Czyli o tym, że mury mają swoje historie, władcy się zmieniają, a tożsamość etniczna ma zawsze swoje znaczenie.
Wieki temu, w czasach, gdy o ład i porządek dbały organa Milicji Obywatelskiej, a kolor szary dominował w przestrzeni miejskiej, oddawałem się czynności, którą dzisiaj nazywa się „tagowaniem”. W schyłkowym okresie PRL w modzie był raczej szablon niż mniej lub bardziej niezborne „esy floresy”, które zdobią lub szpecą ściany, jak świat długi i szeroki. Wielkich twórców podówczas jeszcze nie było, choćby dlatego, że zasadniczą przeszkodą w rozwoju talentu był brak… farby w sprayu :). Ów strategiczny produkt pojawiał się w zasadzie wyłącznie za sprawą prywatnego importu z bratniej Republiki Czechosłowackiej. Po raz pierwszy, w większe ilości tego unikalnego produktu wszedłem dzięki kooperacji z warszawskim oddziałem Pomarańczowej Alternatywy. Dzień, w którym na warszawskim Dworcu Centralnym odbierałem dwa kartony sprayów w R Ó Ż N Y C H K O L O R A C H wrył mi się w pamięć bardzo głęboko i stanowi prawdziwą awangardę moich cywilizacyjnych odkryć tamtego czasu.
To właśnie dzięki „Pomarańczowej” wziąłem udział w masowym „akcie wandalizmu” (jak imprezę „Pollock potrafi” nazwały ówczesne media) oraz w kolejnej, która pod hasłem „Wielkie mycie” usuwała skutki tej pierwszej. Nota bene wymiar polityczny akcji obronnej był znacznie większy niż pierwotnej. Tłumy młodych ludzi szorujących ściany i szyby robiły na przechodniach wrażenie znacznie lepsze niż wcześniejsze sprayowanie. Do dzisiaj nie wiem, czy obie akcje zaplanowane były jako przedsięwzięcie wspólne czy też drugie było reakcją na lincz pierwszego w mediach. Tak czy siak, w kategoriach socjotechnicznych warszawska „pomarańczowa” radziła sobie gorzej niż jej wrocławski oryginał. Nie inaczej było z ostatnią akcją, w której miałem okazję brać udział.
„STRĄK” zorganizowany na ASP, gdzie w trakcie wieszania transparentu uchwycił mnie reporter GW, zderzył się z organizowanym vis a vis jak najbardziej realnym strajkiem na UW. Trzeba uczciwie przyznać, że frekwencja na STRĄKU była mała toteż już pierwszego dnia wieczorem wraz z częścią organizatorów STRĄKA znaleźliśmy się po przeciwnej stronie ulicy. Niebagatelnym czynnikiem, który zadecydował o naszym transferze była kolumna oraz wzmacniacz marki Eltron, znajdujące się w moim posiadaniu. Powyższe stanowiło majątek spółdzielczy naszej ówczesnej kapeli, ale wiosną i latem 1989 służyło częściej do ćwierć, pół i całopolitycznych akcji niż do grania. Nasz akces oznaczał dokładnie 100-watowe wzmocnienie celów strajku, co spotkało się z oczywistym uznaniem organizatorów. Owo uznanie zakończyło się jednak za sprawą incydentu, który uświadomił mi, że „wolność” to pojęcie płynne i każdy tłumaczy je na swój sposób. Pewnej nocy, gdy rozkręcał się doskonale muzyczny performance gromadzący tłumnie uczestników strajku, rozpoczęliśmy rapowanie „Janka Wiśniewskiego”. Skończyć się już nie udało.
„Wyłączyć muzykę” – zakomenderował ktoś z zarządu strajku – „Już po północy. Jest Boże Ciało!”
Nie było dyskusji. Odłączono zasilanie w asyście „bojowców” z RSA (Ruch Społeczeństwa Alternatywnego), którzy stanowili „ochronę” strajku a w szczególności strategicznej bramy od ulicy Oboźnej. Ów nieprawdopodobny melanż działaczy
i różnych formacji składających się na strajkujący aktyw uświadomił mi dobitnie, że jedynym, co tych ludzi łączy, są milicyjne suki sunące sobie od czasu do czasu Krakowskim Przedmieściem.
Generalnie ów majowy strajk na UW uświadomił mi ostatecznie, że idzie nowe, a świat się zmienia. Zmianom zewnętrznym nie towarzyszyły jednak wewnętrzne, o czym mógł się przekonać każdy, kto usiłował opuścić strajkowe zgromadzenie. „Bojowcy” przy Oboźnej prezentowali postawę zdecydowaną, którą dawało się jednak skruszyć obietnicą dostarczenia gorzały lub innych atrakcyjnych używek umilających nudną wartowniczą służbę, której oddawali się jednak chętnie, a wobec środowisk katolicko-narodowych – z prawdziwym zaangażowaniem :).
Ów strajk oznaczał również koniec mojej aktywności malarskiej. Na swoje szablony spojrzałem wtedy z zupełnie innej perspektywy. Ci, którzy znajdowali właśnie pałę na dupę generała, lub zachęcali Wojtka, aby nie świrował, wyglądali mi na takich, którzy w dalszej kolejności poszukają pały na mnie. Nie bez znaczenia było również to, że mazanie haseł i sprayownie szablonów umasawiało się coraz bardziej i z mniejszej czy większej politycznej manifestacji zamieniało się w zwykłą zabawę. Ostatecznie do malowania zniechęciły mnie wakacje 89. Waleczna Warszawa nie wytworzyła nic co mogło by się równać z muralami Belfastu. Tu mural od początku konfliktu awansował do istotnego dla lokalnej społeczności komunikatu. Z jednej strony oznaczał teren; z drugiej – manifestował jedność. Co ciekawe rozwinął się po obydwu stronach barykady po dziś dzień sławiąc pamięć Bobbiego Sandsa – wśród katolików i falang UVF – wśród protestantów.
Od samego początku SOHO wydawało mi się, że nasze ściany to doskonałe miejsca na murale. Mimo wielu podejść i kilku street artowych wydarzeń nie udało się wyłonić nikogo kto zmierzył by się z mocnym „ulsterskim” muralem. Kamionek – ta specyficzna warszawska enklawa, ze swoja ciekawą i burzliwą historią, zasługiwał na jakiś mały etniczno-graficzny komunikat, który da znać przybyszom, że oto wkraczają na teren szczególny. Choć nie urodził mi się w głowie konkretny projekt, wiedziałem, że korzeniami musi tkwić w estetyce Belfastu, a treścią nawiązywać do korzeni tej części warszawskiej Pragi. Czas płynął, pomysł się niestety nie materializował. Aż pewnego dnia, dzięki pomocy Marty Kołakowskiej z naszej Galerii Leto, spotkałem się z Alkiem Hudzikiem. I choć pierwsze rozmowy nie wróżyły niczego dobrego cierpliwie czkałem na projekty. Kiedy już powoli traciłem nadzieję…. nadeszły. Dwa beznadziejne i jeden WSPANIAŁY. Po raz 3 w życiu zdarzyło mi się, aby ktoś tak doskonale przetworzył moje „amorficzne” zlecenie. Na ścianie nad GEMO zagościł Heniek Waleziak!
To właśnie tutaj, na polu elekcyjnym pod wsią Kamion/Kamień doszło do pierwszej wolnej elekcji, a Królem Polski obrano Henryka Walezego. Choć nad Wisłą nie zagościł na długo (tak naprawdę chodziło mu o tron Francji) przypieczętował nieszczęsną zasadę elekcji określaną później jako artykuły henrykowskie. Zgodnie z nimi na trwale wyłączono prawo dziedziczenia, a Król na zawsze stawał się zakładnikiem szlachty.
Z dużą dozą prawdopodobieństwa można by przyjąć, że ten wielki moment triumfu demokratycznego ducha stał się jednocześnie dniem klęski monarchii a wraz z nią silnego Państwa. Na polu elekcyjnym, które w części istnieje do dzisiaj szlachta zebrała się jeszcze raz w 1733 roku, aby wybrać na Króla Augusta III Sasa. Tym razem był to jednak rezultat obcej intrygi. Kiedy na Króla wybierano Sasa w stolicy urzędował już … inny Król czyli Stanisław Leszczyński wybrany przez zdecydowaną większość szlachty. Zawiązana przez Rosję, Prusy i Austrię koalicja mocą 100.000 żołnierzy skutecznie umocowała na tronie Sasa choć jej pierwotnym kandydatem był zupełnie kto inny. Interwentów zjednoczył jeden cel: na tronie nie powinien zasiadać ambitny Polak. Kiedy tak po raz kolejny zadumałem się nad meandrami naszej historii, która kładzie się cieniem również na dniu dzisiejszym zauważyłem, że… na muralu jest błąd! Artysta popełnił czeski błąd i Króla wybrał w 1537 a nie 1573! Zamarłem. Całe szczęście podnośnik był jeszcze na miejscu a prawda historyczna została uratowana.
Walezy na muralu to przy okazji dowód na to, że Kamionek to nie tylko przemysłowe dziedzictwo. Historia tej urokliwej części miasta sięga znacznie dalej i rozpoczyna wraz z zawiązaniem pierwszej wiejskiej osady, która przez lata nazywana była wymiennie Kamień lub Kamion. Unikalne jest to, że praktycznie niezmienna siatka ulic, placów
a wreszcie torów, tworzy klimat miejsca gdzie historia przenika się płynnie z etnicznym dziedzictwem, o którym niestety coraz bardziej się zapomina.
Współczesnym wspomnieniem mazowieckiego praźródła ma być nasz Kamion Cross. Budynek, który połączy w sobie przemysłowy charakter (współdziedziczony
z pierworodnym Rebel One). Mam nadzieje, że stanie się on pierwszym budynkiem, w którym zamieszkają ci, dla których Kamionek to świadomy wybór. Nie Praga czy nawet Warszawa, ale właśnie Kamionek. Po lewej stronie Wisły, przeszłość to stare fotografie lub odbudowane z ruin zabytki. Kamionek to jedyne miejsce gdzie wczoraj, dzisiaj i jutro zgodnie istnieją obok siebie. Zapraszam choćby na spacer :).