Posts Tagged ‘historia’

Prawo do śmierci część I

Czyli o tym, że istnieją tajemnice których lepiej nie odkrywać, tajemnice których lepiej nie badać i o tym, że choć okoliczności się zmieniają, reguły gry już nie.

Bert Hellinger – mityczny już guru amatorów łatwych odpowiedzi na trudne pytania, przebojem wchodzi do polandowej polityki. Ten niezwykle interesujący człowiek nie sądził zapewne nigdy, że jego technika posłuży do obnażenia problemów, z którymi elity pewnego nie małego europejskiego kraju nie mogą sobie dać rady od bardzo dawna. Kim jest Hellinger? Łatwe pytanie, trudna odpowiedź. Są tacy, dla których jest ni mniej ni więcej tylko kolejnym mesjaszem. Są również tacy, którzy uważają go za szamana i zwykłego hochsztaplera. Co na to rzeczony Hellinger? Nic, bo facet który 25 lat życia spędził jako zakonnik (w tym 16 – jako misjonarz), a następnie poświecił się nauce i szeroko rozumianej terapeutyce, nie jest przeciwnikiem łatwym a jego praca zdaje się świadczyć za niego. Owa praca to „ustawienia rodzinne”. Pod tą niewinną nazwą kryje się wyrafinowane narzędzie wywołujące wstrząsające interakcje. Otóż okazuje się, że obcy sobie ludzie, wybrani przez ustawiającego z uczestniczącej w badaniu grupy, obsadzeni w roli członków rodziny badanego w sposób całkowicie niewytłumaczalny odgrywają nieznane badanemu a prawdziwe relacje rodzinne. W ten mroczny i literalnie magiczny sposób badany może dowiedzieć się o wszelkiej maści patologiach, które w taki a nie inny sposób odbiły się na nim i jego relacji z bliskimi. Sam w ustawieniu nie uczestniczyłem, zebrałem za to kilka bezpośrednich relacji. Skrajnych relacji, z których nie wyciągnie się rozsądnej średniej. Nikt jednak nie kwestionował jednego: obcy „aktorzy” ze zdumiewającą wiarygodnością odtwarzali relacje rodzinne nieznanych sobie osobiście ludzi. Wątpliwości zaczynały się przy ocenie efektów i skutków tego przedsięwzięcia. Jak autor teorii tłumaczy ów fenomen? Nazywa go „wiedzącym polem”, rodzajem uniwersum, które niesie wiedzę na temat wszystkiego co robili wszyscy nasi przodkowie. Brzmi biblijnie? Więcej, jeśli jakakolwiek zasada współżycia rodzinnego została złamana, konieczne jest zadośćuczynienie, naprawa za wyrządzoną krzywdę.

Tak przynajmniej chce hagiografia. Dla mnie, „wiedzące pole” domaga się również pokuty, cierpienia za grzech, które często dotyczy nie samych sprawców, ale ich dzieci i wnuków. Oko za oko – chciałoby się powiedzieć. Jeśli nawet grzesznik uniknie kary, ta dopadnie kogoś z rodziny. Porządek w systemie musi być. Najciekawsze w teorii Hellingera jest co innego: akceptacja zła jako takiego. To najbardziej szokujące w świecie, w którym zakłada się, że zło to jedynie promil zachowań społecznych a wykluczenie tychże ze społeczeństwa to najlepsza metoda. U Hellingera jest inaczej: wszystko ma swoje miejsce, powód, czas i motyw. Nawet mord ma swój sens w odwiecznej spirali następujących po sobie pokoleń. Gdzie tu miejsce dla Boga? Hellinger nie odpowiada wprost, ale jego twierdzenie o nadrzędnej potrzebie prawości jest oczywiste. Bóg wydaje się być owym wiedzącym polem, bo u Hellingera sumienie to rodzaj metafizycznego zmysłu równowagi, który mówi nam jak żyć w zgodzie z rodziną i systemem, który nas otacza. W tej łagodnej koncepcji jest jednak interesujący a wiele tłumaczący zgrzyt: owa dążność do równowagi może prowadzić do mordu, który, choć odrażający, ma swoje uzasadnienie w relacji, która do niego pchnęła i jako taki może być summa sumarum PRAWY. Podsumowując: ustawienie pomoże nam zrozumieć dlaczego jest tak , jak jest. Dla poprawy wymaga jednak zaakceptowania i popełnionych czynów i ich konsekwencji. Sprawiedliwość ma tu znaczenie drugorzędne istotna jest kompletność, symetria relacji. I trzeba było naprawdę genialnego autora, aby hellingerowską metodę zastosować wobec problemu, który do dzisiaj dzieli nie rodzinę czy rodziny – dzieli naród. W modnym obecnie filmie „Uwikłani” ogniskuje sie problematyka, z którą Polanda nie może sobie dać rady od 21 lat i nie zanosi sie na to , aby ową radę dać sobie mogła kiedykolwiek. Może sie bowiem okazać, że społeczeństwo po obu stronach mazowieckiej grubej kreski jest takie samo, a zmiana, która się dokonała była jedynie albo aż ewolucyjnym krokiem dawnego systemu. Tak chce Jadwiga Staniszkis, ale to podejście nie może się podobać w społeczeństwie, w którym dzisiaj okazuje się, że każdy walczył, gdzieś się udzielał a przynajmniej gorliwie kolportował. Równolegle trudno znaleźć już nawet nie funkcjonariuszy ZOMO czy choćby milicji, ale nawet kierowniczek administracji, pracownic hal maszyn, kierowców czy choćby bufetowych w dobrze skądinąd wyposażonych resortowych stołówkach.

To oczywiście dość typowe zjawisko a jako przykład warto przytoczyć badanie przeprowadzone niedawno na grupie 80-letnich Niemców. W odpowiedzi na pytanie o sport 90% z nich oświadczyło, że w młodości zajmowało się nim wyczynowo. Jakież było zdziwienie badaczy, gdy po drobiazgowym dłubaniu w dokumentach (a nasi sąsiedzi są przecież mistrzami w archiwizacji danych) okazało się, że faktycznie zawodniczo udzielało się mniej więcej 10% z pytanych! Czy owi zażywni dziadkowie kłamali? Problem może być znacznie głębszy niż się wydaje, i to kolejne zagadnienie, którego dotyka w swojej mistrzowskiej książce Miłoszewski. Owi emeryci uwierzyli już w swoją wersję życia. Prawda nie ma już żadnego znaczenia i obiektywnie nie istnieje.

Dla nich Hellinger i jego teoria ustawień to oś intrygi, która ujawnić ma przede wszystkim relatywność naszych ocen, kłopoty z oceną prawdy a być może przede wszystkim potworny mechanizm dostosowawczy, w który jesteśmy wyposażeni. Dobrowolna lobotomia, której poddajemy sie w procesie posttraumatycznym to jedyny sposób, aby poradzić sobie z wydarzeniami, o których chcemy/musimy zapomnieć. Ów proces w kategoriach życia społecznego to najbardziej nikczemne zaniedbanie a w przypadku władzy – labilny stosunek do pamięci w każdym okresie historycznym piętnowany jest jako skandaliczny oportunizm. Czy słusznie? Ani Miłoszewski ani Hellinger nie podają tu dobrej odpowiedzi, ponieważ nie muszą. Dynamika społecznych zmian i ich polityczny kontekst w każdych warunkach wykreuje aktywistów, którzy z troską owiną sarkofagi pamięci w barwne transparenty PAMIĘTAMY.

To na tej przecież zasadzie istnieje i działa dalej Związek Wypędzonych, mimo że Erika Steinbach urodziła się dopiero w 1943 roku i to w Rumii czyli de facto na terytorium okupowanej Polski. Oczywiście należy zaznaczyć, że Erika S. przedstawia fakty wyłącznie w użytecznym dla niej kontekście. Ma do tego prawo własnej społeczności, dla której obiektywna prawda wydarzeń historycznych po prostu nie istnieje. Ważne są wyłącznie wydarzenia odbierane z perspektywy osobistych doświadczeń. Dlatego też dla Steinbach powód wypędzenia to Rosjanie i Polacy a do dzisiaj nie dostrzega w swojej własnej organizacji aktywnych nazistów. Nie musi. Uważa ich wyłącznie za wypędzonych.

Dla córki stoczniowca zastrzelonego w drodze do pracy nie ma znaczenia czemu wydano rozkazy, ani kto je wydał. Ważna jest strata członka rodziny i społeczno-materialny regres, którego nikt (obym się mylił) do dzisiaj nie zrekompensował. Nie zdziwię się, jeśli się okaże, że w każdą hucznie obchodzoną rocznicę Grudnia rodzinom jego ofiar bieleją knykcie w zaciśniętych pięściach. Bieleją, bo być może fetuje się zmarłych a kompletnie zapomniano o ich rodzinach widząc je wyłącznie w kontekście tła do akademii ku czci. Ciekaw jestem, jaki jest dzisiaj status ofiar pacyfikacji kopalni Wujek. Czy w toczącym się sporze chodzi o to, aby udowodnić Jaruzelowi, że wydał rozkaz strzelania czy też nasze państwo domaga się tego wyłącznie w swoich administracyjnych celach. Jakich? A na przykład emerytalno-kombatanckich. Nie zdziwiłbym się specjalnie, gdyby się okazało, że bez skazania Generała ofiary wujka I ich rodziny nie mogą korzystać z takich czy innych uprawnień kombatanckich, które moim zdaniem powinny im się należeć jak psu buda. Pytanie czy ostateczne skazujące wyroki jakie uprawomocniły się w kwietniu 2009 (po 28 latach postępowania sądowego) oznaczają, że rodziny ofiar mogą dochodzić roszczeń od Państwa Polskiego. Bardzo jestem ciekaw jak to wygląda, bo wedle mojej wiedzy, za śmierć Grzegorza Przemyka nasz skarb państwa nie jest odpowiedzialny nadal.

Nasze państwo konsekwentnie samo ustala gdzie ma a gdzie ciągłości nie potrzebuje. Na tej zasadzie posiadacze przed wojennych obligacji II RP mogą je sobie oglądać w klaserach, ponieważ III RP, która oficjalnie uznaje sie za dziedziczkę tradycji dłużniczki, w odrzucaniu roszczeń posługuje sie ustawodawstwem PRL! Dla odmiany w organizacjach kombatanckich udzielają sie już ludzie urodzeni w roku 1941, a represjonowani w latach 50-tych. Nie wdając sie w analizę czy tak było czy nie (bo jak ktoś siedział w Jaworznie, to jest to fakt empiryczny), ani nie oceniając natury przyczyn owych represji (bo bywały różne), przyjmujemy, że istnieje prawo, które pewnej grupie pozwala się ubiegać o państwowe świadczenia; nic zatem dziwnego, że się uprawnieni o nie ubiegają. Irytuje jednak to , że w tym samym momencie weterani Iraku czy Afganistanu kombatantami nie są i szczególnych uprawnień nie mają ponieważ nie objęto ich skuteczną inicjatywą ustawodawczą. Współczesne ofiary wojny zostały zatem wykluczone z materialnej rekompensaty. Zapewne dlatego , że ich ofiara krwi nie ma miejsca na żadnym podpieranym za zwyczaj głęboką historią sztandarze politycznym.

Cdn.

2 komentarze

Zabili mu syna

Czyli co łączy Piaseckiego z Olewnikiem, Józefa Jędrucha z Mittalem oraz jaki wpływ mają służby specjalne na bezpieczeństwo państwa.

Afera „Olewnika” jest już za pewne nieco nudna dla przeciętnego czytelnika, choć nagłe zwroty akcji, takie jak choćby niedawne oświadczenie Jacka Karpinskiego – przyjaciela świętej  pamięci Krzysztofa Olewnika,  że jednak ma coś na sumieniu dodają jej nowego smaczku. Wielokrotnie powtarzany w mediach skrót tej historii zapeklował już skandal który kosztował życie denata i karierę kilku osób nie wspominając już o tajemniczej fali samobójstw która nawiedziła nawet jednego ze strażników.

Jak wiadomo dzięki kumulacji tych  nieprawdopodobnych wydarzeń sprawa okazała się przez chwilę na tyle priorytetowa aby zajęła się nią specjalnie powołana komisja sejmowa, a minister Ćwiąkalski stracił stanowisko. To taka nasza Polandowa specjalność zarezerwowana w zasadzie wyłączenie do afer. Ustawodawcy wydaje się bowiem, że polityczna emanacja jego ciała w bliskim kontakcie z przestępstwem i telewidzem ( choć dziwnym zbiegiem okoliczności afery Olewników nikt nie transmituje ) podniesie autorytet i wiarygodność państwa.

Nic bardziej błędnego. Komisja na pewno może pomóc ambitnemu posłowi w zrobieniu kariery. No ale musi być jeszcze do tego nośny temat, a sprawa Olewnika to raczej grząski grunt. Mimo, że kolejna prokuratura zabrała się ostro do pracy to nadal nie wiadomo nic poza poprzednimi ustaleniami. Owszem dowiedziono zgubienia olbrzymiej ilości dowodów, lekceważenia doniesień, niefrasobliwości funkcjonariuszy czy wręcz pobranych zeznań. Nikt nie odpowiedział jednak na podstawowe pytanie: kto zlecił to porwanie i dlaczego porwanego przetrzymywano tak długo zanim został zamordowany. Nie mówiąc już o tym jak to się stało, że sprawą interesowały się od jej zarania najwyższe czynniki państwowe.

Mogło by się również wydawać, że to jedyna taka sprawa w Polandzie kiedy wielki aparat siłowy jakim jest prokuratura i policja nie może sobie poradzić z ustaleniem podstawowych faktów. Otóż nic bardziej błędnego. Miał już miejsce podobny przypadek. Aż dziw, że nie został jeszcze wskazany przy tej okazji.

Uczeń od Świętego Augustyna

17 stycznia 1957 do grupy uczniów wychodzących z lekcji podszedł nieznajomy mężczyzna. Wymienił nazwisko jednego z chłopców pytając czy znajduje się w grupie. Nieświadom niebezpieczeństwa chłopak ujawnił się. Nieznajomy przedstawił mu następnie legitymację okazał plik dokumentów i poprosił chłopca aby udał się razem z nim. Tak też się stało. Chłopcy zauważyli jeszcze, że ich kolega wraz z dwoma mężczyznami o wyglądzie „typowych tajniaków” wsiadł do zaparkowanej niedaleko taksówki. Zdołali również zanotować jej numer. I nie było by pewnie w tym nic dziwnego gdyby nie to, że chłopiec nazywał się Piasecki i był synem charyzmatycznego wodza PAX-u.  W taki właśnie sposób zaczyna się jedna z największych afer kryminalnych PRL. Gdzie tu analogie? Porwano pierworodnego syna, domagano się okupu angażując bliskich w skomplikowane podążanie tropem kolejnych wskazówek i mimo pełnej woli do zapłacenia okupu porwany został zamordowany i odnaleziony w zasadzie przypadkiem prawie dwa lata od śmierci. I coś jeszcze. Mimo pościgu rozpoczętego godzinę od porwania sprawców nie udało się zatrzymać! Ba, w efekcie szeroko zakrojonego śledztwa prowadzonego w policyjnym totalitarnym państwie ujęto zaledwie Ignacego Ekelringa kierowcę feralnej taksówki. Co ciekawe, człowiek którego współudział w porwaniu był na 100% pewien, zatrzymany został wyłącznie dzięki nieustępliwości i kontaktom ojca porwanego. Zatrzymano go w ostatniej chwili na granicy w Zebrzydowicach. Co więcej, mimo tych okoliczności nie został zatrzymany od razu. Dopiero po kilku miesiącach wydano stosowny nakaz i Ekelring znalazł się w areszcie. Niestety na kilka dni przed wyznaczonym początkiem procesu prokuratura wycofała z sądu akt oskarżenia. Był grudzień 1959. W chwilę później Ekelringa zwolniono z aresztu, a sprawa praktycznie wisiała w powietrzu aż do 1982 roku kiedy została oficjalnie umorzona na skutek przedawnienia. Ciekawe prawda? W czasach wszechwładnej bezpieki organom ścigania ginęło wszystko: taśmy z nagraniami dzwoniących do Piaseckiego porywaczy, zeznania świadków, zebrane dowody w tym list wysłany przez porywaczy a podejrzani bez przeszkód wyjeżdżali za granicę. Mało tego, kilku świadków którzy złożyli zeznania demaskujące matactwa Ekelringa zostało później pobitych albo zastraszonych. Napastnicy nie kryli się z intencjami. Domagali się milczenia. W 1992 roku Antoni Maciarewicz przekazał rodzinie część akt związanych ze sprawą. Część ponieważ reszta do dzisiaj znajduje się w zbiorze zastrzeżonym co oznacza, że służby specjalne nadal uważają te materiały za istotne mimo upływu 52 lat od tej zbrodni. Najprawdopodobniej dla samych służb. Czemu?

Porwanego Bogdana znaleziono prawie dwa lata po porwaniu w piwnicy jednego z warszawskich domów. Nie został wprawdzie w tej piwnicy zamurowany żywcem ( jak do dzisiaj głosi plotka ) ale faktycznie zabójcy postarali się aby ciała nie odkryto za prędko. Chłopiec ze sztyletem wbitym prosto w serce został umieszczony w piwnicznej toalecie którą następnie zabito gwoździami. To wraz z fetorem rozkładającego się ciała skutecznie odstraszało ewentualnych dociekliwych. I tu pora na smaczek. W budynku o którym mowa znajdował się lokal operacyjny  MSW a człowiek odpowiedzialny za ten lokal znał zarówno Ekelringa jak również pozostałe osoby których udział w sprawie udało się ustalić. Sam Ekelrigng dożył spokojnej starości. Umarł w 1977 roku. Do dnia śmierci utrzymywało go MSW. Śledczym nic ciekawego nie wyjawił poza jednym. Zeznał kiedyś, zapewne w chwili słabości „tych którzy to zrobili boję się bardziej od was” To nie niechlujstwo, błędy organizacyjne czy ludzkie powodują zaginięcia dokumentów w tego typu sprawach. W każdym systemie prawnym istniał, istnieje i będzie istnieć jeden wytrych: służby specjalne. To obecność służb spowoduje, że nie dowiemy się dlaczego w kluczowym momencie więźnia pilnuje jeden a nie trzech strażników, dlaczego ma alkohol we krwi lub dlaczego nie ma żadnych dokumentów na jego temat. Jeśli nawet pozostanie jakiś ślad wydanych poleceń, to ów będzie tajny i siłą rzeczy wyłączony z dalszego powstępowania. Czy służby stoją ponad prawem? Pośrednio odpowiada na to nazwa aktualnej niemieckiej policji politycznej: „Urząd ochrony konstytucji”. Jak ktoś chroni, to zazwyczaj wie lepiej co jest dla tej konstytucji dobre.

Dlatego w niektórych sprawach akta będą ginąć ponieważ skradziony zostanie samochód którym są przewożone, dowody ulegną zniszczeniu w magazynie a świadkowie zmienią zeznania lub po prostu nie da się ich odnaleźć. Porywacze Piaseckiego nawet nie zamierzali chłopca kiedykolwiek przekazać rodzinie. Obdukcja choć przeprowadzona  po śmierci nie pozostawiała wątpliwości: zabito go praktycznie od razu. Żądania okupu miały wyłącznie zmylić tropy i ojca. Czy Franiewski zamierzał oddać Krzysztofa Olewnika? Nic na to nie wskazuje, rodzina nie unikała płatności okupu. Wykonawca porwania był doświadczony kryminalista ba doświadczonym milicyjnym agentem ale nie morderca. Być może to wyjaśnia gehennę Olewnika w amatorskim więzieniu pod Kałuszynem. W Polandzie brakowało podówczas doświadczonych morderców. Dzisiaj poszło by pewnie łatwiej! Obecność w Iraku i Afganistanie dostarczyła naszemu krajowi odpowiedniej dawki ostrzelanych facetów którzy nie odnajdują się po powrocie.

Każda służba w każdym kraju posługuje się kryminalistami ponieważ tak jest po prostu łatwiej. Po co omijać wymagania dokumentacyjne skoro można nie dokumentować żadnych poleceń? Wystarczy facetowi złapanemu na kradzieży samochodów wydać polecenie kradzieży wskazanego. Czemu to zrobi? Bo jak go złapią na kolejnej własnej robocie to ktoś go pewnie wyciągnie. Pan Jacek Karpinski również „przypomina” sobie nowe fakty i nie zaprzecza już udziałowi w porwaniu. Dzieje się zapewne dlatego, że równolegle toczy się przeciwko niemu postępowanie związane z jego działalnością biznesową czyli handlem stalą. Każdy kto pamięta KFI Colloseum Józefa Jędrucha zrozumie jak bardzo się nim swego czasu interesowano. Na wszelki wypadek jednak przypomnę. Pan Jędruch skupował długi wielkich zakładów a następnie za owe długi te zakłady przejmował. Powyższe ze zrozumiałych względów niezwykle niepokoiło polskie władze ponieważ w portfelu znajdowała się między innymi Huta Ferrum i Huta Pokój. Jędruch był poważnie traktowany jako kandydat do zakupu Huty Im Sędzimira. Jeśli nabycie tych hut przez faceta z nikąd nie uzasadnia w oczach czytelników rozwinę to w osobnym poście. Zwracam tylko uwagę, że w 2001 roku twarz Józefa Jędrucha poznali wszyscy w Polsce dzięki gigantycznej kampanii bil bordowej. To jemu właśnie zawdzięczamy koncepcję koncernu Polskich Hut Stali, hasło którym się wtedy reklamował. W owym czasie toczyła się poważna gra o to koto skonsoliduje polski przemysł stalowy. Jakoś trudno założyć aby Krup Stal Karpińskiego i Olewnika w ogóle w tamtej grze nie uczestniczył. Oczywiście nie w roli wielkiego gracza. Ale w jakiejś kombinacji operacyjnej? Któż to wie.

1 Comment

13 Grudnia REAKTYWACJA!

Najpierw mały rys historyczny. W 1973 roku Alfonso Pinochet obala legalnie wybrany rząd Salvatore Allende ale można powiedzieć, że to dzieje się przecież na innym kontynencie.  W tym samym roku wojskowi obejmują rządy w Grecji a po szumnych zapowiedziach aneksji Cypru w lipcu 1974 Turcy desantują się na wyspie. W 1974 wojskowy zamach stanu ma również miejsce w Portugalii. Mało? Rok 1977 to słynna Ofensywa 77 Frakcji Czerwonej Armii w Niemczech w roku 1978 ginie porwany przez Czerwone Brygady Aldo Moro. Na świecie szaleje kryzys naftowy, w gospodarce nie dzieje się najlepiej. Hiszpania po śmierci Franco pogrąża się w gospodarczym kryzysie. W efekcie 23 lutego 1981 Antonio Tejero i kilkunastu zamachowców pod jego komendą wdziera się do  siedziby hiszpańskiego parlamentu a na ulice Walencji wyjeżdżają czołgi gdyż  dowódca tamtejszego III okręgu wojskowego gorliwie przyłączył się do zamachu. Co gorsza, swoje czołgi wytoczyła również elitarna i największa zarazem jednostka armii hiszpańskiej dywizja zmechanizowana Brunete. Czołgi sunące na budynki radia i telewizji powstrzymał osobistym telefonem sam Juan Carlos, nota bene niegdyś oficer tej właśnie jednostki. Król, w mundurze zwierzchnika sił zbrojnych wystąpił również w TV i wzorem De Gaulla przemówił do wojska i narodu.

Europa drugiej połowy lat 70 nie była ani w połowie tak spokojna jak w ciągu ostatnich 20 tu lat. Wojna w Jugosławii, była lokalnym konfliktem który nie rozlał się szerzej w regionie a poprzez swoją południowość nie straszył opinii publicznej nad Sekwaną i Tamizą. Ostatnie 20 lat przeżyliśmy w epoce nadspodziewanego spokoju i dobrobytu który się właśnie kończy.

Ale wróćmy do Polski. Jadwiga Staniszkis uparcie twierdzi, że sierpień 1980 był elementem rozgrywek w ekipie rządzącej. Trudno się z tym nie zgodzić znając kulisy marca 1968 i grudnia 1970.  Nie zmienia to jednak faktu, że iskra padała na podatny grunt jakim było zmęczone kryzysem społeczeństwo. Ale czy pamiętamy o co się podówczas upominano? Słynne 21 postulatów sierpniowych przedstawia się następująco:

  1. Zalegalizowanie niezależnych od partii i pracodawców związków zawodowych.
  2. Zagwarantowanie prawa do strajku.
  3. Przestrzeganie zagwarantowanej w Konstytucji PRL wolności słowa, druku i publikacji.
  4. Przywrócenie do poprzednich praw ludzi zwolnionych z pracy po strajkach w 1970 i 1976 i studentów wydalonych z uczelni za przekonania, zniesienie represji za przekonania.
  5. Podanie w środkach masowego przekazu informacji o utworzeniu MKS oraz opublikowanie jego żądań.
  6. Podjęcie realnych działań wyprowadzających kraj z kryzysu.
  7. Wypłacenie strajkującym zarobków za strajk, jak za urlop wypoczynkowy, z funduszu Centralnej Rady Związków Zawodowych (CRZZ).
  8. Podniesienie zasadniczej płacy o 2 tys. zł.
  9. Zagwarantowanie wzrostu płac równolegle do wzrostu cen.
  10. Realizowanie pełnego zaopatrzenia rynku. Eksport wyłącznie nadwyżek.
  11. Zniesienie cen komercyjnych oraz sprzedaży za dewizy w tzw. eksporcie wewnętrznym.
  12. Wprowadzenie zasady doboru kadry kierowniczej na zasadach kwalifikacji, a nie przynależności partyjnej oraz zniesienie przywilejów Milicji Obywatelskiej, Służby Bezpieczeństwa i aparatu partyjnego.
  13. Wprowadzenie bonów żywnościowych na mięso.
  14. Obniżenie wieku emerytalnego – dla kobiet do 50 lat, dla mężczyzn do 55, lub zapewnienie emerytur po przepracowaniu w PRL 30 lat dla kobiet i 35 dla mężczyzn.
  15. Zrównanie rent i emerytur starego portfela.
  16. Poprawienie warunków pracy służby zdrowia.
  17. Zapewnienie odpowiedniej ilości miejsc w żłobkach i przedszkolach.
  18. Wprowadzenie płatnych urlopów macierzyńskich przez 3 lata.
  19. Skrócenie czasu oczekiwania na mieszkania.
  20. Podniesienie diety z 40 do 100 złotych i dodatku za rozłąkę.
  21. Wprowadzenie wszystkich sobót wolnych od pracy.

Cześć tych postulatów uczestniczy w debacie publicznej również dzisiaj. Proszę zauważyć, że ogólnemu postulatowi wyprowadzenia kraju z kryzysu towarzyszą oczekiwania bynajmniej nie oszczędnościowe! Płatny urlop macierzyński przez 3 lata oraz wiek emerytalny od 50 i 55 lat to zdobycze socjalne jakich nie zrealizowano nigdzie na świecie. Dzisiaj nie poradziła by sobie z nimi żadna gospodarka, tym bardziej PRL w 1980.

Karnawał „Solidarności”, bo tak nazywa  się najczęściej okres od pomiędzy podpisaniem porozumień a wybuchem stanu wojennego nie doczekał się do dzisiaj poważnej ekonomicznej monografii. Znajdziemy sporo materiałów na temat przedsięwzięć kulturalnych, eksplozji wolności słowa ale nie dowiadujemy się wiele o wydarzeniach gospodarczych. A było by o czym poczytać ponieważ w 1981 roku nasza gospodarka wchodzi w ostrą fazę kryzysu i nie jest już de facto w stanie spłacać długów. Po prostu bankrutujemy.

A w obszarze publicznym nasila się eskalacja. Polityka nie znosi próżni a związek wedle wielu relacji chce władzy a jednocześnie  nie jest monolitem.  Bardzo jestem ciekaw, kto dzisiaj podpisał by się pod manifestem „Samorządna Rzeczpospolita” czyli dokumentem programowym I Zjazdu Solidarności. Ten kompleksowy, trzeba przyznać, sposób widzenia zmian w Polsce, nie mógł się spodobać jakiejkolwiek władzy, nie mówiąc już o ówczesnej w Polsce. Szanowni czytelnicy, rzućcie kiedyś  okiem na ten niemalże anarchio – syndykalistyczny dokument w którym postuluje się  przekazanie zakładów w ręce samorządów ale bynajmniej nie na własność tylko we wspólne użytkowanie. Esencja tego dokumentu to nowy, rewolucyjny ustrój społeczny wymagający de facto demontażu istniejącego wtedy państwa.

Tym samym do jakiegoś wybuchu musiało dojść. Balonem próbnym, był dla stron incydent bydgoski kiedy w trakcie usuwania siłą zgromadzonych w siedzibie WRN w Bydgoszczy 19 marca 1981 pobito działaczy Solidarności, miedzy innymi Jana Rulewskiego o którym dzisiaj już chyba nikt nie pamięta a w tamtych czasach był widoczną postacią. Tło? Odmowa rejestracji NSZZ Rolników Indywidualnych. Działacze tej organizacji 16 marca 1981 rozpoczęli strajk okupacyjny w siedzibie ZSL ( chłopski satelita PZPR ) domagając się rejestracji związku. Spotkanie 19 marca w WRN w Bydgoszczy miało rozwiązać problem ale de facto zamieniało się w okupację kolejnego urzędu. Władza spuściła ze smyczy milicję.

Ale była to już pewna lekcja. Związek zareagował pogotowiem strajkowym, władze się ugięły zapewniając, że wyjaśnią incydent. Sytuacja zaostrzała się z dnia na dzień. O rozmiarze destabilizacji państwa świadczyć może choćby to, że strajk w Wyższej Szkole Inżynieryjnej w Radomiu zorganizowany jako forma protestu przeciwko powołaniu przez władze rektora wbrew demokratycznej decyzji samorządu, przeradza się w ogólnopolską akcję. Władza odpowiada na nastroje ustawami dającymi specjalne uprawnienia rządowi. Związek kontratakuje i właśnie w Radomiu, 2 grudnia 1981 Lech Wałęsa ogłasza gotowość do strajku generalnego.

Nie jest moim celem historyczna redefinicja. Żyjemy w świecie poglądów kształtowanych przez doraźne polityczne cele a to skutecznie zaciemnia obraz. Przypomnę tylko, że Jarosław Kaczyński który w sierpniowym strajku nie uczestniczył, przemawiając na rocznicowym wiecu użył słynnego już zwrotu „oni są tam gdzie wtedy stało ZOMO” i wykluczył z etosu większość jego faktycznych twórców.

I to jest zasadnicze pytanie, gdzie kto naprawdę był w grudniu 1981? Tylko w trakcie pierwszych dni przewrotu Pinocheta w Chile ginie 2000 osób, a lata junty przemnożą tą liczbę wielokrotnie. Jedna „Krwawa niedziela” w Londonderry w styczniu 1972 roku gdy SAS otwiera ogień do demonstracji Irlandczyków kosztowała życie 14 osób.  Kontratak IRA w Belfaście w lipcu 1972 to 20 jednoczesnych zamachów bombowych w których ginie 9 a rany odnosi ponad 100 osób. Szacuje się, że w konflikcie który wtedy się rozpoczął zginęło prawie 4 tysiące ludzi. A działo to się w demokratycznym kraju jednym z filarów EWG.

Pora zadać pytanie czy to stan wojenny był tak dobrze przygotowany czy społeczeństwo tak gotowe na jakieś rozstrzygnięcie. Nie ważne jakie, byle by się wreszcie dokonało. Zamachu stanu nie usprawiedliwia nic, pytanie czy istniała dla niego jakaś alternatywa. Można powiedzieć wolne wybory wiosną 1982. Być może, ale nie wydaje mi się aby ktokolwiek mógł odpowiedzialnie przyjmować takie rozwiązanie jako możliwe w tamtych realiach.

I jeszcze jedno: w 1989 roku nikt się nie odważył powiedzieć Polakom prawdy o stanie państwa a działo się to po kilku latach ciężkiego kryzysu. Kto zatem byłby w stanie zrobić to w 1982? Czy nowy rząd, nawet wyłoniony demokratycznie, a który musiałby wprowadzić program nie mniej drastyczny niż plan Balcerowicza mógłby się wtedy utrzymać?

Te pytania mogą drażnić. Ale jeśli nie patrzymy na świat przez różowe okulary poświęćmy chwilę aby sobie na nie odpowiedzieć. Jak świat światem, upadek gospodarczy wyprowadzał wojsko na ulicę. Jest jeszcze czas warto wypracować jakiś inny scenariusz.

2 komentarze