Posts Tagged ‘#wilson’

MORD RYTUALNY

Czyi o tym, że inwestycja w przyszłość czasem popłaca.

EMPIK o którym ponownie stało się głośno za sprawą ataku rycerzy patriotów, za czasów ancien regime’u był szacownym klubem Międzynarodowej Książki i Prasy czyli elitarną placówką którą godzinami okupowali czytelnicy złaknieni wieści ze światka. W drugiej połowie lat 80tych cenzura litościwie podchodziła do udostępnianych tam treści lub po prostu, szatkować, „Le Monde”,”Spiegla”, „Newsweeka” czy „Time” jej się po prostu nie chciało. Czytelników władających językami obcymi było wówczas niewielu, przeważali panowie w sile wieku a na młodzież patrzono podejrzliwe lub przynajmniej z dystansem. Najdziwniejszy w Warszawie EMPIK zlokalizowano w budynku TPPR ( Towarzystwo Przyjaźni Polsko Radzieckiej ) czyli tam gdzie większość ówczesnej młodzieży zaliczała obowiązkowy kontakt z kinem w trój wymiarze katując przy okazji zestaw obowiązkowy jaki stanowił tandem „Zabawy zwierząt” i „Parada atrakcji”. Oba stworzone w ramach nachalnej propagandy osiągały zazwyczaj cele odwrotne od zamierzonych choć bydynek w którym je prezentowano robił niezłe wrażenie. Mimo architektury typowej dla urzędniczej Moskwy prezentował się dobrze i w siermiężnej Warszawie ery późnego Jaruzela całkiem nowocześnie. Młodzieży starszej do której się podówczas zaliczałem niezwykle przypadała do gustu restauracja „Kalinka” gdzie oferowano nie tylko podejrzanie tanie a smaczne pielemienie ale również gruzińskie wino i to  bez nachalnego dopytywania się o dowody osobiste. Wielkim walorem lokalu były boksy w których elegancko ukryto poszczególne stoliki zapewniając gościom sporą dawkę intymności. Pośród bywalców największym wzięciem cieszyły się te które ulokowano vis a vis przeszklonej ściany z widokiem na Park Saski. Dyskrecja połączona z atrakcyjnym widokiem zachęcała do dłuższych biesiad a te z uwagi na okoliczności często przybierały formę dyskusji na niezwykle interesujące a czasem drażliwe tematy. Pikanterii gorącym politycznym dysputom dodawały rosyjskie stroje ludowe kelnerek i kelnerów a rozpalone głowy studziła kultowa woda Borżomi notabene dostępną podówczas wyłącznie w tej lokalizacji.

 

Nieliczną z natury grupę młodzieży nowofalowej uzupełniała progenitura dyplomatów pośród której największą sztywnością odznaczali się towarzysze czechosłowaccy, zazwyczaj spięci i niechętni do integracji. Na ich tle niezwykle wyróżniał się Tomo, który nie tylko świetnie mówił po polsku ale nad wyraz chętnie toczył polityczne spory dowodząc przy każdej okazji, że Polska przedwojenna była krajem faszystowskim i wspólnie z Niemcami dokonała rozbioru Czechosłowacji. Anno domini 1987 była to spora nowość która u niektórych rozmówców wywoływała niemałą konsternację. Toczyliśmy zatem zażarte dyskusje tym bardziej, że temat „z pozoru” był podówczas zgodny z oficjalną linią partii. Mimo to sporów polsko czechosłowackich nie eksponowano tym bardziej, że za Olzą uprawiano intensywną czechizację której  PRL bynajmniej nie przeszkadzała. Tomo pochodząc z mieszanej rodziny z Trzyńca miał tu jednak swoje zdanie i niemały kryzys tożsamościowy ujawniany zawsze wtedy gdy spożyliśmy zbyt dużo wina:). Dzięki tym rozmowom pierwszy raz zapragnąłem się dowiedzieć więcej na temat  Tomasza Masaryka a w konsekwencji trafiłem do najdziwniejszej lub przynajmniej jednej z najdziwniejszych czytelni w ówczesnej Warszawie! Mieściła się w budynku Ambasady USA, i wchodziło się tam wejściem od ulicy Pięknej dokładnie tym samym którym jeszcze niedawno udawano się na spotkania wizowe. Najciekawsze przy tym było to, że jej istnienia nie zwiastował żaden szyld a wejście do środka było interesującą przeprawą. Spragnieni lektury musieli najpierw znaleźć się na śluzie i tam wytłumaczyć cel swojej wizyty posługując się przy tym rzecz jasna językiem angielskim. Gdy pierwszy raz naciskałem guzik przy grodzeniu serce waliło mi młotem i byłem bardziej niż pewien, że kolega Tomo mnie wkręca tym bardziej, że mieliśmy się wybrać tam razem. Głupio było się wycofać, ryzyko było w sumie niewielkie ale  „I want to go to library” do weneckiego lustra wydukałem z dużym trudem. Dalej było już prościej, choć wewnętrzna recepcja prowadzona przez żołnierza Marines w polowym mundurze zrobiła na mnie niemałe wrażenie.  Generalnie wszystko było jak na filmie: w środku Warszawy a jakby zupełnie gdzie indziej:)

I w tych to nietypowych okolicznościach przyrody przekopywałem się przez zasoby katalogu „Eastern Europe: 1914 – 1945” gdzie osobliwie sporo miejsca poświecono Masarykowi i Czechosłowacji. Uderzające w tej lekturze było jednak to, jak dobrą prasę miał „taticzek” podczas gdy powstaniu niepodległej Polski towarzyszyły znacznie chłodniejsze a często wrogie relacje. Powyższe wiązałem podówczas z faktem, iż Masaryk ( żonaty z amerykanką ) doskonale władał językiem angielskim a większość pierwszej wojny światowej spędził budując relacje w Londynie.  O tym jak było naprawdę dowiedziałem się całkiem niedawno, za sprawą książki Janusza Gruchały.

Aby zrozumieć jak Masaryk zdołał zauroczyć prezydenta Wilsona należy cofnąć się w czasie do 29 marca 1899 roku. Owego feralnego dnia, Aneczka Hruzowa szwaczka z Polnej nie dotarła na noc do domu a  kilka dni później, jej zmasakrowane ciało znaleziono w lesie nieopodal miasta. Zbójca działał z niezwykłą brutalnością, ofiara miała 19 lat, była katoliczką a na dodatek pozbawiono ją życia w Wielką Sobotę. Domniemanego sprawdzę szybko ujęto. Okazał się nim lokalny włóczęga, Żyd, Leopold Hilsner. Sprawa błyskawicznie zelektryzowała całe Austro – Węgry. Zapachniało linczem.

Głośnym procesem zainteresował się Masaryk,  (zdaniem badaczy) szczerze przejęty rozmiarami antysemickiej ruchawki. Było to podówczas spore ryzyko. Ambitnemu profesorowi nie brakowało przeciwników i to nie tylko w rządzie ale również we własnych szeregach partyjnych. Brawurową obroną Hilsnera, narobił sobie kłopotów ale zaskarbił wielką sympatię środowisk żydowskich które w Austro Węgrzech nie narzekały na nadmiar akolitów. Pojawiwszy się w Waszyngtonie 9 maja 1918 roku mógł zatem liczyć nie tylko na swój angielski i efekty kilkuletniej pracy w Londynie ale również doskonałe koneksje których emanacją byli Adoplh Sabath i Louis Brandeis, członkowie Kongresu a jednocześnie jedni z najbardziej wpływowych doradców prezydenta Wilsona. Przy okazji z pochodzenia czescy Żydzi. Podobnych im aliantów musiało być znacznie więcej, bo jak sam wyjaśniał  w rozmowie z   Karelem Capkiem:

„Proces Hilsnera sprzedałem dopiero w czasie wojny. Wszędzie w krajach Ententy Żydzi posiadali wielki wpływ na gazety, gdzie tylko przyszedłem, pisano o nas dobrze lub przynajmniej nie szkodzono nam. Nie wiecie nawet co to dla nas oznaczało”

O skali poparcia świadczy błyskawiczna zmiana amerykańskiej orientacji. Choć jeszcze w kwietniu 1918 Wilson mówił o autonomii dla narodów zamieszkujących monarchię Habsburgów to po ostatnim spotkaniu z Masarykiem ( 28 czerwca 1918 ) opowiedział się już jasno za niepodległością Czechosłowacji. Dzień później jego deklarację poparły Paryż i Londyn.

Powyższe było błyskotliwym osiągnięciem popartym relacjami a nie daniną krwi na frontach wielkiej wojny. W tym samym czasie, wskrzeszenie Polski wcale nie wydawało się pewne a jej głównym animatorem po stronie Ententy był Ignacy Paderewski i Roman Dmowski obaj bez jakiejkolwiek „rządowej” legitymacji. Przy okazji warto wspomnieć, że Dmowski i Masaryk dyskutowali swego czasu wariant federacji ale dość szybko okazało się, że polski polityk nie ma właściwego umocowania aby faktycznie forsować taki nietypowy alians. Tandem Masaryk Benesz dzięki dyplomatycznej sprawności i relacjom wyrąbali sobie państwo dokładnie takie jak chcieli. Polska zmaterializowała się wyłącznie dzięki temu, że Roman Dmowski wzniósł się ponad nasze narodowe przywary i podał rękę Józefowi Piłsudskiemu którego w Paryżu traktowano jak niemiecką agenturę. Bez porozumienia tych dwu ludzi którego naturę łatwo zrozumieć czytając słynny list Piłsudskiego ( „Szanowny Panie Romanie” ) armia Hallera nigdy nie dotarła by do Polski, Lwów byłby ukraiński a Śląsk Czeski nie wspominając już o tym jaki los stałby się udziałem Poznania. Niedobory dyplomacji pozwoliło nadrobić porozumienie ludzi których poza marzeniem o niepodległej Polsce dzieliło wszystko: polityczne wizje i osobiste animozje.

Dzisiaj gdy otwarcie używa się określenia „Polexit” warto zdać sobie wreszcie sprawę, że chodzi tu o kwestie znacznie ważniejsze niż kolejna kampania wyborcza. Dyplomatyczne harakiri zaszkodzi nam wszystkim bez względu na to kto będzie prędzej czy później rządził w Warszawie. Jeśli się tego procesu nie zatrzyma, nawoływanie do exitu stanie się głównym hasłem kampanii wyborczej 2023. O rezultat referendum dzisiaj jestem umiarkowanie spokojny. Dwa lata urabiania opinii publicznej może jednak zrobić swoje. A wtedy referendum exitowe w maju 2023 może zmienić się w emocjonalne starcie znacznie gorętsze niż tegoroczne wybory prezydenckie.

A wtedy znajdziemy się na krawędzi realnej konfrontacji.

8 komentarzy