Czyli o nadrzędnej sile sprawczej.
Atmosfera typowej celebry nasączona jest zazwyczaj oparami sukcesu, które skraplają się w tłustych kandelabrach gromkich podziękowań dla oddanego zespołu, współpracowników i wąsko lub szeroko rozumianej opatrzności. W kuluarach utrudzeni bohaterowie wieczoru przewracając oczami, wzdychają, (co przekonuje nas, że było naprawdę ciężko), ale też z błyskiem w oku zapewniają, że kombinacja, którą montowali, nadspodziewanie im się jednak udała, (co przekonuje nas, że się opłacało bardziej niż wstępnie planowano). W półuśmiechach i w półgestach zwycięzcom oddają cześć nawet wrogowie, a przyjaciele pienią się w ekstazie. Orgia sukcesu. Incydentalnie ten czy ów z członków „oddanego zespołu, bez którego po prostu nie dalibyśmy rady”, po kilku niekontrolowanych głębszych puści pawia skoncentrowanej żółci, obryzgując rozmówcę kuluarami fetowanego sukcesu. I tu zaczynają się prawdziwe rewelacje. Przy czym nie chodzi o rutynowe odkrycie, iż sukces ma wielu ojców. Znacznie istotniejsza jest przecież matka, (bo ta, jak wiadomo, jest tylko jedna), ale ze zdumiewających powodów matki sukcesu nigdy się nie poszukuje. Nawet najdłuższy peleton ojców nobliwie pobrzękujących orderami nie prowokuje nigdy do wskazania łona, które, było nie było, opuścił pierworodny sukces. Skąd ta niechęć?
Choć komunikacja społeczna poczyniła wielkie postępy i o naturze wszelkich, w tym mrocznych, relacji rodzinnych wiemy już bardzo dużo, to podobna wiwisekcja relacji biznesowych idzie nad wyraz opornie. Powyższe nie bez przyczyny. Era poprawności politycznej powoduje, że biznes musi być odpowiedzialny, etyczny, a tu i ówdzie nawet ewangeliczny, choć powyższe to zasady, które z prowadzeniem skutecznej działalności gospodarczej nie mają zazwyczaj wiele wspólnego. Przyjęta zasada implikuje już na wstępie dawkę złudzeń, dzięki którym, a być może właśnie ze względu na nie, naturalna interpretacja wielu biznesowych wydarzeń jest pospolicie niemożliwa.
Tymczasem już samo powstawanie nowego projektu sensu stricto przypomina… nowe poczęcie. Jego pojawienie się na świecie poprzedza ciąża, dla jednych umiarkowanie przyjemny, dla innych makabrycznie bolesny okres inkubacji, przechodzony najczęściej z ojcem biologicznym, lub jakby należało dzisiaj powiedzieć: dawcą. W dniu narodzin najważniejsze staje się dalsze podtrzymanie życia projektu, już poza organizmem matki, i to na tym etapie najczęściej ojciec zmienia się po raz pierwszy. Rzadko, kiedy znajduje się sam, (kto by się chciał obciążać babą z dzieckiem), to najczęściej zapobiegliwa matka umiejętnie znajduje ojca projektu, co jest tym prostsze, im większy i bardziej ponętny wydaje się projekt, a przy tym, (co oczywiste) ekonomiczny w utrzymaniu.
Na etapie berbecia projekt nie sprawia wielu kłopotów i poza olbrzymią konsumpcją czasu (matki), karmieniem piersią (czerpanie z kapitału założycielskiego) i robieniem kupy (pierwsze, dość pokraczne, ale jakże cieszące efekty projektu), ojca nadmiernie nie angażuje. Na tym szczeblu, współsprawca przyszłego sukcesu odczuwa satysfakcję ze „statystycznego sukcesu” w zasięgu ręki, a owej satysfakcji nie mąci umiarkowany, póki co, poziom kosztów szczególnie mierzony relacją do efektów. W efekcie matka i ojciec przyszłego sukcesu żyją w symbiozie, którą zmąci dopiero zapotrzebowanie na elementarne partnerstwo związane z kolejnym etapem: przedszkolem.
Tu pojawią się pierwsze wyzwania. Nowy projekt zostanie skonfrontowany z innymi! Urynkowienie niezwykle szybko ujawni obszary, w których należy go dofinansować, ale co gorsza, może się również pojawić potrzeba zaangażowania się w usuwanie usterek związanych z wcześniejszymi etapami rozwoju. Jedno i drugie może wywołać kryzys i w efekcie matka instynktownie rozejrzy się za nowym źródłem finansowania, jednocześnie wywierając szeroki nacisk na obecne. Projekt na tym etapie cieszy oko, potrafi zaskoczyć i statystycznie rokuje najlepiej. I choć nakłady przeznaczone na rozwój są nadal niewspółmierne do efektów, pozostają małe w odniesieniu do potencjalnych korzyści. Co ważne, matka kontroluje projekt samodzielnie, a udział ojca jest potrzebny głównie w obszarze ekonomicznym. Ideologiczna praca odbywa się wyłącznie na linii matka – projekt, toteż podmiana ojca może dokonać się w zasadzie bezboleśnie. I choć projekt na tym etapie powoli zyskuje samoświadomość, a potencjalni dostarczyciele finansowania pomocowego (dziadkowie), starają się ustalić, czy bliżej mu do zaplecza intelektualnego (matka), czy finansowego (ojciec), prawdziwy pierwszy problem tożsamości projektu ujawni się na etapie szkolnym.
Nasz projekt uzyskuje wtedy rosnącą samoświadomość i staje się samodzielnym graczem na rynku konkurencyjnym. Mniej lub bardziej nieracjonalnie balansuje pomiędzy matką i ojcem starając się oportunistycznie wybrać najlepsze dla siebie położenie, co idzie mu tym łatwiej, im słabsze jest współdziałanie zaplecza ideologicznego (matka) z rodzącym się ideologiczno-ekonomicznym. Na tym etapie ojciec projektu zaczyna przejawiać skłonności do udziału w projekcie, wprowadzając do niego wirus abstrakcji. Od tej chwili projekt zaczyna postrzegać łamanie ograniczeń i rezygnowanie z utartych świętych założeń, jako atrakcyjny sposób na budowę własnego sukcesu postrzeganego autonomicznie. Od tego etapu matka przestaje być jedynym punktem odniesienia, a dla projektu zaczynają się niezwykle liczyć samodzielnie doceniani dostawcy szeroko rozumianych bodźców rozwojowych. Pojawia się pierwsze zainteresowanie fuzjami i przejęciami, a także umiarkowane zainteresowanie rynkiem giełdowym.
I to właśnie w tym momencie określi się płeć projektu. Żeńska – jeśli na każdym kolejnym etapie rozwoju będzie korzystała z pierwotnej idei, która stanie się osią dalszego rozwoju, męska – jeśli zmieniać się będzie w rytm uzasadnionych oczekiwań. I choć obie potrafią być równie skuteczne biznesowo, to właśnie płeć będzie mieć zasadniczy wpływ na atmosferę celebry w dniu WIELKIEGO SUKCESU. Różnica w tej materii jest dokładnie taka, jak między świętowaną rodzinne pierwszą komunią (filozofia abstrakcyjnej jedności) i wieczorem kawalerskim (filozofia wykluczenia).
O matkach sukcesu, ze zrozumiałych względów, historia nie pamięta. Nie musi. Podobnie bezimienni pozostają akuszerki i akuszerzy wielu znanych przedsięwzięć biznesowych, choć bez ich udziału rozmaite „wielkie deale” po prostu nie miałyby miejsca. Nikt nie chce pamiętać niepowodzeń, wątpliwości i wahań. Ojcowie sukcesu prężą pierś dumni z pokonania wrogów i przeciwności. Świetliści i, od początku przecież, pewni zwycięstwa. Porażki, wątpliwości i strach nie mieszczą się nawet na marginesie.
Matka jest tylko jedna.