Czyli o tym, że lepiej umieć strzelać, niż liczyć na to, że inni tego również nie umieją.
Prawo do posiadania broni to temat śliski i aż do ubiegłego roku w Europie bardzo niepopularny. Media jak świat długi i szeroki do uzbrojonych obywateli podchodziły niechętnie, a niektóre z nich wręcz z ugruntowanym przekonaniem, iż posiadanie broni to dowód patologicznej postawy społecznej. Pasjonat strzelectwa prezentowany był jako niemal ukryty psychopata dyszący pragnieniem zadania szybkiej śmierci, a związany ze strzelectwem „aspekt obronny” irytował niektóre środowiska jeszcze konkretniej. Tu akurat dziwić się trudno. Lewicujące demokracje jak jeden mąż wyrzekły się prawa do odbierania życia, trudno by jednocześnie uważały, iż w pewnych okolicznościach może nim dysponować sam obywatel.
Trzeba przyznać, iż eliminowanie broni z przestrzeni społecznej przez ponad dwa dziesięciolecia udawało się całkiem nieźle, w czym spory udział miały również unijne regulacje strofujące przede wszystkim te kraje, w których obrót bronią był zbyt liberalny, a nabycie broni palnej nie wymagało rejestracji (np. broń myśliwska we Norwegii i Francji). W rytm ograniczeń wpisywały się doskonale nagłaśniane przez media głośne masakry utrwalając niebezpieczny dla broni palnej stereotyp, a jej prywatnym użytkownikom fundując coraz poważniejszy problem wizerunkowy. I choć w mrocznej konkurencji masakr niechlubny prym od dawna wiedli Amerykanie, plaga ta dopełzła również do Europy. Szeroko nagłaśniane wydarzenia prowadziły zazwyczaj do poważnych obostrzeń w przepisach, a masakra w brytyjskim Dunblane (1996 : 18 ofiar śmiertelnych, 15 rannych) doprowadziła do niemalże całkowitego zakazu posiadania broni na terenie Wielkiej Brytanii. Znacznie mniej uwagi poświecono temu, iż sprawcą był 43-letni animator skautowski, znany w swojej społeczności patologiczny pedofil. Peter Squires, profesor Uniwersytetu w Brighton, autor wielu prac na temat społeczeństwa i broni palnej, stawiając pozornie banalne pytanie „Gun culture or gun control?” udowadnia, że znani masowi zabójcy to osoby z taką czy inną pierwotną dysfunkcją społeczną, której nie wykryto lub na którą nie zareagowano w procesie wychowawczym. Masakra w niemieckim Erfurcie (2002: 18 zabitych, 7 rannych) nie wprowadziła restrykcji na wzór brytyjski, ale podniosła limit wiekowy (18-letni zabójca Robert Steinhauser legalnie posiadał bron jako członek klubu strzeleckiego) i nałożyła obowiązek badań psychologicznych. W samych Niemczech więcej hałasu niż zbrodnia wywołała dyskusja na temat systemu szkolnictwa. Steinhauser zabił, ponieważ za wagarowanie i fałszerstwo zwolnienia lekarskiego wyrzucono go ze szkoły, co bynajmniej nie było praktyką przyjmowaną w Niemczech powszechnie. I choć na temat Andreasa Breivika napisano już kilkanaście opracowań naukowych, dla mediów najważniejsze było jedno: uzyskał broń jako członek norweskiej federacji strzeleckiej. I choć norwescy psycholodzy zalecili swoim władzom wprowadzenie dalszych restrykcji, to zarówno przed Breivikiem jak i po nim znacznie więcej ofiar niż kule w Norwegii mają na swoim koncie noże.
Co ciekawe, makabryczny dla Oslo rok 2011 w Polsce jest symbolem zmian restrykcyjnej ustawy o broni i amunicji. Można być jednak pewnym, iż gdyby nie data (5 stycznia 2011), po masakrze na wyspie Utoya na pewno nie doczekałaby się ona liberalizacji. Czy była potrzebna? W ujęciu statystycznym Polak jest słabiej uzbrojony niż mieszkaniec reżimowej Białorusi. W statystykach liczby zabójstw wygląda to jeszcze fajniej. Polska lokuje się pośród krajów o najniższym wskaźniku śmierci przy użyciu broni palnej, dystansując tym samym wiele państw w Europie i na świecie. Czy właśnie dlatego zliberalizowano dostęp do broni palnej? Ależ skąd, polskie prawo zbliżyło się po prostu do ówczesnych europejskich standardów. Mimo zmian i wzrostu obywatelskich zasobów uzbrojenia tendencje okazują się trwałe. O ile jeszcze w 1999 roku prawem do posiadania broni palnej legitymowało się 131.249 rodaków to w roku 2014 już 341.420, a posiadacze zezwoleń zgromadzili 505.171 jednostek broni palnej. Zabójstwa i inne przypadki związanej z bronią śmierci? W 1999 roku było ich 221, natomiast w 2012 zaledwie 88 – z czego 55 przypada na samobójstwa. Co ciekawe, na ogólną liczbę 307 zabójstw w Polsce w 2012 roku tylko 30, a więc 10%, popełniono przy użyciu broni. Jeszcze mizerniej wygląda statystyka samobójstw: tu na mroczną liczbę 3569 zaledwie 58 dotyczyło skutecznego odebrania sobie życia przy użyciu broni palnej. Wedle opracowań policyjnych zarejestrowanej broni towarzyszy 200 do 300 tysięcy sztuk posiadanych nielegalnie, choć wskazuje się jednocześnie, że z reguły są to jednostki w słabym stanie technicznym. Z jakiej broni zabijano w Polsce? Takich statystyk policja na swych stronach nie dostarcza. Jak wypadamy w tej kwestii na tle innych krajów w Europie? Dociekliwym dowolnych informacji dostarczy www.gunpolicy.org. Poniżej zestawienie, które może okazać się całkiem interesujące. Największe żniwo śmierci kule zbierają we…
… Francji chociaż statystyczna ilość broni na mieszkańca
lokuje kraj na takim samym poziomie, jaki zajmują Niemcy i Szwecja. Wniosek wydaje się dość oczywisty. Na skalę przestępczości związanej z bronią palną wpływa zasadniczo sytuacja wewnętrzna.
Ale do takiego założenia zupełnie nie pasuje wynik Szwajcarii. Sprawa się nieco wyjaśni, gdy przejdziemy na liczby bezwzględne, a Francja powróci na lidera tabeli.
Tuż za nią, jak widać, uplasują się Niemcy. Bliższa analiza ponownie ujawni problemy wewnętrze. Za bardzo istotny odsetek przestępstw z bronią w ręku są w tych państwach odpowiedzialne mniejszości etnicze. Nie pozostaje zatem nic innego, jak przyjrzeć się bezpieczeństwu stosującej drakońskie prawa Wielkiej Brytanii. Tu, o ile faktycznie ilość zdarzeń śmiertelnych z udziałem broni palnej nieco spadła,
to dla odmiany poważnie ucierpiało bezpieczeństwo:
O ile można dyskutować, czy broń w rękach obywateli pozwoliłaby powstrzymać tę przemoc, to dyskusja z faktami nie ma sensu. Pod względem przestępczości Wielka Brytania stała się liderem Europy bijąc na głowę wiodącą w statystykach śmierci z użyciem broni palnej Francję. Politykom może to niebawem stworzyć zupełnie nową opcję, tym bardziej, że nad Tamizą coraz mocniej gra się na zagrożenie islamskie.
Bulwersujące kwestie związane z bezpieczeństwem w Polsce nie znajdują się nawet na radarze społecznym. Dlaczego?
Ponieważ w Polsce żyje się niemal całkowicie bezpiecznie.
Rzecz jasna statystyka ma to do siebie, iż umiejętnym doborem danych można udowadniać rozmaite teorie. Amerykanie lubią podawać, iż najbardziej zabójczym stanem w USA jest rządowy District Columbia z wynikiem 16,5% na 100.000 populacji przy procencie posiadaczy broni (najniższym w USA !) wynoszącym zaledwie 3,2% całej populacji. Co ciekawe, tabelę z najniższym w USA wskaźnikiem śmiercionośności zamyka stan Vermont z wynikiem… 0,03% i odsetkiem uzbrojonych mieszkańców wynoszącym… 42% populacji. Ostrość wymowy podkreśla podobieństwo obu populacji (601,723 do 625,741). Niemal 300 tysięcy uzbrojonych mieszkańców Vermont zabija z broni palnej znacznie rzadziej niż biurokraci w epicentrum amerykańskiej demokracji.
W Polsce przysłowiowa „fala zbrodni”, która dynamicznie narastała w latach dziewięćdziesiątych w XXI wieku, osłabła, aby finalnie opaść w rejestry plasujące nasz kraj wysoko na rankingach bezpieczeństwa. Dlatego też to nie ochrona osobista jest problemem Polaków. Broń palna, co po wydarzeniach na Ukrainie zauważyły również mainstreamowe media, to również ważny składnik obronności społeczeństwa. Kraje, które podobnie jak nasz nie mogą sobie pozwolić na odpowiednio liczną armię, muszą pójść w kierunku zbrojenia i organizowania własnych obywateli. Idealną receptą byłby tu model szwajcarski zapewniający przecież nie tylko elementarne przeszkolenie, ale również integracje społeczną, jakże ważną w przypadku rożnych – nie tylko wojennych – zagrożeń. Wiarygodna obrona terytorialna to również modelowy przykład umacniania lokalnych wspólnot i ten funktor militaryzacji na pewno dostrzeże polityka. Dodatkowo szok wywołany zeszłorocznymi posunięciami Rosji przekonał media, że miłośnicy strzelectwa to niekoniecznie patologia. Dlatego też pozostaje mieć nadzieję, że sport silnie związany z obronnością znajdzie wreszcie sojusznika w mediach, a w efekcie promocji doczekają się również znacznie bardziej uniwersalne niż strzelanie, podstawowe umiejętności ratownicze.
I choć z amatorów strzelectwa nie zrobi się jednostek pierwszorzutowych, to warto pamiętać, że na tyłach nie brak zajęć dla ludzi, którzy wiedzą, jak się obchodzić z bronią. Wprowadzenie stanu wojennego w 1981 roku wymagało mobilizacji 80 tysięcy żołnierzy i 30 tysięcy policjantów, czyli w zasadzie dokładnie tyle, ile dzisiaj liczy cała zdolna do operacji taktycznych armia i policja państwowa. Wnioski są oczywiste, jakiekolwiek zagrożenie zewnętrze wymagać będzie znacznie większych zasobów. Tych, którzy sądzą, że strzelanie jest prostsze niż jazda na rowerze, zapraszam na strzelnicę. Czysta tarcza i pusty magazynek na niewielkich odległościach uświadomią nowicjuszom fakt dość prozaiczny, a znany w historii wojen. W niedoświadczonych rękach żadna broń nigdy nie będzie skuteczna. Dlatego w weekendowych planach warto choć raz uwzględnić rodzinne strzelanie. Samodzielne doświadczenie uświadomi najlepiej, że palec na spuście bynajmniej nie oznacza pewnego zwycięstwa.
A to, było nie było, wiedza bardzo wartościowa.