Czyli o tym, że – jak uczy historia – ostrzelany obywatel może być nieprzewidywalny
Choć w polskich mediach tego nie widać, europejski klimat wokół Ukrainy zmienia się dość wyraźnie. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, wojna z Rosją już się wyraźnie znudziła, a na plan pierwszy wysuwa się powoli element zasadniczy, którego nad Wisłą zupełnie nie dostrzega opinia polityczna. Powyższe nie dziwi. Wiadomo, że Polacy za „naszą i waszą” walczą i giną chętnie od zawsze, a w obliczu walki o pryncypia kryteria ekonomiczne nie liczą się zupełnie. W efekcie ze świecą szukać informacji o tym, co za wschodnią granicą dzieje się w kategoriach ekonomicznych. A dzieje się nie najlepiej. I choć tamtejsi politycy zgodnym chórem za wszystkie kłopoty winią Rosję, analitycy nie mają wątpliwości i nabierający znamion katastrofy kryzys to efekt wielu lat zaniedbań i korupcyjno-rabunkowej polityki. Mimo, iż o zbliżających się kłopotach świat finansów wiedział znacznie wcześniej, niż na Majdanie zapłonęły opony (http://www.euractiv.com/europes-east/ukraine-puts-creditors-nerves-te-news-531147 ), to w sensie praktycznym na Ukrainie nie uczyniono nic lub niewiele, aby z problemem sobie poradzić. Przyczyna owej niechęci do reform jest niestety boleśnie prozaiczna: za naszą wschodnią granicą zapłacą za nie tylko niemal do cna wyeksploatowani obywatele, ale przede wszystkim tamtejsza oligarchia.
I choć wydawać by się mogło, iż szczególnie dzisiaj istnieją doskonałe warunki, aby w roli kolonizatora wystąpił sprawdzony w tej roli IMF, powodem poważnych lokalnych kłopotów jest to samo co zwykle czyli… konsensus waszyngtoński. Mowa tu o ekonomicznych „głównych prawdach wiary”, którymi od lat ewangelizuje ta niosąca wolność i demokrację instytucja. Ów fundament zbawienia, który namiętnie krytykował Stiglitz, obnażył się już ostatecznie jako brutalna ekspansjonistyczna polityka, ale to nie tym najbardziej emocjonuje się Kijów. Najpoważniejszy problem leży bowiem gdzie indziej: jedną z najważniejszych rozrywek ulubionej amerykańskiej terapii jest… prywatyzacja. Tymczasem na Ukrainie ów proces, jak wiadomo, przeprowadzono dawno i niemal wzorowo. Kluczowa własność już dawno znalazła się w rękach ukraińskich oligarchów, dla których w wielu wypadkach kluczowym partnerem była i jest Rosja. Miłościwie panujący za wschodnią granicą „Król Czekolady” rynkowi byłego ZSRR, w tym Rosji, zawdzięcza całkiem sporo, ale – wzorem innych ukraińskich oligarchów – oficjalnie stawia na „europejskość”. Owa miłość do Zachodu przechodzi obecnie przykry test. Oczekiwania IMF są bowiem jasne: finansowania udziela się w zamian za głęboką przebudowę lokalnej gospodarki i przygotowanie jej na lądowanie zachodnich koncernów.
I choć przykładem skutecznego zastosowania terapii szokowej jest zazwyczaj Polska, komentatorzy nadzwyczaj łatwo zapominają o skrajnych różnicach pomiędzy ówczesną Warszawą a współczesnym Kijowem. Gdy 1 stycznia 1990 Leszek Balcerowicz wprowadzał swój słynny program gospodarczy, Prezydentem był Wojciech Jaruzelski, Wicepremierem i szefem MSW – Czesław Kiszczak, a MON-em kierował sprawdzony na tym odcinku Florian Siwicki. Gros gospodarki narodowej znajdował się w rękach państwa, a niemal cały aparat polityczny (zarówno stary jak i nowy) oraz utrudzone dekadą recesji społeczeństwo było gotowe poprzeć skok w przepaść, którego skutków nota bene nikt nie był do końca świadomy. Ową świadomość zapewniła niemal „wojenna” pauperyzacja społeczna oraz bezrobocie, które z zera skoczyło do niemal 15% w ciągu dwóch lat zapewniając postkomunistom powrót do władzy w 1993 roku. O niespotykany drenaż materialnych zasobów państwa zadbał sztywny kurs walutowy utrzymywany konsekwentnie przez ponad dwa lata, co na trwałe osłabiło lokalny potencjał walutowy. Co ciekawe, po dziś dzień nie zadaje się pytań, jak ową hekatombę zniosło ówczesne społeczeństwo. Powyższe nie dziwi. Ponieważ zniosło, to analiza owych poświęceń nie jest potrzebna do niczego. Tymczasem może się okazać, iż odpowiedź jest prozaicznie prosta: w tamtych czasach nie istniały w Polsce środowiska, które mogły wesprzeć opór przeciw zmianom lub zaproponować cokolwiek innego niż wymuszony przez IMF program oszczędnościowy. Polska posłużyła jako tester zdolności do rozpadu systemu sowieckiego. Co więcej, może się okazać, że wynikami eksperymentów jednakowo się interesowano w Waszyngtonie i w Moskwie.
AD 2015 sytuacja geopolityczna jest już jednak zupełnie inna. Rosja nie dość, że na Ukrainie interweniowała militarnie, to występuje również jako jeden z największych wierzycieli kredytowych. Ameryka, choć potrzebne finansowanie może po prostu wydrukować, o kondycję systemu finansowego czy chce, czy nie chce, musi zadbać. Oczekiwane przez IMF zmiany uderzą jednak zarówno w społeczeństwo jak i oligarchię. Niższa niż w Polsce stopa bezrobocia na Ukrainie nie mierzy zdrowia, lecz ujawnia etatyzm tamtejszej gospodarki. Poddana podobnemu do polskiego testowi, w krótkim czasie wyprodukuje miliony ludzi bez pracy, które bez wątpienia pogłębią narastający ferment i frustrację. Inflacja, która niebezpiecznie zbliża się do polskich rekordów, połączona ze skokową dewaluacją skutecznie rujnuje jakiekolwiek społeczne zasoby. Nie można się zatem dziwić, iż władze w Kijowie postanowiły zagrać na patriotycznej sprawie. Nowa „wojna ojczyźniana” na pewien czas opanowała skutecznie umysły. O tym, że fala już opadła, przekona się każdy, kto odwiedza naszego wschodniego sąsiada. Od niedawna dowiedzieć można się o tym również nad Wisłą i to ze stron periodyku, który jeszcze do niedawna namiętnie nawoływał do wojny (http://wyborcza.pl/1,75477,17530976,Komu_dzis_smierc_niesiecie__Wiktorze_Siemionowiczu.html) Skąd ta zmiana? Mińsk II. Geopolityczny kontrakt wymusił potrzebę tonowania nastrojów, a propagandową zwrotnicę przestawiono na pokojowy tor. Zbyt duża ilość sfrustrowanych, a ostrzelanych obywateli nikomu i nigdzie nie pachnie dobrze.
Priorytety dla ukraińskiej gospodarki wyznacza nurkująca hrywna. Może się okazać, że Krym i Donbas Rosja sobie po prostu kupi. Było nie było, przez stulecia taka technika korekty granic okazywała się całkiem efektywna – tym bardziej, że alternatywy nie są obecnie najlepsze:
„Dziewiąty bilet. Tomasz Kruty, bezrobotny spawacz, 44 lata. Na zasiłku pobierał 400 hrywien. Podpisał. Zmiędlił papier i zapytał: Ile daje teraz Jaceniuk za ten Donbas? Bo jak wyciągnę 2 tys. hrywien, to kombinować nie będę i pójdę. Może się opłaci. Chciałbym piec w domu naprawić. Wody ciepłej nie ma.”
Ideowców nie brakowało, ale – jak wykazują statystyki – już się solidnie zużyli. Dla innych – praca jak praca. Miłośnikom wojny warto by poddać pod rozwagę, iż Tomasz Kruty, jeśli przeżył, wrócił do domu jako ostrzelany weteran z najlepszym przyjacielem tamtejszego żołnierza – kałasznikowem. Czy zdoła naprawić piec – nie wiadomo, ale z zasiłku wynoszącego obecnie 60 złotych miesięcznie raczej nie wyżyje. Ale człowiek doświadczony przez front i ostrzał jakoś sobie przecież poradzi.
Z Włodzimierza Wołyńskiego, w którym mieszka, jest do Polski 15 km. W linii prostej.