Czyli o tym jak się ma Coca-Cola do sprawy polskiej, co ma Piast do Jagiellona i łatwy zysk do upadku państwa.
„Historia uczy tylko tego, że nigdy nikogo niczego nie nauczyła” – ten popularny slogan zna praktycznie każdy. Nie każdy zadaje sobie pytanie dlaczego tak się dzieje. A powód jest prosty: są nim zazwyczaj ci, którzy owej historii powinni uczyć, a najczęściej w doskonały sposób do niej zniechęcają. Historia wymaga pasji, przekonania, że jest wiedzą, z której można i należy korzystać w dorosłym życiu. W realiach nauczania początkowego malców odstręcza się powagą wywodów, na wyższych poziomach edukacji nauka historii zamienia się w łopatologiczną windykację dat, co doskonale zniechęca do myślenia. Kluczem do świadomości narodowej, społecznej i politycznej jest zrozumienie logiki wypadków. Daty mają tu znacznie drugorzędne, bo dzięki znajomości procesów wiemy gdzie i czego w przeszłości mamy szukać.
Związek przyczynowo skutkowy to A i Z metodyki, którą należałoby stosować w nauczaniu historii. Uczmy dzieci po co był „traktat na wymarcie” Kazimierza Wielkiego, a nie przede wszystkim tego kiedy został podpisany. Wyjaśnijmy co się zdarzyło, a co nie, dzięki temu, że tron przeszedł w ręce Andegawenów – podówczas najsilniejszej dynastii w tej części Europy. Ów triumf dyplomacji nie należał do typowego repertuaru osiągnięć naszej państwowości, a uczy choćby o tym, że zapobiegliwość ma fundamentalne znaczenie dla przyszłości państwa, podobnie jak o tym, że atrakcyjny tron stanowił doskonałą trampolinę do ambitnej litewskiej polityki.
Warto również uświadomić odpowiednio wcześnie, jak istotnym punktem zwrotnym w historii gospodarczej Polski był „dualizm agrarny” – proces, który skutecznie podciął fundamenty ekonomiczne państwa polskiego! Warto uczyć od najmłodszych lat, że zaniechania z okresu prosperity opartej na handlu zbożem okrutnie się zemściły na państwie, które nie zadbało o właściwy rozwój gospodarczy. Nie bez znaczenia był tu oczywiście ustrój polityczny, w którym wszelkie daniny na aparat państwowy traktowano jak zło konieczne i element politycznego handlu. Tym samym XVI wiek ustala maksymalny pułap polskiego znaczenia na europejskiej mapie politycznej i wojskowej.
Nie mniejszym grzechem nauczania historii w Polsce jest skrajny polonocentryzm. W obrębie tego założenia uczymy dzieci, że większość naszych niepowodzeń to efekt zdrady lub oszustwa, podczas gdy tymi emocjonalnymi terminami kryje się zazwyczaj własną niekompetencję czy wręcz brak politycznego realizmu, który nadmiernie często określa się mianem mesjanizmu. Uporczywa konsekwencja w tym względzie powoduje, że młodzież nabiera przekonania, iż polityka to elegancka rozgrywka honorowych gentelmanów. O tym, że w istocie jest dokładnie odwrotnie przekonują się zazwyczaj dorośli obywatele, ale jednocześnie nie dokonują refleksji własnych historycznych wyobrażeń. Dlatego też do dzisiaj w przestrzeni publicznej powielane są kalki „alianci nas zdradzili”, „Ameryka nam nie pomogła”, itp. Jednocześnie wszelkie działania ofensywne Polski XVI/XVII-wiecznej traktuje się wyłącznie w kategoriach „wyzwalania” lub „cywilizowania”, co jest ważne o tyle, że do dzisiaj Rosja celebruje wypędzenie Polaków z Kremla jako święto państwowe! Nad wyraz dobitnie wskazuje to na ówczesną rangę Polski jako agresora. Katastrofa polityki wschodniej miała przecież swoje ważne, a jednocześnie proste, uzasadnienie. Tron znajdował się w rękach, które interesowały się dobrem zupełnie innym niż Rzeczpospolita. Król, choć wybrany, był przecież tylko wypadkową meandrów ówczesnej gry interesów. Czyż intrygi ówczesnej magnaterii doskonale skoligowanej w Europie nie przypominają gier dzisiejszego lobby finansowego? I wtedy, i teraz istotne były fructa. Racja stanu zeszła na drugi plan. Historia wystawiła bolesny rachunek jak się okazało płatny również przez ówczesnych intrygantów.
Historii należy uczyć głównie po to, aby uświadomić obywatelom jak najprędzej, że polityka to w istocie zabiegi polegające na osiągnięciu własnej przewagi kosztem innych. Zrozumienie tej kwestii walnie przyczyni się do rozumienia współczesnych programów politycznych, a tym samym unowocześni nieco archaiczne (choćby w kwestiach geopolitycznych) masowe poglądy.
I w tym kontekście grzechem pierworodnym historii współczesnej jest jej funkcja ideowo-patriotyczna, zapoczątkowana przez Sienkiewicza. Powyższe znajdowało uzasadnienie w realiach zaborczych, jak również w nietypowym okresie kształtowania współczesnej państwowości polskiej po 1918 roku. Owoż „nie gaszenie ducha” przeniosło się wprost na mitologię września 1939, Westerplatte czy Powstania Warszawskiego. Obecnie współtworzy legendę „żołnierzy wyklętych” i nie zdziwię się, jeśli któregoś dnia się dowiemy, że ostatni partyzant wyszedł z lasu w 1979. I nie idzie tu o to, aby pominąć niedolę ludzi, dla których koniec wojny okazał się początkiem nowej okupacji. Ważne jest to, aby wskazać ich polityczne racje, a tych bez właściwego sportretowania podziemia z lat wojny należycie skomentować się nie da. Założenie o prawicowym i antykomunistycznym monolicie ZWZ AK i Delegatury Rządu na Kraj to fikcja, która nie wytrzymuje choćby pobieżnych badań. Monolit oporu źle służy racji stanu. Nie uwypukla postaw, w ramach których przeciwnicy polityczni byli jednak w stanie stworzyć wspólny front. Pokazuje jednak również, że nie wszyscy potrafili się zmierzyć z pchaną przez wschodni front zmianą politycznych realiów.
Reflektorem w mrok podziemia świeci mało kto. Pozostaje oficjalna i powierzchowna wykładnia. I wyłącznie dlatego młode społeczeństwo dzieli się na tych, których historia własnego kraju interesuje, a tym samym znajdują się w zasięgu ugrupowań o jednolitej post endeckiej polaryzacji, oraz tych, których ci pierwsi obdarzają epitetem „Europejczyków”, co jest współczesnym synonimem zaprzaństwa i niechęci dla narodowej sprawy.
Rzeczywistość jest jednak znacznie bardziej skomplikowana, a 100% przekonanie o zamachu w Smoleńsku tak samo nieroztropne jak absolutne zaprzeczanie jakoby taka sytuacja w ogóle mogła mieć miejsce. Bo historia zna wiele przypadków, kiedy zbrodnia torowała drogę polityce, ale dopiero wnikliwa analiza jej motywów pozwala w przybliżeniu określić sprawców, a i to w przybliżeniu bo niewygodna prawda nadzwyczaj długo zalega w archiwach chętnie nie opuszczając ich w ogóle. Stolica Apostolska po dziś dzień trzyma w sekrecie kulisty wielu zawartych pod jej auspicjami pokojów, a także wypowiedzianych wojen. Najwyraźniej uważa się do dzisiaj, że fakty sprzed stuleci mogą dalej być niewygodne. Zapewne nie bez przyczyny, bo imperatywy mocarstw okazują się często niezmiennie od stuleci podobnie, jak służących im przez wieki ludzi.
W Hiszpanii Coca-Cola kręci spoty z polskim budowlańcem, któremu litościwie pomaga się pustymi opakowaniami. Oburzeni podnoszą głos, że w tej Hiszpanii „nasi” ginęli w wąwozie Samosierry. Co ciekawe, nie pamiętają jednak, że walczyliśmy wtedy po przeciwnych stronach. Czyli nie po to aby Hiszpanom wolność dać, ale po to aby im odebrać. I mimo to zapewne odnoszą się do nas lepiej niż Holendrzy, za których ginęliśmy pięknie w trakcie przeforsowanej przez Montgomery’ego operacji Market Garden. Hiszpanie ze współczuciem ofiarowują nam Colę, Holendrzy gdyby mogli wysłali by dzisiaj do gazu.
I dlatego należałoby uczyć, że krwią i życiem szafować trzeba roztropnie, a nie poświęcać ją za wolność i to szczególnie waszą, bo na naszą już często jej nie wystarcza. Najwyższy to czas, bo Europa wchodzi w okres dekompozycji. Nie po raz pierwszy i zapewne nie po raz ostatni.