Nadchodzący kryzys spełni funkcję katalizatora ostatniego etapu kreacji cyberprzestrzeni, jako de facto równoległego świata. Doczekać się nie mogę na Internetowy Kościół Odnowicielski, albo tym oczekiwaniem daję dowód na to, że urodziłem się w roku 1970 i nie mam po prostu świadomości, że taki kościół już istnieje.
Zdumiewające jest to, jak szybko następuje "avataryzacja" Internetu. Świadczy to przede wszystkim o tym, jakiego znaczenia nabiera dziś nie tylko obecność w cyberprzestrzeni, ale przede wszystkim jakość tej obecności. "Każdy chce być kimś" to truizm, który symbolizuje dążenie rozwiniętego świata od rewolty lat 60tych, czyli od chwili kiedy konsumpcjonizm stał się de facto religią panującą.
Wietnam i Afganistan zwekslowały na zawsze z jednej strony amerykański styl życia, z drugiej ideę wszechświatowej rewolucji socjalistycznej. Żyjemy w czasach, gdzie Frommowski dylemat "mieć czy być?" paradoksalnie nabrał 3 wymiaru, albo raczej obie strony dylematu zdewaluowały się w jeden mieciobyt. Cyberprzestrzeń stworzyła taką możliwość, bo wartością stało się samo skupianie zainteresowania. Merkantylizacja? Niekoniecznie bo w sieci można być pięknie z treścią, która nie jest atrakcyjna wprost. Można trafić na grono zagorzałych wyznawców lub fanów trafiając po prostu w ich
potrzeby. Ale można też ze wspaniałym projektem tkwić w jakiejś małej cyberwiosce i niekoniecznie ktokolwiek o nas usłyszy.
Tak czy inaczej, cyberprzestrzeń to awans społeczny w niespotykanym dotąd wymiarze, połączony z nieograniczonymi praktycznie formami kapitalizacji owego awansu. Nigdy do tej pory cywilizacja nie zaoferowała takiej możliwości! Co ciekawe, istotność cyberprzestrzeni jest wprost proporcjonalna do jej uczestników. Ilość uczestników zależała wprost od atrakcyjności graficznej cyberprzestrzeni, a ta z kolei od jakości infrastruktury i prędkości przesyłu. Tym samym cyberprzestrzeń jest tym bardziej atrakcyjna, im bardziej wizualnie zbliża się do realnej. To oczywiście nie jest żadne odkrycie.
Nadchodzący kryzys uderzy przede wszystkim w tradycyjne systemy dystrybucji oparte na statystyce. Jakkolwiek żyjemy w świecie wyspecjalizowanych algorytmów zatowarowywania sklepów, buforowania magazynów itp. To każdy z tych algorytmów opiera się na analizie struktury zamówień lub sprzedaży, a nie na pojedynczych indywidualnych zamówieniach. Cały e-commerce to jedna wielka indywidualność. Wiadomo, kto, skąd jak często i dlaczego zamawia taki, a nie inny produkt.
Podam przykład. Branża RTV wykończyła się praktycznie jako tradycyjny retail. Istotna część zakupów pralek lodówek i telewizorów dokonuje się obecnie w Internecie. Do sklepu, wybieramy się po to aby sobie produkt obejrzeć i pomacać, a nie przede wszystkim po to aby go tam kupić. Producenci AGD padli w pewnym sensie ofiarą własnej zapobiegliwości w rozwoju sprzedaży internetowej. Jako pierwsi wykształcili model showroomu w realu podczas kiedy rzeczywiste transakcje są zawierane przede wszystkim w wirtualu. Tym samym dzięki kryzysowi rynek podzieli się na produkty, które chcemy obejrzeć i dotknąć i te pozostaną w realu bardziej jako obszary socjalizacji niż samego handlu, i to wszystko co można doskonale ocenić i kupić w wirtualu.
I tu docieramy do wizji Lema i K.Dicka. Być może będzie można płacić samym istnieniem? Być może już niebawem okaże się, że znajdą się tacy, którzy zapłacą za wyznawców full time i będą skłonni pokrywać ich koszty utrzymania w świecie realnym tylko po to aby funkcjonowali w określony sposób w wirtualnym? Futurystyczne założenie Lema to ludzkość funkcjonująca w nierealnym świecie po to, aby móc znieść ohydę realnego zmasakrowanego katastrofą nuklearną. Być może doświadczymy czegoś zupełnie innego i zetkniemy się z sytuacją, w której masy postawią raczej na swoje nierealne istnienie w zamian za złudzenie posiadania nowej tożsamości i miejsca w grupie czy wręcz społeczeństwie. I nikt nie będzie do niczego zmuszał. Od po prostu, za pieniądze.