Czyli o tym, że Grecja może się rozpaść na skutek społecznych niepokojów, armia turecka jest największa w tej części świata a chęć do wyrównania historycznych krzywd to zwykle silny motywator
Prasę wypełniają rozmaite scenariusze dla Grecji, a skutkami jej upadłości interesuje się również gazeta Fakt, co jest już najwyraźniejszym bodaj dowodem wyeksploatowania tematu. Za chwilę fala opadnie i media zajmą się czymś zupełnie innym, podobnie jak porzuciły tropienie przemian w Libii. Ktoś powie: ależ w Libii skończyła się wojna! Nic bardziej błędnego. Skończyło się wojną zainteresowanie. Medialno-internetowy atak na Afrykę Północną swoje zrobił, opinia publiczna w Europie zaakceptowała działania rządów i teraz niczyje zainteresowanie dalszymi wypadkami nie jest już potrzebne. Warto się nad tym zastanowić, bo za chwilę ten sam schemat może zostać zastosowany w zupełnie innym kraju.
We wszystkich opisach obecnej sytuacji w Grecji w przeszłość sięga się płytko. Jeśli nawet ktoś zanurkuje głębiej, to z wielkim trudem na potwornym wdechu sięga lat 90-tych. A szkoda. Bo problem Grecji jest ściśle związany z okolicznościami jej powstania. Narodowy zryw wspierali garściami pieniędzy Anglicy po to, aby słaniającej się Wielkiej Porcie przybył jeszcze jeden, i to zideologizowany, wróg. Co ciekawe, Grecja jako niepodległe państwo powstaje w 1830 roku co ogłoszono światu w Londynie, ponieważ jednym z gwarantów niepodległości miała być flota brytyjska. Dla Admiralicji wolna Grecja to kolejny etap osaczania Turków, którzy ciągle trzymali za twarz lewant i północną Afrykę. Ale od samego powstania Grecja była krajem niestabilnym, gdzie nieustająco zwalczali się republikanie i monarchiści. Wszystkich dość długo łączyła idea zwana wielką czyli odbudowa Grecji w jej antycznych granicach. Grekom szczęście dopisywało tak długo, jak długo ich możnym sprzymierzeńcom zależało na ograniczaniu pozycji Turcji. Szczytem tej polityki była rola Grecji w I wojnie światowej, a nagrodą przyznane Traktatem Wersalskim terytoria. Do pełnej realizacji celów wszystkich Greków brakowało już bardzo niewiele: Cypru i Konstantynopola.
I jak to zwykle bywa, w chwili największego sukcesu należy się zainteresować komu ów sukces przeszkadza i co na szachownicy zmienia. A zmieniło się sporo. Pierwotnie Anglia i Francja popierała Grecję na tyle, że już w 1919 roku doszło do kolejnej wojny grecko – tureckiej. Nowoczesna i dobrze wyposażona armia przy pomocy brytyjskiej floty wylądowała w Smyrnie. Początkowo sukcesy były spektakularne, bo warto pamiętać, że zachodnie wybrzeże Turcji to de facto antyczna Grecja, toteż Pont i Jonia, zamieszkałe w zasadzie wyłącznie przez Greków i Ormian, witały armie jako wyzwolicieli i tam gdzie struktura etniczna była po stronie greckiej walk w zasadzie nie prowadzono. Wszystko szło dobrze. Ale tymczasem w Grecji dokonał się kolejny zwrot. Zmarł, współpracujący z Brytyjczykami, król – Aleksander Grecki. W efekcie dalszych wypadków na tron powrócił zwolennik proniemieckiej polityki – Konstantyn I. Dla mocarstw zachodnich był to sygnał, że za bardzo utuczona Grecja może być równie, jeśli nie bardziej, niebezpieczna niż konające Imperium Osmańskie. Co więcej na polu gry pojawił się Kemal Pasza doświadczony turecki generał weteran wielu bitew. Ten doskonały strateg wykonał ruch, który natychmiast ostudził zapał Francji i Anglii do popierania Grecji: zwrócił się o pomoc do bolszewickiej Rosji. I tu, drodzy czytelnicy, warto zwrócić uwagę, że z perspektywy greckich polityków zdarzyło się coś, co nie miało prawa się wydarzyć. Czym bowiem Ataturk zapłacił bolszewikom za militarne wsparcie? Zrezygnował z odwiecznych ambicji na wschodzie Turcji, dając bolszewikom wolną rękę dla ich działań w Gruzji, Armienii i Azerbejdzanie. Nie była to cena niska.
I dalej wypadki potoczyły się już wartko: Grecy zostali odparci, a finał ich interwencji to spektakularna rzeź Smyrny, której przyglądali się ze swoich okrętów francuscy i brytyjscy marynarze. A było chyba czemu się przyglądać, bo Arystotelesowi Onasisowi nie starczyło życia, aby ową rzeź przypominać. Z drugiej strony, brytyjski świadek tamtych wydarzeń, spóźniwszy się na spotkanie z admirałem francuskim mitygował się tym, że ciała unoszące się na wodzie utrudniały manewry.
I teraz najważniejsze: mocarstwa zachodnie w ciągu zaledwie dwu lat zmieniły front o 180 stopni. Bez ich wsparcia do tej wojny w ogóle by nie doszło, a bez ich bierności nie zakończyłaby się tak krwawo. W wyniku rozejmu zadecydowano o wielkich migracjach ludności: z Grecji wysiedlono 300 tys. Turków z Turcji prawie 1,5 mln Greków. Jaki to miało wpływ na życie polityczne Grecji? Zamiast próby analizy tego niezwykle trudnego zjawiska przytoczę jeden fakt: za język narodowy uznano jeden z wielu używanych dialektów dopiero w…. 1976 roku.
Na początku lat 60-tych Grecji wyczerpało się już paliwo z amerykańskich planów pomocowych, a w 1964 roku do władzy doszła lewica. Warto pamiętać, że krwawa wojna domowa skończyła się w tym kraju zaledwie 10 lat wcześniej, toteż w niecałe trzy lata później władzę objęła junta wojskowa zwana później junta „czarnych pułkowników”. W apogeum swojej działalności junta postanowiła doprowadzić do połączenia z Cyprem i wskrzesić ideę wielkiej Grecji. I tutaj poszli już zbyt daleko. Zamiast opisu kalendarium:
1. 15 lipca 1974 dochodzi do zmontowanego przez Grecję przewrotu na Cyprze
2. 20 lipca 1974 Turcy desantują się na północy wyspy
3. 23 lipca 1974 junta oddaje władzę cywilom
4. 30 lipca 1974 zawieszenie broni na Cyprze
Oczywiście zbieżność dat może być przypadkowa:). I trzeba tylko dodać, że 8 grudnia 1974 Grecy w referendum opowiedzieli się za rezygnacją z monarchii i tym sposobem zakończyła w tym słonecznym kraju dominacja niemieckiej monarchii, która była powodem sporych, było nie było, perturbacji.
Antagonizm grecko-turecki jest niezwykle silny, a do dzisiaj żyją ofiary tej ponurej gry ówczesnych mocarstw. Choć dzisiaj o tym nie pamiętamy, w 1996 oba kraje znalazły się na krawędzi wojny, a w 2006 roku doszło do poważnych incydentów granicznych. Kość niezgody to, miedzy innymi, definicja wód terytorialnych, a co za tym idzie korzystania z dochodów z tamtejszej żeglugi. Potencjalny konflikt obie strony traktują bardzo poważnie.
2009 rok był rekordowym w wydatkach zbrojeniowych w Grecji, które osiągnęły 6,3 mld EUR. Ten astronomiczny (2,8% PKB) jak na współczesną Europę poziom, to właśnie rezultat nieustannego wyścigu zbrojeń z sąsiednią Turcją. Oczywiście jako efekt kryzysu wydatki spadły do 3,8 mln planowanych na 2011 r., ale i tak ich udział w PKB pozostanie na poziomie Francji ( 2% PKB ). Co uzyskano w zamian za tak intensywne nakłady? Marynarka i lotnictwo dotrzymują na razie kroku Turcji ( Grecja: 300 samolotów, w tym 150 F16, Turcja: 400 samolotów), ale siły lądowe, mimo znacznie niższej liczebności (100 tys. versus 600 tys.), są już dużo gorzej uzbrojone. Grecja zakupiła co prawda 170 czołgów Leopard 2A6 HEL, ale nie dała już rady zmodernizować piechoty zmechanizowanej, opierającej się nadal o archaiczny amerykański M113. Szczególnie w tym obszarze widoczna jest odmienna polityka Ankary, która w siłach lądowych stawia na wyroby własnego przemysłu i od lat kupuje krajowe transportery opancerzone, a na dodatek finansuje program budowy własnego nowoczesnego czołgu. W przypadku konfliktu lądowego to szczególnie ważne. Własny sprzęt to własne zaplecze dostawców, których nagle nie zniechęci do handlu Departament Stanu USA. Równowagę lotnictwa może zakłócić nowy wielki program zakupu 100 myśliwców F35. Nie ma chyba wątpliwości po czyjej stronie będą się lokowały amerykańskie sympatie. Spadkom wydatków wojskowych w Grecji towarzyszy ich rekordowy wzrost w Turcji. Na 2011 zaplanowano tam prawie 16 mld EUR! Tym samym w ciągu najbliższych 5 lat, Grecy będą już w taktycznej defensywie, bo może się okazać, że za pieniądze, które teraz mają, nie utrzymają w gotowości znacznej części sprzętu, którym dzisiaj dysponują.
Co ciekawe, armia grecka jest jedyną w regionie, która mogła by się przeciwstawić Turkom. Dalej jest już tylko gorzej, bo węgierska prawie nie istnieje, a rumuńska i bułgarska nie mają żadnej bojowej wartości. Warto o tym pamiętać, ponieważ Rumunia i Bułgaria już są w UE, a dla wielokrotnie od nich silniejszej Turcji jak wiadomo miejsca zabrakło. Lubimy przypominać sobie naszą dawna wielkość, ale lubimy też zapominać, że inni również bywali wielcy. Imperium Osmańskie panowało nad sporym kawałkiem globu przez kilkaset lat. Czy można zakładać, że już o tych latach triumfu nie pamięta? Na marginesie dodam, że w ramach NATO Turcja miała odpierać atak południowej flanki Układu Warszawskiego, czyli maszerować na Sofię i Bukareszt. Jakoś tak mi się wydaje, że te kierunki są na manewrach ćwiczone do dzisiaj. Po co mieliby się tam wybierać? Po surowce. Turcja nie ma ich praktycznie wcale i surowce strategiczne musi w całości importować. Ale tu też ma swoje atuty: przez jej terytorium przebiegają rurociągi i gazociągi, stanowiące południową drogę eksportu tego surowca. Dzięki opłatom przesyłowym i preferencyjnym cenom Turcy oszczędzają nieco na wydatkach na media. Ale przede wszystkim mają je dla siebie.
Jakikolwiek scenariusz nie odegrałby się w Grecji, kraj znajdzie się na krawędzi systemowego rozbicia. Jeśli dojdzie do poważnych niepokojów, ktoś będzie musiał je uśmierzyć. Jestem dziwnie przekonany, że turecki korpus ekspedycyjny bardzo chętnie by sobie poradził z tym zadaniem. I pewnie nawet nie będzie takiej potrzeby, wystarczy przyzwolenie na lądowanie na od dawna spornych wyspach i a Grecy się pozbierają dokładnie tak samo jak w roku 1974. Jeśli to nie wystarczy, może się okazać, że wojna znów zatli się w Europie. Ale czym tu się przejmować. Z Warszawy do Aten jest 2300 km. Do Vukovaru było zaledwie 1100. Jakoś nam to spokoju nie zakłóciło.