Pośród wielu publikacji na temat biznesu, jakoś niezbyt często pisze się o zaczynaniu czegoś zupełnie od nowa. Oczywiście, czytając profile wszelkiej maści ludzi sukcesu dowiemy się jak to bohatersko rzucili się na jakieś nowe wyzwanie i jak im za zazwyczaj bardzo dobrze poszło. Ale nigdzie nie przeczytamy jakiejś dokładnej analizy jak PO KOLEI przysłowiowy pucybut przechodzi swoją drogę na szczyt. Być może się mylę i nie dość wnikliwie czytałem biznesowe biografie zarówno patriarchów naszego lokalnego biznesu jak i tych którzy błyszczą na forum światowym lub co bardziej prawdopodobne nie było dobrej okazji aby po takie sięgnąć:) W każdym razie nie udało mi się jak do tej pory w żadnym ze znanych mi życiorysów znaleźć tej krętej i wyboistej drogi która od małej hurtowni wiedzie wprost do WIGu 20. Znam oczywiście kilka osób które zaczynały naście lub dzieści lat temu, i do dzisiaj tyle, że w zupełnie innej skali robią to samo. Ileż anegdot o swoich początkach opowiada Marek Piechocki jeden z właścicieli Reserved. Podobnie jest z Darkiem Miłkiem który na buty się zawziął i mimo, że parę razy był już na kolanach to z butami wygrał. Ale najbardziej chciałbym się dowiedzieć jak osiągali sukces Ci którzy zmieniali dyscyplinę czy z dnia na dzień produkt który wytwarzali. Nie wartościuję oczywiście sposobu w jaki dochodzi się do pieniędzy. Co więcej ów model „jasnej długiej prostej” wydaje mi się jak najbardziej wzorcowy i osobiście podziwiam tych którzy przez wiele lat wbrew przeciwnościom z determinacją realizowali swój cel. Chciałbym jednak poznać motywy jakim kierowali się Ci którzy porzucali IT dla gastronomii, handel dla deweloperki czy produkcję dla usług i jeszcze na tym wygrali. Dlaczego mnie to interesuje? Ponieważ, żyjemy w kraju łatwych recept na wszystko, gdzie bardzo łatwo dostaje się łatkę co zazwyczaj prowadzi do roboczego założenia, że możemy tyle i tyle, jesteśmy wiarygodni na 5 w skali do 10 itp i NA PEWNO nie poradzimy sobie z tym czy tamtym. Nie jest to zapewne specyfika wyłącznie Polandy ale tu ten system ujawnia się w szczególnie dużym nasileniu. Do czego ta histeryczna uwaga sprowadza się w biznesowym wydaniu? Do hasła z którym zetknie się każdy kto zapragnie mając tak zwany dobry pomysł poszukać kapitału na jego realizację. NIE INWESTUJEMY W STARTUPY usłyszy praktycznie wszędzie gdzie się skieruje. Co prawda ostatnimi czasy powstało kilka seed fundów które startupami mają się zajmować ale po pierwsze z reguły zajmują się one branżą IT w której skłonność do finansowania nowych nawet bardzo ryzykownych przedsięwzięć jest duża po drugie obracają relatywnie małym kapitałem. Czy to nie dziwne, że w świecie gdzie tyle się mówi o innowacyjności i poszukiwaniu nowych trendów faktycznie istnieje tak duża niechęć do wszystkiego co nowe? Moim zdaniem odpowiedź zawiera inne pytanie. Kto z oceniających projekty sam kiedykolwiek zrobił własny start up?