Posts Tagged ‘Islam’

BAYER FULL

Czyli o tym, że król jest nagi ale nie wszyscy się już pokapowali.

Rok 2020 zaczął się mocnym akordem. Utlenienie generała Suleimaniego skatalizowało lawinę ostrzeżeń przed zbliżającą się wojną na bliskim wschodzie. Choć większość komentatorów jest przekonana, że dojdzie do niej na pewno, patrząc nieco głębiej można dojść do całkowicie odwrotnych wniosków. Czemu?

Gdy 14 lipca 2015 roku zawierano z Iranem porozumienie atomowe świat odetchnął z ulgą. Ruch, który okrzyknięto szybko pierwszą wygraną wojną naftową, w której nie spadły bomby, w praktyce konserwował spadek cen ropy traktowany przez administrację Obamy jako najlepszy instrument walki z Rosją. Ów niewątpliwy sukces, który prędko przysporzył zmartwień Moskwie, z wyraźną rezerwą przyjęto w Tel Avivie i… Rijadzie. Aramco – petrochemiczny gracz numer jeden na świecie, ma wprawdzie najniższy koszt wydobycia, ale tylko wtedy, gdy w zestawieniach pominie się obłożone embargiem i przestarzałe instalacje irańskie. Teheran, odzyskawszy dzięki porozumieniu kontrolę nad 100 miliardami USD finansowych aktywów, mógł szybko nadrobić zaległości i nieco namieszać na rynku.

Choć krytyków porozumienia nie było zbyt wielu, na ich tle wybijał się… Donald Trump. Wymachując na prawo i lewo scenariuszem „atomowego holocaustu”, obiecywał odstąpienie USA od tego zbrodniczego porozumienia w pierwszych dniach swojej prezydentury. Owa perspektywa pozwoliła uwieść nie tylko lobby proizraelskie, ale utorowała Trumpowi drogę do lobbysty George’a Nadara, a za jego pośrednictwem – do saudyjskich pieniędzy. Co ciekawe, gdy zaraz po zwycięskich wyborach namiętnie poszukiwano dowodów na wyborcze wsparcie ze strony Rosji, prezydent Donald Trump złamał starą tradycję i z pierwszą oficjalną wizytą udał się… do Arabii Saudyjskiej.

Do zerwania porozumienia doszło rok później. Zwłoka nie dziwi; Waszyngton stawiał przecież pierwsze kroki na ścieżce wojennej z Teheranem, należało się zatem do nich nieco przygotować. Reakcje nad Potomakiem były mieszane, choć nie zabrakło głosów wyraźnego poparcia moderowanych dość powszechną w amerykańskim establishmencie niechęcią do Saudów. PR-u tych ostatnich nie poprawiło brutalne morderstwo Jamala Khashoggiego – dysydenta, który po ucieczce do USA ujawniał sekrety królewskiego dworu. Skandal był Rijadowi wybitnie nie na rękę, tym bardziej, że wielkimi krokami zbliżała się transakcja epoki: oferta publiczna akcji Aramco.

Tymczasem w nieodległym Teheranie szykowano się do świętowania 40-lecia triumfu rewolucji islamskiej. Rocznicowy rok miało uświetnić skuteczne wystrzelenie rakiety Simorgh zdolnej do przenoszenia ładunków na odległość 4.000 km. Jako, że do Tel Avivu jest o połowę bliżej, być może to izraelscy agenci przyłożyli się do sabotażu, w efekcie którego trzeci człon rakiety nie odpalił, a triumf kosmicznej myśli technicznej zamienił się w spektakularną klęskę. Irańczycy się jednak łatwo nie poddawali i, korzystając ze sprawdzonej rakiety Safir, w lutym zapragnęli wynieść na orbitę satelitę Dousti. Traf chciał, że i to podejście zakończyło się porażką a zły los natychmiast udrapowano w działania obcych wywiadów.

Sukcesem dla odmiany, zakończyło się wystąpienie generała Roberta Ashleya – dyrektora DIA (Defence Intelligence Agency) na forum senatu USA w marcu 2019. Oficer zakomunikował zebranym, iż Teheran nieustająco rozwija swój potencjał rakietowy, i zamierza uczynić zeń broń o zasięgu międzykontynentalnym (ICBM). Co ciekawe zdaniem większości specjalistów rakiety Safir i Simorgh to niewielkie modernizacje technologii opracowanej przez towarzyszy północnokoreańskich, którzy tworząc swój program ICBM, z którym przecież w ogóle się nie kryją, postawili na nowe silniki i nową technologię. Senatorzy nie okazali się jednak równie wnikliwi. Irański arsenał transkontynentalny potraktowano jako zagrożenie jak najbardziej realne.

Mimo dotkliwych kosmicznych porażek, ziemskie sprawy Teheranu miały się jeszcze w miarę dobrze. Konsekwentna polityka w Iraku zaczynała przynosić owoce: Adil Abd al-Mahdi, oddany akolita ajatollahów został wreszcie premierem i na dodatek zdołał zawrzeć strategiczne porozumienia z Niemcami i Francją. Powyższych sukcesów rzecz jasna by nie było, gdyby nie wieloletnia wytrwała praca… Qassema Suleimaniego. Generał, który nie tylko we własnym kraju cieszył się statusem medialnego celebryty, uchodził również za niezwykle sprawnego polityka. Koronnym dowodem zręczności było choćby to, iż rezydując niemal od zawsze na szczytach amerykańskiej „kill list”, swobodnie podróżował po regionie, a w czasie najgorętszych walk z ISIS dowodzone przez niego wojska korzystały z amerykańskiego wsparcia lotniczego w trakcie walk w okolicy Kirkuku. Co więcej, nie brakowało informacji, iż amerykańskie służby cenią sobie irańskie wsparcie a szczególnie wywiadowcze informacje dotyczące Afganistanu. Dziwne? Niemożliwe? Cóż, afera Iran Contras dowodzi przecież najlepiej jak Amerykanie potrafią być pragmatyczni 🙂

Czerwiec przyniósł kolejne podniesienia napięcia wraz z tajemniczymi atakami na tankowce w cieśninie Ormuz. Waszyngton oskarżył o nie Teheran, Teheran zarzucił Waszyngtonowi prowokację. Następne w kolejce były drony. Amerykanie upolowali jeden, Irańczycy zestrzelili dwa: jeden nad swoim terytorium, drugi nad Jemenem. Donald Trump litościwie wstrzymał ataki odwetowe, ponieważ… mógły kosztować życie 150 niewinnych osób. Imponująca wrażliwość zwłaszcza, iż USA jako jedyne od lat stosują pojęcie „collateral damage”, które nie jest niczym innym jak legitymizacją skutków ubocznych działań militarnych.

Wrzesień zakończył erę przepychanek, gdy tajemnicze drony skutecznie zaatakowały instalacje Aramco. Choć do ataku przyznali się natychmiast jemeńscy Huti, cały świat – w tym przychylne zazwyczaj europejskie stolice, oskarżyły Teheran. Mimo, zdawało by się, oczywistej winy po raz kolejny obeszło się bez odwetowych bombardowań. Tylko nieliczni komentatorzy przypominali rok 1986, kiedy to zaledwie 10 dni po terrorystycznym ataku na berlińską dyskotekę, Ronald Reagan zarządził naloty na Libię. Skąd ta wstrzemięźliwość Trumpa?

Gdy nie wiadomo o co chodzi zazwyczaj chodzi o pieniądze. Atak dronów nie powalił Aramco na kolana, ale na pewno… zepsuł atmosferę wokół planowanej przez Saudów sprzedaży akcji. Skuteczny atak skłonił do myślenia i wedle niektórych komentatorów ostatecznie zadecydował o wyborze parkietu. Notowania na prowincjonalnej, jak by nie było, giełdzie w Rijadzie nie były wielkim ukłonem w stronę transparentności, której zdaniem analityków Aramco bardzo brakowało. W internecie aż roi się od śledztw, których przedmiotem był opublikowany w prospekcie schemat korporacji a przed samym debiutem nie brakowało ostrych krytyków bronionej przez królestwo wyceny. Saudowie zareagowali w typowy dla siebie sposób: obiecali sowitą dywidendę, po czym skierowali ofertę do lokalnych funduszy i wybranych inwestorów.

https://talkmarkets.com/content/stocks–equities/aramco-slips-for-fourth-day-after-losing-2-trillion-dollar-valuation?post=244691

Łatwo sobie wyobrazić, że wojna z Iranem skutecznie psułaby „rynkowy sentyment” i pewnie dlatego machinie wojennej ostro ściągnięto cugle. Zapewne za sprawą przypadku w październiku Irakiem wstrząsnęły protesty wymierzone ni mniej ni więcej tylko w urzędujące władze i sterujących nimi Irańczyków. Jako głos ludu ujawnił się niejako tradycyjnie Muqtada Al – Sadr, który zaledwie rok wcześniej był jednym z akuszerów atakowanego rządu. Dla irackich aktywów Suleimaniego był to zapewne prawdziwy test, tym bardziej, że Al – Sadr wydawał się zmieniać front, choć w szczycie protestów znalazł czas na pielgrzymkę do Kom – świętego miasta w Iranie, słynącego jako mała Mekka. Po powrocie ostro nawoływał do ustąpienia rządu, ale Teheran miał już wtedy nieco inne zmartwienia.

W listopadzie, na wieść o podwyżce cen paliwa, Persowie wyszli na ulice. Nic dziwnego: dla kraju, który jest szczęśliwym posiadaczem 4. co do wielkości zasobów ropy naftowej, taka decyzja to prawdziwa kompromitacja. Mało kto zdawał sobie jednak sprawę, że owa dramatyczna sytuacja była wynikiem sankcji. Brak dostaw części zamiennych do dwu irańskich rafinerii wymusił ostre racjonowanie a powyższe najłatwiej było uzyskać drastycznymi cenami. Sankcje przyniosły oczekiwane efekty i w grudniu Teheran znalazł się w głębokiej defensywie. Na świecie liczono Persów zabitych i rannych w protestach a w Bagdadzie upadał proirański rząd. 40-lecie zwycięskiej rewolucji uświetniły same porażki.

Noworoczna egzekucja generała Suleimaniego wrogom Ameryki dała sporo do myślenia. Jakkolwiek by nie patrzeć, odparowano Irańczyka i to na publicznym lotnisku, choć w miejscu „maksymalnie bezpiecznym dla innych pasażerów”. Zastosowanie typowo izraelskiej techniki walki to wyraźny sygnał dla przeciwników USA i należy przyjąć, że przyniesie oczekiwane efekty. A że każdego upolować się nie da? Cóż, należy zatem przyjąć, iż region czeka powrót do tradycyjnych swarów iracko – irańskich. Przy okazji USA utracą na dobre Irak, bo przecież trudno sobie wyobrazić, iż jego władze zapłacą rachunek za amerykańskie bazy, ale łatwo też nie zniosą oficjalnych już sił okupacyjnych. Tyle, że mimo groźnych pomruków, do żadnej poważniejszej wojny raczej nie dojdzie. Nikomu do niczego tak naprawdę nie jest potrzebna tym bardziej, że nie musiałaby się wcale okazać taka łatwa.

W tle tych poważnych zapasów sułtan Erdogan przywraca właśnie Turcji utracony w 1912 Walijat Trypolitański, gdzie teoretycznie zamierza zapobiec secesji autonomicznej od 2014 roku Cyranejki.  W praktyce zrealizuje zapewne kolejny etap porozumienia z Władimirem Putinem, blokując skutecznie włoskie i francuskie interesy w „wyzwolonej” od Kadafiego Libii. Każąca ręka Waszyngtonu zapewne go nie dosięgnie, bo po pierwsze chronią go rosyjskie systemy antyrakietowe, a po drugie Amerykanom wiąże ręce nuklearny depozyt 50 bomb w bazie Incirlik.

Wszystko wskazuje na to, że 80 lecie amerykańskiej dominacji na świecie odchodzi w przeszłość: Waszyngton może nadal zabijać kogo chce i gdzie chce ale nie może już bombardować gdzie mu się podoba.

0 Comments

Wieża Babel

Czyli o tym, że na piasku można jednak sporo wybudować

Uśmiechnięci dżentelmeni na zdjęciu poniżej mają uzasadnione powody do zadowolenia: oto po dziesięcioleciach podwijania ogona Royal Navy powraca na imperialne pozycje. Comeback dokonuje się w iście filmowym stylu: w Bahrajnie szykuje się bowiem re-opening bazy Juffair, nad którą Union Jack przestał powiewać w 1971 roku. Brak gracji w nazewnictwie nie umknął uwadze tutejszej opozycji, której lider jednoznacznie zarzucił Londynowi powrót do kolonialnych tradycji. Ową skądinąd celną konkluzję przypłacił… czteroletnim wyrokiem pozbawienia wolności, co jak na standardy pustynnego królestwa i tak można uznać za przejaw pewnej sądowniczej łagodności.

Czytaj dalej

4 komentarze

Sarajewo 2

Czyli o tym, do czego może doprowadzić efekt domina

Choć od 24 listopada 2015 minęły tylko nieco ponad dwa tygodnie, opinia publiczna zdołała o nim niemal całkowicie zapomnieć. Nic dziwnego – ostatnimi czasy w polityce światowej sporo się dzieje, co potwierdza po raz kolejny słynne twierdzenie Clausewitza, że wojna to nic innego jak tradycyjna polityka, tyle że prowadzona innymi środkami. O nieustającej prawdziwości owego twierdzenia wydaje się zapewniać dzień codzienny, choć przeczy to, rzecz jasna, uparcie lansowanym medialnym zapewnieniom, wedle których siły używa się wyłącznie po to, aby chronić demokratyczny ład i porządek społeczny.

Czytaj dalej
8 komentarzy

Bank, pieniądz i Mahomet

Czyli o tym, że pożyczanie na procent jest grzechem, kreacja pieniądza nie dokonuje się wszędzie na świecie a Mahomet był prawdopodobnie genialnym politykiem.

Lufy spracowanych w Trypolisie kałasznikowów jeszcze nie ostygły, a zza horyzontu już wyłania się nowy, potencjalnie znacznie większy i na pewno politycznie ważniejszy konflikt Izraela z Iranem. Choć oficjalnym casus belli ma być włamanie Ajatollachów do atomowego klubu, praktyczny powód jest zupełnie inny: Izrael nie może pozostać bierny wobec radykalizującego się świata islamu. Można oczywiście zagrożenia lekceważyć jako że ziemia obiecana Syjonistów kilkakrotnie już odpierała zmasowane ataki Arabów, ale różnica jest zasadnicza: nie było wtedy takiej broni jak Al Jazeera.

Każdy kto bagatelizuje ten czynnik powinien sobie uświadomić, że wszelkie idee lansowane w latach 60-tych i 70-tych, a mające na celu zjednoczenie arabskiego świata, napotykały na jeden zasadniczy problem: brak jasnej identyfikacji wśród świeżo powołanych narodów oraz… zróżnicowanie językowe. Tym samym naserowska Liga Arabska nie była w stanie stać się niczym więcej niż politycznym dressingiem dla operacji wojskowych. Trudno się temu dziwić, ponieważ jeszcze 25 lat temu Arab z Maroka nie rozumiał Araba z Egiptu czy Syrii. Lokalne społeczeństwa miały swoje centralnie sterowane media pielęgnujące lokalne relacje władzy oparte o klany etniczne i stronnictwa wyznaniowe. To właśnie Al Jazeera i jej medialna panarabskość dokonała cudu zjednoczenia społeczności arabskiej w ramach uniwersalizującego się języka. Tym samym mechanizmy jako żywo przeniesione ze świata znienawidzonego zachodu przyniosły jedność, o której politycy mogli wcześniej jedynie pomarzyć. Warto sobie uświadomić, że na naszych oczach, przy aktywnym wsparciu wszelkiej maści organizacji islamskich, powstaje naprawdę jednolity arabski front budowany nie przez polityków, nie przez idee, ale przez zmutowany konsumpcjonizm lansowany przez panarabskie stacje. Wystarczy poświecić chwilę uwagi i zapoznać się z ofertą Al Jazeery, a na youtube zobaczyć kilka teledysków Nancy Ajram, Hajfy Wehbe czy kultowego w Egipcie Amr Diaba. Model estetyki bardziej pasuje do Bollywood niż Hollywood, ale wzór konsumpcji jest taki sam. Z drugiej strony nie przeszkadza to Wehbe otwarcie wzdychać do lidera Hezbollachu, a Diabowi rapować hiciora „Jerozolima to nasza ziemia”.

Al Jazeera nadała podmiotowość arabskim masom tworząc medialną, popkulturową więź pomiędzy mieszkańcami różnych krajów. Gdyby nie ona, nie doszłoby do animowanych na facebooku buntów a Islam nie uzyskałby nowego, atrakcyjnego oblicza najbardziej progresywnej religii.

Progresywnej, bo choć teoretycznie 33% światowej populacji to nadal chrześcijanie, to udział muzułmanów wynosi już ca 20%! Jeśli z chrześcijańskiego amalgamatu wypreparujemy nurty, okaże się, że najliczniejszy rzymski katolicyzm to… 17% populacji, a i to wyłącznie dzięki płodności w Ameryce Łacińskiej. Skąd ta witalność?

Odpowiedź na to pytanie tylko z pozoru wydawałaby się prosta. Ale nie jest, ponieważ to nie dzietność kobiet decyduje o wykładniczym wzroście wyznawców Islamu. Motorem napędowym jest element, który w krajach sytych w zasadzie całkowicie się wyczerpał: społeczna potrzeba wiary i związanego z nią systemu wartości. W ramach stereotypowego przekazu jaki serwują nam media, wzorowy islamista to obowiązkowo dżentelmen w szmacie lub gustownej siateczkowej czapeczce na głowie zwarty i gotowy, aby wysadzić się w powietrze w autobusie lub samolocie. Alternatywnie to szczelnie zakwefiona niewiasta przepasana trotylem lub panowie w sandałach na stalowym korpusie dzielnego T55. Jakkolwiek bojowników Islamowi nie brakuje, to jest to jedynie ułamek postaw prezentowanych przez społeczeństwa, które w obiektywie kamery zamieniają się w terrorystyczne wylęgarnie. W ramach tego samego założenia przekazy z Polandy telewidzom na całym świecie umilają drabiniaste wozy, baby w chustach, ewentualnie koksowniki okalające cielska czołgów.

Tymczasem warto się zastanowić nad tym, jakim cudem religia, która rozpoczynała tak późno zdołała osiągnąć tak wysoką pozycję. Choć nie jest to bynajmniej dla każdego oczywiste, islam, chrześcijaństwo i judaizm mają wspólne korzenie. Więcej: o ile Abrahama i Mojżesza uznają wszystkie trzy religie to Abrahama, Mojżesza i Jezusa już tylko dwie i jest to oczywiście chrześcijaństwo oraz… Islam. Dla Żydów Jezus był i jest fałszywym prorokiem. Muzułmanie uznają go za poprzednika Mahometa. Cóż za paradoks, nieprawdaż?

Fascynujące w tej monoteistycznej triadzie jest coś jeszcze: Judaizm był i jest religią narodu wybranego i dotyczył wyłącznie Żydów, broniąc innym narodom dostępu do tej wiary niejako z definicji; Chrześcijaństwo to monoteistyczny Bóg dostępny dla wszystkich bez względu na pochodzenie, organizowany przez Kościół, stojący na straży jedynej prawdziwej wiary. Mahomet – doświadczony handlowiec, w 610 r. rozumiał już doskonale jakie są słabości i atuty obu istniejących monoteizmów. Tym samym dokonał ich niezwykle twórczej syntezy, robiąc jedno założenie: wiara = państwo = język. Owo zespolenie, definiowane później jako Kalifat, zapewniło szybki podbój olbrzymich terytoriów, które poddawały się łatwo nowej konstrukcji. Koran nie mógł być tłumaczony na inne języki, tym samym rozwój Kalifatu był de facto arabizacją olbrzymich obszarów. Islam miał wielki atut w porównaniu z chrześcijaństwem: nie atakował istniejących religii. Allach przed Mahometem zesłał przecież Adama, Abrahama, Mojżesza i Jezusa. Z tego samego pnia wyrastała zatem kolejna gałąź tyle że skierowana do określonej grupy językowej. Podsumowując: polityczny majstersztyk. Religijny konflikt zaczął się później i miał jednoznaczne polityczne podłoże.

W ciągu zaledwie 100 lat muzułmanie podbili cały Lewant i Persję, rozciągając zielony sztandar Allacha pomiędzy Marokiem a Afganistanem. W 710 roku wkroczyli do Hiszpanii wykorzystując rozkład wizygockiego królestwa. Wkroczyli i pozostali w niej ponad 700 lat. Dlaczego zostali wyparci? Ekspansja wymaga wsparcia armii, armia – zbrojeń, a te – finansowania. W wariancie tradycyjnym dostarczała go podbita ziemia, dlatego też należy jej zagarnąć jak najwięcej a ziemie sąsiadów łupić. Wychodząc z tego założenia, Arabowie zapędzili się aż do Galii, gdzie zostali jak wiadomo pokonani przez Karola Młota (732 r.), ustalając swój maksymalny zasięg w tej części Europy. Potem już się tylko cofali. Konflikty wewnętrzne były tu istotną przyczyną, ale była jeszcze inna: brak pieniędzy.

O roli pieniądza doskonale świadczy uwaga, jaką mu poświeciły wszystkie trzy wielkie monoteizmy, traktując pożyczanie go na procent jako czyn grzeszny. Skąd ta niechęć? Pieniądz zawsze i wszędzie emancypował się spod władzy, bez względu na to czy była ona wyznaniowa czy świecka. Pecunia non olet – jedna z najpowszechniej znanych łacińskich maksym oddaje sedno sprawy: pieniądz miał, ma i zawsze będzie miał własną politykę, która z miastem, księstwem, państwem czy wspólnotą idzie pod rękę tylko czasowo. Najpraktyczniej kwestię lichwy rozwiązał judaizm: „..od żywności albo czegokolwiek, co pożycza się na procent, nie będziesz brał odsetek ani lichwy… od swoich. Bo od obcych możesz się ich domagać” – obwieścił w Pięcioksiągu Mojżesz na wieki wieków alokując finansową akumulację pośród narodu wybranego. Kościół rzymski i jego reformatorzy przez wieki nie mógł poradzić sobie z pożyczaniem na procent, choć ów proceder na rozmaite sposoby legalizował. Zakaz pożyczania na procent z prawa kanonicznego wyparował ostatecznie dopiero w 1983 roku! Islam nie zniósł do dzisiaj tamy dla tych niegodnych praktyk.
O ile czerpanie korzyści z pożyczek było grzeszne od zawsze, to uzyskiwanie korzyści dzięki nim w zasadzie nigdy?.

Dlatego też książęta chrześcijańscy z kredytowania korzystali chętnie, a dzięki niemu powoli, acz skutecznie, wypierali arabskiego przeciwnika. Ten również korzystał z kredytu, ale różnica pojawiła się gdzie indziej: Islam nie stwarzał wyjątków tolerujących czerpanie korzyści z odsetek. Chrześcijaństwo owszem. Więcej, o ile po obu stronach konfliktu uznano, że zakazy nie dotyczą Żydów jako innowierców, a tym samym ich działalności jest legalna a dodatkowo zgodna z ich własnym religijnym prawem. Różnica była tylko taka, że po stronie chrześcijańskiej kahały puchły od chrześcijańskich pieniędzy oddawanych im w „depozyt” w czym nota bene celował bogacący się kler. Tym samym akcja kredytowa rosła, ponieważ prawo kreacji pieniądza jest w tym względzie proste: im więcej depozytów, tym więcej kredytów. Z tej obfitości książęta Navarry i Kastylii korzystali tak ochoczo, że przez dziesięciolecia ich długi przebiły poziom zadłużenia USA i to mimo okazjonalnie organizowanych pogromów służących anulowaniu części zobowiązań. W zadłużaniu i konsekwentnym odmawianiu spłat byli jednak tak zapamiętali, że w 1247 rok sam papież Innocenty IV zdecydował się wziąć żydowskich bankierów w obronę nakazując zwrot pożyczonych od nich sum. Cóż, system finansowy znajdował się na skraju przepaści: chrześcijańscy dawcy kapitału zaczynali odliczać straty.

Brak możliwości akumulacji kapitału we własnym społeczeństwie latami trawił świat arabski. Kredyt docierał z Europy i wypompowywał aktywa. Ostatni kalifat bagdadzki ugiął się pod długiem i… Turkami, którzy, choć wierzyli w Allacha, to widzieli swoją przywódczą rolę w krzewieniu jego wiary. O ile jednak zielony sztandar niosła nad sobą Wielka Porta, to i ona przegrała technologiczno-militarny wyścig z Zachodem i to z tych samych powodów: brak środków i zadłużenie.

Co ciekawe, ostatni akt agonii Wielkiej Porty, czyli Imperium Osmańskiego, to nie Bałkany czy Afryka Północna, ale Medyna – najważniejsze miasto proroka Mahometa. Eurocentryzm popełnia błąd, upatrując upadek Imperium wyłącznie tam, gdzie decydowały się interesy ważne dla Francji, Anglii i Niemiec. Nie ma się co rozpisywać o bohaterskiej obronie tego miasta gdzie Turcy i Arabowie, choć wyznawcy tego samego proroka i jego wiary, ścierali się długo i krwawo. Ważniejsze jest co innego: świadkiem całkowitego upadku jedności muzułmańskiej i szacunku dla wiary był zastępca dowódcy obrony miasta. Nazwał się Mustafa Kemal. Kiedy garnizon w Medynie kapitulował 10 stycznia 1919 (Sic!), generał Kemal wiedział już zapewne, że na religii polegać nie można, a braterstwo muzułmańskie nie istnieje. Wielki reformator Turcji Mustafa Kemal czyli Ataturk wyciągnął wnioski z jej upadku: jednym z pierwszych elementów laicyzacji państwa było wprowadzenie prawa bankowego i przejęcie przez państwo zależnego od obcego kapitału Imperial Ottoman Banku.

W 2011 roku najmocniejszym ogniwem w łańcuchu muzułmańskich gospodarek jest prawdopodobnie Turcja z najsilniejszą armią w regionie – jedną z dwu gotowych do podjęcia natychmiastowej operacji zbrojnej i operacji desantowych. Co ciekawe, Turcja i Iran, oba kraje z PKB ponad 800 mld USD i armiach w okolicach 1 mln żołnierzy, to jednocześnie społeczeństwa muzułmańskie, ale nie arabskie! Mają jednak ważny wspólny łącznik: i tu, i tu żyją sunnici.

Świat zachodni zachwiał się w posadach właśnie dlatego, że od lat hołdował zasadzie, którą islam odrzuca do dzisiaj. Mechanizm kreacji pieniądza skompromitował się spektakularnie w 2008 roku, kiedy abstrakcyjne instrumenty finansowe zachwiały światową gospodarką. W tradycyjnym islamie bank, jaki znamy, jest nadal niemoralny i jako taki – zabroniony. Choć oczywiście w krajach arabskich funkcjonują banki to korzystanie z nich, a tym samym masowa akumulacja kapitału, jest nieporównanie rzadsze niż gdzie indziej na świecie. Czy wyznawcy Allacha w ogóle nie tworzą własnych banków? Tworzą. W Emiratach od lat rozwijają się banki zgodne z szariatem, czyli takie, gdzie ryzyko wkładców jest etycznie ograniczone. Nigdy nie złapały skali światowej, bo przecież z przyczyn ideologicznych nie kreowały pieniądza w odpowiedniej skali. Ale im większa będzie zachodnia zadyszka… tym większe znaczenie może zdobywać model ekonomiczno-moralny tamtego społeczeństwa.

12 komentarzy