Czyli o tym, jak się ma interes do racji stanu
Choć PRL i jego retoryka zwycięskiego sojuszu aktywu robotniczo-chłopskiego nad reakcyjnym elementem klas posiadających wydaje się być zamkniętym rozdziałem w historii, szereg lansowanych podówczas konkluzji walnie zasila współczesną narrację polityczną. Na czele kultywowanych nadal stereotypów lokuje się obywatelska degrengolada szlachty objawiająca się przede wszystkim niechęcią do podatków. Prawda historyczna jest jak to zwykle bywa nieco bardziej skomplikowana a na dodatek obfituje w szereg analogii do otaczającej nas rzeczywistości. Bo w demokracji przedstawicielskiej nadal wiele się nie zmieniło choć jeden poseł nie zdoła już zerwać obrad sejmu. Tle, że nad obradami i wtedy i teraz unosi się ten sam duch racji stanu i robionych w jej cieniu interesów.
Głównym dochodem królestwa które szczyt swej potęgi osiągnęło w XVI wieku było dochodowy handel zbożem w większości realizowany za pośrednictwem portu w Gdańsku.
Gdańszczanie bogacąc się na lukratywnym pośrednictwie konsekwentnie uzależniali się od holenderskich kredytów i… holenderskiej floty, która szybko zdominowała redę tamtejszego portu. Dochody zapewniały bezpieczny handel, w efekcie własnej floty wojennej Gdańsk nie potrzebował a Rzeczpospolita w basenie morza bałtyckiego postawiła bardziej na strategiczne układy niż morskie rozstrzygnięcia. Gdy zawiodły, bezbronny Gdańsk z intratnym handlem musiał w końcu zainteresować Szwecję. Ta dzięki holenderskim kredytom i wysokiej militaryzacji dysponowała sprawną armia i flota które uzyskały wysokie lokaty broniąc Reformacji w rozrywanym przez wojnę cesarstwie. Kiedy wojna wygasła, machnie wojennej zabrakło finansowej oliwy a inwestorom z Amsterdamu odpowiedniej dawki wyobraźni.
Niedobory miała skompensować szybka operacja w Polsce. Flota wprawdzie szybko wymusiła dodatkowe cło od wszystkich opuszczających Gdańsk statków (3,5%) ale nieco gorzej poszło już na lądzie. Wojna zahamowała spław zboża, dobijając handel który w 1627 roku niemal zupełnie ustał. Powyższe solidnie zaniepokoiło holenderskich kupców którzy natychmiast ściągnęli finansowe cugle ambitnemu królowi Szwecji domagając się rychłego pokoju z Polską. Gustaw Adolf miłościwie przychylił się do skądinąd roztropnej propozycji i za stosowną opłatą był gotów zakończyć działania wojenne. Tymczasem ku zaskoczeniu wszystkich sejm zadecydował o kontynuowaniu wojny oraz uchwalił stosowne podatki. Niemrawe walki zakończył rozejm w Altmarku (1629) który od wstępnych propozycji Karola Gustawa zbyt daleko nie odbiegał: Szwecja zatrzymywała dla siebie wszystkie pruskie porty a odblokowany Gdańsk musiał się zgodzić na dodatkowe obciążenia celne. Rezultat był zatem marny, a kosztowna kampania solidnie obciążyła polską gospodarkę. Najpoważniejsze wnioski wyciągnęli jednak holenderscy kupcy: opieranie się wyłącznie na gdańskich dostawach stało się bardzo nieroztropne.
„Zmiany sentymentu” jak lubią mawiać współcześni analitycy nie odwróciła nawet wspaniała powojenna koniunktura. Na giełdzie w Amsterdamie przekonywano już do tańszego zboża z Rosji a miłośnicy bezpiecznych inwestycji obracali swe oczy na inne regiony Europy. Powyższe skrzętnie wykorzystali Arianie którzy w obrotach z Gdańskiem pośredniczyli już wcześniej mozolnie dostarczając zbieranego w kahałach kapitału. Teraz awansowali do pierwszej ligi na czym najbardziej skorzystały ich marże. Niestety odbudowę handlu utrudniały marne zbiory a miarą katastrofy był rok 1638 kiedy to gdański port opuściło zaledwie 26 tys łasztów zboża czyli niemal 8 razy mniej niż w latach hossy. Niższe marże preferowały bliższych dostawców: głównym zapleczem dla Gdańska stały się Prusy i Mazowsze.
Ambicje elekcyjnych królów ze szwedzkim rodowodem wystawiały sowity rachunek ówczesnej Rzeczpospolitej która angażowała się dodatkowo w szereg wojen na odległych rubieżach. Te zdaniem szlachty z Korony służyły wyłącznie interesom litewskich i ukraińskich magnatów nie wnosząc nic do reanimacji handlu i stosunków z Zachodem. Kraj dzielił się a do kolejnych podziałów ciągle przybywało powodów. Janusz Radziwiłł który słyną z nienawiści do Polaków i pogardy dla Litwinów jako Kalwin gorąco popierał interesy wszystkich innowierców zaskarbiając sobie poparcie szeregu środowisk które nigdy by nie poparły żadnego z magnatów. „Środowisko” Radziwiłła jednoczyła wspólnota ekonomicznych i lokowanie polityczno strategicznych nadziei w zamorskiej Szwecji.
Dodajmy, że nie była to myśl nowa. Podwaliny pod zbliżenie na tym odcinku położył sam Zygmunt Stary wydając córkę za następcę szwedzkiego tronu w efekcie przez 7 lat Polska i Szwecja były w realnej personalnej unii. Jej kres przypieczętowały fundamentalistyczne zapędy króla których chciał swoją umiłowaną ojczyznę odzyskać dla katolicyzmu. W efekcie 49 lat później Władysław IV umierał jako tytularny król Szwecji i niedoszły car Rosji. Na dodatek umierał bezpotomnie. W ten niespokojny czas do wyścigu o tron stanęło kilku choć największe szanse mieli dwaj synowie Zygmunta III Wazy z drugiego małżeństwa. Bratobójczemu starciu do którego obie strony szykowały już zbrojnych zapobiegło poparcie którego Radziwiłł udzielił Janowi Kazimierzowi. Rzecz jasna nie za darmo. Król elekt zobowiązał się zadbać o przywileje innowierców i przerwać kosztowną wojnę z Chmielnickim. Obietnicy jednak nie dochował co doskonale zapamiętał sobie litewski magnat. Zapamiętał tym skrzętniej, że kandydatem którego podówczas sam lansował był późniejszy król Szwecji Karol Gustaw.
Ten od chwili gdy zasiadł na tronie szukał okazji do militarnych rozstrzygnięć tym bardziej, że skarb świecił pustkami a wielka armia domagała się zaległego żołdu. Atak na Polskę, w której nie brakowało rozczarowanych polityką króla, wydawał się być rozwiązaniem kuszącym i prostym. Tym bardziej, że wielką robotę polityczną wykonali wszyscy Ci dla których kolejna wojna zmieniła by się w ostateczną ekonomiczną katastrofę. W efekcie lądujące Szwedzkie oddziały witano niemal jak obrońców pokoju a większość miast poddawała się w zasadzie bez walki.
Pierwsza większa potyczka do której doszło 24 lipca 1655 zakończyła się kapitulacją pospolitego ruszenia pod Ujściem gdzie szlachta w zamian za obietnicę zachowania wiary i dostępu do urzędów zespołowo porzuciła własną Rzeczpospolitą. 8 września poddała się bez walki Warszawa a 30 września mazowieckie pospolite ruszenie poszło w ślady szlachty z Wielkopolski. 3 października szwedzkie panowanie uznały pokonane wojska Lanckorońskiego a 17 października poddał się Kraków. Janusz Radziwiłł zrywając 28 w Kiejdanach unię polsko-litewską nie był jak widać ani pierwszy, ani ostatni. 28 października na Lubelszczyźnie poddał się władzy Karola Gustawa, Potocki a do połowy grudnia władzę szwedzką uznały Toruń, Elbląg i Malbork.
O ile rok 1655 był dla Szwedów wielce pomyślny niebawem zaczęły się problemy a ich przyczyny jak zwykle były bardzo prozaiczne: łatwe zwycięstwo nie zachęcało do szacunku dla pokonanych. Zmiana w nastrojach nie zaczęła się jednak od bohaterskiej obrony klasztoru w Częstochowie. W rzeczywistości ksiądz Kordecki podobnie jak wielu innych porzucił Jana Kazimierza uznając za swego króla Karola Gustawa ale pomny doświadczeń innych klasztorów na umieszczenie szwedzkiej załogi w twierdzy już się nie zgodził. W efekcie do oblężenia faktycznie doszło ale walki toczyły się niemrawo a samemu klasztorowi nie zagroziło większe niebezpieczeństwo.
Prawdziwym motorem zmiany nastrojów były masowe gwałty i grabieże. Armia szwedzka w trakcie wojny 30 letniej nabrała wielkiego doświadczenia w dziedzinie łupienia katolickich krajów a z owych umiejętności namiętnie korzystała w Polsce. Rabunkom i swawoli niechętne przyglądały się polskie chorągwie na służbie króla Szwecji a ową niechęć solidnie umacniał brak żołdu. Karol Gustaw popełnił zasadniczy błąd kompletnie lekceważąc interes swoich nowych poddanych. Ich bunt zamiast skłonić do namysłu zachęcił do kolejnej blokady Gdańska. Opór uzyskał moralne i ekonomiczne fundamenty. Rozpoczęła się wieloletnia wyniszczająca wojna domowa którą skalą zniszczeń pobiła dopiero II wojna światowa.
Choć finalnie Szwedów wyparto, cała kampania była wielka porażką Polski która ujawniła się jako kraj rozdarty pomiędzy grupy interesów. Król którego nie lubiano już przed wojną zniechęcony rozprzężeniem abdykował w 1668 roku. Ostatnia mowa którą wygłosił w sejmie poruszyła serca ale biegu historii ani na jotę nie zmieniła. Wszystko, co przepowiadał składający berło monarcha spełniło się co do joty choć ponad sto lat później.
Kraj istniał ponieważ ambitnym sąsiadom bardzo długo było to po prostu na rękę. Obywatele pozostawieni sami sobie rozerwali by go na części znacznie wcześniej.