Posts Tagged ‘weterani’

RAMBO

Czyli o tym, że łatwiej żołnierza wysłać na front, niż zająć się nim kiedy już z niego wróci. Szczególnie pozornie zdrowy.

Najprawdopodobniej w tej właśnie jednostce służył nasz człowiek z gór, czyli odnaleziony niedawno tajemniczy Włodzimierz N. W toku kolejnych doniesień prasowych tajemniczy jest jakby mniej. Dla odmiany zachowanie MON w tej sprawie robi się tajemnicze coraz bardziej. Rozumiem oczywiście, że po części jest to efekt dyrektyw politycznych w ramach których nasze państwo jest empatycznie dynamiczne wszędzie tam, gdzie pojawiają się media, ale obecna reakcja jest znacznie bardziej zastanawiająca. Czemu? Choćby dlatego, że nasz weteran jest zapewne nieubezpieczony, a takiego „pacjenta” nie chce mieć żaden szpital. A tu, pełna mobilizacja. Wojskowi lekarze zajmą się troskliwe i to praktycznie zaraz.

W świetle zbliżającego się głosowania ustawy o weteranach, taki incydent spada władzom praktycznie z nieba. Trudno bowiem o lepszy przykład tego, co może się przytrafić ludziom pozbawionym opieki po powrocie z misji w strefie wojny. Opinia publiczna potraktowana takim odkryciem na pewno ciepło odniesie się do było nie było kosztownej, ale bardzo potrzebnej ustawy. Ustawy dodajmy, która zaczyna się powoli odnosić do coraz większej grupy ludzi, co z automatu umieszcza ją na radarach politycznych czynowników. Weterani i ich rodziny to spory kapitał, który może się przydać przy kolejnych wyborach. Ostatnie nie były dla wojskowych łaskawe. Mimo, iż uchwalenie ustawy było gromko zapowiadane ostatecznie do niego nie doszło. Najwyraźniej teraz atmosfera jest lepsza być może dzięki rozstrzygnięciom w sprawie Nangar Khel które ośmieliły polityków do pochylania się nad losem ofiar wojny noszących mundury. Tyle, że nie tłumaczy to do końca niezwykłej dynamiki ministerstwa w przypadku Włodzimierza N. Być może chodzi tu jednak o coś jeszcze i ma związek z jednostką w której służył.

Jej historia sięga bardzo głęboko w przeszłość i referuje do okresu kiedy powstawały  jednostki specjalne w LWP. Z Bydgoszczą przez lata związana była 56. kompania specjalna, jednostka przygotowywana pierwotnie do głębokiego rozpoznania na odcinku na którym atakować miały polskie jednostki. Interesujące jest jednak co innego. Otóż pod koniec lat 80-tych zakres szkolenia tej jednostki uległ zasadniczej zmianie: model ofensywny zastąpiono ściśle defensywnym. Trenowano sabotaż, organizację działań partyzanckich, współpracę z agenturą (w tym AWO) i eliminację zdrajców na własnym terenie. Jakkolwiek może to brzmieć nieco fantastycznie, trudno się oprzeć wrażeniu, że tą (a być może i podobne jej jednostki) szkolono na wypadek niekorzystnych rozdań na politycznym stoliku. Było nie było, większość przewrotów dokonuje się w oparciu o formacje desantowe i specjalne. Na istnienie jakiegoś politycznie niepoprawnego scenariusza wskazywałoby jeszcze coś innego: tempo, w jakim doświadczona i wysoko specjalizowana jednostka została rozformowana, a jej kadry rozparcelowane po innych pododdziałach. Co ciekawe, to właśnie z 56. KS wywodzi się obecny Dowódca Wojsk Specjalnych Generał Patalong, od lat ulubieniec polityków różnych opcji i nasz najważniejszy komandos.

Tak czy inaczej, w Bydgoszczy pozostały sprawdzone wzorce szkoleniowe, a pewnie i kadry, w oparciu o które sformowano polską formację PSYOPS. Formację, która zajmuje się w skrócie zabezpieczeniem ideologicznym naszej obecności wojskowej na misjach zagranicznych. Tyle, że pod płaszczykiem odbudowy dróg i szkół, pomocą w leczeniu i tym wszystkim co ma uprzyjemnić najechanym obecność naszego wojska kryje się jeszcze jedna działalność: budowa lokalnej agentury.

Wiadomo, że Włodzimierz N. zajmował się pracami analitycznymi, jak również to, że zaliczył dwie misje Liban w 2001 i Irak w 2003, po której to misji został uznany za niezdolnego do służby wojskowej. Tym samym, Minister zainteresował się dzisiaj facetem który od prawie 10 lat z wojskiem nie ma nic wspólnego.  Ciekawe prawda? Jeszcze ciekawsze jest to, że rodzina komandosa wybierając się po niego do Zakopanego zrezygnowała z transportu zaoferowanego przez Policję.

Nasuwa się zatem pytanie, gdzie był i co robił Włodzimierz N. od 2003 roku do dzisiaj. Nie zdziwię się specjalnie, jeśli się okaże, że ….. podróżował. A już w ogóle bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że udzielał się w jakiejś misji UN albo jakiejkolwiek innej organizacji w Iraku lub gdziekolwiek indziej w rejonie konfliktu. Alternatywnie możne się okazać, że po prostu wysiadła mu psychika i odkleił się od zdrowego ciała społeczeństwa. Tyle, że w tym wariancie nie znajduje najmniejszego uzasadnienia szczególne zainteresowanie Ministerstwa i jego chęć do przywracania renty! Dodajmy, że mowa tu o Ministerstwie, które zazwyczaj robi co może, by uchylić się od próśb weteranów o leki czy finansowanie drogich kuracji po urazach odniesionych w walce. A tu niespodzianka.

Istnieje również spore prawdopodobieństwo, że facet spokojnie roztopi się gdzieś w zakamarkach warszawskiego szpitala wojskowego i z jakiegoś kolejnego komunikatu dowiemy się, że zbiegł. I znikł. Albo tez niczego więcej się nie dowiemy. Bezdzietny facet, władający arabskim to przecież typowy model bezdomnego. Było nie było, znaleziono go bez dokumentów za to z bagnetem USMC i garotą. We wprawnych rękach to wystarczające utensylia aby zdobyć coś do pożywienia.

Mniejsza o detale CV naszego bohatera. Mniejsza o to, czy incydent był wyreżyserowany czy wydarzył się naprawdę. Włodzimierz N stał się kolejnym przyczynkiem do dyskusji na temat efektów polityki państwa realizowanych za pomocą sił zbrojnych. Choć żołnierze jadą na misje na ochotnika to wybierają się na wojnę w mundurach i w ramach narodowych formacji. I choć coraz częściej słychać głosy, że nie różnią się zbytnio od najemników to autorzy tych opinii zapominają o kwestii fundamentalnej: pojechali tam gdzie zapragnęło ich wysłać Państwo Polskie. I choć nie podoba nam się wojna w Afganistanie czy Iraku to w sensie społeczno – politycznym niechęć do niej nie różni się niczym od niechęci Francuzów do walki o Gdańsk. Niechęci którą traktujemy jak zdradę nawet dzisiaj. Mechanizm jest bowiem taki sam: realizacja zobowiązań politycznych

Problem ofiar współczesnych wojen uwypukli w sposób szczególny zbliżająca się 30-sta rocznica marketingowej wojny o Falkandy – Malwiny. Marketingowej, ponieważ dla obydwu stron konfliktu miała wyłącznie wymiar polityczny: w kategoriach strategicznych i wojskowych nie miała najmniejszego znaczenia. W tym stwierdzeniu nie ma rzecz jasna nic odkrywczego. Interesujące może być co innego – liczbie 255 zabitych w akcji towarzyszy inna, znacznie bardziej mroczna. Otóż zdaniem ekspertów, w efekcie kolejnej lawiny wspomnień, liczba samobójstw wśród żołnierzy tej wojny przekroczy 300.

Każdy z samobójców to oczywiście ofiara PTSD, czyli starej dobrej nerwicy okopowej, która uczestnikom konfliktów zbrojnych towarzyszy od bardzo dawna. Jej dzisiejsza popularność to efekt szeregu zmian społecznych ,w tym najistotniejszej: weteran wie, że może być również ofiarą; wie, że może okazywać „niemęską” słabość. Literatura na temat PTSD jest obfita i rośnie praktycznie z każdym rokiem, ale wnioski pozostają niezmienne: nie ma to jak sprawiedliwa wojna w obronie własnych granic, a następnie pieczołowicie pielęgnowana pamięć o tych wydarzeniach ze szczególnym uwypukleniem roli weteranów. Taki zabieg społeczny pozwala im najlepiej znieść koszmar walk i zrelatywizować własny udział.

Współczesne wojny relacjonowane online i jednoznacznie określane mianem niesprawiedliwych lub niepotrzebnych, skutecznie wyłączają elementy społecznej akceptacji i wydać to dobrze w Polsce, w której kult wojska jest na poziomie porównywalnym z Niemcami.

I choć trudno się temu dziwić należy zastanowić się nad skutkami takiego podejścia. Warto pamiętać, że ostrzelani, doświadczeni w boju żołnierze, podoficerowie i oficerowie wracają do jednostek, z których są najczęściej zwalniani do cywila (emerytura) lub przenoszeni na stanowiska administracyjne (redukcja etatów). W obydwu przypadkach, zdrowi, młodzi faceci muszą się nagle odnaleźć w roli emerytów (jeśli mieli szczęście) lub urzędników, co wywołuje na przykład sytuacje, w których frontowy żołnierz musi wykonywać rozkazy często młodszego a starszego stopniem  „wojaka”, który walczył wyłącznie na froncie koteryjnych zagrywek w sztabie, okręgu, ministerstwie niepotrzebne skreślić.

Znam osobiście przypadek, w którym oficer wylądował jako szef ochrony pewnego przemysłowego obiektu. Zaskoczony właściciel, zaprosił go do siebie z pytaniem dlaczego nie zajmuje się czymś bardziej odpowiednim. W krótkich żołnierskich słowach por. X stwierdził, że po powrocie miał już osiągnięty wiek emerytalny, a jego obfite doświadczenie zawodowe nigdzie nie jest potrzebne. Właściciel firmy postanowił szerzej wykorzystać możliwości oficera, co bardzo szybko zaowocowało uformowaniem zgrabnego plutonu bojowego złożonego z byłych podkomendnych w większości bezrobotnych po powrocie z wojny. Sęk w tym, że o ile tu i ówdzie dzięki weteranom biznesmenowi zaczęło się wieść coraz lepiej, to pluton bojowy zaczynał uwierać go coraz bardziej. Czemu? Otóż panowie nadmiernie wypatrywali okazji do „akcji”, prowokując całkowicie niepotrzebne problemy. Wyłącznie dzięki stabilnej psychice por. X udało się znaleźć właściwe ujście dla energii krewkich podkomendnych. Można by powiedzieć ujście modelowe. Będąc na etatach biznesmena zajmują się szkoleniem pracowników i ich dzieci,  a także młodzieży ze szkół w tej miejscowości.

Jeśli państwo nie poradzi sobie z weteranami, weterani zaczną na owe państwo oddziaływać i to niekoniecznie w taki sposób, jak samotny facet odnaleziony w górach. Doświadczeni operatorzy prędzej czy później zaludnią albo organizacje paramilitarne albo grupy przestępcze lub jedno i drugie razem.

Broni nikt rozsądny nie zostawia bez opieki.

6 komentarzy

Handlarze krwi.

Czyli o tym, że w niektórych armiach na wojnie lepiej zginąć niż zostać rannym, bezmyślna wasalizacja ma swoją cenę a skutki decyzji politycznych odczuwają zawsze nieświadomi wyborcy.

Do 1990 roku, Irak był jednym z ważnych partnerów handlowych Polandy. Obroty wynosiły ca 250 mln USD (to inne realia były nieco), w Iraku obecnych było kilka naszych przedsiębiorstw eksportowych (Dromex, Polimex, Instaleksport) i spora rzesza pracowników na ogół dobrze zasocjowanych z lokalną społecznością. Wszystko się działo zgodnie z najlepszym modelem amerykańskim, czyli PRL udzieliła Irakowi kredytu (głównie na budowę infrastruktury właśnie), co w latach 1984 do 1988 spowodowało solidny napływ nad brzegi Eufratu i Tygrysu polskich wykonawców. Kredyt miał zostać spłacony w postaci dostaw ropy naftowej. Polskie firmy radziły sobie w regionie nieźle, a niesławny dzisiaj Bumar produkował czołgi dla wrażej Izraelowi Syrii, Profel usprawniał im przyrządy noktowizyjne i sterowania ogniem, a Radwar wyposażał zainteresowanych we własną myśl radarową. Aż tu wielkimi krokami zaczęła zbliżać się ”Pustynna Burza”. W jej przededniu, wraz z polskimi pracownikami wycofano z Iraku agentów wywiadu USA. Zapewne dla owego wywiadu zrobiono znacznie więcej, bo po tej inicjatywie Saddam się na nas poważnie obraził i w 1992 roku sekwestrował majątek polskich firm pozostawiony w Iraku. W efekcie doprowadziło to do sytuacji, w której Irak jest nam winien… 900 mln USD. A do tego doszły jeszcze koszty misji wynoszące 1,6 mld PLN (800 mln za finansowanie obecności i 800 ml za zakupy sprzętu).

Tym samym Irak jest największym dłużnikiem Polandy i jest to bezpośredni skutek decyzji politycznej podjętej przez władze Polandy w okolicach operacji „Pustynna Burza”. Być może departament Stanu składał wtedy jakieś obietnice. Być może je nawet zrealizował, ale, po pierwsze – wątpię, a po drugie – gdyby cokolwiek zrealizował, to pewnie by lud o tym wielkim wydarzeniu poinformowano.

W tym miejscu nasuwa mi się przykre, aczkolwiek ważne, porównanie. ZSRR, mimo że szykował się do wojny z Zachodem, użył wojsk PRL tylko raz w trakcie interwencji w Czechosłowacji. Wprawdzie Irak i Afganistan poprzedziła stosowna rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ, ale z punktu widzenia atakowanych to, kto ów atak legitymizował, większej różnicy nie robi. Chęci USA na wciąganie w wojnę innych kontyngentów się nie dziwię. To czysty interes. W imię wolności itp. inni finansują, walczą i giną. Śmierć i kalectwo  naturalnie towarzyszą wojny, toteż na ofiary, podejmując decyzję o wysyłaniu wojska, należało się przygotować.  

Tymczasem, po latach prac, PO cichutku odeszła w niepamięć ustawa, która miała wreszcie doprowadzić do tego, że posyłanie ludzi na front będzie w Polandzie choć trochę cywilizowane. Chodzi o Ustawę o Weteranach, bo na dzisiaj jest tak, że szeregiem praw dysponują wszelkiej maści kombatanci, ale, nie wiedzieć czemu, odpowiedzialność RP za rany i utratę zdrowia kończy się w zasadzie na II wojnie światowej. Nie zdajemy sobie na ogół sprawy, że żyjemy już w kraju, którego w niemałym stopniu dotyka „syndrom wietnamski”.

Nie ma sensu opisywanie żenujących perypetii rannych żołnierzy, którzy najtrudniejsze walki toczyli nie na froncie, ale z administracją wojskową po powrocie. Trudno sobie wyobrazić większą kompromitację państwa niż w tym właśnie przypadku. Wysłano ludzi do walki, a gdy wracali pokiereszowani stanowili wyłącznie „wstydliwe” obciążenie. Wstydliwe, bo w polskim celuloidowym etosie wojny ranni ostatkiem sił wysadzają czołg, bohatersko giną z głową na karabinie, kreśląc przed śmiercią kilka mocnych strof o miłości do ojczyzny. O ile już tolerujemy istnienie rannych (w naszych filmach, jeśli nawet są, to przecież szybko zdrowieją), to nie pozostaje już ani odrobiny miejsca dla nieestetycznych kalek. Celuloidowy ranny ma zawsze dwie opcje: albo wyzdrowieje, albo zginie. Pustym rękawem lub nogawką nie będzie nas straszył. Ten pogląd wgryzł się w świadomość armii i okolic na tyle głęboko, że rannym udziela się dość szybko kompleks winy, że w ogóle ranni zostali i na dodatek przeżyli. Szok jest jeszcze większy dla tych, którzy zaliczyli porównanie szpitala w bazie Rammstein z rzeczywistością polskiej medycyny wojskowej. Ameryka z Wietnamu wyciągnęła wnioski. Weteran to poważny problem społeczny, z którym trzeba się liczyć tym bardziej, że w USA 10% bezdomnych to byli żołnierze.  

Co gorsza w naszym przepompowanym patriotyzmem społeczeństwie, nie mówiąc już o armii, nie ma grama przyzwolenia dla ran psychicznych. Polski żołnierz jest przecież twardy i takich problemów mieć nie może. Nasze społeczeństwo nie dojrzało jednak po prostu do sytuacji, w której armia uczestniczy w wojnie innej niż ideologiczna. Tym samym powielamy model amerykański z czasów Wietnamu, gdzie żołnierz po powrocie do kraju nie otrzymuje żadnego wsparcia, jego poświęcenie wydaje się niepotrzebne, a ofiary jego i kolegów zbędne i kosztowne. Dawniej akademie ku czci, medale, nieustające celebrowanie rocznic, pozwalało skutecznie zrelatywizować zabijanie i stres. W Polandzie systemowo pamiętamy o Westerplatte czy Kocku i równie systemowo nie pamiętamy o Karbali. Dlaczego? Z braku czasu antenowego? Tymczasem za chwilę przybędzie nam kolejna rocznica i co rok 10-go kwietnia odbywać się będą apele poległych. To przykry dowód, że w Polandzie śmierć jest ważna wyłącznie w politycznym kontekście. Inna jest nieistotna i niegodna pamięci. Nie odmawiam godności ofiarom feralnego lotu. Domagam się jednak tego, aby równie poważnie traktowano 22 ofiary Iraku i 25 ofiar Afganistanu. Domagam się tego tym bardziej, że liczba ofiar w Afganistanie wciąż rośnie.

Żyjemy w państwie, które bez żadnych poważniejszych powodów, zaangażowało się w dwie kosztowne wojny. Społeczeństwu, które je finansuje, nie powiedziano nic poza nośną zazwyczaj tezą, że będziemy gdzieś bronić pokoju, walczyć za naszą i waszą, a przeciwnikiem naszym będą źli pragnący naszej śmierci ludzie. Jak powszechnie wiadomo, Saddam broni masowego rażenia nie miał, a w Afganistanie Al Kaidy, a przede wszystkim nieco niemodnego już Osamy Bin Ladena, do dzisiaj nie upolowano. Należałoby zadać pytanie natury zasadniczej: po co w ogóle były te wojny? Przypadkowo przecież nie wybuchły.

Koszty tych dwóch wojen w USA dojdą do 2 billionów dolarów, bijąc na głowę nieudaną wojnę w Wietnamie. Wojna, jak każdy interes, musi się zwrócić. Budżet USA zawalił się po wojnie w Wietnamie, a rachunki za nią uregulował świat, kupując amerykańskie obligację pozbawione upadkiem Bretton Woods balastu w postaci parytetu złota.  Kto tym razem zapłaci? Pytanie czy ktokolwiek sobie tym zawraca głowę. Ameryka musi siedzieć na odwiertach, bo bez nich natychmiast zawala się jej gospodarka, wiec może tam posiedzieć tak długo, jak długo szyby nie wyschną. Polityka amerykańska jak ognia unika słowa „okupacja”, a Obama nie pamięta już o obietnicy wycofania wojska, bo najwyraźniej wie już, że taki krok kosztuje zbyt wiele.

A w Polandzie przybędzie kalek fizycznych i psychicznych, ale przede wszystkim ludzi przyzwyczajonych do przemocy i doświadczonych w używaniu broni. Nie wszyscy z nich zniosą przenosiny z pola walki na senne etaty w administracji wojskowej czy fuchy agencji ochrony. Kilka miesięcy obserwowania świata z perspektywy gunnerki odbije się na pewno na interakcjach z ludźmi po powrocie. Nie będzie defilad, nie będzie fety. Będzie szara rzeczywistość, w której wprawdzie nie można zginąć, ale niektórym będzie się wydawać, że nie można również żyć. Prędzej czy później ktoś się zajmie rosnącą rzeszą obeznanych z bronią weteranów. Bo natura nie znosi próżni. A nasze państwo otworzyło puszkę Pandory, ale do ponoszenia konsekwencji nie dorosło. Zamiast w domu weterana chłopaki odstresują się gdzie indziej.  

Armia zdobywa umiejętności w walce, toteż udział w misjach jest jej potrzebny jak rybie woda. Tyle, że jednostki składają się z żołnierzy a morale i przyszłość tych ostatnich stanowi o sukcesie samej armii. Zdają się tego w ogóle nie zauważać głównodowodzący, ale trudno się temu dziwić skoro większość wysokiego szczebla dowodzenia to ludzie którzy nigdy nigdzie nie walczyli co najwyżej się walkom przyglądali. Na kogo zatem powinno się w armii stawiać? Sprawa wydaje się oczywista, ale w praktyce zorganizowany korpus administratorów wszelkiej maści doświadczonych w walce oficerów prędko na wyższe piętra nie dopuści. Ciekawym przykładem był konflikt Skrzypczaka z biznesowym skrzydłem MON związany z wadliwymi zakupami sprzętu dla wojska. I co? W walce poległ… generał Skrzypczak, dowódca Wojsk Lądowych.

 Upadek ustawy która weteranom pozwala na pełną darmową opiekę zdrowotną, leki czy co dla wielu ofiar najważniejsze, sprzęt ortopedyczny to moim zdaniem przykład cynicznej gry urzędników z MON. Jak można wydawać pieniądze na kampanie pozyskujące zawodowych żołnierzy przy jednoczesnym pomijaniu milczeniem takiej ustawy? To tak jakby reklamować wojsko sloganem: Nasza wojna Twoje rany Twój problem. Chwytliwe? Uzasadnienie oddalenia tej ważnej inicjatywy ustawodawczej jest proste: stan finansów państwa. Ciekawe, że ów stan nie przeszkadza kontynuować misji i wysyłać na nią ludzi którzy wracają z niej w kawałkach albo nie wracają w ogóle.

Tymczasem Afganistan upomniał się o kolejną ofiarę. 3 kwietnia 2011 zginął w bazie młodszy chorąży Bartosz Spychała, podoficer w 1 Pułku Specjalnym Komandosów. Nie dowiemy się co robił w trakcie prawie 20 lat służby, można tylko przyjąć, że w jednostce w której służył szykował się do tego aby chronić to państwo w razie potrzebny. Zostawił żonę, i córkę. Pytanie jak o nie teraz zadba Rzeczpospolita Polska.

6 komentarzy