Czyli o tym, jak się ma Lucky Goldstar do historii Polski
Wiosna 1991 wraz z roztopami rozlała się falą społecznej frustracji. Nadzieję na lepsze jutro topiło pnące się do góry słońce, a bijący kolejne rekordy dolar bezlitośnie drenował budżety gospodarstw domowych. Tłumy, które 1 czerwca wyległy, by witać Papieża, były równie liczne jak niegdyś, tyle że ponad głowami wiernych kotłowały się zupełnie inne emocje. Mury, którym wyrwano zęby krat, wypełniła wprawdzie wolność, ale zalatywała ona przykrym fetorem ekonomicznej zapaści. Bezrobocie – demon sanacji peklowany namiętnie w przekazie PRLowskiej propagandy – wykwitło brzydkim liszajem na zdrowym łonie nowej demokratycznej Polski. Jan Paweł II gromko moderował nastroje, nawołując wiernych do cierpliwości i rozsądku niczym srogi ojciec. Lud złorzeczył na targach, które zapełniły miasta i miasteczka, fabryki stawały, strach zaglądał w oczy lokatorów zakładowych mieszkań. Coś wisiało w powietrzu.
Para, która w ciepłą czerwcową noc znalazła się na skrzyżowaniu Piłsudskiego i Zuzanny Morawskiej, nie roztrząsała wielkich dylematów ówczesnej epoki. On – żołnierz na przepustce, ona – 17-letnia uczennica lokalnej zawodówki, koncentrowali się na kwestiach znacznie prostszych, znanych doskonale miłośnikom prozy Marka Hłaski. Ich misterne plany orbitujące wokół dalszego ciągu nabierającej rumieńców nocy rozjechał cud niemieckiej motoryzacji, który na drodze pojawił się znienacka w manewrze, który dzisiaj nazwano by imponującym driftem. Podówczas było to jednak klasyczne niedopasowanie prędkości do warunków jazdy zakończone celnym uderzeniem w dwa niewidoczne dla kierowcy ciała. Rajdowiec zlekceważył głuche uderzenia i pomknął przed siebie, licząc, że mrok litościwie zatrze ślady zdarzenia. Mylił się. Rzecz działa się w małym mieście, w którym ściany mają uszy, a oczy ma każde drzewo, parkan czy osiedlowa huśtawka. W parujących spalinach kończył się piątek 23 czerwca 1991 roku.
Wraz ze świtem wieść dotarła do pierwszych mieszkańców. I choć organa błyskawicznie podjęły mozolny trud ustalania sprawcy, w południe Mława wiedziała już doskonale, kto rozjechał miłość i kto powinien za to zapłacić. Sklepy, dworce i targowe place gwarnie piętnowały cygańską bezkarność. Czemu uciekł? Bo nie miał prawka. Czemu nie miał? Bo nie potrzebował. Auto ukradł. W Reichu. Kto ukradł? Wiadomo: Cygan Roman Paćkowski. Gdzie jest? Nie wiadomo. Cyganie mówią, że nie wiedzą. Ale Polacy wiedzą, że Cyganie kłamią i swojego nie wydadzą. Atmosfera gęstniała chrzęstem przekleństw, rasistowskich uwag i żądzą zemsty. Upalna sobota mozolnie indukowała niechęć, a nienawiść wezbrała wraz z falą ciepłej wódki na wieczornych dyskotekach. Brzęk tłuczonych szyb poszedł echem po cygańskich ulicach.
Niedzielne dzwony biły już na trwogę. Wznoszono modły, a Romeo i Julia walczyli o życie na szpitalnym OIOMie. Wierni wstawali z kolan z rachunkiem krzywd wypisanym na zaciśniętych pięściach. Lincz wisiał w powietrzu. Lokalny komendant policji miksem gróźb, zachęt i odniesień do wspólnej gospodarczej działalności zmotywował cygańskiego króla do wydania sprawcy. Wkrótce przed komisariatem pojawił się również obrosły legendą samochód, a namiętnie kolportowane plakaty zwiastowały wszem i wobec triumf sprawiedliwości. Ale było już za późno, a oliwy do ognia dolała śmierć. Rankiem 26 czerwca wraz z ostatnim tchnieniem Romea Mława zawrzała bezwarunkową żądzą zemsty. Tłum zaatakował cygańskie domy nadgryzione już wcześniej przez ekipy wyrostków. Pękały szyby, ustępowały wyrywane z zawiasów drzwi, z okien buchnęły płomienie.
Pogrom gromadził egalitarnie i choć przewodził lumpenproletariacki aktyw, patrycjat udzielał milczącego wsparcia, powstrzymując się z trudem od aktywniejszej działalności. Ludową sprawiedliwość wymierzano lodówkom, pralkom i telewizorom. Cyganie zdołali uciec.
Na erupcję nienawiści zareagowały centralne władze, na pomoc mławskim funkcjonariuszom wysłano resortowe wysiłki. Pokaz siły nie wystarczył. Wprowadzono godzinę policyjną, w ruch poszły pałki. Pomimo zaangażowanych środków miasto pacyfikowano niemal przez tydzień. Miłościwie panujący premier Jan Krzysztof Bielecki szybko wyciągnął wnioski, podobnie jak jego partyjni koledzy – bez względu na barwy klubowe. Ulice miast groziły eksplozją, a jedna iskra mogła skutecznie zniweczyć misternie tkaną polityczną transformację. Establishment zadrżał, do łask wrócili macherzy od operacji specjalnych. W Mławie do gry wkroczyły sądy, ale wyroki nie były ciężkie i w większości umarzane. Summa summarum nikt nie zginął, choć straty finansowe były bardzo poważne. Doliczono się niemal 5 ówczesnych miliardów. „Porcelanowa noc” dowiodła aż nadto wyraźnie, że masy mają dość, że agresywny kapitalizm zaszczepia się bardzo opornie między Odrą a Bugiem. Drażni i kłuje w oczy zamiast motywować do działania. Amerykański sen nie śnił się nikomu na osiedlach zakładowych.
Czerwiec 1991 zakończył modę na agresywny liberalizm. Wiatr historii wyraźnie zmieniał kierunek, o czym niebawem przekonali się ikonograficzni nuworysze tamtej epoki. 31 lipca 1991 Bogusław Bagsik i Andrzej Gąsiorowski wybrali wolność na gościnnej izraelskiej ziemi. Firma, która była symbolem ekonomicznych przemian, handlowała wszystkim i ze wszystkimi, a także jako pierwszy podmiot prywatny w historii III RP otrzymała koncesję na handel bronią, z dnia na dzień zmieniła status stając się symbolem… przekrętów i nieprawidłowości.
Wiązanie wydarzeń mławskich i Art-B może się, rzecz jasna, wydawać naciągane. Może. Ale warto pamiętać, iż jedną z najważniejszych inwestycji Art-B i źródłem sporych detalicznych przychodów była montownia telewizorów i odtwarzaczy video marki GoldStar zlokalizowana pod Wałbrzychem. Marka, która stała się symbolem rewolucji RTV w Polsce miała w zasadzie jednego konkurenta: wyroby pod marką OTAKE, montowane przez Curtis International w…. Mławie. Zarówno działalność pod Wałbrzychem, jak i ta, którą rozpoczęto w Mławie, mogła się realizować dzięki wsparciu Centrali Techniczno-Handlowej Elektroniki Unitra Servis, która od lat 80-tych działała prężnie jako spółka z o.o. Unitra Servis w tamtych latach sterowała ruchem w dziedzinie RTV. Rzecz jasna obie montownie uruchomiono przy wsparciu resztek zjednoczenia UNITRA, a w cały proces byli zaangażowani działacze gospodarczy wywodzący się z zupełnie innego resortu. Warto w tym miejscu wyjaśnić, że montaż produktów GOLDSTAR rozpoczęto już w 1988 roku, między innymi w zakładach „specjalnego znaczenia”, jakim był warszawski „Kasprzak”. Czytelnikom młodszym wypada wyjaśnić, iż w ZRK odbywała się istotna produkcja specjalna, a transfer technologii był podówczas objęty embargiem. Jego łamaniem zajmował się PRLowski aparat wywiadowczy.
O bliskiej współpracy Art-B i Curtis historia milczy, podobnie jak o tym, kim faktycznie był mityczny założyciel Curtis International – człowiek, który Zbigniewa Niemczyckiego wysłał z misją do odzyskującej wolność Polski. Faktem pozostaje co innego: natychmiast po zniknięciu właścicieli Art-B firma Goldstar pojawiła się w Mławie, a kilka lat później odkupiła tamtejszy zakład, tyle że… już jako LG, bo tak dzisiaj marketinguje się dawny Lucky Goldstar.
Wydarzenia w Mławie interesują dzisiaj wyłącznie absolwentów socjologii, a robocza teza, którą nieustająco udaje się potwierdzać, głosi, że za wybuch zamieszek odpowiada ekonomiczna frustracja. Badacze nie analizowali innych scenariuszy, pominęli interesujące fakty związane z historią miasta. Tymczasem jest się nad czym zastanawiać, ponieważ pogrom w Mławie nie był ani pierwszym ani jedynym, który dotyczył społeczności cygańskiej.
Jak wieść gminna niesie, wydarzenie, do którego doszło 19 listopada 1981, nie powinno kogokolwiek szokować. Bójka Polaka z Cyganem nie była w Oświęcimiu niczym nowym i nikomu nie kłóciła się z traumatyzującym sąsiedztwem kominów krematoryjnych. W mieście, w którym Cyganów ulokowano przemocą celem ich produktywizacji (1965), lokalne relacje układały się z trudem, choć sprzyjał im tłum przyjezdnych z całej Polski w epoce industrializacji. Niemniej ten incydent rozwinął się zupełnie nieszablonowo. Na cygańskich ulicach pojawiły się grupy wyrostków, do których niebawem dołączyły pierwsze nazwiska miasta dzierżące w dłoniach płonące pochodnie. Co więcej, rasistowskie ekscesy przybrały w ekspresowym tempie administracyjną formę. Komitetowi agitującemu za całkowitym wygnaniem Cyganów przewodził brat szefa lokalnej Służby Bezpieczeństwa, a jego działania sankcjonowała socjalistyczna ludowa władza. Zamieszki pozwoliły się sprawdzić w boju funkcjonariuszom Zmotoryzowanych Oddziałów Milicji Obywatelskiej, ale dały do myślenia establishmentowi politycznemu tamtej epoki. Kto i komu wysłał podówczas ten sygnał, to kwestia w tej chwili drugorzędna. Faktem pozostaje, że wydarzenia miały resortową inspirację, a medium komunikacyjnym stali się Cyganie. Co ciekawe „Komitet” ustalił z władzami wysiedlenie do getta pod Bielsko-Białą, ale taki exodus zupełnie nie odpowiadał Cyganom. Do negocjacji włączył się jednak rząd Szwecji, niechcianym obywatelom wystawiono bilety w jedną stronę. Sprawę zamknięto ekspresowo, ostatnie rodziny odpłynęły do Szwecji promem 12 grudnia 1981.
Udział służb specjalnych PRL w wydarzeniach oświęcimskich, choć jest powszechnym domniemaniem, nie został nigdy zbadany. W przypadku Mławy nigdy zbadany nawet nie był. Nawet jeśli obydwa pogromy dokonały się spontanicznie, warto je dokładnie zbadać – szczególnie w chwili, gdy Polska ma się stać ponownie tyglem kulturowym. Integracja nie jest bowiem nad Wisłą zadaniem łatwym i tej konkluzji radośnie łopoczący sztandar równości i braterstwa nikomu nie powinien przesłaniać. Bo mechanika społeczna ma swoje prawa, a każde społeczeństwo, jak dowodzi historia, ma swojego wroga – nawet jeśli przeczy temu oficjalna propaganda. Wydarzenia w Oświęcimiu, choć nieznane dzisiaj w Polsce, do dzisiaj pamiętane są dobrze na Śląsku i w przededniu stanu wojennego z pewnością odegrały swoją rolę.
Można postawić śmiałą tezę, że bez Mławy Polska podążałaby drogą, jaką przeszła później Ukraina. To tam właśnie jak grzyby po deszczu wyrastali młodzi ambitni dżentelmeni, którzy niemal z dnia na dzień gromadzili wielkie kapitały i robili równie wielkie interesy. Art-B założył laryngolog z Wałbrzycha i stroiciel fortepianów z Cieszyna. W ciągu zaledwie kilku miesięcy stali się największą prywatną korporacją w Polsce. Co byłoby dalej? Pośredniej odpowiedzi dowodzi przypadek biznesmena, z którym założycieli Art-B łączyło wszystko, mimo iż dzieliły – setki kilometrów.
Nazywa się Igor Kołomojski. Jest jednym z najbogatszych, jeśli nie najbogatszym człowiekiem na Ukrainie. Są tacy, którzy twierdzą, że stworzył dla siebie państwo w państwie.