Browsing Category Bez kategorii

Obława Augustowska 2

Czyli o tym co już wiedzą Wagnerowcy

11 lipca 1945 r. dowódca 50 Armii generał Fiodor Ozierow zameldował osiągnięcie rejonów koncentracji i pełną gotowość do rozpoczęcia operacji oczyszczania okolic Puszczy Augustowskiej. Sowieci do zadania podeszli bardzo poważnie o czym najlepiej świadczą archiwalia pozyskane z Centralnego Archiwum MON Federacji Rosyjskiej z benedyktyńską starannością opracowane przez Archiwum Państwowe w Suwałkach. https://www.suwalki.ap.gov.pl/a,32,kalendarium-oblawy-lipiec-1945-przed-oblawa-czesc-pierwsza

Jednostki 50 Armii wzmocnione 2 Gwardyjskim Korpusem Pancernym utworzyły niemal zwarty front na linii Suchowola – Augustów – Suwałki z zamiarem dosłownego przeczesania obszarów leśnych. Rzut oka na mapy pozwala wyrobić sobie zdanie co do skali obławy: 

Tylko jednego dnia 13 lipca 1945 r. trzy pułki 343 Dywizji Strzeleckiej utworzyły potrójną tyralierę na odcinku 12 km i przez cały dzień przesiewały pas pomiędzy wsią Wysoki Most a drogą Augustów – Giby. Ponad 3 tysiące żołnierzy pokonało dystans 10 km w 12 godzin skrupulatnie badając wszystko co napotkali na swojej drodze. Warto dodać, że podobnych pasów operacyjnych było tego dnia jeszcze kilka a operację prowadzono równolegle siłami pozostałych dywizji 50 Armii! Przy zaangażowaniu ponad 50 tysięcy żołnierzy, samochodów i czołgów Sowietom udało się całkowicie spacyfikować oddziały leśne, tysiące mieszkańców izolować w obozach filtracyjnych a 592 osoby zgładzić nie pozostawiając śladów. Mimo tak znacznych sił część partyzantów zdołała zbiec w głąb Polski. Jakie znaczenie ma współcześnie ta historia?

Otóż modny obecnie Przesmyk Suwalski to niemal w połowie Puszcza Augustowska i to właśnie tutaj, wedle rządzących, możemy się spodziewać infiltracji. Gdyby rozpocząć ją w okolicy trójstyku granic Polski, Litwy i Białorusi a zakończyć w Wisztyńcu (trójstyk Rosja, Litwa, Polska) do pokonania pozostałoby zaledwie 80 km w linii prostej, w tym połowa przez zwarte obszary leśne. Jakimi siłami może w tym obszarze dysponować Polska?

W szczycie kryzysu granicznego (listopad 2021) na odcinku białoruskim operowało 15 tysięcy funkcjonariuszy i żołnierzy dzięki błyskawicznej noweli do ustawy o Straży Granicznej. Dzięki niej siły zbrojne RP mogą udzielić wsparcia SG w całym pasie nadgranicznym (15 km). Faktyczna blokada Przesmyku wymagałaby użycia bardzo dużych formacji a przede wszystkim ulokowania ich głębiej na terytorium RP. Takie ruchy wymagają już poważnych posunięć: Prezydent RP musiałby na części terytorium wprowadzić stan wojenny. Powyższe na wniosek Rady Ministrów i po uzyskaniu konwalidacji sejmu (48 godzin). O ile dotychczasowa stanowczość na granicy białoruskiej skutecznie podbijała słupki, poparcie dla przygotowań pachnących wojną mogło by się już znacznie mniej spodobać wyborcom. Być może dlatego stosuje się rozwiązania pośrednie a niedawne ćwiczenia wojskowe (1200 żołnierzy) miały uspokoić opinię publiczną. O tym jak różni się teoria i praktyka przekonał ostatnio MON zaprzeczając przez kilka godzin, że białoruskie helikoptery naruszyły polską przestrzeń powietrzną. Czy aby na pewno ponowna mobilizacja kilkunastu tysięcy żołnierzy stuprocentowo uszczelni przesmyk Suwalski?

Popuśćmy zatem wodze wyobraźni. Przyjmijmy, że przerwania granicy dokonają 4 zespoły po 4 samochody terenowe, w których podróżować będą ubrani w mundury pasażerowie z wyraźnymi emblematami PMC Wagner. Jeśli przerwanie granicy (realizowane w różnych punktach) poprzedzi zmasowany atak uchodźców na różne odcinku muru (186 km ) wymusi to oczywisty podział sił granicznych formacji ochronnych. Mimo to Wagnerowcy muszą się spodziewać, że napotkają na swojej drodze dobrze przygotowane jednostki. Czym ryzykują? Bystrzejsi komentatorzy zauważyli już wprawdzie, że najemnicy PMCW to de facto żołnierze AFR, ale… stan prawny jest nieco inny. Jeśli granicę Polski przekroczą umundurowani cywile w wozach terenowych, nie będą innym intruzem niż pasażerowie marszrutek. Muszą się co prawda liczyć, że zbiorowe przekroczenie granicy to już nie wykroczenie i mandat 500 PLN, ale przestępstwo (art. 264, par. 2 KK) zagrożone 3 letnim pozbawieniem wolności. Tyle, że dla ruskich zeków a na dodatek weteranów walk pod Bachmutem odsiadka w Polsce może oznaczać całkiem udane wakacje. Utarta życia? Kto powiedział, że uczestnicy rajdu przez Polskę mieli by być uzbrojeni?

Czemu miałaby  zatem służyć ta operacja? 

Wojna na Ukrainie podobnie jak inne współczesne ważne wydarzenia toczy się online. Udana szarża to zalewające SM zdjęcia uśmiechniętych Wagnerowców przy tablicach mijanych miast, tankujący paliwo czy zajadających hot dogi na kolejnych stacjach. Niemożliwe? Przecież hipotetyczne 4 przerywające zespoły wcale nie muszą nigdzie dojechać☺ Wystarczy, że nie zabraknie filmów z samego przełamania granicy. W głębi Przesmyku mogą się już pojawić kolejne tak samo wyglądające zespoły, ale… przebywające w Polsce legalnie! Aby wyglądać jak Wagnerowiec, wystarczy przecież nosić mundur z odpowiednimi naszywkami, jeździć terenówką i mówić po rosyjsku. Na tej zasadzie można już trzymać w gotowości zespoły, których zadaniem będzie wyłącznie obficie filmowane…. przedarcie do Okręgu Kaliningradzkiego. Wprost ze stodoły pod Wiżajnami.


Urzędnik państwowy konwalidujący internetowe rozstrzygnięcia to przykry dowód na to jak łatwo w obszarze social mediów daje się rozgrywać Państwo Polskie. Nie ma bowiem znaczenia czy zawodnik na zdjęciu to prawdziwy Wagnerowiec czy podróbka. Fejk nie zasługuje na uwagę. Oficjalne zaangażowanie to nic innego jak woda na młyn organizatorów tej rozgrywki. Na podobnej zasadzie można wskazywać w mediach prawdziwych ( przekraczających granice ) i podrabianych ( rezydujących w Polsce ) Wagnerowców podbijając tym samym klikalność całej wrogiej inicjatywy. Co gorsza nie da się przecież wykluczyć, że choćby jednej z grup przedarcie faktycznie by się udało a brawurowe pokonanie całej trasy prezentowano by online.To zaledwie 80 kilometrów. Łącznie być może 20 – 30 samochodów i 80 do 120 ludzi. Dla służb doświadczonych w działaniach hybrydowych to mikrooperacja.

Taka akcja przeprowadzona w okolicy wyborów mogłaby solidnie namieszać w preferencjach wyborców. We wrześniu rozpoczną się przecież manewry ZAPAD23, które podobnie jak w latach ubiegłych w zadaniach sztabowych obejmują …. przesmyk Suwalski. Na dodatek polski zapał wojenny stygnie, na co oczywisty wpływ ma również obecna temperatura stosunków polsko-ukraińskich. W tym kontekście duże operacje wojskowe niebezpiecznie pachną wojną i mogą kosztować krytyczne 3/4% poparcia. A gdyby jeszcze przytrafiła by się skuteczna rosyjska szarża? Relacjonowana na TikToku dźwignęła by notowania Konfederacji grubo powyżej 20%.

Ale to przecież tylko fantazja. Warto jednak pamiętać, że zaledwie kilka tygodni temu na oczach zdumionego świata Wagnerowcy maszerowali na Moskwę. Można sądzić, że była to spontaniczna akcja. Można również uważać, że była przez kogoś dobrze przygotowana. Klasyczny dysonans poznawczy. Kiedyś usuwało go krytyczne myślenie. Dzisiaj betonuje algorytm social mediów.


0 Comments

Chory człowiek Europy

Czyli o tym, że 2023 przyniesie kolejną wojnę.  

Choć już nawet fryzjerki zdają sobie sprawę z oczywistego związku pomiędzy Tajwanem a wojną na Ukrainie, to inne kierunki funktory geopolityczne  nieco umykają naszym mediom. Powody są tu dość oczywiste i nieodmiennie wiążą się z polityczną poprawnością: demokratami są „nasi” faszystami są „obcy”.

Z uwagi na powyższe dyktator kalibru Putina jakim jest bez wątpienia Recyp Erdogan może spokojnie realizować swoje polityczne cele bez cienia obaw, że ktokolwiek ośmieli się podstawić mu nogę. Kandydat na nowego sułtana od lat śmiało kroczy drogą do restytucji Wielkiej Porty a konsekwentne naruszenia demokracji umykają jakoś zachodnim komentatorom i szczególną ślepotą w tej kwestii wykazuje się Departament Stanu USA. Ned Price w komentarzu do skazania na więzienie największego przeciwnika Erdogana (Ekrema Imamoglu – burmistrza Istambułu) wybąkał jakieś ogólne formułki i dalej się już nie rozpędził. Nic dziwnego. Turcja zajęła obecnie idealną pozycję strategiczną pomiędzy Moskwą i Kijowem, co czyni z niej ekstremalnie ważnego sojusznika USA a Erdogan wyrósł na gracza, z którym muszą się ponownie liczyć wszystkie potęgi światowe. Tyle, że w wyborach zaplanowanych na czerwiec 2023 wystartować już nie może ale nikt nie może uwierzyć, że rzuci ręcznik i odda władzę w zenicie politycznej potęgi. 

W stuletnią rocznicę  powstania Republiki jedynym ratunkiem dla Erdogana jest stan wojenny a doskonałym przeciwnikiem… Grecja. Choć dla Janusza i Grażyny brzmi to jak kompletna abstrakcja, w Grecji i Turcji historia wojny 1919-1922 to nadal tematyka rodzinnych spotkań. Warto dodać, że dla Greków była to wojna o lebensraum – wojna, której celem było odbudowanie Wielkiej Grecji w jej antycznych granicach. 

I to właśnie wtedy, we wrześniu 1921 r. nad rzeką Sakarya narodziła się legenda Mustafy Kemala – twórcy nowoczesnej Republiki Tureckiej, akuszera zwycięstwa nad Grecją, który słusznie przeszedł do historii z przydomkiem Ataturka (Ojca Turków). Imperium się rozpadło ale dzięki talentom wojskowym i politycznym pierwszego prezydenta Republiki na jego ruinach wyrosła współczesna Turcja. Ryzyka były spore. Dyplomaci zainteresowanych stron zdołali już rozdzielić  łupy i a rozbiór konwalidować w traktacie który zaakceptował Sułtan, ale… odrzuciło nowe, świeckie państwo tureckie. Jako, że było słabe w innych kwestiach takich jak demilitaryzacja Dardaneli, status wysp musiało iść już na pewne ostrożne ustępstwa. 

Rezultatem są traktaty, których legalność można podważać i wiedzą o tym doskonale obie strony potencjalnego konfliktu. Jakie to ma znaczenie? Dość istotne: dlatego cicha wojna grecko-turecka toczy się od dziesięcioleci a każdy rok przynosi większe lub mniejsze ofiary po każdej ze stron. Czy ów spór jest naprawdę tak irracjonalny? Otóż w praktyce relacje 
grecko-tureckie to niemal lustrzane odbicie relacji rosyjsko-ukraińskich a wszelkie różnice wynikają wyłącznie z uwarunkowań geopolitycznych. Niepodległe państwo greckie powstało wprawdzie już w 1830 roku, ale wyłącznie dlatego, że głównym politycznym graczom (Anglii, Francji, Prusom i Rosji) było to po prostu ekstremalnie na rękę: wszystkim razem i każdemu z osobna zależało na osłabieniu Wielkiej Porty. Analogii jest zresztą więcej: na początku 
XX wieku Imperium Osmańskie było dokładnie tym samym, czym Rosja na początku XXI wieku. Turcję wtedy i Rosję współcześnie określa się podobnie: mianem chorego człowieka Europy. 

Aby zrozumieć co dokładnie jest powodem wrogości Aten i Ankary, wystarczy rzucić okiem na dwie przedstawione poniżej mapy. 

Jak widać Grecja kontroluje w zasadzie wszystkie wyspy na Morzu Egejskim, ale głównym przedmiotem owego sporu nie jest nawet samo owych wysp posiadanie, ale to jak są wokół nich określane wody terytorialne. W czasach, gdy zawierano obowiązujące traktaty było to 
6 mil morskich – tyle, że rezolucja ONZ z 1982 roku powiększyła ów dystans dwukrotnie, co w praktyce oznaczałoby (zgodnie z turecką narracją) zamianę Morza Egejskiego w „jezioro greckie”. Twarde stanowisko Turcji niemal doprowadziło do wojny a w 1995 roku parlament w Ankarze większością głosów przegłosował uchwałę, zgodnie z którą naruszenie obecnego status quo będzie traktowane jako akt wypowiedzenia wojny. O tym jak gorąca jest to kwestia najlepiej świadczy długa lista incydentów powietrznych (https://en.wikipedia.org/wiki/Aegean_dispute ). Smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że nie dalej jak w sierpniu 2022 r. greckie myśliwce przechwyciły i oznaczyły na radarach (jako dowód, że mogły oddać skuteczne strzały) klucz tureckich myśliwców eskortujących… amerykańskie B52 w trakcie misji bojowej. W odpowiedzi Erdogan oświadczył publicznie, że tureckie rakiety mają już ustalone cele w Atenach i w razie „W” w ciągu kilku minut skutecznie je osiągną. Brzmi znajomo? O tym, że Grecy traktują rzecz poważnie, świadczą najświeższe traktaty wojskowe: armia NATO, nie bacząc na powszechnie znany art. 5, zdecydowała się na osobne porozumienie obronne z Francją i… USA!

Jak w takiej sytuacji Erdogan mógłby poważyć się na atak? Jak to zwykle w geopolityce bywa, wszystko zależy od rachunku zysków i strat a na ten miałyby wielki wpływ wydarzenia na Bałkanach. Jeśli bowiem Serbia zdecyduje się na zaangażowanie w Kosowie, nie zatrzymają jej natowskie siły zbrojne, nie mówiąc już o tym, że natowscy żołnierze w starciu na etnicznych ziemiach serbskich nie dadzą raczej dowodów waleczności. Do walki można wprawdzie użyć armii Kosowa, ale ta tworzy się od 2018 roku i jako realna siła bojowa jeszcze się nie liczy mimo sporych wysiłków amerykańskich. Jej znaczenie mocno by wzrosło, gdyby Serbów zaatakować z flanki, a tu doskonale nadawałaby się armia… sąsiedniej Bośni i Hercegowiny. Co więcej nie musiałaby nawet nacierać na Belgrad. Wystarczyłby atak na niepokorną Republikę Serbską, czyli de facto część składową federacji BiH. O wyszkolenie i sprzęt dla Bośniaków od dawna dba Turcja a o pozycji Sarajewa najlepiej świadczy bezpośrednie połączenie lotnicze z Istambułem otwarte z pompą przy okazji renowacji meczetu nomen omen ufundowanego w 1565 roku przez Sulejmana Wspaniałego – bez dwóch zdań najsprawniejszego z Sułtanów Wielkiej Porty. Dla Bośniaków walka z Serbami to klasyczny dżihad, który w sposób znany już nam z telewizji wsparłyby pomalowane (tym razem na zielono) Bayraktary.  

Jeśli zatem w bałkańskim kotle znowu podskoczy pokrywka, Erdogan może stać się głównym rozgrywającym. Porażka Armenii w starciu z Azerbejdżanem była dla Rosji wizerunkowym ciosem. Klęska Serbów, a najlepiej demontaż Republiki Serbskiej w Bośni, to wytarcie gumką wszelkich wpływów Rosji w tym od zawsze zapalnym regionie. Przychylność Turcji oznacza również otwarty Bosfor co ma kluczowe znaczenie dla walczącej Ukrainy. Poparcie dla poszerzenia NATO dało by się również przy okazji załatwić chociaż wewnątrz sojuszniczy konflikt raczej by nie wpłynął dobrze na reputację sojuszu. Tyle z plusów. Minusem jest zabetonowanie na tronie atrapy, który ma mocną geopolityczną wizję a przez minionych 20 lat dowiódł, że jest ją w stanie skutecznie realizować. 

Powyższy wywód oznacza, że mała wojna turecko-grecka jest bardzo prawdopodobna i to zarówno wtedy, gdy Erdogan jest graczem, ale również wtedy, gdy Joe Biden postanowi się go pozbyć. Bo prawda jest niestety taka, że od czasów upadku ZSRR, USA nie miały tak dobrej okazji, aby ściągnąć sojusznikom cugle i pokazać kto tu naprawdę rządzi. Militarna porażka Turcji połączona z amerykańskim wsparciem dla Kurdystanu mogłaby skutecznie namieszać 
i rozłożyć na łopatki Erdogana a cała Europa wraz z Turcją, Kurdystanem i Syrią zamieniłaby się w amerykański protektorat. Gdyby faktycznie zrealizował się taki program, Joe Biden mógłby spokojnie liczyć na to, że jego oblicze wzbogaci niebawem Mount Rushmore. 

6 komentarzy

SKYFALL

Czyli o tym kto zapłaci za odbudowę Ukrainy

Choć między Odrą a Bugiem muskuły pręży się na maxa a piłkarze latają w eskorcie myśliwców F16, największy sojusznik Kijowa wydaje się wrzucać luz a zdaniem niektórych obserwatorów być może nawet bieg wsteczny. Trudno zaprzeczyć, że błyskawiczna reakcja na eksplozję w Przewodowie skutecznie podważyła ukraińską narrację a jeszcze trudniej nie zauważyć, że nie zakłóciła rekordowej emisji obligacji, którą zaledwie dzień później przeprowadziło rosyjskie ministerstwo finansów. Dla nadwiślańskich mediów ów sukces to niemal pocałunek Almanzora i podzwonne dla upadającej Moskwy. Dla analityków – wyraźny sygnał, że w globalnych finansach coś się jednak zmienia. Jakkolwiek by na to patrzeć 18,5 mld USD to solidne wsparcie Moskwy i to pozyskane w czasach, gdy parę tygodni wcześniej swoje obligacje z wielkim trudem zdołała uplasować Warszawa. Mimo to zdaniem rodzimych mediów Rosja zalicza kolejny fakap i domniemywać należy, że inwestowaniem w jej dług zajmują się ryzykanci lub kompletni idioci, których personalia litościwe zachowano w sekrecie. W całej tej historii dziwi jednak co innego: celem sankcji był przecież cios w finanse Rosji. Tymczasem skoro bije się rekordy sprzedaży, gdzieś musiał się pojawić rekordowy popyt. Kim są amatorzy krwawych obligacji? Gdzie ich szukać? W Pekinie, Szanghaju czy może w Teheranie? Otóż nie! Amatorów rosyjskich obligacji nie brakuje w Stanach Zjednoczonych.  https://www.wsj.com/articles/russian-swap-auction-prompts-strong-investor-demand-for-moscows-debts-116630105

Teoretycznie nie ma się czemu dziwić: w trakcie WW2 czołgi Africa Korps napędzało paliwo Standard Oil „technicznie” sprzedawane do francuskiego Maroka a Bank of International Settlements skutecznie pomagał w rozliczeniach walczących stron. Warto również pamiętać o tym, że V Republika Francuska, którą dla zmyłki nazywa się państwem Vichy, namiętnie uczestniczyła w rynku kapitałowym, umożliwiając swoim obywatelom inwestowanie nie tylko w neutralnej Szwecji, ale również… w Stanach. Propaganda wojenna żywi się martyrologią a pomiędzy sacrum i profanum nie pozostawia wiele miejsca na dobre deale i międzynarodowe transakcje. Narracja to jedno, tymczasem realia są inne i politycznie niewygodne.

Rosyjskie finanse to temat niezwykle elektryczny, tym bardziej, że Amerykanom mógł przyjść do głowy pomysł prosty, efektywny i geopolitycznie brawurowy. Aby go zrealizować, należało najpierw „zrobić dobrze” sobie, aliantom i samej Moskwie. Po co? Mały krok wstecz ułatwi wyciągnięcie interesujących wniosków:)  

Choć na froncie nie milkną działa, temat odbudowy Ukrainy systematycznie pojawia się w mediach zazwyczaj opakowaniu „Planu Marshalla2”. Tyle, że ów plan ktoś musiałby przecież sfinansować i raczej trudno zakładać, że w tej roli wystąpiliby wyłącznie Amerykanie. Ba, trudno by również było przyjąć, że do kieszeni mają sięgnąć ci alianci, którzy na wojnie nie dość, że nie zarobili, to jeszcze ponieśli spore straty. Jakie? 

Jak widać potencjalni chętni do wspierania odbudowy zainwestowali w rosyjski dług całkiem spore pieniądze. Być może właśnie dlatego paniczna wyprzedaż, która rozpoczęła się zaraz po rozpoczęciu wojny, szybko wytraciła tempo a rynek przeżył nawet… wypłaty odsetek w rublach, czym notabene Moskwa przerwała walutową izolację. O tym, jak mocna jest wiara w przyszłość Rosji najlepiej świadczy kurs rubla: 

więcej: dług, na który tworzy się obecnie rekordowy popyt, nie zapewnia jakichś wyjątkowych konfitur zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę, że emitent toczy wojnę! 

Co prawda handel rosyjskimi aktywami obwarowano szeregiem ograniczeń, ale najważniejsze jest przecież to, że ów obrót został skutecznie reanimowany! Co zachęciło Amerykanów?

Otóż jeszcze w grudniu 2021 r. udział długu państwowego Rosji w relacji do jej PKB wynosił… nieco ponad 4%. Pomijając typowe dla dyktatury machinacje przy liczbach, warto zauważyć, że obecnie grzeją wyniki w zasadzie wszystkie gospodarki z tym, że w UE nikt już nie ma zadłużenia do PKB poniżej 60%, a Francja, Włochy czy Hiszpania już dawno przebiły setkę! Wnioski są zatem oczywiste: Rosja ma olbrzymi potencjał pożyczkowy; co więcej posiada aktywa, na których owe pożyczki można zabezpieczyć. Aby to jednak zrobić, trzeba wcześniej Rosję mocniej przycisnąć, a ta podkłada się sama brnąc w wojnę, której nie może wygrać. W efekcie pułapka zaciska się coraz mocniej, tym bardziej, że ukraiński wysiłek militarny to de facto… Amerykanie. 

Nie ma zatem większych wątpliwości, że to jak długo się będzie toczyć oraz kiedy się ta wojna skończy, zależy tylko i wyłącznie od Waszyngtonu. Może się zatem okazać, że zakończy się zaraz po tym, gdy ustalone zostanie, że: 

TO ROSJA SFINANSUJE PROGRAM ODBUDOWY UKRAINY

Powyższe brzmi jak herezja, ale pokonana Rosja nie będzie miała przecież wiele do gadania, tym bardziej, że na polityczną osłodę coś będzie musiała otrzymać. Owo „coś” to zapewne Krym i LDERY, co na pewno nie spodoba się Ukraińcom i dlatego kontynuują natarcia. 

Ale… jeśli zacznie brakować im sprzętu i zacznie szwankować łączność? Wtedy ugrzęzną, a wiosną mogą znaleźć się w defensywie, jeśli Rosjanie zdecydują się naprzeciw natarcie. Jedno i drugie zależy jednak od Amerykanów: chwycili za gardło obie strony konfliktu. Niemal dokładnie tak samo jak w czasie I wojny światowej! Jeśli takie zagranie się uda, Joe Biden znajdzie się w pierwszej trójce największych amerykańskich prezydentów a tworzony z moskiewskich pieniędzy fundusz odbudowy skutecznie nawilży amerykańskie korporacje. Mimo wielkich apetytów Polska na miejsce przy podziale łupów na pewno się nie załapie a każdy kto ma w tej kwestii wątpliwości może się przyjrzeć podziałowi konfitur po wojnie irackiej. W tym miejscu warto przypomnieć, że choć listę beneficjentów otwierał Halliburton, jako 2. na pudle zameldował się Veritas Capital Fund a wszystko za sprawą inwestycji w spółkę… DynCorp. Tak tak, to ona waśnie zamieniła się w konglomerat bojowo-szkoleniowy, który skutecznie przejął czarną robotę od jednostek US Army. Co ciekawe DynCorp został połknięty przez Amentum – molocha, który stał się super kontraktorem dla amerykańskiej armii. Jak wieść gminna niesie, Amentum ma zamiar nabyć https://en.wikipedia.org/wiki/Draken_International i wtedy będzie już w stanie outsource’ować kompleksowo… małą wojnę regionalną:)

Łatwo sobie zatem wyobrazić skąd się wezmą siły stabilizacyjne i szkoleniowe na Ukrainie tym bardziej, że Amentum już tu od dawna działa. Obecnie poszukuje: https://www.amentumcareers.com/jobs/search?page=1&query=poland https://www.amentumcareers.com/jobs/search?page=1&query=ukraine

I są to działania jawne, ale i tak dla polskich mediów niewidoczne:) Co robi niejawnie i na co się szykuje czas pokaże. 

Amerykańską potęgę wybudowała I wojna światowa – konflikt, który rzucił na kolana wszystkie walczące strony. Nie inaczej jest obecnie. Waszyngton rozdaje karty i surfuje na wznoszącej fali gigantycznego eksportu uzbrojenia a w niedalekiej przyszłości fruktów z odbudowy ukraińskiej gospodarki. 

A to wszystko być może nie na własny kredycik tylko za ciężkie pieniądze wydarte płacącej za wizerunek Rosji. Jeśli to wyjdzie… chapeau bas Joe Biden! 

4 komentarze

BOMBA2

Czyli o tym jak się ma Hiroszima do Kijowa

Choć o potencjalnym użyciu bomby atomowej mówi się całkiem sporo, to o realnych skutkach – w ogóle lub bardzo rzadko. Owa wstrzemięźliwość nie dziwi: atom to śmierć i wie o tym każde dziecko. Co ciekawe choć strach przed atomem ujawnia się nad Wisłą ze szczególną intensywnością… wiosną 1984 spora część naszej populacji zmierzyła się ze skutkami emisji popromiennej. Ponieważ z owymi wspomnieniami nie wiąże się jakakolwiek trauma, ówczesną katastrofę zwykło się określać jako „wyciek” lub po prostu awarię. Tymczasem jak donosi Wikipedia: „Na skutek niekontrolowanej reakcji łańcuchowej, jaka zaszła w reaktorze elektrowni czarnobylskiej, do atmosfery przedostało się radioaktywne paliwo, a skażenie miało siłę porównywalną z efektem wybuchu 50 bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę.”  Wow! Jaką moc miał zatem „Little Boy” czyli bomba, która zmiotła z powierzchni ziemi japońskie miasto? Oddajmy głos Wikipedii: ”Wybuch miał siłę ok. 16 kiloton TNT. Nad centrum miasta zaczął formować się gigantyczny słup dymu, przybierający kształt grzyba. Jego wysokość sięgała kilkunastu kilometrów”. Prosta matematyka pozwala założyć, że katastrofa w Czarnobylu to ekwiwalent uderzenia o mocy 800 kton TNT. Niemało. Na dodatek zaledwie 150 km od Kijowa. W tym miejscu trudno nie zadać oczywistego pytania: https://zapytajfizyka.fuw.edu.pl/pytania/dlaczego-w-hiroszimie-mieszkaja-ludzie-a-w-czarnobylu-nie/ a odpowiedź daje solidnie do myślenia. 

Broń jądrowa to kwintesencja wojennych lęków konsumpcyjnego społeczeństwa. Promowana od dziesięcioleci jako narzędzie ostatecznego zniszczenia skutecznie przeraża w epoce post przemysłowej.  Gdy jednak przyjrzeć się bliżej faktom, okaże się, że najbardziej morderczego nalotu dokonano na Tokio (9 i 10 marca 1945 r.) a powietrzna rzeź Drezna w mrocznym konkursie na liczbę ofiar lokuje się tuż za Hiroszimą. Dla wojska wielkim atutem atomu jest… ekonomika. Nalot na Tokio wykonywało 325 bombowców (stracono 43). Nad Hiroszimą wystarczył jeden. Co ciekawe o ile powszechnie znane są perypetie załogi Enola Gay, która nie była sobie w stanie poradzić z rozmiarami wyrządzonych zniszczeń, to nikt nie zna historii pilotów bombowców znad Drezna i niemal nikt nie wie, że sędziwego wieku (94 lata) dożył https://pl.wikipedia.org/wiki/Tsutomu_Yamaguchi ofiara dwóch uderzeń atomowych w Nagasaki i Hiroszimie. Powyższe nie dziwi: istota atomu to potencjał odstraszania i dlatego jego użycie musi zwiastować śmierć i totalne zniszczenie. 

W kategoriach strategicznych taki stan rzeczy przestał obowiązywać w drugiej połowie lat  90-tych. Wobec braku środków na budowę skutecznej broni defensywnej Rosjanie postawili na rozwój małych głowic bojowych wychodząc z założenia, że ich lokalne użycie nie skłoni Waszyngtonu do międzykontynentalnej odpowiedzi. Owocem tej strategii jest między innymi Iskander M, który może przenosić głowice od 1 do 50 kTon (typowe pociski balistyczne jak Minuteman czy Topol to głowice 500 kTon i więcej). Aby oszacować skalę zniszczeń warto skorzystać ze strony https://nuclearsecrecy.com/nukemap/ Dzięki niej dowiemy się, że głowica 1 kT zdetonowana w powietrzu nad Kijowem zabije ca 7 tysięcy i rani kolejnych 27 tysięcy osób. Łatwo przekonamy się również, że głowica 800 kT zniszczy całe miasto. Różnica w skali to jeden z powodów, dla których Joe Biden, jeszcze zanim został prezydentem, gorliwie zwalczał możliwość stosowania małych ładunków nuklearnych, które zdaniem wielu badaczy „ekonomicznie zachęcały” do stosowania w wojnie konwencjonalnej. Nie ma zatem najmniejszych wątpliwości, że wojskowi doskonale zdają sobie sprawę, że „chirurgiczne” uderzenia nuklearne są jak najbardziej wykonalne. W praktyce oznacza to, że fizyczne skutki uderzenia małą bombą będą odczuwalne w Kijowie oraz na terenach, na które wiatry poniosą chmurę radiacyjną co de facto oznacza Białoruś.  

Globalną eksplozję wykreują media: nawet najmniejszy grzyb atomowy nad Kijowem wywoła panikę, która przyćmi strach przed Covidem z początków lockdownu. 

Co ciekawe wobec atomowych wybryków Korei Północnej, Waszyngton przyjął stanowisko jednoznaczne: na każdy atak odpowie swoim arsenałem nuklearnym. Dla odmiany na oświadczenia Putina nie reaguje już tak stanowczo. Skąd bierze się ta wstrzemięźliwość i to w realnej wojennej sytuacji? Powody mogą być różne, ale być może mają też coś wspólnego z jednym z poniższych scenariuszy: 

  1. Rosja faktycznie lub w ramach skuteczniej prowokacji uderza w Kijów małym ładunkiem. Na rosyjskie miasta pada blady strach, kobiety masowo wychodzą na ulice. Skala protestów jest krytyczna, reżim klęka a Federacja Rosyjska rozpada się od środka. Skutkiem jest secesja kolejnych muzułmańskich republik a Moskwa utrzymuje się na nogach wyłącznie dzięki amerykańskiej protekcji, w tym dzięki przekazaniu kontroli nad własnym arsenałem atomowym. Amerykanie wytyczają granice nowej demokratycznej Rosji ze szczególnym uwzględnieniem syberyjskiej granicy z Chinami. Węglowodory są bezpieczne a o ich demokratyzację zadbają nowi operatorzy wyłonieni w nadzorowanym przez Bank Światowy procesie koncesyjnym. Rosja etniczna wraz z Syberią staje się de facto protektoratem Waszyngtonu. 
  2. Zimą 2022/23 Rosja utrzymuje minimalne zdobycze na Ukrainie i wiosną rozpoczyna ofensywę Brusiłowa II. Kremlowi udaje się zrobić znaczne postępy, ale impet natarcia powstrzymuje katastrofa logistyczna. Zdemoralizowana armia, w której większość stanowią muzułmańscy poborowi, wypowiada posłuszeństwo i watahami wraca na terytorium Federacji. Wybucha wojna domowa a wraz z nią rozpoczyna się interwencja państw Zachodu podobnie jak w 1918 roku. Chiny wkraczają na Syberię a ich postępy starają się zablokować Amerykanie. Kontyngenty NATO zajmują etniczne tereny rosyjskie. Amerykańsko chiński spór o Syberię rodzi realne ryzyko wybuchu globalnego konfliktu. 

Scenariusz nr. 1 to de facto realizacja założeń Zbigniewa Brzezińskiego, które wiele lat temu opisywałem http://rafalbauer.pl/wielka-szachownica/ i jednocześnie sposób na uniknięcie III wojny światowej. Scenariusz 2 to wielka szansa dla Chin, ale w tej grze stawką będzie destabilizacja całego globu na skalę niespotykaną wcześniej w historii. II wojnę światową poprzedziła wojna domowa w Hiszpanii, znana jako proxy war pomiędzy Rosją i Niemcami. Choć brzmi to jak herezja, wojna na Ukrainie to również wojna domowa i zastępcza. Nie jest to jednak starcie Waszyngtonu i Moskwy. Rosjanami grają o swoje Amerykanie i Chińczycy.  

Wnikliwi zauważą, że scenariuszy może być znacznie więcej. Może. Drugi front na Tajwanie natychmiast zmieniłby sytuację na ukraińskim froncie. Paradoksem obecnej sytuacji jest to, że znacznie trudniej stworzyć scenariusze pokojowe niż te, które przewidują globalną wojnę. 

Aby jej zapobiec i utrzymać pozycję lidera, Stany Zjednoczone muszą uzyskać światowe zezwolenie na użycie atomu. Bomba nad Kijowem da im carte blanche. Amerykański atom stanie się ostateczną bronią demokracji z imperiami mroku. Pałka na Rosję stanie się jednocześnie pałką na chińską kompartię. Odparowany Pekin stanie się ceną za Tajwan. 

Kto odpali bombę?

Warto pamiętać, że w czasach gdy „niezależni dziennikarze” są w stanie udowodnić trasę przejazdu wyrzutni rakietowej ( https://www.dw.com/en/mh17-german-investigative-teams-fact-check/a-18406490) nie da się podobno ustalić kto wysadził Nordstream. Jeśli front będzie się przemieszczał szybko nikt nigdy nie dojdzie kto i na czyj rozkaz wystrzelił jedną rakietę Iskander M. I to akurat tą z ładunkiem nuklearnym. 

To, kogo należy winić, będzie akurat dla wszystkich jasne. Rosja jest już skończona. Gra się toczy o to do kogo będą należały jej skarby. 

9 komentarzy

Na północy bez zmian

Czyli o tym, że eugenika ma się dobrze.

Choć nie zdarzało się to do tej pory zbyt często, jego wysokość król Karol Gustaw XVI udzielił ostrej reprymendy rządowi Szwecji, który zdaniem monarchy poniósł sromotną porażkę w walce z C19. Głos władcy to spora nowość w życiu politycznym Szwecji, która nie raz już była ze swym domem panującym na bakier. Obecna aktywność dworu może mieć pewien związek z lokalną polityką: trudno nie zauważyć, że Szwecja wyraźnie skręca w prawo. Trudno również zaprzeczyć, że statystyki na tle sąsiadów wyglądają średnio:

https://www.statista.com/statistics/1102257/cumulative-coronavirus-cases-in-the-nordics/

COVID 19 SZWECJA DANIA NORWEGIA FINLANDIA
populacja w mln 10,3 5,5 5,3 5,5
potwierdzone zakażenia 482 284 176 837 52 967 38 068
jako % populacji 4,7% 3,2% 1,0% 0,7%
przypadki śmiertelne  9 262 1 487  564   467
jako % populacji 0,09% 0,03% 0,01% 0,01%
jako % zakażonych 1,92% 0,84% 1,06% 1,23%

Rzecz jasna statystyka to pierwsza przyboczna propagandy i jak wiadomo za pomocą odpowiednio dobranych cyfr udowodnić można niejedno. Nie da się jednak zaprzeczyć wysokiej śmiertelności; co więcej, liczba zakażeń ma solidny związek ze swobodą przemieszczania i dowodzi tego właśnie porównanie danych dotyczących testów ze Szwecji i Danii. Wysoka ilość potwierdzonych zakażeń w Szwecji nie jest wynikiem astronomicznej liczby testów. Od początku pandemii w Danii przeprowadzono ponad 7 milionów testów a tylko w 49 tygodniu 2020 ponad 700 tysięcy. W tym samym czasie Szwedzi wykonali ponad 2 miliony testów a w 49 tygodniu nieco ponad 200 tysięcy. Wysoka śmiertelność to nie gra cyfr tylko efekt świadomie przyjętej polityki. Niemożliwe?

Choć współcześnie brzmi to jak herezja, pierwszy na świecie Państwowy Instytut Higieny Rasy powołano do życia… w Szwecji a nie w III Rzeszy. Był rok 1921. Instytucję od chwili powstania otaczał prestiż a sam król Gustaw V delegował dwóch przedstawicieli do 8-osobowej rady naukowej. Rychło wprowadzono w życie szereg przepisów, które nakazywały sterylizację umysłowo chorych, przestępców a także tych wszystkich, którzy mieli stanowić zagrożenie dla społeczeństwa i rasy. W latach 1934 – 1975 programem objęto ponad 60 tysięcy Szwedów, z których 2/3 miało się sterylizacji poddać dobrowolnie. Zdaniem Macieja Bielawskiego (Higieniści. Z dziejów eugeniki) z ową dobrowolnością bywało różnie: w większości przypadków była odpowiedzią na ostracyzm społeczny, wytknięcie palcem z ambony lub przymus pracodawcy. I pewnie z tego właśnie powodu eugenika i jej skutki to w Szwecji temat tabu: dla wielu był to po prostu praktyczny sposób rozwiazywania problemów.

Trudno się zatem dziwić, że na takiej grzybni wyrosła myśl społeczno-polityczna Antona Kuijstena: wczesna emerytura tak, ale na 80 urodziny otrzymujemy w prezencie pigułkę terminacyjną, by elegancko i zgodnie z planem odciążyć społeczeństwo. Jeśli by tę myśl rozwinąć, to obecną pandemię da się zakwalifikować jako naturalne zwiększenie wskaźnika śmiertelności i na dodatek korzystne dla systemu. Ot, zbieg sprzyjających okoliczności; zwłaszcza, że szwedzkie statystyki nie pozostawiają wątpliwości: 96% ofiar C19 miało 60 lat i więcej, 90 % ponad 70, a 69% ponad 80 lat. Przy średniej oczekiwanej dożywalności (82 lata) walka o staruszków może się Szwedom po prostu nie opłacać, ale niewygodnie się do tego przyznać.

Na 446,8 miliona mieszkańców UE (27) osoby 65+ to niemal 90 milionów czyli 20% całej europejskiej populacji. W Szwecji jest podobnie: na ponad 2 mln emerytów 65+ pracuje nieco ponad 6 mln roczników młodszych (15-46). Niewiele, choć i tak jest to jeden z lepszych wyników europejskich. Poważniejszy problem ujawnia się jednak gdzie indziej: Szwecja jest co prawda trzecim po Irlandii (20%) i Francji (18%) krajem, w którym odsetek ludzi młodych (0-14) wynosi 17,8%, ale… ma solidny problem z zawartością cukru w cukrze. Tożsamość młodych Szwedów to obecnie narodowy problem a jednocześnie polityczne pole minowe. Szwedzcy Demokraci deklarują jasno: islam zabija szwedzkość.

Rządu jeszcze nie tworzą, ale są już trzecią co do wielkości partią w parlamencie. Ich główny slogan „mówimy otwarcie to, co myślisz” doskonale trafia do tych wszystkich, którym zbrzydła już polityczna poprawność a tych w Szwecji jest coraz więcej. Przewodniczący Jimmie Akcesson doskonale skapitalizował kryzys migracyjny z 2015 roku: 163.000 emigrantów przelało czarę goryczy u tych, którzy czuli się coraz gorzej we własnym kraju. Jak by nie było 17% populacji Szwecji urodziło się w Syrii, Iranie, Iraku czy Jugosławii. Lwia część to muzułmanie.

Do kolejnych wyborów pozostał rok z haczykiem i nikt nie ma wątpliwości, że rozegra je koronawirus. Akesson politykę unikania lockdownu oficjalnie nazywa „masakrą” starszego pokolenia, wpychając tym samym urzędującego premiera do narożnika, w którym trudno parować ciosy. Skrajna prawica kontroluje 62 mandaty, Socjalni Demokraci 100 i rządzą wyłącznie dzięki chybotliwej koalicji. Wybory mogą z łatwością odwrócić te proporcje tym bardziej, że na Covid 19 umierają w przeważającej większości biali Szwedzi. Uczciwi, prości ludzie, dla których zabrakło pieniędzy, które rząd rozdaje namiętnie niechętnym integracji muzułmanom. Czy do sukcesu prawicy trzeba czegoś więcej?

Socjalistów może uratować w zasadzie tylko cud. Przy frekwencji wyborczej na poziomie 87,8% trudno o spektakularne zwroty akcji: każda z partii ma doskonale spenetrowany elektorat z tą różnicą że imigranci wykazują znacznie mniejsze zainteresowanie wyborami niż Szwedzi.Można ich wprawdzie aktywizować, ale… w tym samym czasie traci się punkty białego centrum a o nie właśnie w przyszłych wyborach będzie się walczyć.

Koniec trasy już się zbliża, ale premier Stefan Lofven może jeszcze skorzystać z doświadczeń kolegów z Europy i… zarządzić lockdown. W Szwecji nie będzie to jednak taka bułka z masłem. W tamtejszej konstytucji żadnych stanów wyjątkowych nie ma: aby zawiesić demokrację trzeba wprowadzić stan wojenny. Jeśli do tego dojdzie, o żadnych wyborach nie będzie mowy.

Powstaje zatem pytanie kto tu jest sprytniejszy: twardy aparatczyk Lofven (1957) czy sprawny politykier Akesson (1979). Ani jeden, ani drugi nie słynie z empatii.

33 komentarze

Algorytm Rekonkwisty

Czyli o tym, że ludzie nienawidzą kłamstw, ale kochają bajki

Choć powstanie tych dwóch organizmów dzielą zaledwie dwa lata, Holenderska Kompania Wschodnioindyjska (VOC) długo lała swoją brytyjską konkurencję. Powyższe nie bez przyczyny: Holendrzy od początku korzystali obficie z dobrodziejstw rynku kapitałowego a kolejne emisje akcji rozchodziły się błyskawicznie dzięki wysokiej rentowności (20%) i sowitej dywidendzie. Przez niemal cały XVII wiek akcje VOC były ozdobą każdego portfela inwestycyjnego a ich odpowiedni pakiet świadczył o pozycji gracza na rynku. Sytuacja uległa zmianie dopiero po „Chwalebnej rewolucji” w 1688 roku. Do Londynu przybył bowiem nie tylko holenderski król (Wilhelm Orański): towarzyszyło mu grono doświadczonych inwestorów:) To za ich sprawą w 1694 roku powołano do życia Bank of England, którego głównym zadaniem stało się upłynnianie obligacji emitowanych przez rząd Jej Królewskiej Mości.

Dzięki tej nowince technologicznej  VOC znalazła się w odwrocie. Insider trading pozwolił Brytyjczykom skopiować metody konkurentki i doszlifować własne: zamiast koncentracji na przyprawach postawili na szeroki rynek, monopolizując handel tekstyliami oraz kawą i herbatą. Co więcej, Londyn postawił na franczyzę: pod ich flagą mógł pływać każdy statek byleby uiścił stosowną opłatę. VOC maksymalizując zyski stawiała na własną armię i własną flotę. W połowie XVIII wieku model brytyjski znokautował holenderski. Na globalnej mapie pozostał już tylko jeden przeciwnik: Francja.

Ale tu poszło całkiem prosto: w czerwcu 1740 r. koronował się w Królewcu Fryderyk II. „Się” – ponieważ dzierżył tytuł, który prostackim manewrem przyznał sobie wcześniej jego ojciec. Rozpoczął rządy jako kolejny „Król w Prusach” ale marzyła mu się korona  „Króla Prus” różnica niby niewielka ale w monarchicznej Europie zasadnicza: dla innych monarchów Fryderyk był zwykłym księciem. Ów ambicjonalny problem prawidłowo rozpoznali brytyjscy kupcy i zaoferowali pomoc. Pruska machina wojenna uzyskała możnego sponsora a sam Fryderyk w 1756 roku, ku uciesze Londynu, rozpętał pierwszą prawdziwą światową wojnę. Precyzyjniej wsparcia udzielił mu William Pitt – podówczas szara eminencja rządu JKM. Co ciekawe, Pitt – największy stronnik Prus, był jednocześnie… wielkim akolitą Kompanii. Jego dziadek, kupiec na Madrasie, zrobił deal życia, sprzedając wielki diament samemu… Filipowi Orańskiemu. Tak, tak, temu samemu, który zafundował Francji Johna Lawa i pierwszy bank emisyjny!

Pitt w geopolityce czuł się jak ryba w wodzie i dlatego właśnie tak gorliwe popierał interesy pruskiego monarchy. Opłaciło się z nawiązką. Konflikt, który kosztował życie ponad miliona mieszkańców globu, złamał handlową pozycję Paryża a Kompania osiągnęła szczyt swojej potęgi. Nie na długo. Koszty wojny trzeba było sobie gdzieś odbić a wiadomo nie od dzisiaj, że najlepiej kogoś wtedy opodatkować. Wprost idealnie nadawali się do tego mieszkańcy 13 amerykańskich kolonii: każda z nich miała ustawowy obowiązek handlu… wyłącznie z Londynem. Wprowadzenie ceł miało szybko podreperować królewski skarbiec. Niestety osiągnięto skutek odwrotny od zamierzonego a podatkowe regulacje rozpoczęły erę przemytu, na którym zbili fortuny przyszli akuszerzy amerykańskiej niepodległości.

Dla Kompanii, która musiała wysyłać herbatę do Londynu a dopiero potem do kolonii, nastały kiepskie czasy. Tak kiepskie, że niebawem utraciła zdolność do wypłacania dywidend rządowi brytyjskiemu. Dzięki ustawie z 1773 roku rząd wymusił powołanie rady dyrektorów, spośród których 3 miał wybierać parlament a 2 – rada akcjonariuszy. W praktyce oznaczało to pierwszy krok do nacjonalizacji. Niemniej Kompania stała się para państwem: dzięki ustawie mogła zawierać pokój i wypowiadać wojnę; wszędzie tam, gdzie władała morzem i lądem w imieniu Jej Królewskiej Mości.

Choć po drodze straciła sporo na amerykańskiej emancypacji straty odrobiła na zalewaniu Chin… narkotykami. Za herbatę i jedwab należało zapłacić, ale zarobek był marny, gdy transakcji dokonywano kruszcami. Opium okazało się doskonałym rozwiązaniem, które gorliwie poparł rząd Jej Królewskiej Mości. Rentowność eksplodowała a Kompania znalazła się u szczytu potęgi. Czy wynikają z tego jakieś głębsze wnioski?

Owszem. Gdyby się tak bliżej zastanowić, da się tu zauważyć spore analogie do Facebooka i… TikToka. Absurdalne porównanie? Przekonajmy się.

Otóż historia obu Kompanii dowodzi, że nowy świat (realny i wirtualny) znacznie łatwiej podbijają firmy niż państwa. Skuteczne opanowanie i kontrola Indii było możliwe tylko dzięki temu, że Brytyjczycy w ogóle nie naruszyli lokalnych struktur władzy. Ba! Zapeklowali je głębiej oferując część wpływów  z efektywnego systemu kontroli podatkowej, na którym opierali swoje ekonomiczne status quo. Mogli tak działać, ponieważ w ogóle nie interesowały ich cele polityczne. Rozwinięte systemy informatyczne doskonale nadają się do sprawowania kontroli i monetyzacji pod warunkiem jednak, że mają formę usług, które namiętnie kochamy. Uzależnienie od social mediów nie działa przecież inaczej niż historyczne uzależnienie Chińczyków od opium: w obu przypadkach chodzi przecież o to, aby rachunek ekonomiczny nie był ekwiwalentny. Czy narkobiznes nie zaniepokoił cesarzy chińskich? Oczywiście! Pchnął ich nawet do dwóch wojen, które… przegrali i ostatecznie poddali swój kraj kontroli przybyszów z Europy.

Upadek Chin to temat wielu książek, ale najlepiej sportretował go Ian Morris w fenomenalnej książce „Dlaczego Zachód rządzi: na razie”. Trywializując tezy autora można stwierdzić, iż wysoko rozwinięte Chiny uległy Zachodowi, ponieważ… przestały się rozwijać. Matematycy zamiast mierzyć się z nowymi problemami, pisali pieśni na temat zagadnień już rozwiązanych i to ku uciesze aparatu państwa, które uznało, iż osiągnęło… doskonałość. Brzmi znajomo? Jak by nie było, żyjemy podobno w najlepszym ze społeczno-politycznych ekosystemów, którego jądro zaczynają coraz śmielej wypełniać płaskoziemcy i antyszczepionkowcy. Tropiciele wszczepionych czipów, którzy dzień po dniu wsiąkają głębiej w cyfrową sieć, powierzając jej bez wahania odciski palców. Uważają, że są wolni, ponieważ pożyteczne apki instalują sobie sami.

O ile „Mindfuck” Christophera Wylie jest tak samo nudny jak podobne wynurzenia Edwarda Snowdena, uwagę zwraca jedno: uruchomienie algorytmów wyborczych poprzedziły dokładne badania terenowe; fizyczny kontakt z człowiekiem, którego następnie skonfrontowano z siłą binarną. Dowodzi to jednak, że populizmowi nie brakowało grzybni. Social media pozwoliły jedynie na stworzenie struktury, za pomocą której można dzielić i rządzić na miarę XXI wieku. Teoretycznie to mało odkrywcze, ale w praktyce to pomnik wystawiony współczesnej demokracji: temperowanie estremizmów pozwoliło uczesać społeczeństwo. Mikro targetowanie skutecznie je sfaszyzowało.

Jeśli wiadomo już, że przy wyborach w USA mogli grzebać Rosjanie, skąd pewność, że podobnych czynności nie podejmują na bieżąco Chińczycy? Podsumowując zeszłoroczny szczyt UE – Chiny, Ursula von der Leyen oświadczyła, że UE pada ofiarą ataków cybernetycznych ze strony Chin a dezinformacja nie będzie tolerowana. Jej odważnej wypowiedzi obecni wirtualnie przywódcy Chin (prezydent Xi Jinping i premier Li Keqiang) nawet nie skomentowali.

Nie musieli. Równolegle toczyli przecież krótką wojnę z USA o ….. TikToka. Przypomnijmy dla porządku, że na żądania Donalda Trumpa ( sprzedaży TikToka amerykańskiej firmie ) oficjalnie utemperowały chińskie władze prostym oświadczeniem: sprzedaż miała godzić w ich bezpieczeństwo narodowe. Trudno zatem dalej sądzić, że TikTok jest faktycznie zwyczajnym przedsięwzięciem prywatnym. O limitach w tej materii przekonał się zresztą ostatnio charyzmatyczny Jack Ma, który zniknął po tym jak władzy nie spodobały się jego śmiałe komentarze. Dla porównania, Waszyngton zdołał wbić Zuckerberga w garnitur i zmusić do kilku odpowiedzi ale dalej się już raczej nie rozpędzi, bo ostatni przymusowy podział wielkiej korporacji wymusił… w 1986 roku. ( AT&T )

1 lipca 2021 Komunistyczna Partia Chin będzie świętować 100-lecie swojego istnienia. Prawdopodobnie nie ma na świecie organizacji lub państwa, które może poszczycić się taką skalą osiągnięć przy jednoczesnym zachowaniu wyłączności w sterowaniu. Jak mawiał Konfucjusz: „kiedy staje się oczywiste, że cele nie mogą zostać osiągnięte, nie dostosowuj celów, dostosuj działania”. Doskonale wie o tym chińska kompartia. Zachodni świat od dawna postępuje dokładnie odwrotnie.

TikTok w rękach Pekinu już jest (albo za chwilę będzie) narzędziem do budowy chińskiej dominacji i zrealizuje dokładnie takie same cele jak Kompania Wschodnioindyjska dla Londynu. Ba! Może pójść dalej, ponieważ Pekin dysponuje nieskończonymi możliwościami kreacji wirtualnego pieniądza a to stwarza możliwości o jakich Facebook nie może nawet marzyć. Od drukowania pieniędzy w USA jest przecież Rezerwa Federalna 🙂 Chiński serwis społecznościowy dość długo stanowił pośmiewisko ale … wszystko się zmienia. Rzut oka na polskiego TikToka dowodzi, że swoich wyborców szukał tu nawet… Jarosław Kaczyński 🙂  Co więcej, nie brakuje tu politycznych deklaracji u twórców, których jedynym profesjonalnym zajęciem są mało wyszukane wygłupy. Ale czy to ważne? Żyjemy w czasach gdzie liczą się tyko lidy, konwersja i zasięgi. Fejsbunio jest dla starych, instagram dla ładnych a TikTok? Być może dla zwykłych, znudzonych normalsów. Ich szeregi rosną i rosnąć będą szczególnie gdy społeczeństwa zachodnie popełnią harakiri wprowadzając dochód permanentny. Ale popełnią je, bo przecież… polityka też opiera się na algorytmowych rekomendacjach.

2020 rok był ważnym punktem w historii. Ten sam wirus, który pozwolił zachować Chinom dwucyfrowy wzrost, rzucił na kolana UE a USA po prostu… znokautował. Coincidence? I don’t think so. Ferdynand II jest już pod murami Grenady.

 

 

10 komentarzy

W imię zasad

Czyli o tym, że nadzieja umiera ostatnia.

Historia Polski obfituje w wydarzenia, które, mimo iż na scenariusze filmów nadają się doskonale, nie mogą się przebić do kanonicznej wersji znanej z podręczników szkolnych. Tymczasem nocny skok Józefa Retingera nadaje się wręcz idealnie na punkt wyjścia do ważnej dyskusji i na pewno zainteresowałby najbardziej rozwydrzonych nastolatków. Nic dziwnego, bo ta historia to w zasadzie gotowy thriller, w którym trup ściele się dość gęsto i co gorsza pośród swoich. Wszystko zaczyna się nocą z 3 na 4 kwietnia 1944: swój pierwszy i ostatni skok na spadochronie oddawał wprawdzie polityk o ustalonej renomie intryganta, ale jego wybitnych koneksji nikt nie śmiał kwestionować. To dzięki nim właśnie leciał do kraju przy wsparciu brytyjskim. Choć eskapadę popierał premier (Mikołajczyk), to ów niebezpieczny pomysł blokował Naczelny Wódz (Sosnkowski). Dlaczego?

Otóż celem misji było zaproszenie do rządu… PPR. Pomysł nie był nowy – rozmowy prowadzono rok wcześniej, ale rozbiły się o fundament ideowy (Katyń). Retinger liczył na momentum: w chwili gdy skakał Stalin negocjował w Moskwie z ekipą Gomułki, ale na skreślenie rządu w Londynie jeszcze się nie zdecydował. Już w Warszawie okazało się, że pomysły Retingera padają na bardzo podatny grunt, ale… nie podobają się wojskowym ani towarzyszowi Gomułce. Ci pierwsi swoją niechęć wyrażali zresztą konkretnie: zamachów było kilka, a emisariusz tylko cudem wyszedł z nich obronną ręką. Jego misję zakończył niemal symboliczny rajd śmierci: major Jerzy Makowiecki (wraz z żoną), kapitan Ludwik Widerszal (żonę oszczędzono; egzekutorzy nabrali wątpliwości) stracili życie wyłącznie dlatego, że zdaniem części środowisk wojskowych (przy czym do dzisiaj nie wiadomo kto faktycznie  wydał wyroki) za bardzo rwali się do porozumienia z Moskwą. Kuli cudem uniknął kapitan Kazimierz Moczarski (autor „Rozmów z katem”) i można by przyjąć, że celem likwidatorów byli wyłącznie działacze Stronnictwa Demokratycznego, gdyby nie to, że zamachnięto się również na samego dowódcę Biura Informacji i Propagandy AK, czyli pułkownika Jana Rzepeckiego. Czerwiec 1944 był gorący. Po tych zabójstwach chętnych do porozumienia z Moskwą wyraźnie ubyło.

Czy taka wciągająca historia nie powinna być tłem do rozważań na temat zasadności Powstania w Warszawie? Jakie i o ile lepsze warunki rozmów mogło zapewnić przyjęcie Rosjan w roli gospodarzy skoro nie podjęto wcześniej żadnych politycznych porozumień? Ba, znano efekty operacji „Ostra brama”, gdzie mimo wspólnego ataku, Sowieci aresztowali żołnierzy AK zaraz po zdobyciu miasta. O kalkulacjach zwolenników Powstania napisano już niejedno, ale w tej chwili ważniejsze jest coś innego: za prawicową wizję Polski dało gardło ponad 200 tysięcy mieszkańców Warszawy. To znacznie więcej niż oszacowana przez Tomasza Łabuszewskiego, a nigdy nie zweryfikowana, liczba 50 tysięcy ofiar zbrodni komunistycznych. Pojawia się zatem proste pytanie: czy nawet gdyby i tak miało do nich dojść, warto było rzucić na stos tak wielu niewinnych?

Z perspektywy Boga, Honoru i Ojczyzny ów rachunek jest oczywisty; podobnie jak piewcom tej wersji podejścia do polskiej racji stanu oczywisty wydaje się zwrot, po którym Polska – sojusznik Hitlera (wspólny rozbiór Czechosłowacji X 1938), zaledwie 4 miesiące późnej radykalnie opiera się dalszej współpracy przy ataku na ZSRR, który… był przecież naszym głównym wrogiem przez 18 lat niepodległości! Oczywiście natychmiast odezwą się głosy, że niezwłocznie po pokonaniu Rosji przyszłaby kolej na polsko-niemieckie rewindykacje graniczne. Być może, ale się o tym nie przekonamy. Wiadomo za to, że ZSRR był niezwykle litościwy dla swoich wrogów: jak by nie było w gronie krajów Demokracji Ludowej tylko i wyłącznie Polska była przeciwnikiem Hitlera w II Wojnie Światowej. O powyższym zadecydowały geopolityczne kalkulacje. Nigdzie nie jest powiedziane, że Hitler w roli zwycięzcy pozwalałby sobie na pruskie małostkowości.

Czemu jednak służy ten przydługi wywód? Otóż cudem ocalały Józef Retinger był po wojnie jednym z animatorów projektu Unii Europejskiej a do historii przejdzie na zawsze jako założyciel Grupy Bilderberg – organizacji, która od dziesięcioleci realizuje politykę z dala od oczu opinii publicznej. Dla przeciwników to dowód na to, iż realna siła sprawcza to nie parlamenty, ale rozmaite grupy wpływu – czyli amorficzny mariaż polityki i pieniądza. Nasuwa się jednak proste pytanie: czy to aby faktycznie coś nowego? Jest przecież dokładnie odwrotnie: polityka realizowana w imieniu ludu to mit, który szerzej upowszechniła się dopiero po roku 1918 roku:). Choć to zaiste zgrabna koncepcja, trudno założyć, że zbiorowa wola kolejarzy, drukarzy, nauczycielek i lekarzy jest w czymkolwiek lepsza od tego, co uknuje sobie taka czy inna międzynarodowa sitwa. Dzieje się tak dlatego, że ową zbiorową wolę zawsze formuje się sloganami a te z rozsądkiem mają zazwyczaj tyle wspólnego ile mądrość z mądrością ludową. Polska jest tu zresztą najlepszym przykładem a szczególnie teraz, gdy w przestrzeni publicznej pojawił się POLEXIT. Obie strony politycznej scysji uciekły się do mocno naciąganych argumentów, bo prawda jest po prostu obustronnie niewygodna. Czemu?

Bo dalsza obecność w UE to głębsza integracja – o czym można sobie poczytać na stronach samej UE. Przyjęcie EURO to nie opcja, tylko obowiązek zapisany w traktacie z 2004 roku i niebawem może się okazać, że musimy je przyjąć nawet jeśli nie chcemy. Wszystko to razem z niepodległością wiele wspólnego nie ma, ale projekt UE to w ujęciu docelowym projekt Stanów Zjednoczonych Europy, więc w dalekiej przyszłości możemy liczyć na taką suwerenność jak Kalifornia czy Teksas. Idąc dalej trzeba by przypomnieć, że od 2025 roku Polska będzie już najprawdopodobniej płatnikiem netto, więc wywody ile jeszcze dostanie, mają znacznie drugorzędne. Zwolennicy obecności w UE powinni umieć się z tymi faktami zmierzyć i swoim zwolennikom być w stanie powiedzieć jasno: dostaliśmy, aby osiągnąć sukces; ale mając go, będziemy musieli się podzielić. Niby to oczywiste ale nad Wisłą….. bardzo niewygodne politycznie.

Krytykom jest znacznie prościej. Przykład pierwszy z brzegu: utrata własnej waluty to utrata najważniejszej sprężyny gospodarczej niepodległego kraju, głównego  instrumentu makro stymulacji. Czyż nie będzie to dla  PIS fundament przyszłej kampanii wyborczej? Chcesz złotówek w portfelu czy Euro? Chcesz tkwić w eurosojuzie skoro to my będziemy płacic im a nie oni nam? Jak wiadomo, solidarni jesteśmy na papierze więc wyniki takiej polityki iformacyjnej mogą się okazać zaskakujące….

Tymczasem w historycznych momentach zwrotnych powinno się liczyć coś więcej niż tylko wyborcza kalkulacja. W 1939 Beck zbierał punkty pod wybory prezydenckie, które miały się odbyć wiosną 1940 i postawił na wojnę z Niemcami. W 1944 Sosnkowski i Raczkiewicz woleli obronę honoru niż współpracę z mordercami polskich oficerów w Katyniu. W 1989 udało się uniknąć daniny krwi, ale warto pamiętać, że dla Kornela Morawieckiego był to zawsze naczelny grzech III RP: konszachty z „czerwonymi” przy okrągłym stole.

W 2023 będziemy najpewniej decydować czy wolimy być stanem w Unii Europejskiej czy też samodzielnym państwem zakleszczonym między wschodem i zachodem. Osobiscie uważam, że lepiej być choćby trzonkiem młota niż najlepszą politurą na kowadele. Ale też może się okazać, iż większość będzie uwazać, że lepiej nie płacić rachunków, trzasnąć drzwiami i wyjść.

Prosto w czułe objęcia Moskwy.

 

25 komentarzy

TRANSGRESJA

Czyli o tym, że „Człowiek z żelaza” ….. padł.

W kraju wre, ale uliczny bulgot nie doczekał się, jak na razie, żadnej uwertury politycznej. Nic dziwnego: towarzyszka Lempart dała po łapach neoficie Hołowni i to w sposób, który dał do myślenia ewentualnym naśladowcom. A chętnych by nie brakowało:) Do pojedynku na złe emocje i inwektywy (jak błyskotliwe zdiagnozował współczesną walkę polityczną Leszek Jażdżewski) gotowe są całe zastępy surferów przekonanych o swej misyjnej roli w historii Polski. Całopalenie Hołowni skutecznie schłodziło polityczną dulszczyznę, która w rewanżu zatrzęsła się z oburzenia nad wulgaryzmem haseł i wiekiem demonstrantów.

Well… być może wszyscy z Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem na czele pojęli, że hasło „Wypierdalać” dotyczy solidarnie całego politycznego geriatrium. Choć powyższa konkluzja może nieco dziwić, warto zacytować Jażdżewskiego raz jeszcze: „Kościół Katolicki w Polsce obciążony niewyjaśnionymi skandalami pedofilskimi, opętany walką o pieniądze i o wpływy stracił moralny mandat do tego, aby sprawować funkcję sumienia narodu.” Owe bez wątpienia słuszne słowa poprzedziły majowy wykład Donalda Tuska a przy okazji wywołały potężny skandal. Grzegorz Schetyna cudem opanował kryzys w relacjach z episkopatem z którym interesy miała od zawsze  Platforma. Cóż, Kościół od lat ma swoje miejsce w polityce, tyle, że nigdy jeszcze swych praw nie egzekwował tak ostentacyjnie.

I być może właśnie dlatego tak długo oczekiwany masowy udział młodzieży większości polityków wcale nie cieszy a niektórych wręcz martwi. Okazuje się bowiem, że na ulice miast wyszedł elektorat, który domaga się tego, czego oficjalna polityka nie ma i nie zamierza mieć w swojej ofercie. Nie ma, ponieważ nie może grać swojej gry bez pomocy Kościoła, na który zamachnęły się właśnie ruchy uliczne. I w tym kontekście jest to zaiste rewolucja nawet jeśli nie brak księży, którzy żądanie, aby wypierdalali ze szkoły skwitowali rubasznym śmiechem. Czarni w roli symbolu opresji sprawdzą się doskonale a dowodów dostarcza historia i to najnowsza napisana przez obywateli Republiki Irlandii.

Jeśli spojrzeć na rzecz statystycznie, okaże się, że współczesny młody wyborca urodził się w roku 2000 lub nawet później. Za Platformy opuścił gimnazjum, za PIS rozpoczął pracę lub trafił na studia. To pierwsze pokolenie ludzi w całości uformowanych przez social media, dla których książka, gazeta, telewizja czy teatr to relikty z poprzedniej epoki. Mało kto dostrzega fakt, iż symboliczny model „Człowieka z żelaza” pokrywa bardzo długi okres społecznej wrażliwości. Symbol zrodzony w sierpniu 1980 na bazie fermentu „Człowieka z marmuru” trwał sobie w najlepsze aż do końca lat 90tych. Przez niemal dwadzieścia lat panowało jednolite odczuwanie oparte o wspólne i znane symbole takie jak stan wojenny, etos opozycji, zachód i nadzieje z nim związane. Co więcej, szczupłość kanałów komunikacji wywoływała naturalną reglamentację i narrację treści, a model ten przetrwał zmianę systemu! Pluralizm od zawsze obecny na sztandarach jakoś nie mógł się rozgościć ani w „Tysolu”, ani „Nie”, ani w „Tygodniku Powszechnym”. Pod każdą flagą w sposób naturalny hodowano poglądy zgodne z linią partii lub polityką wydawcy. Ów dobrze utrzymany monopol, w błyskotliwym blitzkiregu został rozgromiony  przez social media.

Na ulice polskich miast wyszedł dziś „Człowiek z Internetu” – konstrukcja, której nie zna koncesjonowana polityka, ponieważ nasz protestujący żył obok niej lub (precyzyjniej) żył do niej równolegle. Pokolenie urodzonych po roku 2000 wychowało się z komputerem a dorosło ze smartfonem. Nawykło do samodzielnego wyboru treści, niezwiązanych z flagą czy porami emisji. Wytworzyło wspólny etos, który ma się nijak do nadętych a nadal obowiązujących politycznych manifestów. Czy nam się to podoba czy nie „Człowiek z Internetu” chce dwóch rzeczy: maksymalnej swobody i dużej ilości pieniędzy.

Ktoś zauważy: „Nic nowego”, ale będzie w błędzie. Dla starozakonnych sukces finansowy był jednym z celów na mapie życiowych dążeń. W zależności od środowiska drapowały go poważniejsze i mniej poważne imponderabilia; dzisiaj żądza kasy jest naga i nie uważa nawet, że powinna się ukryć za zasłoną dulszczyzny. Dzieje się tak głównie dlatego, że symbolem sukcesu dla młodych ludzi nie jest już bankier, prawnik czy lekarz ale… youtuber. Na przykład Lord Kruszwil:)

Idę o zakład, że gross współczesnych polityków nie ma pojęcia kim są ludzie oglądani codziennie przez miliony młodych wyborców. Zafascynowanych ludźmi, którzy tworząc „dla beki” doszli często do imponujących pieniędzy. Wprawdzie tygodnik Forbes w swoim zestawieniu najdroższych gwiazd Youtube nie wymienia Karola Gązwy, który jako Blowek (https://www.youtube.com/channel/UC-BRUJOtblqGrftY6oRcOZw ) zdobył już niemal 5 milionów subów, ale na pierwszych miejscach nie umieszcza również Wardęgi, ReZigiusza czy Asbstry.

Przyczyna jest prosta: zdaniem analityków rynku reklamy „5 sposobów na”, „Mówiąc inaczej” i „Macademian Girl” mają znacznie mniejsze zasięgi, ale o wiele efektywniej zgarniają marketingowe budżety. Przyczyna? Cóż, są skoncentrowane na kasie w efekcie bardziej politycznie poprawne. Nie znaczy to oczywiście, że tacy dżentelmeni jak Marek Kruszel (Lord Kruszwil) czy jego dawny ziomal a dzisiaj posiadacz własnego kanału Łukasz Wawrzyniak (Kamerzysta) nie lubią przytulić grubszej gotówki. Wiedzą jednak doskonale, że ich elektorat jest kapryśny a największe zasięgi generuje wszystko to, co jest politycznie niepoprawne. Ba! Wulgarne, obleśne i przaśne czasem tak bardzo, że Kruszel dorobił się prokuratury i bana na tubie, który zdruzgotał jego finanse. Ale nie należy się o niego martwić. Na nowym kanale ma już ponad 200k subów i optymistycznie patrzy w przyszłość tym bardziej, że kaska znowu płynie. Bo źródłem pieniędzy są nie tylko kontrakty z firmami. Większość gwiazd oferuje własną modę, a duże zasięgi pozwalają jeszcze zarabiać na wyświetleniach reklam. Niemało da się również wyciągnąć od oglądającej gawiedzi. Gwiazdy tuby zachęcają widzów do datków i nie gardzą kwotami po kilka lub kilkanaście złotych szczególnie, gdy…. mnożą je przez setki tysięcy subów. Miesięcznie:)

Umysłami młodych zawładnął nowy mit: dzięki dostępowi do sieci, którego nie wypuszczają z ręki mogą śnić swoje sny o potędze, o wolności i kasie; i życiu, jakiego starzy mogliby im tylko pozazdrościć. Dzięki technologii nawet dzieci stały się ekonomicznie dorosłe ale jednocześnie wcześnie zafundowały sobie frustrację. Bo niby w ręku ma się dostęp do wolności ale droga wiedzie przez zjadliwe komentarze, hejt i mozół kreatywno twórczy który często zastępuje się zwyczajnym szokowaniem. Na dodatek, to wymarzone swobodne życie jest często marketingowym produktem i nie ma wiele wspólnego z realiami. Nie jest łatwo marzyć w świecie gdzie strach wrzucić do sieci nieobrobione zdjęcie!

Co tych ludzi wyprowadziło na ulice? Niechęć do kościoła? Do Pis? Przeciwko temu duopolowi mogli protestować wcześniej. Na horyzoncie zamajaczyło jednak pierwsze ograniczenie, które potraktowali serio. Choć o aborcji najczęściej decydują starcy, jest znacznie istotniejszym problemem dla ludzi młodych i … za młodych. A życie erotyczne nastolatków, rezydentów Wiejskiej mogło by solidnie zaskoczyć! Pruderia prawicy i lepkość kościoła to grzybnia na której solidny plon zbiorą kosiarze politycznej poprawności. Niektórzy z nich jeszcze na tym solidnie zarobią i to ku uciesze swoich followersów.

Przykład Białorusi dobitnie dowodzi, że władzy nie zmienia wola ludu dlatego też nie zmieni się ona aż do przyszłych wyborów. Osobiście uważam, że wtedy również nie, ponieważ obecna władza i jej akolici dla ochrony serwitutów uciekną się do najgorszych matactw byleby tylko utrzymać się przy żłobie. Nie zdziwię się, jeśli urny wyborcze zabezpieczą policjanci i żołnierze a ich przeliczenie dokona się w stosownie przygotowanych punktach zbiorczych. Niemożliwe? Donald Trump otwarcie sugeruje, że może się nie podporządkować niekorzystnym dla siebie wynikom wyborów. Jak będzie przekonamy się po 3 listopada. Dlaczego podobnej narracji miałby nie używać Jarosław Kaczyński już dzisiaj określany mianem Kaczaszenki?

Obecnej władzy do pełni kontroli pozostało jeszcze opanowanie tradycyjnych mediów. Zaraz potem lub równolegle zabiorą się za social media i stworzą przy okazji gorący front ideologicznej wojny. Wojny, dzięki której wyhodują ludzi równie zdeterminowanych jak my sami 35 lat temu. Tyle, że całkowicie od nas różnych. Idole i idee „Człowieka z Żelaza” są niczym dla „Człowieka z Internetu”

Dla nich liczy się swoboda a najchętniej swoboda i forsa. Jeśli ich nie dostaną to sami sobie wezmą. A że dla wszystkich nie wystarczy…. no cóż rewolucje nie są po to aby wszyscy dostali swoje. Służą pogrzebaniu starego systemu. A ten właśnie się wali i to nie tylko u nas.

14 komentarzy

Człowiek z kałaszkiem

Czyli o tym, że rewolucja to jednak coś więcej niż wola ludu.

Światowe media o Białorusi już w zasadzie zapomniały i gdyby nie akcja niemieckich związkowców ( nie chcieli obsługiwać samolotu Łukaszenki ) nie pochylały by się nad zagadnieniem tamtejszej praworządności. Trudno się oprzeć wrażeniu, że białoruski bunt jest co najmniej niewygody i to zarówno dla Brukseli jak i ….. dla Kremla. Aby to lepiej zrozumieć wypada nieco cofnąć się w czasie.

Zimową wizytę Mike’a Pompeo w Mińsku ( 1 luty 2020 ) przegapili w zasadzie wszyscy poza specjalistami od spraw wschodnich oraz propagandystami w Moskwie. Jedni i drudzy,  pierwszą od 26 lat wizytę amerykańskiego dyplomaty tak wysokiego szczebla odbierali jako zapowiedź istotnych zmian w polityce jaką do tej pory prowadził wobec Minska Waszyngton. Moment wybrano doskonale: Aleksandr Grigorjewicz szykował się właśnie do wyjazdu do Soczi aby zakończyć zerwane w grudniu negocjacje z Rosją. Negocjacje w których od 20 lat chodzi zawsze o to samo: ile Białoruś dostanie za to aby poprawiać pozycję strategiczną Rosji.A trzeba pamiętać, że od lat dostaje niemało. Kraje które przynajmniej w teorii stanowią związek ( utworzony w styczniu 2000 ) od lat miały przekształcić się w federację w ramach której Białoruś zamieniła by się w 3 gubernie Rosji a jej prezydent zasiadł by na fotelu wiceprezydenta. Owa perspektywa choć Łukaszence mogła się wydawać interesująca 20 lat temu od dawna nie budzi ciepłych uczuć w sercu satrapy który niepodzielnie włada swoim królestwem. Tyle, że owo władanie od lat wspierają rosyjskie dotacje sięgające w różnych latach od 10 do niemal 30% PKB. Skąd zatem ochłodzenie w relacjach? Putin który dzięki zeszłorocznym woltom może teoretycznie rządzić do 2036 roku potrzebuje już czegoś więcej niż tradycyjnych złamanych obietnic swojego przyjaciela z Mińska. Moskwie przydał by się jakiś spektakularny sukces a było by nim na pewno realne skonsumowanie federacji. Tyle, że dla Łukaszenki taki krok byłby wyrokiem śmierci: zjednoczenie stało się bardzo niepopularne w białoruskim społeczeństwie.

Waszyngton choć nałożył swego czasu sankcje na Mińsk współpracy z dyktatorami na ogół się nie brzydzi zwłaszcza gdy robi z nimi dobre interesy. Niestety kniaź z Mińska zaskoczył Pompeo niechęcią do wyprzedaży domowych sreber i otwierciem na oścież białoruskiego rynku. I pewnie dlatego szumne zapowiedzi o dostawach ropy na Białoruś, przyjęły formę kontrakciku z którego dumna jest wprawdzie polska spółka giełdowa UNIMOT S.A. ale….sytuacji strategicznej specjalnie to nie zmienia. Marzeniem Mińska był rewers tyle, że prac jeszcze nie rozpoczęto choć PERN obiecał iż uruchomienie odwrotnego tłoczenia rozpocznie się grudniu 2020. Póki co rozwiązano jednak problemy chemiczne: białoruskie rafinerie pracują na zasiarczonej ropie URLAS i aby ułatwić im pracę, UNIMOT dostarczył ropę określaną jako White Eagle Blend o podobnych warunkach technicznych. Czemu do obsługi białoruskiego rynku amerykanie nie wskazali któregoś w własnych podmiotów? Tego nie wiadomo choć pojawiają się tu pewne oczywiste wnioski:)

Póki co Mińsk kupił nieco ponad 1 mln ton ropy i na wiele więcej się nie rozpędzi z braku gotówki i …… niemal całkowitej zależności od Moskwy. Po wybuchu społecznych protestów Łukaszenko znalazł się w politycznej izolacji a  lukę po strajkujących pracownikach infrastruktury wrażliwej ( telewizja, kontrola, lotów, ropo i gazo ciągi ) wypełnili specjaliści z Rosji.  Lądując w Mińsku pod koniec sierpnia trafiłem na dedykowane dla Polaków bramki w których ….. kontrolę paszportową prowadzili rosyjscy czekiści. Rosyjska noga w białoruskich drzwiach zostanie na dobre tym bardziej, że doskonale uzupełnia relacje które latami budowano w armii. Białoruskie wojsko nie dysponuje w zasadzie własnym zapleczem logistycznym i wszelkie poważniejsze ruchy musi robić w uzgodnieniu z dowództwem sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej.Co z tego wyniknie? Niebawem się przekonamy. Protesty trwają a 26 października zgodnie z ultimatum Tichanowskiej mają się przekształcić w strajk generalny bo trudno zakładać, że Łukaszenka przetraszy się groźby i ustąpi. Osobiście uważam, że będzie to po prostu koniec protestów: Białorusini nie zdecydowali się na masowy strajk zaraz po sfałszowanych wyborach i to mimo znacznie bardziej sprzyjającej atmosfery. Reżim się zachwiał, milicjanci zrzucali mundury, wojsko nie chciało atakować własnego społeczeństwa. Dzisiaj aparat siłowy bardzo się umocnił, na ulice wróciło bicie i strzały. Co poszło nie tak?

Współczesna wolnościowa propaganda każe nam wierzyć, że każda udana rewolta to szczery gniew ludu. Tymczasem realia dowodzą czegoś wręcz przeciwnego: udana rewolta to gniew ludu orkiestrowany przez tych którzy zaplanowali zmianę władzy. Czy w Mińsku zabrakło chętnych? Włączenie interentu mobilnego 12.08 daje do myślenia w tej kwestii. Protesty po dwu dniowej orgii aresztowań i bicia były w zasadzie spacyfikowane. Przywrócenie komunikacji pozwoliło eksplodować kanałom na TG ( Nexta zaliczył prawie pół miliona subów w dwa dni! ) i zamieniło bezładne akcje w masowy ruch społeczny. Zdaniem wielu błąd i arogancja władzy ale czy na pewno? Za sieci komórkowe i resorty siłowe odpowiada….. Wiktor Łukaszenko. Najstraszy syn dyktatora ma już swoje lata i kto wie czy nie nabrał ochoty aby porządzić samodzielnie a w tym celu należało solidniej podgrillować ojca. Osobiście spodziewałem się scenariusza w którym nagle na scenie pojawi się pomysł okrągłego stołu a protesty przejdą w fazę aksamitnej rewolucji. Tak się jednak nie stało.

Może się okazać, że obecne zgniłe status quo jest po prostu wszystkim na rękę. Rosja wprawdzie nie ma federacji ale Łukaszenko jest na kolanach. UE nie ma Tichanowskiej ale … Rosja nie połknęła i raczej nie połknie Białorusi ponieważ ryzykowała by kolejny Donbas. Jak by nie patrzeć jest to jakieś geopolityczne win win ponad głowami Białorusinów którzy uwierzyli w siłę swoich głosów. No cóż …. Bastylii tak naprawdę nie zburzono w trakcie ataku zrewoltowanego tłumu, rewolucja amerykańska nie była spontanicznym zrywem a bolszewicy nie zdobyli szturmem Pałacu Zimowego. Lud i jego gniew to element gry którą prowadzą odpowiednio przygotowani czekiści.

Ale białoruska rzeczywistość ma jeszcze w zanadrzu sporą niespodziankę. Jest nią pięknie pączkujący głęboki kryzys ekonomiczny. W miniony wtorek bank centralny Białorusi po raz kolejny nie zapewnił płynności bankom komercyjnym. Powody są prozaiczne: gospodarka wysycha a rząd obawia się druku pieniędzy ponieważ natychmiast zrewoltuje obywateli. Co więcej dodruku nie życzy sobie Rosja odpowiada już za ponad połowę zagranicznego finansowania Białorusi. W efekcie akcja kredytowa banków siadła niemal do zera a rynek jak kania dżdżu wypatruje dewiz. „To ich wykończy” wieszczy mój białoruski przyjaciel a jednocześnie sprawny biznesmen. Gdy go pytam czy ma świadomość, że jego biznes również na tym ucierpi odpowiada: „Albo oni padną albo będę musiał wyjechać i pewnie u was zaczynać wszystko od zera. To już wolę abyśmy padli razem ale będę mógł zaczynać od zera u siebie i w wolnym kraju”.

Well… jak będzie czas pokaże. Głęboka dewaluacja jeśli faktycznie do niej dojdzie na pewno zmiecie obecną władzę. Robotnicy woleli pewne 200USD miesięcznie od niepewnej rewolucyjnej przyszłości. Jeśli ich pobory spadną o połowę na strajk zagonią ich żony i to już będzie zupełnie inne rozdanie.

2 komentarze

WIDŁY

Czyli  tym, że pozory mylą.

Podwójny atak to dla szachisty sytuacja mało komfortowa i to co najmniej z dwu powodów: po pierwsze daliśmy się zaskoczyć, po drugie sami musimy się zdecydować którą figurę lepiej stracić. Ów dylemat jest przy tym, tym bardziej bolesny im poważniejsze plany wiązaliśmy z figurami które przeciwnik nam właśnie zaatakował. W tej klasycznej szachowej sytuacji znalazła się właśnie Rosja a do dwu wojen zastępczych które już prowadzi z Turcją dołączyła trzecia w Nagornym Karabachu. Ów konflikt to wielki sukces Ankary i to bez względu na to jak się skończy: jeśli Moskwa poprze Ormian straci ostatecznie Azerów. Jeśli poprze Azerów straci jedyne państwo na południowym Kaukazie w którym legalnie utrzymuje swoje siły zbrojne. „Szto padiełat” to pytanie które na pewno solidnie marszczy czoła Władymira Putina oraz jego politycznego zaplecza. Dobrego rozwiązania tu nie ma, a w wygaszanym konflikcie podobnie zresztą jak w każdym innym chodzi o pieniądze. Tyle, że obecnie są to gigantyczne kwoty strategicznie istotne dla gospodarki Rosji.

Aby to dobrze zrozumieć należało by się  cofnąć w czasie do 2008 roku kiedy to Rosja zdecydowała się na wojnę w Gruzji i tym samym przeszła do gorącej fazy odbudowywania swoich wpływów na południowym Kaukazie. Choć Moskwie udało się wtedy przegonić NATO z Tibilisi to jednocześnie solidnie nastraszyła polityków w Brukseli. Ci zapragnęli alternatywnej drogi dostaw węglowodorów i z całych sił poparli projekt budowy południowego korytarza gazowego. Tyle, że z owych planów nic nie wyszło a przeszkodą w ich realizacji okazała się nie Rosja lecz…. Turcja. Wstającej z kolan Ankarze która jeszcze 15 lat temu żebrała o przyjęcie do UE uroiła się wizja odbudowy imperium i trzeba przyznać, że ową wizję śmiało realizuje. Jak? Południowy Korytarz Gazowy miał być w zamyśle polityków kontrolowanym przez UE źródłem dostaw i to od kilku dostawców. Tymczasem projekt zrealizowany obecnie to de facto własna impreza Turcji i Azerbejdżanu. Jakie ma znacznie?

Zasadnicze. Na wspaniałym sukcesie Ankary i Baku, UE wiele nie zyska co więcej uświadomi sobie być może wreszcie, że na południu Europy pojawił się poważny gracz który niebawem wyłuska sobie co tylko będzie chciał z tego regionu. W realizacji powyższych celów doskonale się pomoże serwilizm Baku: gorliwy akolita Ankary musi wielbić starszych tureckich braci mimo, że Ci nie okazują bogatemu w zasoby partnerowi wiele szacunku. Nie muszą: Azerowie mają do wyboru współpracę z Rosją która gardzi nimi jeszcze bardziej i z Turcją która przynajmniej posługuje się tym samym językiem.

Kto zatem podpalił lont w Nagornym Karabachu? Choć nitki rurociągów biegną bardzo blisko terenów gdzie toczą się walki, BP prędko zapewniło w mediach, że przesył nie jest zagrożony. Stroną atakującą jest Azerbejdżan wiec nie ma najmniejszych wątpliwości, że wojna to posunięcie Turcji. Agresywne i skuteczne wejście na geo polityczne terytorium Moskwy to ewidentny dowód zmierzchu polityki imperialnej Rosji. Warto bowiem pamiętać, że militarnym wydarzeniem roku regionie miały być manewry Kaukaz 2020 które część odbywała się w Armenii ( rosyjscy i armeńscy żołnierze ćwiczyli wspólnie i to tuż przy azerskiej granicy ) a na dodatek rosyjska i irańska flota ćwiczyła namiętnie desanty morskie tuż przy granicy strefy morskiej nad którą swoją kontrolę rozciąga Baku.

Wiadomo nie od dzisiaj, że najlepszą formą obrony jest atak. Moskwa naprężywszy muskuły manewrami i wzmocnieniem własnych garnizonów w Armenii,  uderzenia na Karabach za pewne się nie spodziewała. Demonstracja siły, najwyraźniej nie ostudziła zapału Ankary do umacniania swojej siły w postradzieckiej strefie wpływów. Cóż…. świat się zmienił a na relacje azersko ormiańskie wypływa również ….. demografia. Podczas gdy Azerów przybywa, rząd w Erywaniu snuje plany o sprowadzaniu do kraju krajan z ogarniętej wojną Syrii. Trudno jednak wypatrywać tu wielkich sukcesów: w przeciwieństwie do wschodniego sąsiada, Armenia od lat boryka się z głębokim kryzysem ekonomicznym a bezrobocie nie spada poniżej 30%.

Cokolwiek ustali się przy stole rokowań głównym rozjemcą nie będzie już Rosja a kto wie czy warunkiem skutecznych rozstrzygnięć nie okaże się demontaż militarnej obecności Moskwy w Armenii. Byłby to poważny cios bo utrata południa to pierwszy krok aby Kaukaz utracić w całości. Tyle, że Turcja jako nowy gracz musi się zajmować rozwiązywaniem lokalnych problemów podczas gdy Rosja od zawsze zajmowała się ich podsycaniem. Wiec zanim odtrąbi się klęskę w regionie warto pamiętać, że ….burzyć jest znacznie łatwiej niż budować.

 

 

2 komentarze