Wojna Krymska

Czyli o tym, że money makes the world go round.

„Antyrosyjskie nastawienie większości Brytyjczyków i Francuzów ułatwiło ich rządom podjęcie decyzji o wprowadzeniu swoich okrętów na Morze Czarne. W nocy z 3 na 4 stycznia floty przepłynęły Bosfor. Brytyjski ambasador Hamilton Seymour powiadomił rosyjskie władze wyraźnie sugerując, iż poczyniono to w obronie Turcji”.

Powyższy tekst nie pochodzi z żadnej z modnych obecnie książek z obszaru political fiction. Dotyczy wydarzeń ze stycznia 1854 roku, które w trakcie kolejnych miesięcy przeistoczyły się w desant na Krymie i wojnę, którą od tamtej pory ochrzczono imieniem półwyspu. Wojnę, która zarówno w mediach, jak i w historycznych relacjach, lokuje się daleko poza głównym obszarem zainteresowań i to pomimo reklamy, którą uczyniły jej wojska rosyjskie, lądujące wiosną 2014 roku na strategicznym półwyspie. Ten brak zainteresowania ma jednak dość proste uzasadnienie: żadna wojna bardziej niż ta nie ukazuje prawdziwej natury polityki prowadzonej w imieniu demokratycznych społeczeństw.

Badacze tematu są mniej więcej zgodni, że gdyby nie wspólna akcja Anglii i Francji, główny ciężar ekspansji Rosji trwale ulokowałby się na południu i w Azji. Ówczesne realia gospodarcze nie wiązały nadmiernie Rosji z zachodem Europy, a pielęgnowany przez Petersburg sojusz z Berlinem i Wiedniem w sposób jasny zamykał ten kierunek gospodarczej, politycznej, a wreszcie – militarnej ekspansji. Południe kusiło siecią historycznych więzów gospodarczych i sympatią narodów wyznających prawosławie. Rosyjski nacisk na Imperium Osmańskie przez kilka dziesięcioleci odpowiadał w zasadzie wszystkim stolicom europejskim;  zwłaszcza, że wraz z pokonaniem Napoleona Rosja stała się niepodważalną militarną potęgą. Te kilka dziesięcioleci rozmaicie wykorzystano. Anglia stała się królową mórz i związanego z nimi handlu, korzystając z nokautu zadanego napoleońskiej Francji; Berlin wybudował pozycję rzeczywistego przywódcy niemczyzny; Wiedeń ową pozycję stracił i mimo szczerych wysiłków wylądował na pozycji wieloetnicznego cesarstwa. Konstantynopol znalazł się w całkowitym odwrocie, degradując się do roli pionka na szachownicy, a władzy Sułtanów zagroziła nieuchronna katastrofa. Tej nie zamierzały się biernie przyglądać ani Anglia, ani marząca o wyjściu z politycznej izolacji Francja. Cios zadany przez Rosję osmańskiej flocie pod Synopą (30.11.1853) skatalizował błyskawiczne porozumienie Paryża i Londynu. Rosjan dzielił już tylko krok od Dardaneli i Bosforu.

Bliski Wschód nabierał wielkiego znaczenia zwłaszcza do czasów, gdy w 1839 roku British Post uruchomiła drogę przez Egipt dla poczty i przesyłek zmierzających do oraz z Indii. Powyższe natychmiast przywróciło zainteresowanie dawną koncepcją strategiczną, której realizacją interesował się sam Napoleon Bonaparte. Owa koncepcja znalazła wiernego orędownika w osobie Ferdinanda de Lessepsa – ustosunkowanego arystokraty, a jednocześnie dyplomaty na dworze króla Egiptu. Pasja, relacje i wsparcie akcjonariuszy zaowocowały uzyskaniem funduszy i koncesji (1854) na przekop kanału łączącego Morze Śródziemne i Czerwone. Sukces pozwalałby skrócić drogę do Indii o ponad 7 tysięcy kilometrów, ale… naruszał brytyjską dominację w globalnym handlu.

Tyle, że na polu gry pojawił się nowy przeciwnik: święcąca militarne triumfy carska Rosja. Zaniepokojony Londyn spojrzał przychylnym okiem na Paryż tym chętniej, że do akcji militarnych potrzebna była liczna armia, a tej mogła dostarczyć Francja. W walory licznych tureckich wojsk powszechnie powątpiewano, a armii Sułtana nie pomagały liczne militarne porażki. W ramach politycznych targów Anglicy wycofali się z blokowania budowy kanału i rząd brytyjski dołączył kilka lat później do grona akcjonariuszy zarządzającego nim towarzystwa. Fundament do wspólnej militarnej akcji został więc doskonale przygotowany, a pokonanie Rosji przez siły brytyjsko–francusko–tureckie planowano jako szybką i skuteczną batalię. Od początku wojny do jej „sprzedaży” aktywnie sięgano po propagandę. Imperium Osmańskie – dotychczasowy główny przeciwnik ideologiczny w Europie – stało się nagle ofiarą brutalnej agresji, a sama Rosja prymitywnym imperium agresywnych i zacofanych carów. Popularyzacji wojny doskonale pomagały media. Westminster Review, poczytny pośród londyńskich elit, pisał: „Od naszego zachowania w obecnym kryzysie zależą nasze szlaki do Indii, nasz handel ze wszystkimi wolnymi narodami. Kiedy car zrobi z Morza Czarnego rosyjskie jezioro, nasi kupcy pożałują swojego ślepego posłuszeństwa, z którym odrzucali możliwość zatrzymania go póki było to jeszcze możliwe. Nadchodzi kryzys cywilizacji!”.

O jakie ślepe posłuszeństwo chodziło? Brytyjscy kupcy płacili cła, które na podbijanych terytoriach nakładała Rosja – pomimo ciągłych apeli własnego rządu, aby tego nie robili. Co gorsza wyrażali przekonanie, że lepiej je płacić, niż narażać doskonale rozwijające się interesy, co dodatkowo irytowało Admiralicję. W efekcie musiano się uciec do bardziej agresywnej propagandy. Zgodnie z nią Turcja, która przez stulecia zwalczała niewiernych w Europie, okazała się nagle być „obrońcą powagi najświętszych symboli chrześcijaństwa przed barbarzyńską, pogańską i arogancką Rosją”. Załopotały sztandary, a bankrutujący Sułtan otrzymał pożyczkę w wysokości dwóch milionów funtów w złocie, udzieloną solidarnie przez Anglię i Francję. Owe zawrotne kwoty nigdy rzecz jasna nie znalazły się nad Bosforem. Przeznaczono je bowiem na dostawy broni oraz opłacono… ekspedycję anglo-francuskiej floty.

Efektem tych wszystkich kombinacji była wojna, która spowolniła co prawda rosyjski pochód na południe, ale zrujnowała równocześnie system bezpieczeństwa w Europie. Kosztowała życie niemal 300 tysięcy żołnierzy, chociaż zaledwie jedna trzecia poległa w wyniku bezpośrednich działań zbrojnych. Śmierć pozostałych była wynikiem całkowitego braku przygotowania walczących stron do obsługi rannych i hamowania postępów epidemii. Wojna stała się jednocześnie bardzo ważnym motorem napędowym dla europejskiego przemysłu. Żołnierze potrzebowali przecież nie tylko amunicji i broni. Armia wymagała kolosalnych dostaw; te z kolei – zamówień logistyki i transportu. Wedle kalkulacji wykonanych przez Jana Blocha, wojna kosztowała Rosję 4 miliardy, Anglię 1.8, Francję 1.6, Turcję i Sardynię łącznie 642 miliony franków w złocie. Powyższe wydatki stanowiły jeden z największych jednorazowych skoków zadłużenia na kontynencie, który walnie obciążył budżety państw biorących udział w wojnie. Z drugiej strony był to również największy jednorazowy wzrost popytu (8 miliardów franków), który przełożył się na gigantyczny wzrost popytu doskonale odczuwalny na ziemiach polskich. Najgorzej na całym konflikcie wyszła Austria. Mimo zmobilizowania i uzbrojenia olbrzymiej armii (200 tys. żołnierzy), nie rozpoczęła działań zbrojnych, ograniczając się do wymuszenia pokoju, gdy sama znalazła się na krawędzi bankructwa. Wojnę zakończyła z debetem w wysokości 343 milionów franków w złocie i w zasadzie bez korzyści polityczno-gospodarczych.

Tak wysoki koszt bez zysków wymusił zmiany w polityce wewnętrznej, które stały się początkiem końca cesarstwa, potwierdzając prawdziwość prostej zasady: kto inwestuje w wojsko, użyć go musi. Obrona, nawet skuteczna, nigdy nie pozwala na spłacenie rachunków.

 

 

 

 

 

 

 

 

8 komentarzy
Previous Post
Next Post