazać się wielkim aktywem, jeśli tylko Państwo Polskie zdobędzie się na rozsądną politykę, w ramach której „nizina nadwiślańska” zamiast przeszkodą stanie się ponownie najkrótszą droga z Rosji do niemieckiej Europy. Nie ma bowiem większych wątpliwości, że z obecnego kryzysu to właśnie nasi dwaj odwieczni wrogowie wyjdą najbardziej wzmocnieni. II RP prowadziła politykę równej od nich odległości ustaloną zasadnie przez Marszałka. III RP przez ostatnich 12 lat szukała swojej geopolitycznej tożsamości z nadzieją, że UE nada jej marnej państwowości pozory dostojeństwa.

Ale tak się nie stało. UE nikomu prestiżu już nie dodaje. Polska racja stanu rozumiana jako przyszłość obywateli wymaga śmiałej polityki, dzięki której w maksymalnym stopniu uruchomi się produktywność w każdym możliwym wytwórczym obszarze. W przeciwnym razie niemieckie Tiry nadal zatrzymają się tu głównie na nocleg, popas i dziwki.

8 komentarzy

Jesień gentelmanów

Czyli o tym, że Bytom się zmienia, Vistula wraca do korzeni, a Próchnik podąża własną drogą.

Michał Wójcik, mój drogi antagonista za sterami Bytomia nie stara się kopiować ścieżki z Vistuli, co na pewno cieszy i pozytywnie zaskakuje. Tegoroczna jesienna kampania zachęca do marki ze smakiem, a udane layouty doskonale budują markę, która chce sprzedawać rzetelny produkt o miarowych ambicjach. Dobrze dobrany model, w tle w roli krawca dawna twarz Intermody, a wszystko razem skomponowane wiarygodnie. Przy małym budżecie Michał osiągnął bardzo dobry efekt. Nikt nie ma przecież wątpliwości, że Bytom szyje od 1945 roku, a tradycja w igle to absolutna podstawa krawiectwa. Jest tu tylko jedno drobne ale. Otóż polityka Bytomia opera się o szycie miarowe w zasadzie od 2003 roku. W pierwotnym zamyśle ówczesnego Prezesa Tomka Sarapaty kompaktowe, dostępne i dość gęsto rozsiane studia o małej powierzchni (max 60m2) miały zapewnić marce stabilny rozwój. W praktyce okazało się inaczej, a wiele z tych punktów stanowiło potem pierwszą transze moich salonów koszulowych w Wólczance. Okazało się po prostu, że w owych czasach rynek miarowego szycia nie rozwinął się na tyle aby chciał z tej usługi korzystać masowo mężczyzna z mniejszych aglomeracji. Dzisiaj, 5 lat później rynek jest oczywiście zupełnie inny, a miarowe szycie zyskuje na popularności zdobywając sobie wielu oddanych klientów. Zakładam oczywiście, że obecna polityka w Bytomiu to pewien zabieg, a szyciu na miarę towarzyszyć będzie nadal rzetelny garnitur w sylwetce B (czyli dla panów z brzuszkiem), na którym do tej pory opierała się wedle mojej wiedzy sprzedaż tej firmy.  Taka kombinacja ma szansę zapewnić dobre przychody i poprawę wyników którymi do tej pory śląski krawiec nie zaskakiwał.

Równoległa koncepcja modowego liftingu BYTOMIA, w której, jak zakładam, Michał Wójcik zamierza się jednocześnie zrealizować już mnie tak nie urzeka. Miała by spory sens gdyby nie to, że Vistula jak widać w ostro lansowanej kampanii wraca po latach w rejony w których pracowicie ją umieszczałem. Najwyraźniej 3 lata prób sprzedawania „ludowego” garnituru, przekonały wreszcie obecny zarząd tej firmy, że odbiorca, który do dzisiaj pamięta moją kampanię z Pierce Brosnanem oczekuje jednak czegoś innego. Obecna kampania bardzo umiejętnie powraca w luksusowe klimaty choć stylistom zabrakło momentami wiedzy a przynajmniej wyobraźni. I tak spodni garniturowych nikt nie upchnie w butach do konnej jazdy podobnie jak w długim płaszczu nie wybierze się do stajni. Ale to drobiazg, który nota bene nie zmienia faktu, że kolekcja na zdjęciach prezentuje się dobrze. Ale co tam na zdjęciach! Na filmie autorstwa Kuby Kossaka, prezentuje się po prostu wyśmienicie! Mało jest w Polandzie produkcji z pogranicza filmu modowego i „making of”, a ten śmiało można zaliczyć do awangardy takiego stylu. Naprawdę wyśmienita produkcja dzięki której marka zyskuje.

W kampanii Vistuli widać pieniądze i to zarówno w jakości samej produkcji foto i video jak i w marketingowym zasięgu. To pewnie rezultat analizy osiągnięć ekonomicznych w sklepach skazanych ostatnio na potyczki w II lidze, do której przecież nie zostały stworzone. Najwyraźniej, Vistula wraca na pozycje dostępnego luksusu z modą w tle czyli dokładnie te, na których zostawiłem ją w lecie 2008. I chciało by się powiedzieć bardzo dobrze, gdyby nie fakt, że sytuacja gospodarcza jest już zupełnie inna, a konkurenci tacy jak chociażby Próchnik przez ostatnie 3 lata pracowali bardzo ciężko i na rynku poważnie się okopali. Nie zdziwię się, jeśli okaże się dzisiaj, że najlepszy wybór garniturów w dobrej cenie oferuje właśnie Próchnik który pod wodzą Krzyśka Grabowskiego zamienił się w dobrze poukładany biznes.

Tym samym Bytom chcąc przetrwać będzie musiał się odnaleźć pomiędzy okopanym Próchnikiem i wracającą na pozycje Vistulą. Nie będzie łatwo bo mocy polskich marek nie należy bagatelizować. Zawiadując Vistulą w latach 2006 do 2008 przekonałem się dobitnie, że mimo dobrego marketingu, produktu i rozwiniętej sieci sklepów nie zdołaliśmy wyeliminować z rynku ani Bytomia ani Próchnika nie mówiąc już o kilku innych mniej rozpoznawalnych ale rosnących w siłę marek. Dzisiaj pojawili się na rynku kolejni, ambitni gracze jak choćby www.lavard.pl czy prawdopodobnie najlepsze produkcyjnie w Polandzie www.lancerto.pl (nie wiem czemu to wszystko na L czyżby tribute to Lambert&Lantier J). Nowi o klienta walczą ostro i wiedzie im się coraz lepiej.

A rynek nie jest z gumy. Na dodatek, najbliższe dwa lata nie będą dla  retailu najlepsze. Statystyczny nabywca odzieży męskiej z segmentu+ z całą pewnością ograniczy swoje wydatki. Tym samym rozwój w takich warunkach nie będzie sprawą prostą. Zakładam, że każda z marek wojujących na naszym rynku ma swój wariant B, który wdraża już lub za chwilę wdrażać będzie. Dodam, że wypowiadam się tu, jako w pewnym sensie konkurent wszystkich wymienionych. Pisze w pewnym sensie ponieważ ideę w www.rageage.co.uk mamy nieco inną, podobnie jak podejście do produktu i klientów ale nie zmienia to oczywiście faktu, że tak długo jak długo sprzedajemy garnitury, koszule i krawaty poruszamy się w podobnym obszarze rynku. Rage Age narodziło się w roku kryzysu w oparciu o przekonanie, że potrzeby panów w Polandzie nie są jednolite, a odważna własna komunikacja marketingowa w połączeniu z wysokiej jakości produktem może dać szansę powodzenia. 5 kolekcja dowodzi, że taka strategia miała sens.

Na rynku odzieżowym funkcjonuję od 2004 roku. Jakkolwiek jest to zaledwie 7 lat to w tym okresie przećwiczyć można było wszystko: wiosnę unii w 2004, załamanie rynku w 2005, eksplozję konsumpcji w 2007 i załamanie wiosną 2009. Żaden z uczestników rynku nie może być bierny wobec zmian które na nim cały czas zachodzą. Jednym z najlepszych dowodów jest właśnie szycie na miarę. Niegdyś prawie nieistotny element, dzisiaj jak sądzę stanowiący spory procent całości rynku. I na to jak sądzę stawia Michał w Bytomiu. Wytrwałość w tej materii potrafi przynieść doskonałe rezultaty o czym najlepiej świadczy powodzenie www.emanuelberg.com marki stworzonej od zera przez ikonę wiedzy o koszuli Pana Jarosława Szychuldę.

Mój pomysł na Bytom był nieco inny. Planowałem przekształcenie męskiego brandu w koncept damsko-męski zbliżony klimatem do Massimo Dutti. Koncept uwzględniający szycie na miarę byłby w sposób oczywisty silniejszy dzięki paniom, których chęć do zakupów jest nadal znacznie większa. Taka strategia wydawała się jednak części akcjonariuszy zbyt odważna. Cóż, jak zwykle czas pokaże. Póki co zwyciężyli zwolennicy wyłącznie męskiej marki.

O tym, że założenie było słuszne a krok w kierunku kobiet rozsądny,  przekonałem się tworząc z Moniką naszą nową markę damską www.monikajaruzelska.pl. Ale to już zupełnie inna historia…

Różni nas w zasadzie tylko tyle, że świadomie staramy się pozyskiwać również tych klientów, którzy kierują swoje kroki do uznanych i drogich światowych marek.

Oczywiście wypowiadam zdanie jako konkurent, ale i akcjonariusz firmy jako że nadal mimo, iż wiodący akcjonariusz nie zdecydował się na realizowanie mojego scenariusza zmian w tej marce swoje akcje posiadam i liczę, że dzięki Michałowi na nich zarobię, choć na pewno nie stanie się to w najbliższej przyszłości.

16 komentarzy

Martwi, cisi, dochodowi

Czyli o tym, że ofiara ma jednak swoją cenę a ofiarami mogą stać się Ci którzy sobie taką rolę na zimno przekalkulowali.

Narodowe flagi łopoczą zazwyczaj długo po tym, gdy telewizyjne światła zgasną, a ziemia litościwie przyjmie truchło bohaterów  przygniecione granitem społecznej pamięci. Oficjalny spektakl współczucia dla tych którzy „złożyli największą ofiarę”, „poświecili to co mieli najcenniejszego” czy też „ nauczyli nas czegoś ważnego” trwa znacznie krócej niż żywot eterycznych kwiatów na masywnych pamiątkowych wieńcach. Polityka osobliwie uwielbia żegnać zmarłych w świętej sprawie. Wydaje się bowiem, że empatia nad grobami  piętrzy słupki notowań nawet, gdy cisi bohaterowie pieczętują krwią koniunkturalne decyzje. Ot osobliwa dezynwoltura elit w epoce prymatu oglądalności nad polityczną treścią. Medialna kulminacja bólu ma się jednak nijak do niepewnego jutra rodzin ofiar. To one właśnie zderzą się niebawem z państwem, które zaprzysięgając słowami setki zobowiązań, narodowym środkiem płatniczym uregulować ich zazwyczaj nie chce. Pustka w sercu i pustka w szkatule boli. Pytanie co bardziej.

Praktycznej odpowiedzi na to niezwykle trudne pytanie udziela historia najbardziej medialnego zamachu świata. Obraz samolotów uderzających w wierze WTC na zawsze wejdzie do kanonu obrazkowej komunikacji, zyskując jedno z najwyższych, jeśli nie najwyższe miejsce. Do masowej wyobraźni nie trafia jednak los ofiar i to zarówno poległych w trakcie samego ataku, jak i cierpiących zarówno bezpośrednio, jak i pośrednio w jego wyniku. Za oceanem, ów temat jest znacznie bardziej żywy, ale i tam w niebezpieczny sposób koliduje ze sloganem – pieczęcią strefy zero. „Forever changed. Forever connected” nie brzmi już tak jak wtedy, gdy walka z terrorem wydawała się obowiązkiem każdego Amerykanina. Warto w tym miejscu zauważyć, że jeszcze w 2000 roku USA zanotowały rekordową nadwyżkę budżetową w wysokości 223 mld USD. Co więcej sytuacja była na tyle optymistyczna, że biuro budżetowe Kongresu spodziewało się, że do 2008 Ameryka spłaci swoje zadłużenie w całości! Tym samym krucjata, którą z dumą ogłaszał wśród łopoczących flag prezydent Bush, poległych nie wskrzesiła a żywych skazała na ruinę. W symbolicznym, 10 tym roku od ataku, na ulicach amerykańskich miast nie brakuje bezdomnych weteranów w mundurach. Nie brakuje świeżych nagrobków na wojskowych cmentarzach. Różnica jest jednak jedna: tylko WTC miało swoją ustawę pomocową i specjalne środki.

O wielkości udzielonych odszkodowań krążyły i krążą legendy. I tak, ponad 10 mld USD to wypłaty „od utraty zysku” drugie tyle to odszkodowania za zniszczone mienie (w tym 5,5 mld w samych wieżach) odszkodowanie dla właścicieli wież 3,6 mld USD oraz odszkodowanie za utracone przychody z najmu to ca 1 mld USD. Wobec tych kwot 6 mld  wypłat ubezpieczeń za utratę zdrowia i życia nie wypada specjalnie blado. A do tych kwot należy przecież doliczyć środki federalne.

Warto zauważyć, że mityczna amerykańska solidarność wobec tragedii nie była tak oczywista dla firm ubezpieczeniowych. Wojna o pieniądze rozpoczęła się już w drugim dniu wojny z terroryzmem. Ubezpieczyciele zaatakowali Westerplatte definicji. Ponieważ prezydent Bush gromko wypowiedział terrorystom „wojnę”, towarzystwa ubezpieczeniowe uznały, że atak na WTC to akt wojny, który z natury rzeczy ubezpieczeniem nie jest objęty. Sprawa była na tyle poważna, że komisja kongresu USA w specjalnym stanowisku przedstawionym Narodowemu Stowarzyszeniu Nadzorów Ubezpieczeniowych wyjaśniała, że „akt wojny” był tylko retorycznym zwrotem użytym przez prezydenta i nie ma oparcia w jakimkolwiek akcie dyplomatyczno-prawnym. 11 września 2001 dialektykę marksistowską na gruncie rujnowania świata i jego zasad całkowicie zdetronizowała dialektyka terrorystyczna.

Wydawać by się mogło, że kwestia zadośćuczynienia za śmierć lub kalectwo nabyte w związku z atakiem na WTC to sprawa oczywista. O tym, że jest wręcz przeciwnie przekonuje choćby doskonały artykuł w jednym z ostatnich FT. Otóż we wrześniu 2001, Jordana Baldwin  fotografowała masowo rozlepiane podówczas w NYC plakaty ze zdjęciami zaginionych. Na tych domowej roboty plakatach widniało zazwyczaj zdjęcie wraz z miejscem pracy poszukiwanego i danymi do kontaktu. W okolicach 10-lecia, artystka wydobyła je z piwnicy i przekazała  dziennikarce. Ta postanowiła prześledzić losy kilku z nich. Zdjęcie nad tekstem wskrzesza poszukiwanych z 2001 roku: Terry Gazzani zatrudniony w Canter&Fitzgerald na 104 piętrze, Lukas Milewski pracujący dla Forte Food Service na 101 i Uhuru „gonja” Houston funkcjonariusz portowej policji.

Dobór był być może przypadkowy, ale w praktyce odzwierciedlił sposób dystrybucji świadczeń związanych z atakiem na WTC. Rodzice początkującego finansisty którego śmierć zastała na 104 piętrze WFC cierpią do dzisiaj po utracie syna.  Na tyle, że Pan Gazzani nadal nie pracuje. Nie pracuje, ponieważ nie musi. Pozwala na to sowite odszkodowanie wynoszące około 2 mln USD. Dodajmy, że mowa tu o odszkodowaniu federalnym wyliczonym w oparciu o prognozowane zarobki nieboszczyka. Każdy, kto z tej opcji skorzystał, rezygnował wieczyście z jakichkolwiek roszczeń wobec kogokolwiek, a przede wszystkim  linii lotniczych których  proceduralne niedopatrzenia doprowadziły przecież do tej katastrofy. Najwięksi finansowi beneficjenci tej tragedii skorzystali z miksu dobrych polis na życie i pomocy federalnej. Kwoty  były nierzadko na tyle znaczne, aby skutecznie podzielić rodziny. Proces ten doskonale odzwierciedla przypadek żony i siostry porucznika Uhuru Houstona. Sowite odszkodowanie zainkasowała żona, która ucieka jak może najdalej od traumy 9/11, a w ucieczce tej zdążyła już zabrnąć w nowy związek, w którym do dwójki sierot po poruczniku dołączyło kolejne dziecko z nowym partnerem. Powyższe oczywiście niebywale irytuje siostrę nieboszczyka, która pamięć po zmarłym wciąż kultywuje i na tej właśnie podstawie domaga się odszkodowania twierdząc, że to właśnie jej życie umarło pod gruzami WTC. Owo przykre położenie utrudnia świadomość, że szwagierka mieszka w luksusowym apartamencie na Manhattanie, posiada nie mniej luksusowe auto a na dodatek zafundowała własnej matce Mercedesa i wygodne mieszkanie. Wszystko to z odszkodowań za porucznika Houstona. Jak trudno to znosić uświadomimy sobie lepiej wiedząc, że siostra porucznika jest dzisiaj bezdomna.

Ciekawe, że dziennikarskie śledztwo nie poszło tropem nie mniej martwego Lukasa Milewskiego. Być może nie udało się dotrzeć do jego krewnych, być może nie chcieli z dziennikarką rozmawiać. Być może. Ale bardziej prawdopodobne wydaje mi się to, że Lukas pracował na 101 piętrze na czarno albo na pół czarno. Ilu ludzi o niejasnym statusie było tego dnia w budynku? Czy ich życie znalazło jakiekolwiek zadośćuczynienie w takiej czy innej kwocie amerykańskich dolarów? Tego się najpewniej nie dowiemy. Wiemy jednak, że w dziesięć lat po najbardziej medialnym zamachu świata, więcej emocji budzą związane z nim pieniądze niż ówczesny polityczny manifest mitycznego już Ben Ladena.

O popularność tej kwestii dba WTC Capitive Insurance Company, firma powołana przez miasto Nowy Jork wyłącznie po to, aby udzielić wsparcia bezpośrednim i pośrednim ofiarom zamachu. Organizacja wsparta niebagatelną kwotą 1 mld USD z funduszy federalnych  zasłynęła przede wszystkim tym że w ciągu 6 lat działalności zapłaciła 100 mln USD wszelkiej maści opłat prawnych podczas na same odszkodowania wydała zaledwie 320 tysięcy USD. Ta interesująca proporcja to najlepszy bodaj przykład administracyjnej efektywności w dystrybucji odszkodowań. Przykład w samym USA na tyle szokujący, że w wyniku zbiorowego powództwa wobec tej organizacji zawarto przez manhattańskim sądem porozumienie pomiędzy poszkodowanymi a ubezpieczycielem. Co ciekawe, w trakcie sądowego postępowania sędzia Hellerstein zadecydował o zwiększeniu planowanego odszkodowania z 657 do 712 mln USD uznając, że pierwotna kwota jest zbyt mała. Ale ten wyrok to za pewne dopiero pierwsza odsłona i na pewno nie ostatni akord wojny prawnej która toczy się praktycznie nieprzerwanie od 11 wrześnie 2001. Wojny, w której jak w każdej innej chodzi o pieniądze a linie frontu przebiegają przez rodzinne pozycje.  A ilość potencjalnych beneficjentów pomocy ciągle rośnie. O odszkodowania ubiegają się nie tylko bezpośredni uczestnicy wydarzeń ale również ich rodziny. Chocholi taniec z pieniędzmi w tle toczy się na tak wielu pakietach, że aż trudno je wszystkie śledzić. Sądzą się wdowy po ofiarach zamachu z rodzinami tychże ofiar, sąsiedzi pracowników akcji ratunkowej twierdzący, że nabawili się schorzeń w drodze wtórnego skażenia, a nawet telewidzowie ówczesnych relacji live twierdzący, że tamto wydarzenie zrujnowało ich życie. Jedni nie mają gdzie mieszkać, inni kupują sobie mercedesy z lukratywnych odszkodowań. Jedni pamiętają i czczą pamięć ofiar, podczas gdy inny układają sobie życie na nowo.

The 9/11 compensation fund wypłacił rodzinom ofiar zamachów nieco ponad 7 mld USD co dawało średnią 1,8 mln USD na ofiarę. Podobny w nazwie September 11th fund nie był już tak imponujący ale w oparciu o prywatnych donatorów zebrał 534 mln USD i rozdysponował 528 mln USD na 559 grantów co daje średnio 1 mln USD na grant. Opisywany wyżej WTC CIC wypłaci 712 mln tym, którzy zmarli lub doznali uszczerbku zdrowia w związku z jakąkolwiek pracą przy usuwaniu skutków ataku, a nie byli od takich okoliczności ubezpieczeni.

Zwieńczeniem tych wysiłków, jest kolejny James Zadroga 9/11 Health and Compensation Act. Świeżutki podpisany przez Obamę 2 stycznia 2011 roku. Kolejne 7 mld USD trafi do tych których zdrowie i życie doznało uszczerbku w związku z atakiem na WTC. Czy zasadnie? James Zadroga zapisał się złotymi zgłoskami jako jeden z uczestników akcji ratunkowej. Efektem 450 godzin spędzonych w strefie zero miała być poważna choroba płuc uniemożliwiająca oddychanie. Z tego tytułu, w 2004 roku otrzymał 1 mln USD zasiłku kompensacyjnego i odszedł z pracy w NYPD. W 2006 roku zmarł w aureoli czczonego bohatera. Problemy zaczęły się, gdy jego ciało poddano sekcji. I tu pojawiły się wątpliwości: według jednych obecność substancji toksycznych z WTC była oczywista. Wedle drugich oczywista była narkomania oficera. Skandal uciszyła rozstrzygająca sekcja głównego patologa NY State Police. Zgodnie z nią, płuca Zadrogi wypełniały pozostałości gazów z WTC.

James Zadroga miał żonę o imienu Rhonda. Zmarła w 2003 roku. W jej przypadku nie było wątpliwości. Koroner stwierdził liczne nakłucia i obecności rozlicznych narkotyków oraz ….. metadonu. Substancji powszechnie stosowanej w leczeniu uzależnień.

Miłośników czytania w formie „nieelektroniczniej” zapraszam do październikowego numeru magazynu „MaleMEN”.

2 komentarze

Zombie fighting

Czyli o tym co łączy PO i RS AWS, kto komu może podać rękę oraz o tym, że wszystko już było.

Choć czarnowidztwo mnie nieco poniosło, nie widzę jednak uzasadnienia dla eksplozji entuzjazmu jaka przetoczyła się przez kawiarniane stoliki i konferencyjne stoły przy których dzisiaj siedziałem. W powszechnym zachwycie nad wynikiem wyborów więcej jest ulgi niż rozsądnego namysłu nad tym co w niedalekiej przyszłości może się wydarzyć. Większość moich rozmówców unisono zapewniało o zwartości koalicji PO PSL ponieważ „Pawlak nie może stawiać żądań”. Czyżby? W biznesie obowiązuje przykra ale od zawsze sprawdzająca się zasada: za nowego klienta płaci się więcej i chętniej niż za utrzymanie starego. Dlaczego? Ponieważ jest nowy. Obecny koalicjant PO ujawnił się z nieoczekiwanej strony: jak dosadnie pokazały sondaże nie jest w żadnym stopniu zwierciadłem opinii na wsi ponieważ jest tam dopiero 3 partią! Tym samym piastowanie kontroli nad strukturami rolnymi, manipulowanie przy KRUS i inne zabiegi nie zaskarbiły PSL odpowiedniej dawki sympatii w chłopskich sercach. To na pewno istotna informacja dla Edwarda Tuska. Wiązanie się z facetami którzy ekonomicznie kosztują sporo a oferują w sumie niewiele jest przecież nieefektywne! Może się zatem okazać, że po pierwsze Waldek dowie się czego już nie będzie mu wolno a po drugie znacznie wygodniej będzie powalczyć z kimś kto może zamienić na głosy dzisiejsze rolnicze koncesje ekonomiczne. Jest na czym oszczędzać. Sama dotacja KRUS to 13 mld rocznie.

Jest również drugi plan. O ile wszyscy zgodnie pieją, że wczorajsze zwycięstwo w wyborach to zjawisko unikalne w skali naszej demokracji to trudno raczej zakładać, że da się powtórzyć po raz kolejny. Tym samym może się okazać, że obecny drugi szereg w PO ma „tylko” cztery lata aby się dopasować do rzeczywistości kolejnych wyborów. A jest z czego wyciągać wnioski: obecne mają w zasadzie jednego jedynego wygranego. Janusz Palikot udowodnił, że kombinacja medialnej rozpoznawalności z kapitałem i determinacją może skutecznie zaprowadzić dalej niż wiernopoddańcze szlifowanie partyjnych korytarzy. Ktoś powie: no ale do tego trzeba być Palikotem. Aby założyć ruch własnego imienia? I owszem. Ale aby sponsorować kumulację politycznej niechęci pod wybranym sztandarem? To już nie koniecznie. Wniosek wyborczy jest jeden: Lud jest gotów na zmiany. I myli się moim zdaniem każdy kto widzi w Palikocie kontynuację fenomenu Leppera. Pomijam drobny szczegół w postaci wykształcenia. Socjologiczny background na pewno oddał Panu Januszowi niemałe zasługi. Istotą różnicy jest kontrast. Palikot jest po prostu wszystkim tym czym boją się lub nie chcą być inni. Antyklerykalizm? bardzo proszę. Trawa? Chętnie. Ograniczenie inercji decyzyjnej urzędów? Jak najbardziej. Do tego jeszcze finansowane z budżetu państwa in vitro. Andrzej Lepper poza statutowym reprezentowaniem wykluczonych tak daleko się nie zapędzał. Nie musiał. Miał po prostu inny elektorat.

Nie wiem czy premier zasnął wczoraj spokojnym snem. Ja nie. Obecne wybory nie potwierdziły przywództwa PO ale nie pozwoliły również wskazać nowego lidera. Tusk nie leży na deskach choć był liczony i wydawało się, że od nokautu dzieli go tylko moment. I nie ma tu znaczenia czy Kaczyński potknął się o własne nogi czy też wahliwy elektorat ostatecznie stwierdził, że na aż tak wiele zgodnie z obietnicami PIS nie zasługuje. PO 9 października nadal trzeba rządzić z kimś co de facto oznacza, że utrzymanie władzy wymaga takiego czy innego kompromisu zawieranego siłą rzeczy kosztem własnego politycznego zaplecza. Zaplecza, które ostatnio znosiło sporo, choćby umieszczanie na listach politycznych trofeów z innych formacji. Dzisiaj może się okazać, że kolejne implozje skutecznie porysują gładki wizerunek partii uśmiechniętej Polski.

Co ciekawe obecne wyniki są praktycznie porównywalne z ….. osiągniętymi przez AWS i SLD w 1997 roku. Podówczas, AWS był de facto takim samym ciałem jak dzisiejsze PO, czyli pospolitym ruszeniem przeciwko SLD. Zdobyte ciężką walką mandaty jak wiadomo nie dało szans na samodzielne rządy. Co prawda ówczesna partia władzy kształtowała się de facto dopiero po wyborach ale RS AWS nie skoncentrował wszystkich posłów wybranych z list. W ruchu znalazło się ich raptem 130. Warto pamiętać, że to z tego środowiska wyrosła późniejsza PO.

Wybory 2011                                                                      Wybory 1997

PO 206 AWS 201
PIS 158 SLD 164
Ruch Palikota 40 UW 60
PSL 28 PSL 27
SLD 27 ROP 6

Jak pamiętamy z historii środowisko SLD zniosło porażę i zdołało się odbudować w 2001 roku. Ale….. samodzielnego rządu również nie utworzyło.

Wybory 2001

SLD 216
PO 65
Samoobrona 53
PIS 44
PSL 42
LPR 38

Polityka ma swoją dynamikę a politycy mają swoje ambicje. Trudno mi sobie wyobrazić trwanie PO w obecnej konsystencji przez kolejne 4 lata. Okres 2001/2005 wspominam jako jeden z trudniejszych w polskiej gospodarce. Trudo się spodziewać aby lata 2011/2015 miały się okazać lepsze tym bardziej, że do UE drugi raz nie wejdziemy.

SLD chwiał się, ale trwał tracąc konsekwentnie swój image jednolitej formacji. Jak widać z tabeli powyżej, trwał ponieważ nie było realnej alternatywy. W tamtych czasach różnice polityczne były jeszcze bardzo wyraźnie a kultura polityczna na innym poziomie. Zaplecze polityczne było ważniejsze niż opalenizna a rozpoznawalność medialna dopiero wprowadzała new comerów do polityki.

Jak się stanie teraz czas pokaże. Szkoda, że po raz kolejny wybory nie wyłoniły jednej formacji która była by w stanie odpowiedzialnie rządzić w trudnych czasach bez PSL który istnieje chyba wyłącznie dla tego aby realizować się w roli koalicjanta. Ale w obecnej nowelotyce wszystko niestety jest możliwe.

Dobrobytu nam od tego nie przybędzie. No chyba, że odnajdzie nam się zamożny syn o którym zapomnieliśmy że go mamy. Gaz łupkowy doskonale by się w tej roli sprawdził.

4 komentarze

Bielsza biel bez zaparcia

Czyli o tym, że za tydzień odbędzie się kolejna loteria państwowa, pula nagród jest coraz mniejsza, a zdrowie obywateli ma się najlepiej w programach wyborczych.

Od pewnego czasu politycy wszystkich frakcji mają usta pełne troski o gospodarkę. Nie ma chyba wywiadu, w którym nie padnie takie czy inne odniesienie do kryzysu, PKB czy podatków. To dobrze, że „słudzy wyborców” odkryli wreszcie, że to ekonomia kształtuje szachownicę do ich politycznych rozgrywek. Niedobrze, że mimo upływu lat nikt nie prowadzi najmniejszej edukacji ekonomicznej. Tym samym w debatach używa się słów-kluczy, a obywatele nie są w stanie zrozumieć ich praktycznego sensu. Mój ulubiony przykład to debata Rostowski – Napieralski. Panowie przepychali się wyłącznie o dystrybucje środków państwa. O ich pomnażaniu tak gorliwie nie dyskutowano.

Z kolei miłościwie panujący Premier oświadczył prostolinijne, że zarządzana przez PO Polanda zachowa swój dobrobyt nawet w przypadku, gdy „połowa państw europejskich upadnie”. Czyżby? Skala aberracji takiego twierdzenia wyklucza poddawanie go jakiejkolwiek analizie. Spodziewam się oczywiście, że to akt desperacji. Sondaże są niemiłosierne, a PIS pozostaje drugą siłą polityczną w kraju. To premiera musi solidnie frustrować. Tyle wysiłków, wasalne media, aktywna propagandowo gazeta i taka porażka. Inna sprawa, że tu akurat faceta rozumiem.

Nie mniej lotnych sformułowań używają ludowcy, tyle, że ich frazeologia lubi czerpać z rolniczej estetyki – dlatego też mamy siewy, zbiory i dobrych gospodarzy. Co ciekawe, ludowcy przekonują, że są najlepsi do rozwiązywania problemów miejskich. Interesujące założenie. W dobie koniecznych reform państwowych nie ma słowa o KRUS, co de facto oznacza, że nadal pozostali wyborcy mają fundować ubezpieczenia emerytalne rolnikom. Nieistotna kwestia? KRUS ma 1,5 mln emerytów. ZUS 7,5 mln. Różnica jest jednak taka, że w ZUS wypłaty pochodzą ze składek. W KRUS głównie z dotacji budżetowej. Przy okazji warto zauważyć, że rolnik posiadający 50ha zapłaci składkę w wysokości…. 68 PLN! Mimo to otrzyma tożsame z zusowskimi przywileje. 50ha – przy założeniu, że to ziemia III klasy, może się zamienić w kapitał nie mniejszy niż 1 mln PLN. Tym samym, po sprzedaży gruntu, ma szanse ze zwykłej lokaty otrzymać ca 4,7 tys netto miesięcznie. Mało kto otrzymuje takie świadczenie z ZUS. Obecność ludowców w parlamencie od zawsze tłumaczy jedno: na każdym wyborczym wiecu zawsze mówi się o KRUS – tyle, że nieoficjalnie. Ale nie ma się w zasadzie czego czepiać. Ludowcy bronią interesów swoich wyborców i sponsorów. Listę tych drugich od lat otwierają Lasy Państwowe. Slogan: „tym, którzy w szumie lasu słyszą zawsze szelest pieniędzy mówimy zdecydowane – nie”, umieściłbym w pierwszej trójce stylistycznych osiągnięć w polityce. Perełka.

Spoty wyborcze to już w zasadzie wyłącznie zabiegi reklamowe. Nachalny, wystudiowany body language, z całym socjotechnicznym entourage: gestykulacja, zbliżenia do widza i dłonie splecione w zgrabnych piramidkach. Wszystko żywcem z tanich książek z zakresu wywierania wpływu. W tym kontekście wysiłki TVN, które kompromitowało spot PIS wykazywaniem, że grający w nim aktorzy to dawna modelka z Playboya czy aktor znany z reklamy środka na przeczyszczenie, są po prostu żałosne. Nie wiem czym się kierował POlityczny inspirator tego przedsięwzięcia, ale mogło odnieść skutek odwrotny od zamierzonego. Polanda nie lubi podstawiania nogi i oficjalnie się taką technologią brzydzi, choć stosuje ją oczywiście w życiu codziennym. Po aktorów w spotach sięgają wszyscy. Okazuje się po prostu, że nawet w prostym komunikacie aktor od kolejnej mutacji laksigenu, radzi sobie lepiej niż większość polityków.

Tak czy inaczej, rzeczywistość spotów partyjnych to estetyka proszku do prania i leków OTC, gdzie ulga przychodzi natychmiast a biel jest jeszcze bielsza. Owa „natychmiastowość” i „pewność” to optyka typowa dla reklamy i bajek. Taka też jest wartość współczesnych zapewnień.

W spotach PiS zimnokrwisty i nienaturalnie uśmiechnięty Prezes w otoczeniu „pisowskiej Angeliny Jolie” i masowo pojawiających się na ekranie młodych dziewcząt sprawia wrażenie zadowolonego z siebie satyra. Powłóczyste spojrzenia łódzkiej piękności kojarzą mi się ze wszystkim, tylko nie z myśleniem o państwie. No, ale może taki był właśnie zamysł. Do mnie nie trafił.

Spoty PO to chyba wprost ujęcia z planu filmowego. Nikt już dzisiaj nie pamięta Premiera Turskiego ze słynnego serialu „Ekipa”, który dosłownie utorował drogę do władzy ekipie PO. Wizja polityki a’la Agnieszka Holland była tyleż urzekająca, co fałszywa. Ale umiejętnie zasugerowała, że polityka może być czysta, a z tym mniej więcej przekonaniem tłumy Polaków ruszyły do urn, aby odsunąć od władzy jadowity PIS. W telewizorze funkcjonariusze PO prezentują się nie gorzej niż aktorzy z dobrej hollywoodzkiej produkcji. Tu zapewnień również nie brakuje. Padają cyfry i porównania, od których zbiera się na wymioty. Zgodnie z retoryką żywcem zaczerpniętą z epoki Gierka dowiadujemy się bowiem, że za kwotę dotacji, o które się obecnie ubiegamy w UE można wybudować na przykład:

50 tysięcy przedszkoli albo 430 nowoczesnych szpitali.

Gdyby to jeszcze mówił Maliniak. Ale owo porównanie pada z ust polskiego parlamentarzysty w parlamencie UE! Tu nie mogę się oprzeć ważnej dygresji. Otóż, szanowni Czytelnicy, miałem właśnie przyjemność wybudować szpital. Nie, nie przychodnię, kliniczkę albo salon rehabilitacji. Duży: 120 łóżkowy szpital, 14.000 m2 powierzchni medycznej w Krakowie na osiedlu Piaski. W miejscu, gdzie przewidywano go jeszcze w czasach PRL. www.swrafal.pl powstał nakładem 150 mln PLN bez najmniejszego wsparcia ze strony państwa.

Jako posiadacz szpitala będę bił nieustające pokłony Pani Minister Ewie Kopacz, ponieważ wyłącznie jej podejście zapewniło tej placówce możliwość uczciwego konkurowania z innymi, wyłącznie państwowymi jednostkami. Co było powodem niechęci? Otóż w Polandzie nowe szpitale wcale nie są potrzebne. Ba, wiele z istniejących należałoby zamknąć, ale istnieją, ponieważ leży to w interesie rozmaitych politycznych środowisk. Z dostępem do świadczeń medycznych ma to bardzo niewiele wspólnego. Co więcej, każdy szpital publiczny stara się chwalić tym, jak dużo zarabia. Od zawsze mnie to dziwi. Od publicznej placówki nie powinno się bowiem oczekiwać zysków! Jeśli je ma, powinna oferować więcej świadczeń dla chorych. W praktyce zyski zasilą fundusze wynagrodzeń albo budżety zakupu nowych urządzeń medycznych.

Dlaczego w takich okolicznościach zdecydowaliśmy się na budowę szpitala? Dlatego, że prywatnych szpitali sensu stricte w Polandzie praktycznie nie ma. Zakładaliśmy, że prywatny szpital, leczący komercyjnych i publicznych pacjentów, będzie atrakcyjną ofertą na rynku. I tak się powoli dzieje. Ale wcześniej stoczyliśmy zażartą walkę z systemem, który traktował nas jako bardzo niebezpieczny ewenement. Sugerowano, że budujemy szpital dla bogatych i podobne wierutne bzdury. Prawda jest natomiast taka, że wielokrotnie te same procedury wyceniane są różnie – tyle, że odwrotnie niż może się wydawać! Za szereg zabiegów więcej płaci NFZ niż komercyjny pacjent. Przykłady? Choćby dyskopatia czy zdecydowana większość procedur ortopedycznych. Bardzo często okazuje się, że w Polandzie nawet zamożne osoby wolą jednak poczekać na operację „na fundusz” wychodząc z założenia, że im się po prostu należy. Podejście słuszne, ale przy wielu schorzeniach dość nieroztropne. Warto wspomnieć, że gross komercyjnych zabiegów kosztuje w przedziale od 2,5 do 5 tysięcy złotych. Otwieram pierwszą lepszą gazetę codzienną. RTVEUROAGD, Sharp 60 cali 5999, Panasonic 42 cale 1999, laptop Samsung 2799. Wszystko na raty. W 2010 roku sektor AGD sprzedał za 3,8 mld PLN. Oczywiście my również oferujemy raty. Ale zdrowie na raty nie wytrzymuje konkurencji z lodówką lub telewizorem.

Problemem polskiego systemu ochrony zdrowia nie jest brak szpitali, tylko brak finansowania świadczeń. Wydaje się zbyt wiele na sprzęt, a za mało na proces leczenia. Dlatego w takim na przykład Krakowie i okolicy , gdzie jeszcze niedawno działały 3 tomografy, dzisiaj działa ich 14. Postęp? Być może, ale większość z tych urządzeń nie ma obłożenia. Jest ich za dużo w stosunku do populacji. Prywatne ubezpieczenia, którymi mami się wyborców to pieśń przyszłości. Skarb Państwa nie jest zainteresowany żadnym wspieraniem takiego systemu w czasach, kiedy dokonał właśnie napadu na nasze prywatne emerytury w OFE. Tak długo, jak długo politycy będą zakładnikami lokalnych uwarunkowań, medycyna w Polandzie się nie zmieni. Głosy tej grupy zawodowej są nie mniej ważne niż relacje po wyborach. Było nie było, taki zawał to w zasadzie męska choroba. I baaaardzo polityczna.

Toteż w każdym programie wyborczym natrafimy na „problematykę zdrowotną” pośród innych ambitnych projektów.  Obawiam się jednak, że w nowym parlamencie nie będzie najmniejszych szans na inne ambicje, niż osobiste ambicje politycznych liderów.

Nie zdziwię się, jeśli wybory wygra PiS z niewielką przewagą nad PO, które utworzy rząd w koalicji z Palikotem i PSL. W zasadzie nie ma większego znaczenia kto te wybory wygra, bo i tak zanosi się na to, że PiSowi przypadnie rola wielkiej opozycji. Dodajmy rola niezwykle wdzięczna, bo w Polandzie partia władzy wyłącznie traci. Obawiam się, że w chwili gdy wkraczamy w najbardziej niepewny czas w gospodarce Europy i świata, będziemy  u siebie mieli najmniej stabilny rząd podatny na szereg wewnętrznych napięć i koniunktur. Z olbrzymim prawdopodobieństwem Donald Tusk znajdzie się w podobnym położeniu do Jarosława Kaczyńskiego z 2005 roku. Jest tylko jedna różnica: wtedy gospodarka rosła. Dzisiaj się kurczy.

Premier Tusk straszy premierem Palikotem. Zupełnie niepotrzebnie, choć nie wie przecież, jaki rachunek skandalista wystawi za udział w koalicji. Pamiętajmy, że w podobnej sytuacji Andrzej Lepper został wice premierem. Premier Tusk będzie nam przewodził w 2012 roku, a już na pewno do jesieni. A co będzie dalej? Tego nie wie nikt. W walce o koryto może dojść do najbardziej egzotycznych przetasowań.

4 komentarze