Czyli o tym, że następnym pomysłem w kolejce jest polsko-niemiecka dywizja Dirlewanger
Pośród wystrzałów w naszej wielkiej wojnie o integralność Ukrainy ciekawym echem wybrzmiał jeden z ostatnich, czyli kolejny etap formowania polsko-ukraińsko-litewskiego batalionu. Kolejny, ponieważ pierwsze werble wybrzmiały jeszcze w roku 2009, kiedy to na fali wydarzeń w Gruzji kierownictwa – delikatnie mówiąc – szorstko przyjaźniących się państw zebrały się do wspólnej, obronnej inicjatywy. Choć porzucona na lata, dzisiaj ponownie nabiera wiatru w żagle. Trudno się dziwić: rosyjskie czołgi tym razem wybrały tradycyjny kierunek na zachód i nawet w prorosyjskim, a antypolskim Wilnie zrobiło się lekko nieprzyjemnie. Do Rosjan mają tam stosunek mieszany, ale jak tu mieć inny, skoro produkująca 80% energii elektrycznej post sowiecka elektrownia w Ignalinie została zamknięta (wymogi stowarzyszeniowe z UE) a nowa unijnie certyfikowana (Wisgnalin) nie została wybudowana. W efekcie od grudnia 2014 głównym dostawcą energii na rynek litewski jest spółka Inter Rao Lietuva czyli… Rosja. Co więcej, polsko-litewskim mostem energetycznym tania rosyjska energia ma wkrótce popłynąć do Polski. Dzisiaj Litwa jest dokładnie tam, gdzie być nie chciała i na dodatek swoje problemy energetyczne starała się rozwikłać z pomocą Polski, która kupując Możejku Nafta miała również zająć się modernizacją Ignalina. W obu przypadkach agresywna polityka wobec Rosji zakończyła się większym niż zanim ją podjęto uzależnieniem od tego państwa – w efekcie dzisiaj Moskwa może nie tylko zakręcić kurek z ropą, ale również wyłączyć światło. Powyższe mówi chyba wszystko o realnych możliwościach politycznych Wilna. Polski blamaż gospodarczy nad Wilią zakończył również erę ustępstw wobec polskiej mniejszości. Ustawa o polskich szkołach i pisowni nazwisk oraz nazw miejscowości wygasła w 2010 roku, a forma, jaką przybiera teraz, zapewne celowo kompromituje udzielającą się w obecnym koalicyjnym rządzie Akcję Wyborczą Polaków na Litwie. Wilno żadnych pojednawczych gestów wobec Warszawy po prostu nie potrzebuje.
Nasuwa się zatem pytanie, komu faktycznie służy obecna wojskowa inicjatywa. Odpowiedzi na to pytanie dostarcza lokalizacja dowództwa w Lublinie, mieście, które Litwinom i Polakom kojarzy się z zawarciem unii ostatecznie łączącej Koronę i Wielkie Księstwo w jeden polityczno-państwowy organizm. Tyle, że na współczesnej Litwie data 1 lipca 1569 roku symbolizuję utratę państwowości i nie jest ani trochę powodem do dumy i chwały. Coraz częściej krytycznie oceniania jest również w Polsce. Zawarta dzięki królewskim wybiegom (inkorporacja opornych ziem) skutecznie zwróciła polską rację stanu na wschód, ale utworzone w ramach unii państwo nie dojrzało do realnej polityki federacyjnej, a pod rządami elekcyjnych królów już tej dojrzałości osiągnąć zwyczajnie nie mogło. W efekcie Lublin jest jedynym miastem, które w Warszawie, Wilnie i Kijowe stanowi plastyczny symbol dobrych intencji i braku siły sprawczej.
Choć na temat przyjaźni narodów tworzących batalion mówi się obecnie sporo, zupełnie inaczej świadczą o niej ukraińskie i litewskie szkolne podręczniki, w których jakoś trzeba sobie poradzić z faktem, iż Ukraina Lwowa, a Litwa – Wilna nie odzyskały całkiem same. Równocześnie geopolityczna rekonstrukcja naszej części Europy dokonana ręką generalissimusa nie wywołuje już dzisiaj żadnych emocji. A powinna, ponieważ bez niej stolicą Litwy byłoby nadal Kowno, a Lwów znajdowałby się w granicach Polski. Towarzysz Stalin zrealizował jednak plan, w którym każdy zdobył coś na zachodzie i bez pomocy bratniej sowieckiej armii nie zdołałby przy sobie utrzymać zdobyczy. Stalin stworzył niepewne status quo, które przez dziesięciolecia utrzymywała Moskwa, a które dziś z rozsądku utrzymuje Berlin, kneblując Warszawie usta przy wszelkich próbach polityki roszczeniowej na wschodzie. Brak rozsądku mógłby kosztować całkiem sporo, ponieważ rząd RFN przejął wprawdzie na siebie roszczenia wypędzonych, ale w relacjach z Polską bynajmniej ich nie anulował.
Dlatego też ochoczo tworzymy związek taktyczny z żołnierzami kraju, dla którego problemem wpisanym w nowoczesną państwowość jest nawet język polski, nota bene od 1696 roku będący na Litwie językiem urzędowym. Ba, silnie obecne niegdyś w mowie litewskiej polonizmy skutecznie wyeliminował ojciec litewskiej pisowni Jonas Jablonskis. Nowe wyrazy litewskie po prostu… sam stworzył, dając początek modzie na kreowanie setek „litewsko brzmiących” neologizmów. Co więcej, aby dodatkowo odgrodzić się od polskich korzeni, czcionkę zapożyczył od… Czechów.
Stosunki polsko-litewskie po 1918 roku to pasmo większych i mniejszych starć z długim intermezzo w postaci sowieckiej dominacji, która bynajmniej owych sporów w całości nie uciszyła. Po 1991 szykany odżyły, a obecność we wspólnej, zjednoczonej Europie niczego tu nie zmieniła. Po oficjalnym stanowisku litewskiego sądu, iż w przestrzeni publicznej na Litwie nie mogą figurować napisy uwzględniające miedzy innymi literę „w”, prawnicy polskiej mniejszości zwrócili się z zapytaniem jak w takim razie interpretować ostentacyjne kalanie litewskiego języka przez powszechne tabliczki z napisem… „WC”.
Pod opieką Berlina Wilno może sobie pozwolić na wszystko, dlatego też dalszego łamania praw mniejszości polskiej nic nie powstrzyma. Osobliwie oważ polityka manifestuje się zwłaszcza wtedy, gdy polska armia cyklicznie pojawia się na Litwie. Setka polskich żołnierzy wraz z czterema Migami 29 z Malborka już 5 raz pilnowała powietrznych granic UE i Litwy. Co ciekawe, polskie skrzydła stacjonują na lotnisku nieopodal miasta Szawle/Siaulai, gdzie w 1794 roku jako w pierwszym mieście na Litwie wybuchła insurekcja kościuszkowska. Oważ koincydencja uwadze litewskich czynników bynajmniej nie umyka. We wszystkich dotyczących potencjalnej integracji czynnikach naszych żołnierzy otacza niebywała troska.
Choć do niedawna stosunkom polsko-ukraińskim poświęcano znacznie więcej czasu, nie bez racji była tu również wyznawana przez polskie środowiska prawicowe optyka geopolityczna. Zgodnie z nią jako wróg Rosji potrzebny jest zmotywowany i dobrze uzbrojony Ukrainiec. Owa kalkulacja pomija całkowicie jedno: brak jakichkolwiek (poza krótkim epizodem atamana Petlury) pozytywnych przykładów na współpracę Polski i Ukrainy. Co więcej, nawet jeśli polityczna poprawność nad Wisłą każe pomiędzy ukraińskimi i polskimi mordami postawić znak równości, to Ukraińcom nic nie zabroni oficjalnie czcić ważnej dla ich tożsamości jadowicie antypolskiej ounowskiej ideologii.
Ponieważ odgrzana właśnie wspólna jednostka ma być formacją ochotniczą, należy się zatem spodziewać, iż każda narodowość dostarczy do niej żołnierzy spośród obywateli najbardziej ideowych. Można się zatem zakładać, iż trafią tam dzisiejsi żołnierze sławionego w polskich mediach batalionu AZOW,
formacji która z dumą odnosi się do dziedzictwa i tradycji bojowej 14. Dywizji Grenadierów Waffen SS, znanej również pod nazwą SS Galizien, a na własnym emblemacie umieściła z logotyp dywizji Waffen SS Das Reich. Czy młodzi żołnierze litewscy pomaszerują pod wspólnymi sztandarami, sławiąc dokonania ich dziadów walczących w ramach LVR ( Lietuvos Vientine Rinktine ) formacji powołanej w porozumieniu z Niemcami, której głównym celem było zwalczanie silnej na terenie wileńszczyzny Armii Krajowej? 16 lutego 2004, w dniu Święta Odrodzenia Litwy, generał Povilas Plechavicius, dowódca tej formacji z czasów wojny, został przez Prezydenta Litwy odznaczony pośmiertnie Wielkim Krzyżem Orderu Pogoni za „powstrzymanie szalejących band na terenie Litwy wschodniej”. Warto jednocześnie odnotować, iż Litwinom znacznie bardziej niż na walce z sowietami zależało na walce z polskim żywiołem narodowym. Dowodem jest fiasko zarządzonej przez Niemców w 1943 powszechnej mobilizacji, która pozwoliła zebrać ponad ¾ poborowych na terenie Estonii ( 20. Dywizja Grenadierów Waffen SS ) i Łotwy, gdzie udało się nawet sformować dwie dywizje Waffen SS! ( 15. i 19.). Na Litwie do komisji zgłosiło się zaledwie 20% uznanych za poborowych. Chęć i polityczne poparcie dla służby w oddziałach Szaulisów, LVR i innych policyjnych formacjach były znacząco wyższe.
Opisywanie wskrzeszenia myśli Stepana Bandery na współczesnej Ukrainie mija się rzecz jasna z celem. Co więcej – zasadniczo do niczego nie prowadzi, bowiem polska racja stanu oślepła na tyle, iż rękoma politycznych czynowników zawiera porozumienia z ludźmi, którzy nie tyle nie ukrywają swoich fascynacji, co są wręcz dumni z państwowotwórczych osiągnięć bojowników OUN i UPA. Tyle, że trudno im się dziwić. Każdy naród ma prawo do własnej tożsamości. Zasadniczym nieszczęściem dla przyszłej stabilności w naszej części Europy jest fakt, iż nacjonalizm ukraiński, a zwłaszcza litewski, jest z fundamentu antypolski. Dlatego absurdem jest wypominanie Jaceniukowi działalności antypolskiej w fundacji „Open Ukraine”, Ołeksandrowi Syczowi – czczenia ideologa OUN Stepana Łenkawskiego, a Ołechowi Tiahnybokowi – jawnego lansowania Stepana Bandery jako wzorca dla ukraińskiej młodzieży. Wszyscy wymienieni to bez wątpienia ukraińscy patrioci, a ich postawa z punktu widzenia ukraińskiej racji stanu jest oczywista i wzorowa. Ale ponieważ jest antypolska, w Warszawie powinna wywoływać ostrożną rezerwę, tym bardziej, że znane są rezultaty eksperymentu pojednawczego, jaki na Wołyniu prowadził wojewoda Henryk Józewski.
W nowej jednostce, która formować ma się w strukturach NATO, językiem komendy będzie język angielski. Powyższe rozwiąże niejeden problem, ale – jak to zawsze bywa w trójkącie – zawsze bliżej do siebie mają dwa niż trzy wierzchołki. Kto będzie z kim i przeciwko komu – nietrudno chyba zgadnąć. I nie chciałbym być w skórze polskich oficerów, kiedy w trakcie edukacyjnych zajęć terenowych przyjdzie im pod Baligrodem wskazać miejsce historycznej zasadzki zorganizowanej przez sotnie „Chrynia”.
Okaże się bowiem, że Waltera przeniosła na tamten świat awangarda demokracji i wolności.