Czyli o tym, że gospodarce przydaje się obca wojna
– Nazwisko?
– Bauer. A Pana?
– Oppenheim.
– Dokumenty!
Zwalisty dżentelmen z sumiastym wąsem wbił stropiony wzrok w zielone książeczki dowodów tożsamości. Wysiłek myślowy orał tłuste bruzdy na jego niskim czole, a mózg, nienawykły do pracy na nietypowych algorytmach, parował mocno acz niezauważalnie. Skupiałem wzrok na wielokrotnie malowanych prętach, które oddzielały świat poczekalni od świata cerbera, gdy ten trudził się nad oceną jakości naszych przepustek. Czas płynął, problem puchł, nadszedł czas na przejęcie inicjatywy.