Czyli o tym, że jest dobrze a jak będzie nie wiadomo.
Choć nie wspomina się o tym zbyt często, jednym z istotniejszych obszarów zainteresowania założonej w 1913 Rockefeller Fundation było radio a precyzyjnie związane z nim możliwości propagandowe. W 1937 Fundacja we współpracy z Uniwersytetem Princeton rozpoczęła szeroko zakrojone badania, w ramach których zespół precyzyjnie dobranych fachowców miał ustalić rzeczywiste możliwości socjotechniczne kreowane przez zyskujące popularność medium. Współcześni nie dostrzegą w tym, rzecz jasna nic dziwnego, ale 82 lata temu było to posunięcie śmiałe i, co tu dużo gadać, przełomowe. Ba, do dzisiaj toczy się spory jak daleko w swych badaniach posunęli się naukowcy i ich sponsorzy. Zdaniem zwolenników teorii spiskowych analizowali nie tylko efekty gotowych audycji i słuchowisk, ale również… zlecali ich produkcję między innymi słynnych „Wojen światów” Orsona Wellesa.
Fundacja potwierdza rzecz jasna prowadzenie badań, przy czym zlecaniu profilowanych produkcji radiowych zaprzecza z uporem godnym lepszej sprawy. Trudno się bowiem oprzeć wrażeniu, iż skoro bada się efekty, trudno nie przetestować własnych wniosków, zamawiając odpowiedni produkt radiowy. Dowodów jednakowoż nie ma chociaż… istnieją interesujące poszlaki. W tym taka, iż przebojowy autor przełomowego słuchowiska otrzymał niebawem jeszcze większą szansę jaką był…. debiut filmowy. Brawurowy „Obywatel Kane” choć krytyka okrzyknęła go arcydziełem nie spotkał się z uznaniem publiczności kinowej. Czy to jednak zmartwiło producentów? Zapewne nie. Film Wellesa był de facto produkcją wymierzaną w Williama Randolpha Hearsta – magnata prasowego, który w owych czasach niemal niepodzielnie kontrolował nastroje amerykańskiej opinii publicznej. Choć współcześnie nie wypada już tego przypominać, magnat prasowo – radiowy był sympatykiem nazistów, osobiście spotykał się z Hitlerem a także namiętnie przedrukowywał wytwory goebbelsowskiej propagandy. Z takim dossier, Hearst lokował się dość wysoko na lisach proskrypcyjnych zwolenników wojny toczonej przeciw Niemcom u boku Wielkiej Brytanii. Produkcja kompromitującego filmu była pomysłem bardzo nowoczesnym. Warto pamiętać, że „Obywatel Kane” wszedł na ekrany w 1941 roku na długo przed atakiem na Pearl Harbour, w czasie, gdy amerykańska benzyna trafiała przez Maroko do baków niemieckich czołgów radośnie napierających na brytyjską Aleksandrię. Doskonałe interesy z III Rzeszą robił nie tylko IBM i Ford. W Ameryce nie brakowało biznesmenów wspierających niemiecki przemysł wojenny.
Warto wspomnieć, iż Herast, który nie należał do graczy miłujących zasady fair play do walki o wstrzymanie publikacji filmu zaprzągł nie tylko największe prawnicze sławy, ale również dziennikarzy i pospolitych przestępców, których celem było zastraszanie i wyszukiwanie materiałów kompromitujących producentów. Mimo dziesiątek intryg i brudnych chwytów film zadebiutował w końcu na ekranach dowodząc wielkiego triumfu zjednoczonych w tej walce środowisk prawnych Hollywood.
Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, iż widzom… film się w ogóle nie spodobał. Arcydziełem od początku okrzyknęły go media i te również celowały w przypominaniu widzom kogo sportretował Orson Welles. Dla wszechmocnego demiurga mediów musiała to być poważna lekcja, chyba że za całkowity zbieg okoliczności należy uznać metamorfozę jaką przeszły kontrolowane przez niego media. Już przed atakiem na Pearl Harbour zaczęły atakować izolacjonizm USA a zaraz po nim zawyły gorliwą rządzą zemsty. Ba! Stanęły również w awangardzie niosących pomoc… ofiarom holokaustu, które nie mogły wtedy liczyć nawet na oficjalne rządowe media.
A Orson Welles? Mimo dwóch błyskotliwych debiutów musiał szukać szczęścia w Europie i to właśnie tu, dopiero 15 lat po debiucie (1956 Sic!) „Obywatel Kane” zasłużył na szczere uznanie opinii publicznej. Mimo tego Welles oszałamiającej kariery nie zrobił i już nigdy nie powtórzył sukcesu jakim było słuchowisko z 1939 roku i demaskatorski film. Przypadek?
Na marginesie warto dodać, iż w 1940 roku na półkach księgarni w USA zadebiutowała „The Invasion from Mars: A Study in the Psychology of Panic” autorstwa profesora Princeton Hadleya Centrila. Szybko stała się wielkim sukcesem czytelniczym, choć w powszechnej opinii głównie dzięki temu, iż umieszczono w niej pełen zapis „Wojny Światów”. Twierdzi się zatem, iż sięgnął po nią każdy kto kiedykolwiek słyszał o słynnym słuchowisku. Bez względu na motyw, dołączenie komentowanej treści do pracy naukowej było z całą pewnością posunięciem wykalkulowanym, które notabene wtórnie zadrukowało pewne ważne tezy, które… w 2015 roku podważył Brad Schwartz w swoim “Broadcast Hysteria-The Art of Fake News and the War of Worlds Broadcast”. W dużym skrócie: zdaniem badacza panika wywołana słuchowiskiem to mit wytworzony wtórnie przez media. Aby wyrobić sobie własne zdanie, warto rzecz jasna zweryfikować prace obydwu autorów. Przy okazji warto jednak odnotować, iż Centril nie był naukowcem oderwanym od rzeczywistości. Dzięki jego badaniom operacja „Torch” (desant USA w Algierii i Maroku) okazała się sukcesem mimo marnej organizacji i niskich umiejętności bojowych wychodzących na ląd wojsk.
Przydatność naukowca doceniono. Założony ze wspólnikiem (Loyd Free pracownik OSS a po wojnie Council of Foreign Affairs) Institute for International Social Research przez dziesięciolecia kształtował opinię amerykańskiego rządu w kwestiach najistotniejszych dla bezpieczeństwa narodowego. Kolejny przypadek?
Być może. Trzeba jednak wtedy przyjąć, że „Siedem dni w maju” czy „Wszyscy ludzie prezydenta”, które podobnie jak „Obywatel Kane” stanowią kanon politycznego kina powstały jako przejaw oddolnej, naturalnej krytyki systemu władzy portretowanego przez intelektualistów. Ale jak ocenić „Wag the dog”, który wszedł na ekrany w okolicy wielkiego kryzysu, którym była afera Moniki Levinsky czy „Idy marcowe”, które trudno ocenić inaczej niż prequel „House of cards” a jednocześnie pierwszy klocek domina podważającego zaufanie do elit politycznych Ameryki?
Przesada? Przypomnijmy sobie: Francis Underwood – cynik, psychopata i morderca był politykiem ……Partii Demokratycznej. O ile polskim telewidzom powyższe mogło umknąć, to z całą pewnością odpowiednio wybrzmiało za oceanem torując drogę do władzy tym, którzy cenią sobie głos ludu i ideały amerykańskiej wolności😊.
Gdyby na chwilę przyjąć, iż X muza służy jednak wyprzedzającym celom polityki to na takie produkcje Netflixa jak Homeland czy Shooter należało by spojrzeć pod nieco innym kątem. Cóż bowiem z nich wynika? Demokracja nie istnieje, państwo ma gdzieś interes swoich obywateli a politycy rozgrywają brudne gry bez względu na konsekwencje. Do czego nas to prowadzi? „Demokracja jest przereklamowana” – zwykł mawiać Francis Underwood, a polityka prezydenta Trumpa dowodzi, że… miał rację. Obecny prezydent Białego Domu uwielbia drapować się przecież w szaty udzielnego władcy.
Last but not least, nie jest tak znowu ważne czy samolot faktycznie uderzył w Pentagon, Saddam kiedykolwiek miał broń jądrową a Iran faktycznie zaatakował zmierzające do cieśniny Ormuz tankowce. Zasięgi i konwersja wykończyły przecież to, co miało sto lat temu stanowić esencje zdobyczy socjalnych.
„Mam dość tego gówna, które nazywają polityczną poprawnością” – zauważył w słynnym twittcie Donald Trump. I co? I nic. Należy sądzić, iż ów pogląd doskonale przypadł do gustu opinii publicznej. Najwyraźniej minęły już czasy, gdy ogłada w relacjach była równie ważna jak umiejętne posługiwanie się nożem i widelcem ☹. „Nie trzeba kupować narodu, wystarczy mieć inżynierów dusz i to załatwia problem”. Kto to powiedział? Josif Wissarionowicz Stalin. Ale cytat doskonale pasuje do Donalda Trumpa. Signum temporis. Czas na powrót monarchii.