Posts Tagged ‘PRL’

Prawo do śmierci część II

Czyli o tym, że istnieją tajemnice których lepiej nie odkrywać, tajemnice których lepiej nie badać i o tym, że choć okoliczności się zmieniają, reguły gry już nie.

Mutacja systemowa, do której doszło w 1989 roku, swojej prawdziwej monografii nie doczeka się nigdy. Aby zrozumieć dlaczego, najlepiej posłużyć się porównawczą lekturą 3 pozycji: Graczyka – o środowisku Tygodnika Powszechnego, Latkowskiego – o związkach mafii z polityką i Miłoszewskiego właśnie. Czy nie ma lepszego wyboru? Pewnie jest, ale ten najlepiej prezentuje istotę, źródła i motywy procesu, który dzisiaj określa się zgrabnie mianem ustrojowej transformacji. O ile Graczyk zadaje trudne pytania, Latkowski formułuje śmiałe tezy, to Miłoszewski jako jedyny udziela pewnej odpowiedzi. Wiadomo, jako jedyny beletryzujeJ.

Jakkolwiek generalnym problemem oceny tych czasów jest niejawność, to ciekawym spoiwem dla tych trzech książek jest Krzysztof Kozłowski „nasz” pierwszy minister spraw wewnętrznych. Choć minister już był „nasz”, system, którym dowodził, podobno nadal był wrogi. Podobno, bo opinii publicznej wydaje się, że sita weryfikacji nie przeszła większość dawnych funkcjonariuszy służb, podczas gdy prawda jest taka, że z nieco ponad 14 tysięcy negatywnie zweryfikowano nieco ponad 3 tysiące funkcjonariuszy a w służbach wojskowych takiej procedury w ogóle nie przeprowadzono. Piotr Naimski – WiP-owiec i aktywny weryfikator mówi przy różnych okazjach, że w jego komisji weryfikowano ostro, ale jednocześnie przyznaje, że weryfikowano w oparciu o materiały dostarczone przez sam resort czyli materiały, które przygotowali między innymi weryfikowani lub ich koledzy. Ciekawa konstrukcja, prawda? Przy okazji warto dodać, że funkcjonariusze zajmujący się klerem całkiem nieźle radzili sobie w nowej rzeczywistości a wielu z nich robiło kariery w ścisłej symbiozie z
hierarchią.

Dlatego tez do hellingerowskiego „ustawienia” Jaruzelskiego, Michnika, Kaczyńskiego, Romaszewskiego, Staniszkis, Kozłowskiego, Kiszczaka, Kwaśniewskiego, Glapińskiego, i kilku innych nazwisk nie dojdzie, bo pewna próba w tym zakresie już się odbyła (i co ciekawe nawet częściowo jest sfilmowana Nocna Zmiana też agitka, ale jakże klimatyczna) i organizacja kolejnego takiego seansu nie ma najmniejszego sensu.

Przez wiele lat wydawało mi sie, że gruba czerwona kreska Mazowieckiego to największa zbrodnia jakiej dokonano na zbiorowej pamięci. Dzisiaj uważam, że autorzy tej koncepcji wiedzieli doskonale, że tą kreską oddzielają się od niechlubnej przeszłości wraz z tymi, których należało za nią rozliczyć. Pod pozorem wielkoduszności ukryto prozaiczną obawę o odbiór prawdy o elitach niepodległościowych w Polandzie. Nawiasem mówiąc całe szczęście. Bez tej naiwnej wiary w nową sprawiedliwą Polskę, morderczy skok gospodarczy z lat 1991 – 1993 po prostu nie przyniósłby efektów, ponieważ masy nie wytrzymałyby takiej skali pauperyzacji. Dzisiaj wiwisekcja agentury, tropienie powiązań to raczej materiał dla pisarzy takich jak Miłoszewski. Fabularna forma pozwala zapędzić się daleko i elegancko odpowiedzieć na pytania czytelnikom z różnych politycznych opcji.

Po zamachu na Narutowicza Stroński napisał słynny artykuł „Ciszej nad tą trumną” zgrabnie zamiatający pod dywan interesy prawicy związane z usunięciem Prezydenta. Ów artykuł już w 48 godzin po zamachu relatywizował to mroczne wydarzenie. W 22 lata po transformacji analiza nie ma sensu i do niczego nie prowadzi. Ważniejsze jest chyba zaakceptowanie tego, ze dzisiaj nikogo się już za nic nie rozliczy a od przeszłości ważniejsza jest przyszłość.

Żyjemy w świecie który powstał jako symbioza różnych elementów których się już dzisiaj nijak nie wypatroszy. Zygmunt Miłoszewski fabularyzuje więc przestawia wersję którą łatwo się przyswaja i akceptuje ale mimowolnie dopowiada historię jakby żywcem przepisaną z podręcznika dezinformacji. Cóż odwiedzie dzielnego prokuratora Szackiego od tropienia morderczych SB ków? Lęk. Świetnie napisane zakończenie wyjaśni nam dokładnie co może a czego nie może nasz rycerz w służbie prawdy. To dobrze napisana scena i wspaniale wpisuje się w klimat książki. Ale jest jak zwykle jedno ale. W książce jest moment w którym prokurator Szacki uświadamia sobie, że jednak świat w którym żyje jest nieco bardziej skomplikowany. Mroczny post funkcjonariusz spotyka się z nim aby zniechęcić do prowadzenia śledztwa. Szermierka słowna i elegancki szantaż przekształca się groźbę zabójstwa popartą prezentacją broni z tłumikiem. Tu się Pan myli Panie Zygmuncie. W takich sytuacjach nikomu nie trzeba pokazywać broni, groźby poparte zdjęciem i odpowiednio dobraną informacją są daleko bardziej skuteczne dlatego też morderstw jest niezwykle mało. To kalka z amerykańskiego filmu. Pański bohater i ów funkcjonariusz są od Pana znacznie starsi. Prokurator Szacki miał bowiem w 1989 roku 20 lat, jego rozmówca na pewno znacznie więcej. Toteż Panie Zygmuncie, jedno wezwanko do stosownego urzędu przed czy po 1989 roku pozwoliło by Panu tą scenę napisać zupełnie inaczej. I na zakończenie drobna anegdota. Jeszcze w czasie, gdy Michał Faltzman ( odkrywca afery FOZZ ) wydawał się być potrzebny nowym siłom w państwie i cieszył się ich poparciem, został skierowany na spotkanie z oficerami UOP, którzy mieli mu pomóc w pracy. Na początku spotkania zapytał: rozumiem, że Panowie są tutaj nowi w tej służbie? Nie – padła szybka odpowiedź: My jesteśmy sprawdzeni fachowcy.

Jak chce Hellinger którego zresztą Miłoszewski cytuje w książce „ ….jedyną drogą, żeby sobie radzić z obecnością zła jest przyznanie, żejego sprawcy są mimo wszystko ludźmi. Także dla nich powinniśmy znaleźć miejsce w naszym sercu. Dla swojego własnego dobra”.

4 komentarze

Prawo do śmierci część I

Czyli o tym, że istnieją tajemnice których lepiej nie odkrywać, tajemnice których lepiej nie badać i o tym, że choć okoliczności się zmieniają, reguły gry już nie.

Bert Hellinger – mityczny już guru amatorów łatwych odpowiedzi na trudne pytania, przebojem wchodzi do polandowej polityki. Ten niezwykle interesujący człowiek nie sądził zapewne nigdy, że jego technika posłuży do obnażenia problemów, z którymi elity pewnego nie małego europejskiego kraju nie mogą sobie dać rady od bardzo dawna. Kim jest Hellinger? Łatwe pytanie, trudna odpowiedź. Są tacy, dla których jest ni mniej ni więcej tylko kolejnym mesjaszem. Są również tacy, którzy uważają go za szamana i zwykłego hochsztaplera. Co na to rzeczony Hellinger? Nic, bo facet który 25 lat życia spędził jako zakonnik (w tym 16 – jako misjonarz), a następnie poświecił się nauce i szeroko rozumianej terapeutyce, nie jest przeciwnikiem łatwym a jego praca zdaje się świadczyć za niego. Owa praca to „ustawienia rodzinne”. Pod tą niewinną nazwą kryje się wyrafinowane narzędzie wywołujące wstrząsające interakcje. Otóż okazuje się, że obcy sobie ludzie, wybrani przez ustawiającego z uczestniczącej w badaniu grupy, obsadzeni w roli członków rodziny badanego w sposób całkowicie niewytłumaczalny odgrywają nieznane badanemu a prawdziwe relacje rodzinne. W ten mroczny i literalnie magiczny sposób badany może dowiedzieć się o wszelkiej maści patologiach, które w taki a nie inny sposób odbiły się na nim i jego relacji z bliskimi. Sam w ustawieniu nie uczestniczyłem, zebrałem za to kilka bezpośrednich relacji. Skrajnych relacji, z których nie wyciągnie się rozsądnej średniej. Nikt jednak nie kwestionował jednego: obcy „aktorzy” ze zdumiewającą wiarygodnością odtwarzali relacje rodzinne nieznanych sobie osobiście ludzi. Wątpliwości zaczynały się przy ocenie efektów i skutków tego przedsięwzięcia. Jak autor teorii tłumaczy ów fenomen? Nazywa go „wiedzącym polem”, rodzajem uniwersum, które niesie wiedzę na temat wszystkiego co robili wszyscy nasi przodkowie. Brzmi biblijnie? Więcej, jeśli jakakolwiek zasada współżycia rodzinnego została złamana, konieczne jest zadośćuczynienie, naprawa za wyrządzoną krzywdę.

Tak przynajmniej chce hagiografia. Dla mnie, „wiedzące pole” domaga się również pokuty, cierpienia za grzech, które często dotyczy nie samych sprawców, ale ich dzieci i wnuków. Oko za oko – chciałoby się powiedzieć. Jeśli nawet grzesznik uniknie kary, ta dopadnie kogoś z rodziny. Porządek w systemie musi być. Najciekawsze w teorii Hellingera jest co innego: akceptacja zła jako takiego. To najbardziej szokujące w świecie, w którym zakłada się, że zło to jedynie promil zachowań społecznych a wykluczenie tychże ze społeczeństwa to najlepsza metoda. U Hellingera jest inaczej: wszystko ma swoje miejsce, powód, czas i motyw. Nawet mord ma swój sens w odwiecznej spirali następujących po sobie pokoleń. Gdzie tu miejsce dla Boga? Hellinger nie odpowiada wprost, ale jego twierdzenie o nadrzędnej potrzebie prawości jest oczywiste. Bóg wydaje się być owym wiedzącym polem, bo u Hellingera sumienie to rodzaj metafizycznego zmysłu równowagi, który mówi nam jak żyć w zgodzie z rodziną i systemem, który nas otacza. W tej łagodnej koncepcji jest jednak interesujący a wiele tłumaczący zgrzyt: owa dążność do równowagi może prowadzić do mordu, który, choć odrażający, ma swoje uzasadnienie w relacji, która do niego pchnęła i jako taki może być summa sumarum PRAWY. Podsumowując: ustawienie pomoże nam zrozumieć dlaczego jest tak , jak jest. Dla poprawy wymaga jednak zaakceptowania i popełnionych czynów i ich konsekwencji. Sprawiedliwość ma tu znaczenie drugorzędne istotna jest kompletność, symetria relacji. I trzeba było naprawdę genialnego autora, aby hellingerowską metodę zastosować wobec problemu, który do dzisiaj dzieli nie rodzinę czy rodziny – dzieli naród. W modnym obecnie filmie „Uwikłani” ogniskuje sie problematyka, z którą Polanda nie może sobie dać rady od 21 lat i nie zanosi sie na to , aby ową radę dać sobie mogła kiedykolwiek. Może sie bowiem okazać, że społeczeństwo po obu stronach mazowieckiej grubej kreski jest takie samo, a zmiana, która się dokonała była jedynie albo aż ewolucyjnym krokiem dawnego systemu. Tak chce Jadwiga Staniszkis, ale to podejście nie może się podobać w społeczeństwie, w którym dzisiaj okazuje się, że każdy walczył, gdzieś się udzielał a przynajmniej gorliwie kolportował. Równolegle trudno znaleźć już nawet nie funkcjonariuszy ZOMO czy choćby milicji, ale nawet kierowniczek administracji, pracownic hal maszyn, kierowców czy choćby bufetowych w dobrze skądinąd wyposażonych resortowych stołówkach.

To oczywiście dość typowe zjawisko a jako przykład warto przytoczyć badanie przeprowadzone niedawno na grupie 80-letnich Niemców. W odpowiedzi na pytanie o sport 90% z nich oświadczyło, że w młodości zajmowało się nim wyczynowo. Jakież było zdziwienie badaczy, gdy po drobiazgowym dłubaniu w dokumentach (a nasi sąsiedzi są przecież mistrzami w archiwizacji danych) okazało się, że faktycznie zawodniczo udzielało się mniej więcej 10% z pytanych! Czy owi zażywni dziadkowie kłamali? Problem może być znacznie głębszy niż się wydaje, i to kolejne zagadnienie, którego dotyka w swojej mistrzowskiej książce Miłoszewski. Owi emeryci uwierzyli już w swoją wersję życia. Prawda nie ma już żadnego znaczenia i obiektywnie nie istnieje.

Dla nich Hellinger i jego teoria ustawień to oś intrygi, która ujawnić ma przede wszystkim relatywność naszych ocen, kłopoty z oceną prawdy a być może przede wszystkim potworny mechanizm dostosowawczy, w który jesteśmy wyposażeni. Dobrowolna lobotomia, której poddajemy sie w procesie posttraumatycznym to jedyny sposób, aby poradzić sobie z wydarzeniami, o których chcemy/musimy zapomnieć. Ów proces w kategoriach życia społecznego to najbardziej nikczemne zaniedbanie a w przypadku władzy – labilny stosunek do pamięci w każdym okresie historycznym piętnowany jest jako skandaliczny oportunizm. Czy słusznie? Ani Miłoszewski ani Hellinger nie podają tu dobrej odpowiedzi, ponieważ nie muszą. Dynamika społecznych zmian i ich polityczny kontekst w każdych warunkach wykreuje aktywistów, którzy z troską owiną sarkofagi pamięci w barwne transparenty PAMIĘTAMY.

To na tej przecież zasadzie istnieje i działa dalej Związek Wypędzonych, mimo że Erika Steinbach urodziła się dopiero w 1943 roku i to w Rumii czyli de facto na terytorium okupowanej Polski. Oczywiście należy zaznaczyć, że Erika S. przedstawia fakty wyłącznie w użytecznym dla niej kontekście. Ma do tego prawo własnej społeczności, dla której obiektywna prawda wydarzeń historycznych po prostu nie istnieje. Ważne są wyłącznie wydarzenia odbierane z perspektywy osobistych doświadczeń. Dlatego też dla Steinbach powód wypędzenia to Rosjanie i Polacy a do dzisiaj nie dostrzega w swojej własnej organizacji aktywnych nazistów. Nie musi. Uważa ich wyłącznie za wypędzonych.

Dla córki stoczniowca zastrzelonego w drodze do pracy nie ma znaczenia czemu wydano rozkazy, ani kto je wydał. Ważna jest strata członka rodziny i społeczno-materialny regres, którego nikt (obym się mylił) do dzisiaj nie zrekompensował. Nie zdziwię się, jeśli się okaże, że w każdą hucznie obchodzoną rocznicę Grudnia rodzinom jego ofiar bieleją knykcie w zaciśniętych pięściach. Bieleją, bo być może fetuje się zmarłych a kompletnie zapomniano o ich rodzinach widząc je wyłącznie w kontekście tła do akademii ku czci. Ciekaw jestem, jaki jest dzisiaj status ofiar pacyfikacji kopalni Wujek. Czy w toczącym się sporze chodzi o to, aby udowodnić Jaruzelowi, że wydał rozkaz strzelania czy też nasze państwo domaga się tego wyłącznie w swoich administracyjnych celach. Jakich? A na przykład emerytalno-kombatanckich. Nie zdziwiłbym się specjalnie, gdyby się okazało, że bez skazania Generała ofiary wujka I ich rodziny nie mogą korzystać z takich czy innych uprawnień kombatanckich, które moim zdaniem powinny im się należeć jak psu buda. Pytanie czy ostateczne skazujące wyroki jakie uprawomocniły się w kwietniu 2009 (po 28 latach postępowania sądowego) oznaczają, że rodziny ofiar mogą dochodzić roszczeń od Państwa Polskiego. Bardzo jestem ciekaw jak to wygląda, bo wedle mojej wiedzy, za śmierć Grzegorza Przemyka nasz skarb państwa nie jest odpowiedzialny nadal.

Nasze państwo konsekwentnie samo ustala gdzie ma a gdzie ciągłości nie potrzebuje. Na tej zasadzie posiadacze przed wojennych obligacji II RP mogą je sobie oglądać w klaserach, ponieważ III RP, która oficjalnie uznaje sie za dziedziczkę tradycji dłużniczki, w odrzucaniu roszczeń posługuje sie ustawodawstwem PRL! Dla odmiany w organizacjach kombatanckich udzielają sie już ludzie urodzeni w roku 1941, a represjonowani w latach 50-tych. Nie wdając sie w analizę czy tak było czy nie (bo jak ktoś siedział w Jaworznie, to jest to fakt empiryczny), ani nie oceniając natury przyczyn owych represji (bo bywały różne), przyjmujemy, że istnieje prawo, które pewnej grupie pozwala się ubiegać o państwowe świadczenia; nic zatem dziwnego, że się uprawnieni o nie ubiegają. Irytuje jednak to , że w tym samym momencie weterani Iraku czy Afganistanu kombatantami nie są i szczególnych uprawnień nie mają ponieważ nie objęto ich skuteczną inicjatywą ustawodawczą. Współczesne ofiary wojny zostały zatem wykluczone z materialnej rekompensaty. Zapewne dlatego , że ich ofiara krwi nie ma miejsca na żadnym podpieranym za zwyczaj głęboką historią sztandarze politycznym.

Cdn.

2 komentarze

Generał, agent i NRD. W tle.

Czyli o tym, że Kościół potrafi liczyć pieniądze, przewrót wymaga planowania, a ofiary nie zawsze otrzymują swoje pomniki.

Koniec niechlubnego bytu Komisji Majątkowej, choć towarzyszyła mu pewna niewielka wrzawa, w zasadzie nie odbił się szerszym echem. A powinien, bo pośród afer ostatniego 20-lecia tropionych z zacięciem i często słusznie przez wielu, ta jest z całą pewnością największa. Co więcej, prawdziwej skali nie poznamy prawdopodobnie nigdy. Teoretycznie jest jeszcze niewielka nadzieja, że niezawiśli sędziowie odniosą się do tego niebywałego kuriozum, ale jak powszechnie wiadomo zamachy na powagę Kościoła kończą się źle, a ten jest szczególnie przewrażliwiony na punkcie swojej szkatuły. Czemu Komisja znalazła się w Trybunale? Pytanie powinno brzmieć inaczej: dlaczego dopiero teraz?

Zauważyłem, że większości materiałów, które napisano na ten temat rzadko pojawia się następująca informacja: NIE BYŁO żadnej kontroli ustaleń tej komisji, a na jej orzeczenia nie przysługiwał ŻADEN środek odwoławczy. Jak to możliwe? Komisja powstała jako relikt PRL toteż utworzono ją wyłącznie jako wsparcie dla MSW, a potem MSWiA, które miało zajmować się podejmowaniem decyzji o zwrocie majątku. Komisja, której sposobu funkcjonowania ustawodawca do końca nigdy nie określił, składała się z przedstawicieli państwa i Kościoła. I tylko w tym gronie zapadała decyzja o tym czy i po jakiej wycenie majątek zostanie Kościołowi zwrócony. Przez 11 lat jej istnienia nie dokonano skutecznego podważenia tej kompletnie niekonstytucyjnej zasady. Co ciekawe Trybunał Konstytucyjny biedzi się nad tym dopiero teraz. Oj jak niepolitycznie dla naszych niezawisłych sędziów. A wyjścia są dwa: można po prostu umorzyć postępowanie albo ….. wskazać oczywistą niekonstytucyjność przepisu, który choć wykluczał „odwołanie”, to przecież nie mógł uniemożliwiać „skarżenia” przed sądem postanowień komisji. Ale tu jest kolejna mina. Bo grabione z majątku samorządy skarżyły się do sądów, ale te w oparciu o wyrok NSA z 1991 roku owe skargi oddalały.

Wiem, że to brzmi jak bełkot, ale taka konstrukcja tych przepisów w 1989 roku ma prozaiczne uzasadnienie: choć w PRL nie brakowało wybitnych prawników wybrano ponownie podobną technikę jak w latach 40 i 50-tych. Aparat siłowy w postaci MSW miał być jedyną i ostateczną wyrocznią co dawać a co nie. Ustawodawcy wydawało się zapewne, że będzie trwał przez kolejne dziesięciolecia i nagradzał (bądź nie) Episkopat za popieranie linii politycznej realizowanej przez władzę. Ale się ustawodawca przeliczył, bo o ile sejm kontraktowy został dokładnie zaplanowany i przeanalizowany w Magdalence i nie tylko, to zmian społeczno-politycznych oraz ich dynamiki już się przeliczyć nie dało. Ale w zasadzie się nie dziwię, bo nawet Czesław Kiszczak nie mógł przecież przewidzieć, że politycy „Stronnictwa Drżących” tak szybko odkleją się od głównego nurtu. Jak się okazuje kompetencje służb specjalnych kończą się wtedy, gdy już wolno swobodnie krzyczeć na ulicy, bo wtedy dochodzi do owej tajemniczej metamorfozy, która zamienia konfidentów w rewolucjonistów. Nie tylko towarzysz Kiszczak zawiódł się w swoich kalkulacjach. Znacznie poważniejszy błąd strategiczny popełnił największy i najsłynniejszy demiurg służb: generał Markus Wolf.

O tej postaci można by napisać wiele, jednak w tym kontekście interesuje nas transformacja w Niemczech. Towarzysz Wolf piastujący od 1958 funkcję szefa HVA czyli wywiadu zagranicznego STASI odszedł z niej w 1987 roku z powodów zdrowotnych. Faktycznie odsunięty przez Honeckera, który nie miał ochoty odejść choć oczekiwali tego od niego towarzysze radzieccy wyraźnie domagający się odwilży w NRD. Wolf szykował się do przejęcia władzy dokładnie tak samo, jak ekipa w Polandzie do jej utrzymania: poluzowanie opozycji, koncesje dla kościoła a w szczytowym 1989 pamiętne masowe wyjazdy obywateli NRD na Węgry, które po naciskach USA  zlikwidowały zasieki i pola minowe na granicy z Austrią. Wolf liczył na przejęcie władzy przez umiejętnie szykowany do tego aparat polityczny wsparty resortem siłowym. I też mu się nie udało.

O zasięgu i skuteczności STASI nie trzeba nikogo przekonywać, a zawartość archiwów instytutu Gaucka to przecież marny skrawek zasięgu organizacji wzorowanej na hitlerowskim RSHA. Ciekawe jest co innego: jak niewiele napisano o tym jak bardzo STASI interesowała się wydarzeniami w PRL oraz jak bardzo chciała na nie wpływać. Ciekawy epizod bratnich relacji dotyczy Mariana Zacharskiego. Nasz „polski Bond” nie został wydobyty z więzienia przez polskie MSW. Bezpośrednim sprawcą jego uwolnienia był właśnie Markus Wolf i słynny Wolfgang Vogel, którego życiorys nadawałby się na kilka filmów sensacyjnych. Co więcej, kapitan Zacharski po powrocie do Polandy miał poważne kłopoty z aklimatyzacją. Trudno się w zasadzie dziwić, bo wrócił jako prezent towarzyszy z NRD. Co więcej, jak sam przyznaje udawał się do NRD z bratnimi wizytami dokładnie w okresie poprzedzającym odejście ze stanowiska Markusa Wolfa. Trudno się spodziewać, aby jedynym powodem takich wizyt było zapoznawanie towarzyszy niemieckich z wywiadowczym warsztatem. Znacznie ciekawsze mogły być jednak rozmowy o stanowisku do systemu i ewentualnych jego zmian wśród elit MSW, które przecież Zacharski doskonale znał i to nie tylko ze szkoły w Kiejkutach. O, miał na pewno o czym opowiadać, bo przecież za chwilę przejdzie przez sitko weryfikacji oficerów SB a w 1995 roku otrze się nawet o stanowisko szefa UOP.

Gdzie się to wszystko wiąże? W koncesji, drodzy czytelnicy, w koncesji. Wolności, pomijając już wagę tego słowa w tym kontekście, nikt w naszym kraju nie wywalczył. Zmiany były wynikiem transakcji, ale to nie budzi we mnie sprzeciwu, ponieważ jest to forma, która odpowiada mi znacznie bardziej niż ofiary na ulicach. Na tej samej zasadzie agenci carskiej Ochrany zasilili służby Dzierżyńskiego, oficerowie Dwójki szkolili funkcjonariuszy MSW, akcję „Wisła” wymyślił i dowodził nią przedwojenny przecież Generał Mossor, Amerykanie w ramach operacji „paper clip” wywieźli i naturalizowali w stanach naukowców i wszelkiej maści niemieckie aktywa wywiadowcze, a Niemcy z RFN i NRD korzystali masowo z byłych nazistów.

Bo w każdej przemianie chodzi o pieniądze. Bez nich nie da się finansować takiego czy innego aparatu, który jest zawsze potrzebny do utrzymania i dystrybucji władzy. W kraju nad Wisłą jesteśmy szczególnie skorzy do przypisywania zasług bohaterom i ich krwi. Ale tu też jest jeden przykry wyjątek. Być może się mylę, ale nie wydaje mi się, aby gdziekolwiek w Polsce istniał pomnik poległych w zamachu majowym 1926 roku.

W maju 1926, 379 osób zginęło w ciągu dwu dni. Powołana w 1989 roku Komisja Rokity stwierdziła 122 niewyjaśnione zgony w trakcie trwania stanu wojennego. Mimo że oba wydarzenia sporo łączy, nie zamierzam ich porównywać. Zwracam jedynie uwagę na to jak perspektywa historyczna zniekształca ocenę faktycznych wydarzeń. Jak to się z kolei łączy? Bardzo, moi drodzy, bo maj 1926 wpłynął na stanowiska wielu oficerów a czystka nie dotyczyła wszystkich. Różnice były głębokie i ujawniły się zaraz po zakończeniu kampanii wrześniowej. Mieliśmy Berezę Piłsudskiego, ale swój obóz koncentracyjny miał również Sikorski na szkockiej wyspie.

I z tej perspektywy, 24 miliardy złotych majątku odzyskane przez Kościół to cena być może wysoka, ale czy cena za łagodną zmianę systemu może być wygórowana? I na zakończenie jeszcze jedno: ustawa nie dotyczyła wyłącznie Kościoła Katolickiego, choć głównie on był jej beneficjentem. Beneficjentem łapczywym, ponieważ domagał się zwrotu dóbr wywłaszczonych przez cesarstwo austriackie a także zajętych w trakcie akcji „Wisła” dóbr unickich. W ostatnich latach w komisji aktywne były również gminy żydowskie, więc rewindykacja na finale przebiegała bardzo ekumenicznie i ekspresowo.

A Skarb Państwa oświadczył właśnie, że chwilowo kończymy z wszelkimi zwrotami mienia bo budżet w złej kondycji itp. Teraz już można, bo zlikwidowanej komisji majątkowej przecież już nikt teraz jako zarzutu nie wyciągnie. Że wiarygodność Skarbu Państwa nas nie dotyczy? Drodzy obywatele, nic tylko kupować obligacje skarbowe! Pewny zysk bez ryzyka. W latach 30 reklamowano je tak samo.

4 komentarze

13 Grudnia REAKTYWACJA!

Najpierw mały rys historyczny. W 1973 roku Alfonso Pinochet obala legalnie wybrany rząd Salvatore Allende ale można powiedzieć, że to dzieje się przecież na innym kontynencie.  W tym samym roku wojskowi obejmują rządy w Grecji a po szumnych zapowiedziach aneksji Cypru w lipcu 1974 Turcy desantują się na wyspie. W 1974 wojskowy zamach stanu ma również miejsce w Portugalii. Mało? Rok 1977 to słynna Ofensywa 77 Frakcji Czerwonej Armii w Niemczech w roku 1978 ginie porwany przez Czerwone Brygady Aldo Moro. Na świecie szaleje kryzys naftowy, w gospodarce nie dzieje się najlepiej. Hiszpania po śmierci Franco pogrąża się w gospodarczym kryzysie. W efekcie 23 lutego 1981 Antonio Tejero i kilkunastu zamachowców pod jego komendą wdziera się do  siedziby hiszpańskiego parlamentu a na ulice Walencji wyjeżdżają czołgi gdyż  dowódca tamtejszego III okręgu wojskowego gorliwie przyłączył się do zamachu. Co gorsza, swoje czołgi wytoczyła również elitarna i największa zarazem jednostka armii hiszpańskiej dywizja zmechanizowana Brunete. Czołgi sunące na budynki radia i telewizji powstrzymał osobistym telefonem sam Juan Carlos, nota bene niegdyś oficer tej właśnie jednostki. Król, w mundurze zwierzchnika sił zbrojnych wystąpił również w TV i wzorem De Gaulla przemówił do wojska i narodu.

Europa drugiej połowy lat 70 nie była ani w połowie tak spokojna jak w ciągu ostatnich 20 tu lat. Wojna w Jugosławii, była lokalnym konfliktem który nie rozlał się szerzej w regionie a poprzez swoją południowość nie straszył opinii publicznej nad Sekwaną i Tamizą. Ostatnie 20 lat przeżyliśmy w epoce nadspodziewanego spokoju i dobrobytu który się właśnie kończy.

Ale wróćmy do Polski. Jadwiga Staniszkis uparcie twierdzi, że sierpień 1980 był elementem rozgrywek w ekipie rządzącej. Trudno się z tym nie zgodzić znając kulisy marca 1968 i grudnia 1970.  Nie zmienia to jednak faktu, że iskra padała na podatny grunt jakim było zmęczone kryzysem społeczeństwo. Ale czy pamiętamy o co się podówczas upominano? Słynne 21 postulatów sierpniowych przedstawia się następująco:

  1. Zalegalizowanie niezależnych od partii i pracodawców związków zawodowych.
  2. Zagwarantowanie prawa do strajku.
  3. Przestrzeganie zagwarantowanej w Konstytucji PRL wolności słowa, druku i publikacji.
  4. Przywrócenie do poprzednich praw ludzi zwolnionych z pracy po strajkach w 1970 i 1976 i studentów wydalonych z uczelni za przekonania, zniesienie represji za przekonania.
  5. Podanie w środkach masowego przekazu informacji o utworzeniu MKS oraz opublikowanie jego żądań.
  6. Podjęcie realnych działań wyprowadzających kraj z kryzysu.
  7. Wypłacenie strajkującym zarobków za strajk, jak za urlop wypoczynkowy, z funduszu Centralnej Rady Związków Zawodowych (CRZZ).
  8. Podniesienie zasadniczej płacy o 2 tys. zł.
  9. Zagwarantowanie wzrostu płac równolegle do wzrostu cen.
  10. Realizowanie pełnego zaopatrzenia rynku. Eksport wyłącznie nadwyżek.
  11. Zniesienie cen komercyjnych oraz sprzedaży za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym.
  12. Wprowadzenie zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej oraz zniesienie przywilejów Milicji Obywatelskiej, Służby Bezpieczeństwa i aparatu partyjnego.
  13. Wprowadzenie bonów żywnościowych na mięso.
  14. Obniżenie wieku emerytalnego – dla kobiet do 50 lat, dla mężczyzn do 55, lub zapewnienie emerytur po przepracowaniu w PRL 30 lat dla kobiet i 35 dla mężczyzn.
  15. Zrównanie rent i emerytur starego portfela.
  16. Poprawienie warunków pracy służby zdrowia.
  17. Zapewnienie odpowiedniej ilości miejsc w żłobkach i przedszkolach.
  18. Wprowadzenie płatnych urlopów macierzyńskich przez 3 lata.
  19. Skrócenie czasu oczekiwania na mieszkania.
  20. Podniesienie diety z 40 do 100 złotych i dodatku za rozłąkę.
  21. Wprowadzenie wszystkich sobót wolnych od pracy.

Cześć tych postulatów uczestniczy w debacie publicznej również dzisiaj. Proszę zauważyć, że ogólnemu postulatowi wyprowadzenia kraju z kryzysu towarzyszą oczekiwania bynajmniej nie oszczędnościowe! Płatny urlop macierzyński przez 3 lata oraz wiek emerytalny od 50 i 55 lat to zdobycze socjalne jakich nie zrealizowano nigdzie na świecie. Dzisiaj nie poradziła by sobie z nimi żadna gospodarka, tym bardziej PRL w 1980.

Karnawał „Solidarności”, bo tak nazywa  się najczęściej okres od pomiędzy podpisaniem porozumień a wybuchem stanu wojennego nie doczekał się do dzisiaj poważnej ekonomicznej monografii. Znajdziemy sporo materiałów na temat przedsięwzięć kulturalnych, eksplozji wolności słowa ale nie dowiadujemy się wiele o wydarzeniach gospodarczych. A było by o czym poczytać ponieważ w 1981 roku nasza gospodarka wchodzi w ostrą fazę kryzysu i nie jest już de facto w stanie spłacać długów. Po prostu bankrutujemy.

A w obszarze publicznym nasila się eskalacja. Polityka nie znosi próżni a związek wedle wielu relacji chce władzy a jednocześnie  nie jest monolitem.  Bardzo jestem ciekaw, kto dzisiaj podpisał by się pod manifestem „Samorządna Rzeczpospolita” czyli dokumentem programowym I Zjazdu Solidarności. Ten kompleksowy, trzeba przyznać, sposób widzenia zmian w Polsce, nie mógł się spodobać jakiejkolwiek władzy, nie mówiąc już o ówczesnej w Polsce. Szanowni czytelnicy, rzućcie kiedyś  okiem na ten niemalże anarchio – syndykalistyczny dokument w którym postuluje się  przekazanie zakładów w ręce samorządów ale bynajmniej nie na własność tylko we wspólne użytkowanie. Esencja tego dokumentu to nowy, rewolucyjny ustrój społeczny wymagający de facto demontażu istniejącego wtedy państwa.

Tym samym do jakiegoś wybuchu musiało dojść. Balonem próbnym, był dla stron incydent bydgoski kiedy w trakcie usuwania siłą zgromadzonych w siedzibie WRN w Bydgoszczy 19 marca 1981 pobito działaczy Solidarności, miedzy innymi Jana Rulewskiego o którym dzisiaj już chyba nikt nie pamięta a w tamtych czasach był widoczną postacią. Tło? Odmowa rejestracji NSZZ Rolników Indywidualnych. Działacze tej organizacji 16 marca 1981 rozpoczęli strajk okupacyjny w siedzibie ZSL ( chłopski satelita PZPR ) domagając się rejestracji związku. Spotkanie 19 marca w WRN w Bydgoszczy miało rozwiązać problem ale de facto zamieniało się w okupację kolejnego urzędu. Władza spuściła ze smyczy milicję.

Ale była to już pewna lekcja. Związek zareagował pogotowiem strajkowym, władze się ugięły zapewniając, że wyjaśnią incydent. Sytuacja zaostrzała się z dnia na dzień. O rozmiarze destabilizacji państwa świadczyć może choćby to, że strajk w Wyższej Szkole Inżynieryjnej w Radomiu zorganizowany jako forma protestu przeciwko powołaniu przez władze rektora wbrew demokratycznej decyzji samorządu, przeradza się w ogólnopolską akcję. Władza odpowiada na nastroje ustawami dającymi specjalne uprawnienia rządowi. Związek kontratakuje i właśnie w Radomiu, 2 grudnia 1981 Lech Wałęsa ogłasza gotowość do strajku generalnego.

Nie jest moim celem historyczna redefinicja. Żyjemy w świecie poglądów kształtowanych przez doraźne polityczne cele a to skutecznie zaciemnia obraz. Przypomnę tylko, że Jarosław Kaczyński który w sierpniowym strajku nie uczestniczył, przemawiając na rocznicowym wiecu użył słynnego już zwrotu „oni są tam gdzie wtedy stało ZOMO” i wykluczył z etosu większość jego faktycznych twórców.

I to jest zasadnicze pytanie, gdzie kto naprawdę był w grudniu 1981? Tylko w trakcie pierwszych dni przewrotu Pinocheta w Chile ginie 2000 osób, a lata junty przemnożą tą liczbę wielokrotnie. Jedna „Krwawa niedziela” w Londonderry w styczniu 1972 roku gdy SAS otwiera ogień do demonstracji Irlandczyków kosztowała życie 14 osób.  Kontratak IRA w Belfaście w lipcu 1972 to 20 jednoczesnych zamachów bombowych w których ginie 9 a rany odnosi ponad 100 osób. Szacuje się, że w konflikcie który wtedy się rozpoczął zginęło prawie 4 tysiące ludzi. A działo to się w demokratycznym kraju jednym z filarów EWG.

Pora zadać pytanie czy to stan wojenny był tak dobrze przygotowany czy społeczeństwo tak gotowe na jakieś rozstrzygnięcie. Nie ważne jakie, byle by się wreszcie dokonało. Zamachu stanu nie usprawiedliwia nic, pytanie czy istniała dla niego jakaś alternatywa. Można powiedzieć wolne wybory wiosną 1982. Być może, ale nie wydaje mi się aby ktokolwiek mógł odpowiedzialnie przyjmować takie rozwiązanie jako możliwe w tamtych realiach.

I jeszcze jedno: w 1989 roku nikt się nie odważył powiedzieć Polakom prawdy o stanie państwa a działo się to po kilku latach ciężkiego kryzysu. Kto zatem byłby w stanie zrobić to w 1982? Czy nowy rząd, nawet wyłoniony demokratycznie, a który musiałby wprowadzić program nie mniej drastyczny niż plan Balcerowicza mógłby się wtedy utrzymać?

Te pytania mogą drażnić. Ale jeśli nie patrzymy na świat przez różowe okulary poświęćmy chwilę aby sobie na nie odpowiedzieć. Jak świat światem, upadek gospodarczy wyprowadzał wojsko na ulicę. Jest jeszcze czas warto wypracować jakiś inny scenariusz.

2 komentarze

Forbes

Sabotując obowiazki poprzedzające oficjalne wizyty na gorbach oddałem się lekturze ostatniego numeru Forbes. Kryzys wyparował już ostatecznie a nieoceniony Robert Prechter znowu został dyżurnym fatalistą. To ciekawe swoją drogą jak silna jest potrzeba wiary w to, że zarobi się na pewno. Okazuje sie, że gospodarka operta na długu finansującym konsumpcje ( w sumie dla Państwa finansowanie deficytu operacyjnego to również pewien rodzaj konsumpcji ) musi ze wszech miar wspierać przekonanie o nieuchronności wzrostów. W przeciwnym wypadku, pojawia się bowiem pytanie na które odpowiedzi nie ma a raczej jeśli się pojawia to o razu z łatką teorii spiskowej. Skąd ten wniosek? Zaledwie kilka tygodni temu Leszek Balcerowicz zafundował nam nasz osobisty licznik długu. Co ciekawe, negocjator dawnego „gierkowskiego” zadłużenia z klubami paryskim i londyńskim przypomina nam o długu którego wszakże podobnie jak i poprzedniego spłacić nie jesteśmy w stanie. Czemu? Nie można nie zauważyć, że dług naszego zacnego Państwa ( jak sądzę poukrywany zresztą tu i ówdzie choć może nie aż tak kreatywnie jak w Grecji ) skutecznie nienawem przekroczy 60% PKB. Oczywiście zostanie podjęta zacięta walka o wykazanie, że jesteśmy nadal poniżej frustrujacego progu 55% ale trudno to potrakować poważnie. NIgdzie nie ma mowy o poważnym ograniczeniu wydatków. Mówi się jedynie, że potrzeby pożyczkowe SP będą się zmniejszać. Jeśli zatem mamy w głowie nasze założenia wzrostu to doprawdy trudno odgadnąć skąd nasz kraj miałby KIEDYKOLWIEK pozyskać środki na spłatę zadłużenia! Przy spodziewanym PKB na 2011 w wysokości za 1500 mld PLN dług ma wynieść od 850mld PLN do 918 mln PLN w zależności od tego kto szacuje. Tym samym prosta matematyka wskazuje, że nawet przy bardzo ambitnych założeniach co do wzrostu PKB ( przyjmijmy 4% ) i stabilizacji zadłużenia można co najwyżej zarobić na jego obsługę. Więc skąd srodki na spłatę? Skąd ta dygresja o negocjatorze PRLowskiego długu? Otóż w 1988 roku zadłużenie SP osiągneło poziom 64% PKB czyż nie brzmi to dziwnie znajomo? Oczywiście lata 80 to praktycznie brak wzrostu a w okresie 1979 1989 gospodarka urosła jakoby max 1,1%. podczas gdy dziasiaj nawet KE szacuje nasz wzrost PKB na 2,7% w 2010 i 3,3% w 2011. Faktem jest że długi PRL w większości zostały spłacone (Klub Paryski czyli pożyczki państwowe ) ale uwaga w 2009 roku! Oczywiście spłata została dokonana dzięki zaciągnieciu nowych zobowiązań tym samym jedne pożyczki zastąpiły drugie. Wzrost kosztować musi: 42 mld USD długu na 1989 urosło nam doprawie 300 mld USD i to przyzałożeniu optymistycznej wersji rządowej. I tu znowu warto przypomnieć Prechtera DJ 3000. CZy to aż tak mało? O ile sobie przypominam minimum ostatniego kryzysu to 6,500 w marcu 2009. Co prawda odbiliśmy się do tej cyfry ale ….. jak wiadomo dzięki zadłużeniu. Money makes debt. Debt makes money. Jak ponuro wieszczy lektor w pewnym znanym z sieci filmie. Odnosząc to do warunków polskich z marca 2009 należało by założyć przecenę jeszcze o połowę czyli np PKOBP za 8 PLN. Zła cena?

Sens tego wywodu jest następujący: nie spłacimy naszego zadłużenia nigdy a pożyczać dalej będziemy tak długo jak długo nam będą chcieli pożyczać. Ale czy to aby na pewno powinno nas interesować?:)

0 Comments