Czyli o tym, jakie znaczenie ma w polityce metafizyka
Jakkolwiek polityczna poprawność wydaje się odchodzić w przeszłość, pewne złudzenia współczesnego społeczeństwa wydają się trwać w najlepsze. Nie skruszył ich eksperyment Calhouna (http://rafalbauer.pl/zmierzch-samca-alfa/ ), podobnie jak cały szereg badań prowadzonych od lat na wielu znaczących uniwersytetach. Pośród nich na szczególne zainteresowanie powinien liczyć Minnesota Twins Project – przedsięwzięcie, które bazuje na ważnych ustaleniach Thomasa Boucharda. Ważnych, ale – jak wiadomo – nie pionierskich. Badaniom w tym obszarze skutecznie zaszkodził wątpliwy dorobek naukowy zgromadzony przez lekarzy SS w trakcie drugiej wojny światowej. W rezultacie roztrząsanie dylematu „społeczeństwo czy gen” na dziesięciolecia wyparowało z oficjalnych prac naukowych. A szkoda, bo ustalenia poczynione przez Boucharda rodzą szereg oczywistych konkluzji, w tym najważniejszą: za osobowość odpowiedzialny jest gen. Nawet jeśli bliźnięta jednojajowe nie są stuprocentowymi klonami (ustalono, że ich linie papilarne nieznacznie, ale jednak się różnią), ich unikatową więź tłumaczy się niemal fizycznym współistnieniem i współodczuwaniem, a większość badaczy jest zgodna, iż jednojajowi tworzą niemal wspólną osobowość.
Powyższa konkluzja stała się jedną z analitycznych osi, którą posłużył się w swojej pracy na temat Jarosława Kaczyńskiego Michał Krzymowski. Ten nietypowy wektor analizy, choć na pierwszy rzut oka wydaje się być jedynie publicystycznym chwytem, po bliższym zbadaniu ujawnia się jako narzędzie niemal zasadnicze i wyjaśnia wiele niezrozumiałych wcześniej aspektów związanych z życiem dwóch ważnych dla historii Polski braci. Ważnych, ponieważ bez względu na to, jak oceniają ich postępowanie współcześni, Jarosław i Lech Kaczyńscy odcisnęli swoje piętno na współczesnej historii kraju.
Biografia niepolityczna, napisana zręcznie i atrakcyjnym, zachęcającym do lektury językiem, dostarczy zarówno powodów do niechęci jak i przesłanek wzmacniających uczucie tych, którzy Jarosława Kaczyńskiego wielbią. Na kartach książki ujawnia się bowiem człowiek z krwi i kości podany saute wraz z szeregiem przypadłości, które w mniejszym lub większym stopniu krzywią każdą osobowość. Kaczyński Krzymowskiego to z całą pewnością człowiek oddany sprawie. Oddany w zupełności i z tą właściwą jedynie przewodnikom krucjaty zdolnością do zawierania sojuszy w imię świętego interesu nadrzędnego. Ten, choć części czytelników może się wydawać wraży, w sensie praktycznym jest przecież niczym więcej jak autorską wizją Polski, która – rzecz jasna – nie musi się wszystkim podobać. Choć w książce nie brakuje „smaczków” dostarczanych przez – jak można mniemać – wiarygodne źródła informacji, Prezes jawi się jako osobowość typowo polska, zlepiona z wielkich nadziei i małych kompleksów. Każdy, kto miał okazję zetknąć się bliżej z polskim panteonem politycznym przekona się, że przypadłości wodza PiS nie odbiegają specjalnie od tych, które trapią szereg innych luminarzy życia politycznego. Zasadnicza linia podziału dotyczy zatem kwestii zasadniczych i (jak by nie patrzeć) ideowych, choć istniejące podziały z całą pewnością pogłębia szereg małostkowych uprzedzeń, osobliwie ulokowanych ze znacznie większym nasileniem po prawej stronie sporów politycznych w Polsce.
Uważny czytelnik dostrzeże zapewne, jak wiele łączy Jarosława Kaczyńskiego z jednym z największych polityków i faktycznym współtwórcy amerykańskiego systemu politycznego. Mowa tu o Aleksandrze Hamiltonie, wielkim przybocznym Washingtona, pierwszym sekretarzu Skarbu Stanów Zjednoczonych, ale przede wszystkim polityku, który bez cienia wątpliwości poświęcił życie dla ucieleśnienia własnej wizji państwa i społeczeństwa amerykańskiego. Choć Hamilton jest postacią, która historyków fascynowała już za życia, nawet pośród apologetów spotykała się z krytyką. Dodajmy – krytyką uzasadnioną. Hamilton, mimo szeregu niewątpliwych przymiotów, w walce o swoją wizję Ameryki nie gardził posługiwaniem się paszkwilem lub obmową, nie mówiąc już o działaniach, które jeszcze mniej przystały gentlemanom. Nie jest bowiem tajemnicą, iż ten waleczny żołnierz wojny o niepodległość szybko porzucił sympatie francuskie, słusznie zakładając, iż współpraca z Anglią leży w dobrze pojętym interesie ekonomicznym Stanów Zjednoczonych. Tyle że w owym przekonaniu posunął się na tyle daleko, aby poseł brytyjski cytował go w swoich raportach jako agenta 07, a późniejsi badacze jego korespondencji nie mieli wątpliwości, że jeśli nawet faktycznie agentem nie był, to z całą pewnością przekazywał Anglikom dane tajne i poufne. Dodajmy – czynił to nawet wtedy, gdy brytyjska flota zatapiała amerykańskie statki kupieckie.
Wiadomo jednak nie od dzisiaj, że wielkim postaciom historycznym wszystko wolno, szczególnie wtedy, gdy historia przyznaje rację i słuszność ich posunięciom. Ameryka kapitalistyczna doskonale wie, co zawdzięcza tej wielkiej postaci, ale mimo iż ich nie eksponuje, to o przywarach swego bohatera bynajmniej nie zapomina. W realiach polskich postacie odlewane z brązu są najczęściej za życia, a ich życiorysy – drobiazgowo odpierane ze wszelkich plam i niewygodnych zdarzeń losowych.
Hamilton, podobnie jak Jarosław Kaczyński, miał swoje alter ego, choć nie był nim jednojajowy bliźniak. Lata hamiltonowskich sukcesów to de facto lata spędzone w tandemie z generałem Washingtonem, najpierw mentorem młodego żołnierza, potem pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Hamilton pozostawiony sam sobie błyskawicznie roztrwonił kapitał polityczny, przyczyniając się do upadku własnego ugrupowania politycznego. Aleksander Hamilton, mimo iż przyczynił się do powstania wielu fortun, sam nie wzbogacił się na piastowaniu najważniejszego ekonomicznie stanowiska państwowego. Pokonany przez własne małości, obserwował triumf przeciwników zainteresowanych szybkim demontażem tego, co przez całe życie budował. Być może właśnie wtedy zdecydował się na krok, którego historycy do dzisiaj nie są w stanie w pełni zrozumieć.
W 1804 roku wielkie szanse na prezydenturę miał Aaron Burr, błyskotliwy prawnik i niegdyś sprawdzony polityczny i biznesowy koalicjant Hamiltona. Ba – człowiek, który skoremu do pojedynków koledze co najmniej dwukrotnie ratował skórę, mediując jako jeden z sekundantów. Burr – polityczny oportunista – widział swoją przyszłość w nasilaniu separatyzmu Północy, a dla krótkoterminowych korzyści był w stanie zrujnować cały gmach Zjednoczonych Stanów, mozolnie wznoszony przez Hamiltona. Ten, ośmieszony i pozbawiony wpływów, nie mógł już zaszkodzić politycznej drodze dawnego koalicjanta. I prawdopodobnie wtedy wpadł na szatański pomysł.
Pojedynek odbył się w New Jersey, ponieważ stan Nowy Jork od dawna sprzeciwiał się takim barbarzyńskim praktykom. Hamilton uporządkował wszystkie swoje sprawy doczesne, a jego najbliżsi zorientowali się przy okazji, że jest de facto bankrutem. Zgodne z zapowiedzią nie oddał strzału do oponenta. Burr strzelił celnie, choć nawet nie wiedział, że zabił. O tym że faktycznie zastrzelił sam siebie, przekonał się, powróciwszy wieczorem do miasta. Zabójcę jednego z największych Amerykanów natychmiast dotknął skrajny ostracyzm towarzyski, niwecząc jakiekolwiek szanse na wygranie wyborów.
Nie ulega większej wątpliwości, że Hamilton świadomie się poświęcił. Zdawał sobie sprawę, że jego śmierć wzmocni federalistyczny etos, na który trudno się będzie zamachnąć. Odszedł tylko po to, aby skutecznie kontynuowano jego dzieło. Jarosław Kaczyński kontynuuje dzieło zmarłego/zabitego brata, którego śmierć dla wielu zwolenników PiS jest ofiarą na polu bitwy. Z kart książki wyziera człowiek, który de facto jest już zarówno poza życiem, jak i poza śmiercią. Istnieje wyłącznie po to, aby kontynuować dzieło.
Dlatego kryterium uliczne nie może wpłynąć na decyzje, które podjął Prezes Prawa i Sprawiedliwości. Od odbudowy państwa, podobnie jak od socjalistycznej odnowy, nie ma już odwrotu. Ale w historii II RP są nadal scenariusze, których III w dalszym ciągu nie odtworzyła, choć jest na dobrej drodze.
Należy zatem sądzić, że przed nami jest jeszcze mord polityczny i zamach majowy.