Czyli o tym, że skutki pożaru u sąsiadów bywają różne
Szef białoruskiego KGB Eduard Szyrkowski zauważył złowieszczo: „W zasadzie wystarczyłby jeden batalion, aby wszystkich nas tu zamknąć”. Szyrkowski nie żartował; kilka godzin wcześniej oświadczył Kiełbiczowi (premier białoruskiej SSR) „Wiaczesławie Francewiczu, to jest ni mniej ni więcej tylko zamach stanu! Powiadomiłem o wszystkim Moskwę i czekam na rozkazy od Gorbaczowa”. Kiełbicz zamarł słysząc te słowa. „Myślicie, że rozkaz nadejdzie?” – dopytywał. „Oczywiście” – służbiście oświadczył Szyrkowski. „To zdrada stanu, jeśli nazywać rzeczy po imieniu. Proszę mnie dobrze zrozumieć, nie mogłem nie zareagować. Złożyłem przysięgę!”
Tyle, że rozkaz z Moskwy nie nadszedł. Zgromadzeni w białoruskich Wiskutach samodzielnie i samowolnie rozwiązali Związek Radziecki. Rozwiązywali go na terytorium białoruskiej SRR, która podówczas nie wykazywała najmniejszych ambicji niepodległościowych. Ba! Jej władze, zgadzając się na organizację spotkania były przekonane, że jego przedmiotem będzie kolejna faza negocjacji traktatu związkowego. Dlatego też towarzysze z białoruskiego KGB (którzy jako jedyni do dzisiaj korzystają z tej nazwy) zachowali właściwą czekistom czujność i poinformowali o tym, że w białowieskiej puszczy czai się kontr rewolucja. Ale żadnych prewencyjnych działań nie podjęli. Więcej towarzyszyli swojej republikańskiej władzy śledząc wydarzenia i oczekując sygnałów z centrum. W owym czasie wszystkie resorty siłowe sterowane były jeszcze przez władze związkowe a nim przewodził Michaił Gorbaczow strażnik rozpadającego się imperium.
Pośród zgromadzonych w leśniczówce w miarę pewnie mógł się czuć Leonid Krawczuk – świeżo wybrany prezydent Ukrainy. Tyle, że Ukraina nadal była w strukturach Związku Radzieckiego podobnie zresztą jak nieco ponad 700 tysięcy rezydujących na Ukrainie żołnierzy Armii Czerwonej. Mimo to Moskwa milczała, a konkretniej milczał pierwszy i ostatni Prezydent Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Dlaczego?
Choć upadek ZSRR doczekał się już solidnej monografii, większość publikacji koncentruje się na geopolityce i ekonomii przyznając niemal drugoligowe znacznie decyzjom ówczesnych sowieckich polityków. Siergii Plokhy w swojej najnowszej książce odwraca kolejność dowodząc, iż procesy historyczne mimo wszystko uruchamia człowiek. O tym, że podwaliną wielkich decyzji są często bardzo niskie pobudki wiadomo od dawna, ale rzadko kiedy autorzy poświęcają im tak dużo miejsca. Ów zabieg ma jednak wielki sens. Bez niego rywalizacja Jelcyna z Gorbaczowem traci widoczną sprężynę, której należy się wtedy doszukiwać w wywiadowczych strukturach Ameryki lub innego państwa. Tym tropem idzie zresztą szereg publikacji, których celem jest udowodnienie tezy, iż ZSRR powaliły siły demokracji pod wielebnym przewodnictwem Waszyngtonu. Plokhy, który do miłośników ancien regime’u bynajmniej nie należy, stawia tezę wręcz odwrotną: zgodnie z nią świat, a w szczególności Waszyngton, chciał utrzymać ZSRR tak długo jak się dało, głównie po to, aby ze słabnącą władzą imperium wynegocjować wszystkie istotne kwestie wojskowe, surowcowe i geopolityczne.
Ów plan zawiódł za sprawą Borysa Siergiejewicza Jelcyna i jego żądzy władzy, którą do dzisiaj niektórzy namiętnie peklują w sosie rzekomej miłości do demokracji. Ale Car Borys miał okazje porządzić na tyle długo, aby stało się jasne gdzie naprawdę ma demokrację i jej wymagania. Osiągnięcia prezydentury „cudotwórcy ze Świerdłowska” pozwalają łaskawym okiem przyglądać się relacji upadku imperium pisanej piórem sowieckiego akademika o duszy ukraińskiego nacjonalisty.
Tym wszystkim, którym się wydaje, że upadek ZSSR to zbyt odległa przeszłość warto przypomnieć, że obecna narracja amerykańska wróży szybki upadek Federacji Rosyjskiej, która nie tylko w kwestii jednowładztwa nad arsenałem atomowym, ale również jako podmiot prawa międzynarodowego, zastąpiła ZSRR. Książka Plokhyja pozwała zakładać, iż rozpad FR może się dokonać równie bezkrwawo, jeśli tylko zaistnieją podobne okoliczności do tych, które miały miejsce w 1990 i 1991 roku. Jakie? Recepta brzmi prosto: ambitny polityk i chęć dopasowania rozmiarów władztwa do kurczących się zasobów surowcowych.
Plokhy bardziej niż ktokolwiek przed nim zwraca uwagę na fakt, iż wprowadzenie realnej „konstytucyjności” władzy w ZSRR skutecznie skrępowało ręce elitom rządzącym. Wszelkiej maści funkcjonariusze od lat przyzwyczajeni do koteryjnych dyktatów z trudem odnajdowali się w rzeczywistości, w której siłę uzyskiwały milczące gremia podnoszące w głosowaniach ręce lub po prostu nieobecne tylko po to aby w głosowaniu zabrakło właściwego kworum. Jelcyn u Plokhy’a nie jest faktycznym przeciwnikiem Związku Radzieckiego, jest po prostu konkurentem Gorbaczowa w wyścigu o kontrolę nad ZSRR. Konkurentem który w zaślepieniu walką posuną się na tyle daleko aby skutecznie zachęcić do secesji Ukrainę – republikę, której utraty sam sobie nie wyobrażał.
Co ciekawe ani Plokhy, nie pozwolił sobie na poważniejszą analizę motywów jakimi kierowali się organizatorzy puczu z sierpnia 1991. Szkoda, tym bardziej, że do dziś nie brakuje opinii iż za przewrotem faktycznie stał Gorbaczow a „izolacja na Krymie” miała być wygodnym parawanem za którym skrył się autor pieriestrojki. Plokhii zdaje się popierać lansowaną przez Gorbaczowa tezę przy czym nie wyjaśnia dlaczego spiskowcy nie zdecydowali się na aresztowanie prezydenta podobnie jak tego czemu wraz z upadkiem puczu, do jego daczy udały się w ramach wyraźnego wyścigu dwie delegacje: zwycięzców i pokonanych. Zarówno w tej książce jak i innych nie brak pełnych zdziwienia spostrzeżeń, iż puczyści działali niezwykle niemrawo i w zasadzie niemal ani na chwilę nie przejęli inicjatywy pomimo iż strajk generalny do którego wezwał Jelcyn nie trafił na żaden pozytywny oddźwięk społeczny. Mimo gotowych list proskrypcyjnych nikogo nie wywieziono w nieznane co w sposób oczywisty pokazało by sowieckim elitom gdzie znajduje się władza.
Warto również pamiętać, że użycie wojska na Litwie w 1991 roku nie było przypadkowe. W intencji twardogłowych miało stanowić preludium do prosowieckiego przewrotu na Litwie i Łotwie; przewrotu, który walnie poparła mniejszość polska a region solecznikowski formalnie trwał w ZSRR aż do wycofania wojsk radzieckich z terenu niepodległej już Litwy. Mimo braku sukcesów w pribałtyce, referendum z 17 marca 1991 (na temat dalszego istnienia ZSRR) przeprowadzono w 9 republikach (odrzuciły je także gruzińska, armeńska i mołdawska SRR) i zakończył się wynikiem pozytywnym. Struktura, której udzielono mandatu skonała zaledwie 9 miesięcy później i to w sytuacji, w której ani na chwilę nie straciła formalnej władzy nad armią i guzikiem atomowym!
Plokhy jako zaangażowany nacjonalista nie mógł się jednak opanować przed nadaniem kluczowego znaczenia w procesie upadku ZSRR swojej ojczystej Ukrainie. W jego opisie Leonid Krawczuk urasta do rangi wielkiego męża stanu niemal męża opatrznościowego dla samostijnej Ukrainy. Autor dyskretnie pomija zarówno pozycję Krawczuka w lokalnym i sowieckim aparacie jak i to, że ów doświadczony towarzysz otrzymywał nieustające wsparcie ze strony nie tylko ukraińskiej diaspory jak i amerykańskiej administracji odpowiedzialnej za Ukrainę w której kluczowe role odgrywali co prawda obywatele amerykańscy ale jednocześnie etniczni Ukraińcy. Dlatego też naczelny morał ( centrum było za słabe a republikańscy działacze zbyt świadomi iż mają do czynienia z momentum historycznym ) wydaje się prawdziwy ale nie do końca. Plokhy namiętnie podkreśla jak daleko od ówczesnych wydarzeń trzymali się Amerykanie ale jednocześnie informuje, że na polecenie Prezydenta Busha pracownicy ambasady USA w Moskwie zasilali Jelcyna materiałami z wywiadu elektronicznego dzięki którym wiedział kto do kogo i w jakiej prawie dzwonił a w chwilach najbardziej decydujących kto od kogo telefonu nie odebrał. Czego jeszcze dotyczyła współpraca? Czegoś na pewno skoro w zenicie puczu potwierdzono Jelcynowi możliwość schronienia się w ambasadzie. Borys Nikołajewicz nie skorzystał, a z obleganego przez puczystów „Białego Domu” wyszedł jako jednoznaczny zwycięzca który jednak poszedł za ciosem i przyspieszył wydarzenia zapewne znacznie bardziej niż oczekiwali tego amerykańscy doradcy. Nie spodziewali się w szczególności śmiertelnego ciosu jaki zadał ZSRR Prezydent świeżo niepodległej Federacji Rosyjskiej Borys Jelcyn, który jednym pociągnięciem pióra „znacjonalizował” wszystkie syberyjskie złoża ropy i gazu pozbawiając Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich skarbonki dzięki której jego aparat mógł istnieć. Od tej pory w dawnym imperium zapanowała dwuwładza. Gorbaczowa nie brano już poważnie tyle, że Jelcyn nie miał jeszcze do końca siły sprawczej. Podpisując rozwiązanie ZSRR w małym myśliwskim dworku 9 kilometrów od polskiej granicy zaryzykował wszystko. Kiedy dwa dni później odlatywał z Mińska współpracownicy musieli go wtaszczyć do samolotu ponieważ był kompletnie pijany. Krążyły pogłoski, że do Moskwy nie doleci a siłom powietrznym wydano już stosowne rozkazy. Jak wiadomo doleciał. Gorby – ulubieniec europejskich i amerykańskich elit nie był w stanie wydać odpowiedniego rozkazu. Tego czy chciał i nie mógł czy też po prostu nie zamierzał tak daleko się posuwać pewnie się nigdy nie dowiemy.
Waszyngton nie ucieszył się z nowego rozdania. Słaby Gorbaczow aplikujący o poparcie na zachodnich salonach oznaczał spolegliwy Związek Radziecki. Dlatego też bolesne odcięcie od kurka z pieniędzmi odczuł najpierw Afganistan i Kuba, a wkrótce po udzieleniu wsparcia dla amerykańskiej inicjatywy w Kuwejcie, zmierzch dyplomatycznego poparcia z Moskwy odczuły Libia, Algieria i Syria a także Jugosławia. Podobnych nadziei z Federacją Rosyjską już nie wiązano choć lata władania Cara Borysa oznaczały niemal całkowity odwrót Rosji od jakichkolwiek działań strategicznych. Świat wszedł w erę mono imperium a zwycięzca nie miał w zwyczaju brać gdziekolwiek jeńców. Nie zabrakło podówczas głosów, że Rosja przyciśnięta zbyt mocno będzie musiała przejść na pozycje rewanżystowskie. Niepodzielne panowanie USA trwało niemal 16 lat i zakończył je brak militarnej reakcji na działania Rosjan w Gruzji w 2008 roku. Choć reakcja na zajęcie Krymu była już znacznie ostrzejsza ograniczyła się do dyplomatycznego nacisku a Ukraińcom mimo wielu apeli nie udzielono oficjalnego wsparcia z Waszyngtonu.
Wedle oficjalnej doktryny Federacja Rosyjska ma niebawem upaść do czego walnie przyczyni się wywołany przez upadającą gospodarkę kryzys polityczny. Wzorem dla owego upadku ma być właśnie rozpad ZSRR 24 lata wcześniej. Warto pamiętać, że Władymir Putin zna te teorię, a plany demontażu Rosji przedstawiane wielokrotnie przez Zbigniewa Brzezińskiego są elementem studiów na uczelniach cywilnych i wojskowych. I dlatego też aparat policyjny namiętnie ćwiczy rozwiązania siłowe a armia rosyjska popisuje się sprężystym przerzucaniem znacznych związków militarnych na dużych odległościach. Czy do upadku faktycznie dojdzie czas pokaże. Czy może być równie bezkrwawy?
Każdy czytelnik wyciągnie swoje wnioski.