2017

Czyli o tym, że nadciąga wielka rewolucja podatkowa

Saxo Bank tradycyjnie już zaprezentował swoje szokujące prognozy na kolejny rok, ale zastrzegł przy tej okazji, że rzeczywiste wydarzenia 2016 roku okazały się znacznie bardziej szokujące niż własne przewidywania bankowych analityków. Powyższa uwaga obnaża zasadnicze, a jednocześnie naturalne wady wszelkich prognoz. Te zazwyczaj są tym lepsze, im bardziej bazują na sprawdzonym trendzie. Jeśli jednak mają być bardziej ambitne, muszą odchylić się od bieżących trendów, a wtedy pojawia się inny problem: reputacja instytucji finansowej. Pewnie tylko dlatego rok 2017 zaskoczył też samych twórców szokujących prognoz. Nawet oni nie zamierzają przecież prorokować wydarzeń, które mogą się okazać końcem współczesnego systemu finansowego. Nie ma się czemu dziwić. Do piłowania gałęzi, na której się zarabia, zazwyczaj chętnych nie ma. Swoje szokujące prognozy Saxo Bank traktował jako element skuteczny i atrakcyjny wyróżnik na inwestycyjnym rynku. Obecnie ma jednak z nimi pewien kłopot i ujawnia się on w całości w prognozach przedstawionych na rok 2017, które są po prostu… dość miałkie i wyglądają tak, jakby znany z agresywnych prognoz bank przestraszył się nadchodzącej rzeczywistości. Co do zasady trudno się dziwić. Gdyby ktoś naprawdę chciał w prognozach na 2017 wyjść „out of the box”, inwestorzy mogli by się mocno przerazić. Czego?

Quantitive easing – jak zgrabnie nazwano pospolity dodruk pieniądza – trwa już niemal osiem lat i pomimo niemal zerowych stóp procentowych nie doprowadził do trwałej poprawy sytuacji finansowej. Skutkiem ubocznym tego procesu jest jednak unikalna transformacja w myśleniu organizmów państwowych. Wielowiekowa zależność od prywatnych środków finansowych wydaje się właśnie kończyć, ponieważ rządy uświadomiły sobie dość powszechnie, że o potrzebne im środki są w stanie zadbać same poprzez… druk pieniędzy, który aż do jesieni 2008 uchodził za ekonomiczną zbrodnię. O ile nie ma w tym rzecz jasna nic odkrywczego, warto się jednak zastanowić nad pewną konsekwencją. Jeśli rządy mają się zdecydować na poważniejsze zadłużenie, gdzieś trzeba będzie pozyskać środki na jego obsługę. Przykładów jak rozwiązać tego typu problem dostarcza Grecja. Kraj, w którym procent posiadaczy nieruchomości jest nawet wyższy niż w USA, postanowił zasilić budżetową kasę agresywnym wzrostem podatków od nieruchomości. Uchwalony w 2011 roku podatek uderzył solidarnie we wszystkich obywateli (w tym bezrobotnych i emerytów), a jego ściąganie połączono z rachunkiem za energię elektryczną. W kolejnych latach obłożono podatkiem również nieruchomości pozbawione prądu, a w 2015 uchwalono opodatkowanie na podstawie „statystycznych” wpływów z czynszów – co oznacza, że podatek od przychodów czynszowych płacą również ci, którzy… nie otrzymują ich w ogóle! Posunięcia fiskusa wobec nieruchomości doprowadziły do niemal 50% spadku ich wartości i nic nie wskazuje na to, aby ów spadek miał się zatrzymać. Powodem jest brak transakcji. Wielu Greków w panice chce się pozbyć nieruchomości tylko po to, aby uwolnić się od podatków. Nabywców zagranicznych teoretycznie nie brakuje, ale… zniechęca ich dynamiczna sytuacja fiskalna. Teoretycznie obcokrajowiec płaci podatki w swoim kraju, ale sytuacja może się przecież zmienić i tani dom na Krecie stanie się finansową kulą u nogi. Ryzyko to jak najbardziej istnieje, ponieważ grecki fiskus nie ustaje w kreatywnych rozwiązaniach. Brak oczekiwanej ilości deklaracji podatkowych rozwiązano opodatkowaniem „szacunkowym”, na podstawie danych o depozytach Greków w bankach. O greckiej rzeczywistości podatkowej można by napisać wiele, ale ważniejsze jest w tej chwili co innego: w kraju, który nadal jest członkiem UE, uchwalono szereg ustaw, które z wolnością nie mają absolutnie nic wspólnego. W efekcie Grecja stała się małym poligonem doświadczalnym w zakresie tego, jak bardzo docisnąć można własne społeczeństwo i jak mocno będzie ono wierzgać. Rezultaty eksperymentu są dla rządzących bardziej niż obiecujące: udało się dokręcić śrubę, a gwint się nie zerwał.

Nie ma najmniejszej wątpliwości, że władze innych krajów patrzą na te osiągnięcia z wypiekami na twarzy. Jak by nie było, jedyną drogą, jaka jeszcze pozostała współczesnym systemom władzy, jest  maksymalne złupienie posiadaczy czegokolwiek. Tylko w ten sposób da się zarobić na utrzymanie mas w przekonaniu, że wiek emerytalny może być niski, a potem przez trzydzieści lub więcej lat można cieszyć się urokami trzeciego wieku. Istota współczesnego państwa, w której najważniejszym aktywem jest wyborca, wymaga znalezienia środków na pokrycie politycznych obietnic. Ponieważ nie da się ich dostarczyć dzięki rosnącej gospodarce, trzeba je odebrać bogatym – co podoba się od zawsze i wszędzie. Problem leży współcześnie gdzie indziej: państwo i obywatele w innych miejscach widzą bogactwo.

Niechęć PIS do burżujów nie jest niczym nietypowym w Europie. Moda na zamożność się skończyła i wielkimi krokami nadchodzi moda na dożynanie zamożnych. Państwa muszą postawić na masy zapewniające im głosy, a pośród nich udział posiadaczy depozytów lub nieruchomości jest zazwyczaj najniższy w populacji.

Dlatego też nie ma większego sensu rozstrzyganie czy czeka nas, czy też nie, „dolar squeeze” – podobnie jak kilka innych wydarzeń, które naszkicował na przyszły rok Saxo Bank. Najistotniejsze w 2017 będzie to, że będzie on stanowił preludium do masowego odpisu wartości osobistych aktywów, posiadanych przez obywateli w różnych krajach świata. Niemożliwe? W sensie praktycznym rewolucja (a było ich już kilka) sprowadza się do wprowadzenia bardziej sprawiedliwej alokacji dóbr. Francuska od lat stawiana jest za wzór cnót, a lutowa i październikowa w Rosji (choć cieszą się znacznie mniejszym uznaniem) nadal istnieją w świadomości milionów mieszkańców kuli ziemskiej. Owe miliony oglądają TV, siedzą w necie i pragną żyć jak ich wyśnieni bohaterowie. Gwiazdy piłki, rocka, internetu – słowem wszyscy ci, którzy przeszli mityczną drogę od pucybuta do milionera. Tyle, że ów mit właśnie przestaje obowiązywać. Etos pracy się skończył, a 500+ (podobnie jak dochody gwarantowane) to w istocie gest państwa, który ma poprawić los mas. Pierwszy krok. Kolejnym będzie wywłaszczenie. Koło historii. Złupienie posiadaczy pozwoli uniknąć buntu mas. Ale spokojnie: prawdziwe fortuny na pewno pozostaną. Zniknie po prostu wszystko to, co rezyduje pomiędzy ludem, a finansowym olimpem.

Oczywiście pro publico bono.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

30 komentarzy
Previous Post
Next Post