Czyli o tym, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, finansowi wizjonerzy są niezbędni, a stare papiery wartościowe – jeśli wpadną nam w ręce – warto otoczyć troskliwą opieką.
Choć niesłabnącą popularność Dołęga – Mostowicz zawdzięcza „Karierze Nikodema Dyzmy”, to bodajże najciekawszą pozycją, którą każdy urzędnik miejski powinien sobie przyswoić są obie części przygód Doktora Murka. Czasy idą niepewne, z negatywnych doświadczeń II RP czerpiemy pełnymi garściami, toteż lektura doprawdy jest w sam raz. Ale w tej pozycji interesujące jest coś jeszcze. Otóż Doktor Murek wraz ze swoim wspólnikiem zajmują się przedsięwzięciem zdawałoby się całkowicie irracjonalnym: budują od zera uzdrowisko, bez żadnej historii, jedynie z przekonaniem, że będzie ono ulubioną siedzibą elit. Losów książkowego projektu nie będę zdradzał – warto się z nimi zapoznać. Zawsze wydawało mi się, że ów projekt musiał być jakoś związany z jak najbardziej prawdziwą Juratą. I chyba się nie myliłem…
Finalnym założycielem dzisiejszego uzdrowiska jest bowiem Jurata Uzdrowisko na Półwyspie Helu S.A. Przedsięwzięcie było nie miej ciekawe niż sama polska obecność na Helu, który wraz ze znajdującym się na nim miastem, Zygmunt Stary sprzedał władzom Gdańska jeszcze w 1526 roku. Mimo to Hel trafił w polskie ręce w wyniku postanowień wersalskich. Był to zapewne kompromis: Paderewski i Dmowski domagali się Gdańska. Niemcy, wsparte przez Anglię i USA, nie chciały się na to zgodzić. Zapewne stanowisko Francji zmusiło Niemcy do wydania 146 km (półwysep liczony od morza i zatoki) pozbawionego infrastruktury wybrzeża. Polska realizowała jednak z jednej strony cel propagandowy, z drugiej – militarny. Baza morska na Helu mogła skutecznie oddziaływać na samodzielny Gdańsk. Potwierdzeniem tej tezy wydaje się być fakt, że linię kolejową na Hel wybudowano już w roku 1922 i przystąpiono do budowy pierwszych wojskowych instalacji. Co ciekawe półwysep zamieszkiwali podówczas głównie Niemcy, co w późniejszych latach okazało się na tyle problematyczne, że rozpoczęto akcję „kolonizacji miasta i półwyspu”. Trzeba było mieć sporo wyobraźni, aby w 1928 roku zabrać się do budowy uzdrowiska w tak urokliwej, ale bezludnej okolicy.
Kim byli ci wizjonerzy, którzy w 1928 zawiązali spółkę celem realizacji tego ambitnego planu? Co ciekawe sama Jurata fundatorami swojego sukcesu się nie chwali. A powinna, bo ułożyłaby się z tego niezwykle emocjonująca historia jako żywo przypominająca obyczaje III RP. Bo mamy tutaj wszystko: wysokiej rangi polityków, przemysłowców i kupców. Taki mix zupełnie nie dziwi, ponieważ spółka u swego zarania miała cały szereg poważnych problemów: a to z Lasami Państwowymi, od których swoje 150 ha dzierżawiła; a to z Ministerstwem Rolnictwa, które pionierskiemu przedsięwzięciu przypatrywało się niechętnie. Ale osoby takie jak Prezes Leopold Skulski – postać nietuzinkowa, premier rządu RP aż do bitwy warszawskiej, a następnie minister spraw wewnętrznych i to w czasach, gdy strajki tłumi się krwawo (myliłby się bowiem ten, kto założy, że II RP formowała się bez zgrzytów i przy powszechnej akceptacji) czy Franciszek Zwierzchowski, czyli dawniej I zastępca szefa Administracji Armii – przydawały się niezwykle przy owych trudności przezwyciężaniu. A trudności nie brakowało. W związku z dynamicznym rozwojem przeszkodą stał się choćby brak prądu.
Rozwiązanie? Zasilanie kablem podziemnym z… wojskowej elektrowni w Helu. Układy układami, ale do takiego projektu potrzebne są jeszcze pieniądze i zdeterminowany inwestor. I jak najbardziej takowy był. Nazywał się Mojżesz Lewin i był żydowskim finansistą. Ulicy jego nazwiska na planie Juraty nie odnajduję. Ciekawe dlaczego:)? To mecenat Lewina umożliwiał spółce rozwój, a wedle autorów opracowania na jej temat (Leszek Koziorowski kancelaria Gessel) osoby z nim związane przyczyniły się walnie do popularyzacji i budowy prestiżu Juraty. To zapewne za ich sprawą w Juracie pojawili się znani i cenieni artyści a swoje letnie siedziby sytuowali książęta. O kulisach marketingowych tego przedsięwzięcia przeczytamy zapewne najwięcej właśnie u Dołęgi. Nie jest wykluczone, że organizatorów przedsięwzięcia „Jurata” osobiście znał. Najciekawsze jest to, że 31 maja 1938, będący już wtedy prezesem Rady Nadzorczej Leopold Skulski oświadczył, że wobec „ostatnich dokonanych przesunięć akcji spółki i przejścia kontrolującego pakietu do rąk nowej grupy”, on oraz wszyscy pozostali członkowie organów podali się do dymisji. Równocześnie prezes podziękował Panu Lewinowi za trud budowy Juraty co oznacza, że zapewne wraz z nim ową spółkę opuszczał. Trudno się dziwić, było to już wszak po zajęciu Austrii w marcu 1938. Trudno inwestorowi odmówić roztropności. Nowym prezesem został Franciszek książę Radziwiłł. Rok 1938 spółka zamknęła stratą. Gości było dużo, mimo że tradycyjnie narzekano na drożyznę. Sprzedaż działek szła bardzo opornie, ale sezon turystyczny udał się wyśmienicie. Poczyniono niemalże komplet rezerwacji na kolejny rok! Sezon zapowiadał się wybornie. A dzisiaj… po międzymorskiej promenadzie suną dystyngowane mamuśki konstancińskie w otoczeniu adoratorów, względnie biznesowych partnerów albo mniej lub bardziej odchowanych latorośli. Wszyscy uzbrojeni w noszone przy każdej pogodzie okulary słoneczne i niestrudzenie zajęci wzajemnym podsumowywaniem, czyli tym wszystkim co od wieków stanowi istotę bywania w towarzystwie. W Juracie, i chyba nigdzie poza nią, nie da się w takiej liczbie ujrzeć nastolatków w typie znanym z amerykańskich filmów o surferach. Cóż, aby osiągnąć ten luz nie wystarczy skopiować stylizacji czy wypalić z rana blanta. Niezbędny jest fundament w postaci całkowitego przekonania o zdolności rodziców do zapewnienia łatwego i przyjemnego życia.
Zaledwie 15 minut spacerem od tego „olimpu” rozciąga się jarmarczna Jastarnia. Ale prawda jest taka, że choć Hotel Bryza został wreszcie odmalowany, co od kilku lat należało mu się bardzo, to sam siebie już nie przeskoczy. A tym samym dystans, który jeszcze kilka lat temu mierzył się w latach świetlnych, dzisiaj zamienia się w coraz bardziej realne odległości. I nie chodzi nawet o to, że Jastarnia kiedykolwiek stanie się Juratą. Nie może, bo skala nie ta i założenie zupełnie inne. Może się jednak okazać, że żywioł, który szturmuje stragany w Jastarni, dzięki konsekwencji w spirali konsumpcji do poziomu Juraty bardzo się zbliży. Dzisiaj zamożni dżentelmeni z gestem kupują staniki na bazarku, nie szczędzą na lody i dziecięce atrakcje umilane wszechobecnym zapaszkiem starego oleju ze smażalni. To oczywiście nic w porównaniu z gestem ich jurackich odpowiedników, ale zasada jest przecież ta sama:)
O ile Jurata, jak się okazuje od swych narodzin, jest zwierciadłem polityczno-biznesowych relacji, to przaśna Jastarnia jest soczewką masowej konsumpcji. Jurata nie poszybuje już dalej niż jest, bo jej bywalcy są doskonale świadomi, że tamtejszy poziom cen przebił alternatywy, a w obecnym układzie komunikacyjnym łatwiej się dostać do Marbelli niż do Juraty i, co ciekawsze, dotarcie do tej pierwszej zabiera mniej czasu. Za 8k EUR/m2 apartament water front kupi się teraz bez większego problemu, więc trzeba być nie lada zapaleńcem, aby wydać tyle w snobistycznej, ale jednak – „tylko” Juracie. Co więcej posiadacz własnego odrzutowca lądować musi w Gdańsku a następnie odbębnić do 2 godzin w samochodzie bo na trawiastym lotnisku w Jastarni wyląduje wyłączne mały samolocik albo helikopter. Tym samym Jastarnia, ze swoim nabierającym nowych przyzwyczajeń letnikiem, w najbliższych latach zmieni się jeszcze bardziej niż do tej pory. Dzisiaj, bez trudu zjemy smaczne śniadanko w jednej z wielu oferujących je knajpek. 3 lata temu taka opcja była możliwa tylko w jednej. Każdemu dla kogo ostatnie jest kiepskim miernikiem rozwoju wyjaśniam, że w zasadzie do 2000 roku śniadanka w Warszawie jadło się w hotelach. Jedną z pierwszych knajpek oferujących taką opcję było Radio Cafe na Nowogrodzkiej. Kuracjusz z Juraty tego kraju już nie zmieni, bo albo uważa, że go posiada, albo uważa, że o nim decyduje. To w Jastarni wypoczywają ludzie kompletnie nieświadomi po co i z kim przyleciał do swojej letniej siedziby Bronek.
No, ale można by powiedzieć, że co się mają interesować skoro do nich na grilla nie wpadnie. A do Bryzy? Kto wie… zwyczaje Prezydenta Kwaśniewskiego obrosły przecież legendą. A na zakończenie smaczek dla tych, którzy uważają, że inwestowanie jest zajęciem bezpiecznym i przewidywalnym. Dzierżawa terenów od Lasów Państwowych wygasłaby w… 2018 roku! Swoją drogą ciekawe kim byli nabywcy akcji spółki i jak się ma nacjonalizacja do faktu, iż spółka dzierżawiła mienie Skarbu Państwa, ale to raczej temat na osobny post. Faktem jest jednak, że istniejące do dzisiaj akcje noszą często sygnatury konsulatu RP w Brukseli z datą 1948 a jak swego czasu ustalono właścicielem większości akcji spółki jest Andrzej Bratkowski – minister w rządzie Hanny Suchockiej, który jeszcze w 2004 roku zarzekał się, że nie wskrzesi tej spółki. No, ale było to jeszcze przed aferą Geische czy rajdami Pana Feldona w Warszawie. Dzisiaj w bieżących aukcjach już akcji Juraty nie znajdziemy, ale w archiwalnych widać, że jeszcze w 2008 roku domagano się za sztukę 700 PLN. To niemało zważywszy n kapitał akcyjny.
W 1936 roku Prezydent Mościcki tereny na północ od Juraty przekazał w władanie wojsku, nadając im zresztą specjalny status, który wygasł dopiero w roku 1996 czyli po 60 latach! Tutejsze władze samorządowe łakomym okiem patrzą na mienie ulokowane na terenie, którego status jest nie do końca jasny, a najbardziej łakomym kąskiem są zapewne wybudowane tu, a nadal wojskowe lub państwowe, ośrodki. Być może mam złudzenia, ale każdy zapewne zaobserwował, że przy okazji kolejnych kampanii wyborczych nowi premierzy obiecują likwidację ośrodków rządowych… I nic lub niewiele się dzieje. Przykład prywatyzacji Bryzy dowodzi, że chcieć, to móc i przy odpowiedniej woli politycznej można wiele. A jest o co powalczyć bo na tapecie jest choćby należący do MSWiA o ośrodek KAPER. Lokalizacja ma się nijak do wychodzącej w morze słynnej przed wojną „Caffe Casino” (dzisiejsza Bryza) ale ulica Mestwina to w kategoriach inwestycyjnych adres sugerujący co najmniej 15k/m2. Ze strony ośrodka dowiemy się sporo ale zakładka cennik jest … pusta. Ze sprawozdania URM dowiemy się, że jest deficytowy.
Cóż, idzie recesja. Siądą ceny. Ktoś się skusi. Bo może się okazać, że będzie tu jakaś nieoczekiwana promocja:).