Sabotując obowiazki poprzedzające oficjalne wizyty na gorbach oddałem się lekturze ostatniego numeru Forbes. Kryzys wyparował już ostatecznie a nieoceniony Robert Prechter znowu został dyżurnym fatalistą. To ciekawe swoją drogą jak silna jest potrzeba wiary w to, że zarobi się na pewno. Okazuje sie, że gospodarka operta na długu finansującym konsumpcje ( w sumie dla Państwa finansowanie deficytu operacyjnego to również pewien rodzaj konsumpcji ) musi ze wszech miar wspierać przekonanie o nieuchronności wzrostów. W przeciwnym wypadku, pojawia się bowiem pytanie na które odpowiedzi nie ma a raczej jeśli się pojawia to o razu z łatką teorii spiskowej. Skąd ten wniosek? Zaledwie kilka tygodni temu Leszek Balcerowicz zafundował nam nasz osobisty licznik długu. Co ciekawe, negocjator dawnego „gierkowskiego” zadłużenia z klubami paryskim i londyńskim przypomina nam o długu którego wszakże podobnie jak i poprzedniego spłacić nie jesteśmy w stanie. Czemu? Nie można nie zauważyć, że dług naszego zacnego Państwa ( jak sądzę poukrywany zresztą tu i ówdzie choć może nie aż tak kreatywnie jak w Grecji ) skutecznie nienawem przekroczy 60% PKB. Oczywiście zostanie podjęta zacięta walka o wykazanie, że jesteśmy nadal poniżej frustrujacego progu 55% ale trudno to potrakować poważnie. NIgdzie nie ma mowy o poważnym ograniczeniu wydatków. Mówi się jedynie, że potrzeby pożyczkowe SP będą się zmniejszać. Jeśli zatem mamy w głowie nasze założenia wzrostu to doprawdy trudno odgadnąć skąd nasz kraj miałby KIEDYKOLWIEK pozyskać środki na spłatę zadłużenia! Przy spodziewanym PKB na 2011 w wysokości za 1500 mld PLN dług ma wynieść od 850mld PLN do 918 mln PLN w zależności od tego kto szacuje. Tym samym prosta matematyka wskazuje, że nawet przy bardzo ambitnych założeniach co do wzrostu PKB ( przyjmijmy 4% ) i stabilizacji zadłużenia można co najwyżej zarobić na jego obsługę. Więc skąd srodki na spłatę? Skąd ta dygresja o negocjatorze PRLowskiego długu? Otóż w 1988 roku zadłużenie SP osiągneło poziom 64% PKB czyż nie brzmi to dziwnie znajomo? Oczywiście lata 80 to praktycznie brak wzrostu a w okresie 1979 1989 gospodarka urosła jakoby max 1,1%. podczas gdy dziasiaj nawet KE szacuje nasz wzrost PKB na 2,7% w 2010 i 3,3% w 2011. Faktem jest że długi PRL w większości zostały spłacone (Klub Paryski czyli pożyczki państwowe ) ale uwaga w 2009 roku! Oczywiście spłata została dokonana dzięki zaciągnieciu nowych zobowiązań tym samym jedne pożyczki zastąpiły drugie. Wzrost kosztować musi: 42 mld USD długu na 1989 urosło nam doprawie 300 mld USD i to przyzałożeniu optymistycznej wersji rządowej. I tu znowu warto przypomnieć Prechtera DJ 3000. CZy to aż tak mało? O ile sobie przypominam minimum ostatniego kryzysu to 6,500 w marcu 2009. Co prawda odbiliśmy się do tej cyfry ale ….. jak wiadomo dzięki zadłużeniu. Money makes debt. Debt makes money. Jak ponuro wieszczy lektor w pewnym znanym z sieci filmie. Odnosząc to do warunków polskich z marca 2009 należało by założyć przecenę jeszcze o połowę czyli np PKOBP za 8 PLN. Zła cena?
Sens tego wywodu jest następujący: nie spłacimy naszego zadłużenia nigdy a pożyczać dalej będziemy tak długo jak długo nam będą chcieli pożyczać. Ale czy to aby na pewno powinno nas interesować?:)