Browsing Category Travel

TRĄD

Czyli o tym do czego prowadzi  stygmatyzacja

Choroba, która do dzisiaj pozostaje jednym z symboli średniowiecznej Europy stanowiła do niedawna jedną  z najciekawszych genetycznych zagadek. Trąd, mimo przerażającej skali w mrokach wieków średnich  w ciągu zaledwie dwustu lat mocno zredukował swój zasięg. Badaczy od dawana nurtowała jednak zasadnicza kwestia: dlaczego tak się stało? Odpowiedzi na to z pozoru błahe pytanie szukano długo a niewygodną odpowiedź przyniosły dopiero rewolucyjne badania mikrobiologów z politechniki w Lozannie. Precyzyjnej dostarczyły jej zęby wykopane w ruinach średniowiecznego leprozorium. Wywołująca chorobę bakteria na przestrzeni stuleci nie zmieniła się wcale. Co wiec zatem przyniosło ów wielki spadek populacji chorych pomiędzy rokiem 1400 a 1600? Poziom, życia i związane z nim warunki hignieniczne nie zmieniły się w zasadzie wcale. Komu zatem ludność Europy powinna spłacić dług wdzięczności?

Wszystko wskazuje na to, że odpowiedz jest szalenie niepoprawna politycznie. Trąd wykończyła… społeczna agresja. Izolacja zarażonych, obowiązkowy dzwonek obwieszczający ich nadejście, zakaz małżeństw, wydziedziczenia i nierzadkie masowe mordy doskonale przygotowały populację chorych na ostateczne rozwiązanie w postaci… czarnej śmierci. Oficjalna wersja mówi zatem o „uodpornieniu” Europejczyków na tę straszną chorobę, ale ów eufemizm oznacza jednak co innego: ogień i doły z wapnem nie były po prostu w mordowaniu chorych odpowiednio skuteczne. To dżuma dzięki niemal 100% śmiertelności za jednym zamachem wytarła z kart historii niemal całą cierpiącą na trąd populację.

Mimo to jeszcze w latach 80-tych na trąd chorowało ponad 5 milionów mieszkańców globu, a detronizację w roli choroby społecznie istotniej (spadek poniżej 1 zachorowania na 10.000) przyniósł dopiero rok 2000! Powyższe dzięki zaangażowaniu znacznych środków i dotowaniu leków wysyłanych obecnie głównie do Indii. Mimo to, wedle danych za rok 2017 na trąd cierpi ponad 120 tysięcy mieszkańców Indii.

Co ciekawe jedno z nadal czynnych leprozoriów działa nadal w Rumunii w małej miejscowości Tichilesti. Od 1991 roku wolno je nawet opuszczać, ale… nie ma na to zbyt wielu chętnych. Najwyraźniej pamięć o masakrze z 1918 roku w trakcie której wybito większość rezydentów jest nadal żywa zarówno pośród morderców jak i nowych rezydentów.

O tym, że społecznego ostracyzmu nie wolno lekceważyć przekonują ostatnie doniesienia z włoskich miast objętych kwarantanną. Ozdrowieńcy skarżą się na niechęć sąsiadów oraz własnych rodzin. Toksyczne reakcje nabiorą mocy wraz z doniesieniami  o zgonach osób uznanych za wyleczone. Cóż okazuje się po raz kolejny, że pod cienkim lukrem nowoczesnego społeczeństwa czai się wciąż ta sama, pierwotna i agresywna istota ludzka. Nie jest to rzecz jasna jakieś szczególne odkrycie   (Milligram, itp.) ale zasadnicza konkluzja jest nieco inna. Wytrzebieniu trądu pomógł ostracyzm i całkowity brak empatii czyli w zasadzie wszystko to czego oficjalnie się wstydzi współczesne społeczeństwo. Jak w tych warunkach ograniczyć zasięg wirusa?

Okaże się, że przewagę będą mieć te rejony gdzie marnie sobie radzi demokracja. Ukazy satrapów bezwzględnie wyznaczą granice czerwonych stref a zgodę na wyjazd będzie można otrzymać jedynie w lokalnej siedzibie kompartii.

Na pytanie czy to źle odpowiedziała już historia. O tym jak poradzi sobie z wirusem realna demokracja niebawem się przekonamy.

 

10 komentarzy

Uber

Czyli o tym, że technologia zmienia świat.

Mój kierowca to Jacek i mogło by to faktycznie dziwić gdybym sunął Uberem po Warszawie. Tyle, że Jacek a właściwie Jack podebrał mnie właśnie z wielkimi oporami w centrum Chicago. Choć dojazd miał mu zająć zaledwie 5 minut w praktyce zajęło mu to niemal cztery razy dłużej. Jego wysiłki aby do mnie dotrzeć obserwowałem z prawdziwymi wypiekami na twarzy. Najwyraźniej brak znajomości miasta to uniwersalny znak rozpoznawczy kierowców Ubera ale nigdy nie zrozumiem ich uporu aby jechać gdzie indziej niż wskazuje im ….. ich własna aplikacja😊

Jako, że za kierownicą trafił się rodak umocniłem się w zamiarze zwiedzenia polskiego (nomen omen) „Jackowa” tak bowiem zwie się zamieszkała przez naszych rodaków dzielnica Chicago. Zwie się albo raczej zwała bo nasi rodacy walnie z niej wyemigrowali. Niektórzy do Polski (kryzys finansowy solidnie przetrzebił emigrację) inni do Norridge, Des Plaines, Niles czy Palatine i radzą tam sobie całkiem nieźle! Trzy pierwsze mają nawet polskich burmistrzów i solidną reprezentację rajców miejskich. Dodajmy, pracujących społecznie. W tutejszym systemie prowadzeniem miasteczek zajmuje się etatowy i apolityczny manager a luminarze pełnią swoje funkcje społecznie. Gaworząc z narzekającym na wszystko Jackiem mijamy dumny banner Polish Museum of America i po chwili stajemy przed frontonem opoki polskości znanej nie tylko lokalnie jako „Trójcowo”. Ta wazna niegdyś palcówka parafialna choć istnieje od ponad 100 lat miała sczeznąć już w 1986 roku gdy odpływ wiernych zniechęcił operatywnych włodarzy kościelnych nieruchomości którzy nie ustają w wysiłkach aby zbędne obiekty sakralne zaoferować na sprzedaż lub wynajem https://www.archchicago.org/offices-and-ministries/real-estate Świeża emigracja oraz gorliwa akcja polityczna pozwoliły skutecznie odbudować społeczność wiernych ale dzisiaj po 30 latach parafia ponownie znalazła się na zakręcie tym bardziej, że chicagowska archidiecezja niecierpliwie rozgląda się za przychodami a jej nieruchomościowe aktywa solidnie zyskały na wartości. Deweloperzy docenili już walory https://blockclubchicago.org/2019/02/14/century-old-st-ann-church-in-pilsen-sold-will-become-apartments-or-condos-archdiocese-confirms/ i trudno się dziwić, ponieważ obiekty sakralne to z natury rzeczy atrakcyjne budynki lub lukratywne dewelopersko działki.

Ochoty do sprzedaży nie można wiązać wyłącznie ze typową dla rzymskiego kościoła chciwością. Problem jest znacznie poważniejszy: prokurator generalny stanu Illinois szykuje się bowiem do poważnego powództwa twierdząc iż kościół w stanie ukrywał kilkaset przypadków związanych z molestowaniem dzieci i dorosłych. W warunkach amerykańskich oznacza to odszkodowania a na te potrzeba pieniędzy. Gdy ich nie ma, windykatorzy błyskawicznie dobierają się do nieruchomości o czym dobitnie przekonały się już inne amerykańskie archidiecezje.

W kościele św Jacka który niegdyś użyczył nazwy polskiej dzielnicy również nie dzieje się najlepiej. Nabożeństwa od dawna prowadzone są również w języku hiszpańskim a od 4 lat nie działa już istniejąca przez 120 lat polska szkoła. Trudno się dziwić: polskie dzieci uczą się obecnie gdzie indziej choćby w Palatine ( https://www.fryderykchopin.org/index.php/donacje ) Na „Jackowie” pozostali już niemal wyłącznie sami starzy ludzie o czym najlepiej świadczy komunikowana nadal po polsku lokalna oferta.

Mój „Jacek” zostawać za oceanem nie zamierza. Kierowcą Ubera jest już niemal rok i nadal nie znalazł dobrego pomysłu na życie. W trakcie 3 wspólnie spędzonych godzin intensywnie kontaktuje się ze znajomymi z fejsbuczka. Nie ma wątpliwości: emocjonalnie żyje nadal w Polsce. Powyższe podejście walnie wspierają social media i ich zdolności do symulowania więzi społecznych. Czy aby na pewno symulowania? Niebawem może się przecież okazać, że te elektroniczne są znacznie silniejsze niż więzy budowane z nieznanymi bliżej ludźmi ….. w windzie. Wspólnocie polskiej nie pomoże to na pewno. Andrew Przybylo burmistrz Niels powołuje się na korzenie ale ….. nie mówi po Polsku. Co ciekawe w tym języku nie porozumiewa się również Matthew Bogusz burmistrz Des Plaines kolega szkolny tragicznie zmarłej radnej Joanny Sojki która stanowiła jeden z rzadkich przykładów udanej kariery przy jednoczesnym zachowaniu solidnych więzi kulturowych z Polską.

Na Jackowie nie ma już ściany płaczu, a na owej historycznej stacji benzynowej dominuje język hiszpański. Meksykanie stanowią obecnie podstawowy składnik taniej emigracji zarobkowej zajmując miejsce które przysługiwało kiedyś Słowianom. Nasi rodacy mniej lub bardziej skutecznie zasilili szeregi klasy średniej tracąc przy okazji gorliwość do podkreślania związków z krajem. Co gorsza utracili również tożsamość polityczną.

Poza kościołem sztandar polskości utrzymuje na Jackowie przychodnia i restauracja „Staropolska”. Właścicielom sugerował bym raczej zmianę nazwy na „Peerelowska” doskonale by korespondowała z jakością kuchni i obsługi. Mój Jacek zbytnio się nie zdziwił. Patriotycznie konsumuje w McDonaldzie. „Moja laska tam pracuje” wyjaśnił gdy poprosiłem o uzasadnienie😊

4 komentarze