Posts Tagged ‘Hiszpania’

Gotowanie żaby

Czyli o tym, że – jak mawiał Franco – lepsza Hiszpania czerwona niż podzielona.

Zgrabny lot, który 20 grudnia 1973 roku wykonało niemal dwutonowe auto, już sam w sobie był wydarzeniem szczególnym i doprawdy dziwić się należy, że to osiągnięcie (samochód wzbił się na ponad 20 metrów i przeleciał nad dachem budynku) nie trafiło na karty Księgi Rekordów Guinnessa.

Czytaj dalej
2 komentarze

Gloria Victis

Czyli o tym jak się ma Coca-Cola do sprawy polskiej, co ma Piast do Jagiellona i łatwy zysk do upadku państwa.

„Historia uczy tylko tego, że nigdy nikogo niczego nie nauczyła” – ten popularny slogan zna praktycznie każdy. Nie każdy zadaje sobie pytanie dlaczego tak się dzieje. A powód jest prosty: są nim zazwyczaj ci, którzy owej historii powinni uczyć, a najczęściej w doskonały sposób do niej zniechęcają. Historia wymaga pasji, przekonania, że jest wiedzą, z której można i należy korzystać w dorosłym życiu. W realiach nauczania początkowego malców odstręcza się powagą wywodów, na wyższych poziomach edukacji nauka historii zamienia się w łopatologiczną windykację dat, co doskonale zniechęca do myślenia. Kluczem do świadomości narodowej, społecznej i politycznej jest zrozumienie logiki wypadków. Daty mają tu znacznie drugorzędne, bo dzięki znajomości procesów wiemy gdzie i czego w przeszłości mamy szukać.

Związek przyczynowo skutkowy to A i Z metodyki, którą należałoby stosować w nauczaniu historii. Uczmy dzieci po co był „traktat na wymarcie” Kazimierza Wielkiego, a nie przede wszystkim tego kiedy został podpisany. Wyjaśnijmy co się zdarzyło, a co nie, dzięki temu, że tron przeszedł w ręce Andegawenów – podówczas najsilniejszej dynastii w tej części Europy. Ów triumf dyplomacji nie należał do typowego repertuaru osiągnięć naszej państwowości, a uczy choćby o tym, że zapobiegliwość ma fundamentalne znaczenie dla przyszłości państwa, podobnie jak o tym, że atrakcyjny tron stanowił doskonałą trampolinę do ambitnej litewskiej polityki.

Warto również uświadomić odpowiednio wcześnie, jak istotnym punktem zwrotnym w historii gospodarczej Polski był „dualizm agrarny” – proces, który skutecznie podciął fundamenty ekonomiczne państwa polskiego! Warto uczyć od najmłodszych lat, że zaniechania z okresu prosperity opartej na handlu zbożem okrutnie się zemściły na państwie, które nie zadbało o właściwy rozwój gospodarczy. Nie bez znaczenia był tu oczywiście ustrój polityczny, w którym wszelkie daniny na aparat państwowy traktowano jak zło konieczne i element politycznego handlu. Tym samym XVI wiek ustala maksymalny pułap polskiego znaczenia na europejskiej mapie politycznej i wojskowej.

Nie mniejszym grzechem nauczania historii w Polsce jest skrajny polonocentryzm. W obrębie tego założenia uczymy dzieci, że większość naszych niepowodzeń to efekt zdrady lub oszustwa, podczas gdy tymi emocjonalnymi terminami kryje się zazwyczaj własną niekompetencję czy wręcz brak politycznego realizmu, który nadmiernie często określa się mianem mesjanizmu. Uporczywa konsekwencja w tym względzie powoduje, że młodzież nabiera przekonania, iż polityka to elegancka rozgrywka honorowych gentelmanów. O tym, że w istocie jest dokładnie odwrotnie przekonują się zazwyczaj dorośli obywatele, ale jednocześnie nie dokonują refleksji własnych historycznych wyobrażeń. Dlatego też do dzisiaj w przestrzeni publicznej powielane są kalki „alianci nas zdradzili”, „Ameryka nam nie pomogła”, itp. Jednocześnie wszelkie działania ofensywne Polski XVI/XVII-wiecznej traktuje się wyłącznie w kategoriach „wyzwalania” lub „cywilizowania”, co jest ważne o tyle, że do dzisiaj Rosja celebruje wypędzenie Polaków z Kremla jako święto państwowe! Nad wyraz dobitnie wskazuje to na ówczesną rangę Polski jako agresora. Katastrofa polityki wschodniej miała przecież swoje ważne, a jednocześnie proste, uzasadnienie. Tron znajdował się w rękach, które interesowały się dobrem zupełnie innym niż Rzeczpospolita. Król, choć wybrany, był przecież tylko wypadkową meandrów ówczesnej gry interesów. Czyż intrygi ówczesnej magnaterii doskonale skoligowanej w Europie nie przypominają gier dzisiejszego lobby finansowego? I wtedy, i teraz istotne były fructa. Racja stanu zeszła na drugi plan. Historia wystawiła bolesny rachunek jak się okazało płatny również przez ówczesnych intrygantów.

Historii należy uczyć głównie po to, aby uświadomić obywatelom jak najprędzej, że polityka to w istocie zabiegi polegające na osiągnięciu własnej przewagi kosztem innych. Zrozumienie tej kwestii walnie przyczyni się do rozumienia współczesnych programów politycznych, a tym samym unowocześni nieco archaiczne (choćby w kwestiach geopolitycznych) masowe poglądy.

I w tym kontekście grzechem pierworodnym historii współczesnej jest jej funkcja ideowo-patriotyczna, zapoczątkowana przez Sienkiewicza. Powyższe znajdowało uzasadnienie w realiach zaborczych, jak również w nietypowym okresie kształtowania współczesnej państwowości polskiej po 1918 roku. Owoż „nie gaszenie ducha” przeniosło się wprost na mitologię września 1939, Westerplatte czy Powstania Warszawskiego. Obecnie współtworzy legendę „żołnierzy wyklętych” i nie zdziwię się, jeśli któregoś dnia się dowiemy, że ostatni partyzant wyszedł z lasu w 1979. I nie idzie tu o to, aby pominąć niedolę ludzi, dla których koniec wojny okazał się początkiem nowej okupacji. Ważne jest to, aby wskazać ich polityczne racje, a tych bez właściwego sportretowania podziemia z lat wojny należycie skomentować się nie da. Założenie o prawicowym i antykomunistycznym monolicie ZWZ AK i Delegatury Rządu na Kraj to fikcja, która nie wytrzymuje choćby pobieżnych badań. Monolit oporu źle służy racji stanu. Nie uwypukla postaw, w ramach których przeciwnicy polityczni byli jednak w stanie stworzyć wspólny front. Pokazuje jednak również, że nie wszyscy potrafili się zmierzyć z pchaną przez wschodni front zmianą politycznych realiów.

Reflektorem w mrok podziemia świeci mało kto.  Pozostaje oficjalna i powierzchowna wykładnia. I wyłącznie dlatego młode społeczeństwo dzieli się na tych, których historia własnego kraju interesuje, a tym samym znajdują się w zasięgu ugrupowań o jednolitej post endeckiej polaryzacji, oraz tych, których ci pierwsi obdarzają epitetem „Europejczyków”, co jest współczesnym synonimem zaprzaństwa i niechęci dla narodowej sprawy.

Rzeczywistość jest jednak znacznie bardziej skomplikowana, a 100% przekonanie o zamachu w Smoleńsku tak samo nieroztropne jak absolutne zaprzeczanie jakoby taka sytuacja w ogóle mogła mieć miejsce. Bo historia zna wiele przypadków, kiedy zbrodnia torowała drogę polityce, ale dopiero wnikliwa analiza jej motywów pozwala w przybliżeniu określić sprawców, a i to w przybliżeniu bo niewygodna prawda nadzwyczaj długo zalega w archiwach chętnie nie opuszczając ich w ogóle. Stolica Apostolska po dziś dzień trzyma w sekrecie kulisty wielu zawartych pod jej auspicjami pokojów, a także wypowiedzianych wojen. Najwyraźniej uważa się do dzisiaj, że fakty sprzed stuleci mogą dalej być niewygodne. Zapewne nie bez przyczyny, bo imperatywy mocarstw okazują się często niezmiennie od stuleci podobnie, jak służących im przez wieki ludzi.

W Hiszpanii Coca-Cola kręci spoty z polskim budowlańcem, któremu litościwie pomaga się pustymi opakowaniami. Oburzeni podnoszą głos, że w tej Hiszpanii „nasi” ginęli w wąwozie Samosierry. Co ciekawe, nie pamiętają jednak, że walczyliśmy wtedy po przeciwnych stronach. Czyli nie po to aby Hiszpanom wolność dać, ale po to aby im odebrać. I mimo to zapewne odnoszą się do nas lepiej niż Holendrzy, za których ginęliśmy pięknie w trakcie przeforsowanej przez Montgomery’ego operacji Market Garden. Hiszpanie ze współczuciem ofiarowują nam Colę, Holendrzy gdyby mogli wysłali by dzisiaj do gazu.

I dlatego należałoby uczyć, że krwią i życiem szafować trzeba roztropnie, a nie poświęcać ją za wolność i to szczególnie waszą, bo na naszą już często jej nie wystarcza. Najwyższy to czas, bo Europa wchodzi w okres dekompozycji. Nie po raz pierwszy i zapewne nie po raz ostatni.

16 komentarzy

U-boot

Czyli o tym, że wszystko ma drugie dno, niemiecka myśl techniczna jak zawsze pobudza wyobraźnię a czasem nawet zalane słońcem plaże  mają  swoje tajemnice.

Każdy kto stanie przy bramie cmentarza w Cofete i rozejrzy się dookoła natychmiast zauważy zadziwiający budynek prężący się u podnóża niebotycznych z tej perspektywy skał. Liche krzyżyki na wpół przysypanym piaskiem cmentarzu, który zdaje się mozolnie pełznąć do oceanu złowieszczo dają do myślenie. Cofete to co najwyżej 6 ludzkich siedzib i niepozorna knajpa. Smagana wiatrem nekropolia zaświadcza o 244 nieboszczykach, których ziemskie truchło utknęło tuż przy plaży. Jeśli znaleźć się tu w słoneczne południe, słońce rozproszy rzucany przez nagrobki cień. Jeśli, Drogi Czytelniku, znajdziesz się tam o zachodzie słońca, ten dziwny budynek na skale będzie do ciebie mówił. Nie. Nie mówił. Szeptał. Kiedy cień pokrywa dolinę i niestrudzenie podąża ku oceanowi, w atmosferę wkrada się nieuchwytny, ale wyczuwalny klimat grozy żywcem ze Stephena Kinga. I choć mieszkańcy wydają się być nadal przychylni, w ich ukradkowych spojrzeniach można się dopatrzeć jakiegoś dziwnego błysku, a propozycja noclegu zdecydowanie zachęca do wyjazdu. Wyjazdu, który nie jest taki prosty.

Bo do Cofete prowadzi tylko jedna, kręta górska droga. Uważne oko dostrzeże natychmiast jak ogrom pracy włożony w jej drążenie niewspółmierny jest do atrakcyjności wieńczącego ją celu. Najbardziej wizjonerski urzędnik UE nie zdecydowałby się na sfinansowanie tego drogiego kaprysu. Staje się zatem oczywiste, że siła, która zaprzęgła ludzi do tej pracy musiała być ziemska, ale z dużym prawdopodobieństwem – nieczysta. Domysł jest słuszny, bo kolejne metry w morderczym wysiłku wykuwali więźniowie z obozu koncentracyjnego w Tiefe, resocjalizacyjnej placówki założonej dla przeciwników reżimu Franco. Czy zatem ów mroczy budynek miał być letnią rezydencją Caudillo?

Nie, zwalista fuzja wiejskiej posiadłości ze średniowiecznym zamkiem nosi niewinną nazwę Willa Winter. I choć oważ nazwa budynku ani trochę do niego nie pasuje, to ujawnia coś innego: swojego właściciela i architekta. Gustav Winter był postacią niezwykle zagadkową. Urodził się w Niemczech, pierwsza wojna światowa zastała go … w Anglii w której znalazł się przypadkiem w drodze z Argentyny. Udając Brytyjczyka przedostał się do Hiszpanii i z tego też okresu datowane są pierwsze doniesienia jakoby był  niemieckim agentem. W 1921 roku ukończył studia inżynierskie w Madrycie, a następnie rozpoczął karierę biznesową na Wyspach Kanaryjskich. W latach 30-tych, po odbyciu kilkunastu rejsów w towarzystwie niemieckich kartografów zainteresował się leżącym na południu Fuertavetury półwyspem Jandia. Mroczny, spacerujący z olbrzymim czarnym dogiem Niemiec jest tu w zasadzie udzielnym księciem, ponieważ należąca do niego spółka, obficie udrapowana hiszpańskimi notablami, wydzierżawia praktycznie cały półwysep. To nawet dzisiaj bezludne terytorium, wówczas było praktycznie pustynią gdzieniegdzie zamieszkaną przez tubylców.

Niebawem teren, który ma być objęty wielkimi inwestycjami agrotechnicznymi, zostaje zmilitaryzowany. Dzięki temu możliwe staje się przesiedlanie mieszkańców i to bez stosownych odszkodowań. Winters daje się również poznać jako filantrop. Morro Jable otrzymuje kościół, szkołę i reprezentacyjną ulicę. Ale to tylko przykrywka, bo właściwe prace trwają już gdzie indziej. Osada przekształca się w port, a z dala od ludzkich oczu, w Cofete,  za masywem górującym nad miasteczkiem rusza budowa tajemniczej willi. Mimo, że całą okoliczną ludność wysiedlono, dostępu do terenu budowy bronią uzbrojeni strażnicy, a na jej teren wpuszcza się jedynie tych, których tożsamość osobiście potwierdzi Winter. Choć pierwsze prace wykonują przywożeni na dzień i wywożeni przed zmrokiem tubylcy, ich miejsce szybko zajmują fachowcy sprowadzeni z Niemiec. To głównie górnicy i to ich obecność przyczyni się do powstania większości otaczających mroczną budowlę legend.

W 1938 roku w Cofete odwiedzi Wintersa podobno sam Wilhelm Canaris, co najlepiej świadczy o istotności wykonywanych tu prac dla hitlerowskiej machiny wojennej. W tym czasie równolegle do wybrzeża rozciąga się już pas startowy. Na wieży willi zostają zamontowane urządzenia nadawczo-odbiorcze oraz latarnia morska. Dzisiaj po tych i innych urządzeniach  pozostają tylko instalacje elektryczne sugerujące zapotrzebowanie na wielkie moce. Co je dostarczało i gdzie znajduje się dzisiaj?

W trakcie II Wojny Światowej „Kanary” miały dla podwodniaków niezwykle istotne znaczenie. O ile wiadomo na pewno, że U booty kilkakrotnie stacjonowały w porcie Las Palmas, to ich tutejsza aktywność wymagała na pewno znacznie bezpieczniejszego i przychylniejszego ukrycia niż łatwy do inwigilacji port na Gran Canarii. Bezludny półwysep Jandia do takich celów nadawał się doskonale, szczególnie jeśli przyjąć, że niemieccy technicy zdołali wykorzystać istniejące pod górskimi masywami wulkaniczne tunele i groty. Wedle przekazów łodzie pojawiały się również w niedalekiej od Cofete zatoce Ahuj. I choć dowodów na to akurat nie ma, warto wspomnieć, że w 1940 roku Winters został zmobilizowany i skierowany do portu w Bordeaux gdzie…. znajdowała się wtedy baza niemieckich oceanicznych U Bootów. Winters służył tam do ostatniej chwili. W hiszpańskim San Sebastian znalazł się dopiero jesienią 1944. W stopniu pułkownika.

I właśnie co do końca wojny na Jandii jest najwięcej domysłów. To wtedy mieszkańcy nabiorą najwięcej podejrzeń, a zamknięty półwysep ujawni nieco ze swoich tajemnic. Na wyspie codziennie ląduje wiele samolotów, pojawiają się w dużej liczbie ewakuujący się z Europy Niemcy. Nic dziwnego. To idealny przystanek na drodze do Ameryki Południowej.

Ponieważ do dzisiaj nie wiadomo co dokładnie kryje się w kompleksie Reise, podobnie jak w wielu innych pozostawionych przez Niemców budowlach, także w Polsce, willa Winter na długo zachowa dla siebie tajemnice II Wojny Światowej. Wedle lokalnych badaczy była punktem nawigacyjnym dla niemieckich łodzi podwodnych, których baza kryła się w podwodnych grotach głęboko pod powierzchnią wulkanicznej wyspy. Robotnicy wspominali o podziemnych korytarzach, do których nie było im wolno wchodzić; korytarzach, po których nie ma dzisiaj śladu. Resztki linii kolejowej ciągnące się od willi w kierunku gór sugerują poważne prace prowadzone również poza budynkiem. W latach 70-tych w Cofete pojawiła się grupa hiszpańskich i austriackich turystów poszukujących dwóch łodzi podwodnych, które miały nadal pozostawać w podziemnym basenie portowym. Statek, na którym bazowali, eksplodował i zatonął a grupa, która wybrała się do podziemnych tuneli wulkanicznych zginęła bez wieści.

Wyjaśnianiu tajemnic Cofete nie pomogą na pewno hiszpańskie władze. Zaledwie 30 km w linii prostej od tajemniczej willi znajduje się bowiem ulubiony poligon jednostek specjalnych hiszpańskiej armii, w tym hiszpańskiej Legii Cudzoziemskiej której tercio „Juan de Asturia” stacjonowało tu po wycofaniu w 1976 z Sahary Zachodniej. Widok samolotów bojowych nad plażami Fuerty nie jest niczym rzadkim, a pamiętać należy, że turyści znajdują się głównie na wschodnim wybrzeżu wyspy, więc ich oczom ukażą się tylko te manewry lotnicze, których inaczej wykonać się nie da. Utyskiwania lokalnych władz nie odnoszą również skutku w innej sprawie: wojsko nadal prowadzi tu ostre strzelania.

Winters pojawił się na Fuertaventurze dopiero w 1947 roku. I choć jego żona twierdzi, że willa wielości koszar miała służyć wyłącznie rodzinie a jej mąż był tylko inżynierem jego nazwisko znalazło się na listach niemieckich agentów których wydania alianci domagali się od Franco. I choć wydany nie został to …. w latach 60tych zniknął. Co ciekawe Andreas, syn Gutava, chciał odzyskać willę i wybudować w niej hotel. Władze hiszpańskie odmówiły mu zgody. Dzisiaj willa jest własnością hiszpańskiej firmy, która ma wobec obiektu pewne plany. Eksploracji jej przeszłości absolutnie nie przewiduje.

Sielskie i słoneczne Wyspy Kanaryjskie mają swoje tajemnice i starsze, i nieco bardziej współczesne. Mało kto pamięta, że Francisco Franco rozpoczął swój udział w buncie przeciwko Republice właśnie jako głównodowodzący Wysp Kanaryjskich. To właśnie z Las Palmas uprzejmie dostarczony przez współpracowników spiskowców samolot „Dragon Rapide”, należący do Olley Air Services, a opłacany przez potentata Juana Marcha,  zabierze Franquito do Tetuanu, gdzie obejmie on dowództwo zbuntowanych wojsk marokańskich jedynej liczącej się siły, która faktycznie poprze rebelię.

Ale to nie koniec, bo w gorących latach 60-tych na Wyspach powstanie konspiracja niepodległościowa, która dzięki finansowaniu z Algierii w latach 70-tych przekształci się w terrorystyczne Fuerzas Armadas Guanches. Organizacja zasłynęła kilkoma atakami bombowymi, z których najsłynniejszy – zdetonowanie bomby w kwiaciarni na lotnisku w Las Palmas 27 marca 1977, doprowadził do zaburzeń w przestrzeni powietrznej, a te zakończyły się katastrofą dwu Boeningów. Zginęły 583 osóby i do dzisiaj jest to najtragiczniejszy wypadek w historii lotnictwa cywilnego.

Ciekawe to Wyspy.

Hola!

0 Comments