Czyli o tym, że materializuje się ponownie opcja niemiecka
Zaplanowany na 11 października mecz Polska – Niemcy musiał od dawna orać zmarszczkami czoła strategów politycznych znad Szprewy. Powszechnie oczekiwana porażka polskiej reprezentacji stosunkom polsko-niemieckim na pewno by nie pomogła, choć Bogiem a prawdą niewiele by im również zaszkodziła. Wszak wiadomo, iż Polska ostatnie zwycięstwo nad niemczyzną osiągnęła w roku 1410 i od tamtej pory radziła sobie na tym odcinku raczej niespecjalnie. W historii sparingów piłkarskich było jeszcze gorzej. Tu biało-czerwoni nie zatriumfowali po prostu nigdy. Najbliżej zwycięstwa znaleźliśmy się w 1974 roku. Niestety, polskie nadzieje zaległy w błotnistej murawie frankfurckiego boiska. Porażka wydawała się zatem oczywista, a wszelkie inne rojenia lokowały się jednoznacznie w okolicach kolejnego „cudu nad Wisłą”. Możliwości wycięstwa nikt na trybunach nie traktował poważnie, a złośliwi zauważali kąśliwie, że „Polacy nic się nie stało” to jedyny oprócz „Mazurka” utwór, który cały stadion jest w stanie wykonać względnie solidarnie.
Choć pierwsza połowa zaskoczyła trybuny nie mniej niż zgromadzonych przed telewizorami niemieckich kibiców, w drugiej wydarzyło się coś kompletnie nieoczekiwanego. Po przerwie spotkanie Polska – Niemcy przebiegało w myśl scenariusza, którego nie powstydziłby się najlepszy reżyser propagandowy. Pierwszy gol padł dosłownie zaraz po przerwie, czyli właśnie wtedy, gdy kibice strefy gold dogryzali kotlety i dopijali drinki. Stadion na sekundę oniemiał z wrażenia, po czym eksplodował w erupcji emocji. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki doping przybrał na sile, a skromne jeszcze chwilę wcześniej oczekiwania (nie przegrać) gwałtowanie wzrosły. Gdy impet niemieckiego kontrataku brał na siebie ukarany żółtą kartką Robert Lewandowski, na trybunach kibicowało już pełne 57 tysięcy Polaków. Mieli powód. Niemiecki pancernik, który w pierwszej połowie niemiłosiernie bombardował redutę Szczęsnego po golu Milika, radykalnie wzmocnił ostrzał, a najtrudniejszą salwę w kierunku bramki biało czerwonych oddał… Lukas Podolski, zawodnik, który nie wstydzi się polskich korzeni i swego czasu publicznie zapewniał, że w reprezentacji Polski nie gra tylko dlatego, że… nikt go do niej nie zaprosił. Mimo to trybuny wokół mnie nie szczędziły mu inwektyw i wyrzutów z tytułu narodowego wyparcia. Kolejne minuty desperackiej obrony biało-czerwonych wypełniała coraz bardziej brutalna gra i spektakularne interwencje Szczęsnego przy których „narodowy” wstrzymywał oddech. I gdy nasi, skutecznie przygwożdżeni do bramki, wydawali się coraz bardziej tracić oddech, niespodziewanie udany kontratak wykończył golem emeryt Sebastian Mila, choć autorem decydującego podania był Robert Lewandowski. Uraczony przewagą 2:0 stadion oszalał ze szczęścia. Zegar pokazywał 88 minutę spotkania, ale dla wszystkich stało się jasne, że tego meczu już nie da się przegrać.
Goście porażkę przyjęli po męsku, nie mogąc się nadziwić, że choć na murawie byli lepsi, z Warszawy wyjechali pokonani. Cóż – jak mawiał nieodżałowany trener Górski: piłka jest okrągła, bramki są dwie, a bezimienni piłkarze też czasem strzelają gole. Bramki nie zdobył natomiast ulubieniec kibiców Bayernu. Choć ma murawie dwoił się i troił, bramce kolegów z Bundesligi bezpośrednio nie zagroził. Polskim kibicom waleczności dowiódł udanym podaniem i żółtą kartką. Wilk jest zatem syty i owca cała, podobnie jak w przypadku dwupaństwowca Podolskiego. Jego pewny strzał (zapewne z niemieckiej lewej nogi) obroniła polska poprzeczka. Gdyby ta petarda trafiła faktycznie „pod ladę” Szczęsny byłby bez szans.
Od 11 października polska flaga łopoce znacznie bardziej dziarsko, a o relacji pomiędzy sportem a polityką możemy wszyscy przekonać się naocznie. Niemiecka prasa wychwala postawę polskich kibiców, którzy przenikliwe gwizdy na początku niemieckiego hymnu natychmiast zagłuszyli gromkimi brawami. Choć podobnie oceniali zachowanie rodaków kibice z trybuny honorowej, ja tej dżentelmeńskiej postawy nie odnotowałem. Poza wszystkim innym trudno mi sobie wyobrazić, aby melodyjne skądinąd „Deutschland, Deustchland über alles” nagradzać nad Wisłą klaskaniem. Bo jeśli tak się lepiej wsłuchać, to….
Niemcy, Niemcy ponad wszystko,
Ponad wszystko na świecie,
Jeśli zawsze dla obrony
Po bratersku są złączone
Od Mozy aż po Niemen
Od Adygi aż po Bełt
Niemcy, Niemcy ponad wszystko,
Ponad wszystko na świecie!
Niemieckie kobiety, niemiecka wierność
Niemieckie wino i niemiecka pieśń
Niech na świecie utrzymują
Swe dawne piękne brzmienie,
Niech nas natchną do szlachetnych czynów
Przez całe nasze życie.
Niemieckie kobiety, niemiecka wierność
Niemieckie wino i niemiecka pieśń!
Jedność i prawo i wolność
Dla niemieckiej ojczyzny,
Do tego wszyscy dążmy
Po bratersku, sercem i czynem.
Jedność i prawo i wolność
Są gwarancją szczęścia.
Kwitnij w blasku tego szczęścia
Kwitnij, niemiecka ojczyzno.
niemiecki hymn (choć obecnie jest nim tylko trzecia zwrotka) nie nastraja specjalnie optymistycznie. No, ale w dzisiejszych czasach polska polityka nad Niemnem widziałaby chętniej Niemców niż rosyjskich sołdatów. Ale to wszystko drobiazgi. Ze zwycięstwem na koncie znacznie chętniej rzucimy się w niemieckie objęcia. Za Odrą sobotnia porażka to swoiste signum temporis. Było nie było „polskie świnie” po raz pierwszy ukazały się masom inaczej niż jako złodzieje lub gastarbeiterzy. Co by nie powiedzieć: idzie nowe, a przekona się o tym każdy, kto na google.de wbije hasło „Polen”. Widoczki, które tam odnajdziemy, różnią się o lata świetlne od tych, które jeszcze do niedawna fundowały swoim widzom tamtejsze telewizje.
Stosunki polsko niemieckie wkraczają zdecydowanie w nową erę. Wymarzony przez Bethmann-Hollwega pas bezpieczeństwa w Europie Wschodniej z wolna acz konsekwentnie staje się faktem.
A zatem pokochamy się szczerze z naszymi zachodnimi sąsiadami. No cóż, można by rzec, że w zasadzie od tego się wszystko zaczęło. Jak bowiem pisze Gall Anonim:
„….Bolesław przyjął go tak zaszczytnie i okazale, jak wypadało przyjąć króla, cesarza rzymskiego i dostojnego gościa. Albowiem na przybycie cesarza przygotował przedziwne wprost cuda; najpierw hufce, przeróżne rycerstwa, następnie dostojników rozstawił jak chóry, na obszernej równinie, a poszczególne, z osobna stojące hufce wyróżniała odmienna barwa strojów. A nie była to tania pstrokacizna, byle jakich ozdób, lecz najkosztowniejsze rzeczy, jakie można znaleźć gdziekolwiek na świecie […]. Zważywszy jego chwałę, potęgę i bogactwo cesarz rzymski zawołał w podziwie: Na koronę mego cesarstwa, to co widzę większe jest niż wieść głosiła […]. A zdjąwszy z głowy swej diadem cesarski, włożył go na głowę Bolesława na zadatek przemierza i przyjaźni […] i za chorągiew tryumfalną dał mu w darze gwoźdź z krzyża Pańskiego wraz z włócznią św. Maurycego, w zamian za co Bolesław ofiarował mu ramię św. Wojciecha. I tak wielką owego dnia złączyli się przyjaźnią, że cesarz mianował go bratem i współpracownikiem cesarstwa i nazwał go przyjacielem i sprzymierzeńcem narodu rzymskiego.”
I ktoś by zapytał: komu to przeszkadzało? Polityce niemieckiej na wschodzie droga od ognia i żelaza do pieniędzy i więzów politycznych zajęła niemalże 1000 lat. Trochę to trwało. No, ale rzut oka na mapę wystarczy, aby przyjąć, że w zasadzie znaleźliśmy się w punkcie wyjścia.