Cannegzen

Czyli miasto w chińskiej prowincji cote d’azur

Jesteśmy narodem ludzi walecznych – informuje mnie mój kierowca – ja może niespecjalnie, ale niech Pan popatrzy na ten korek. Prawie każdy kierowca służył w armii i jeśli będzie taka potrzeba, chętnie wyruszy na front – zapewnił mnie usiłując zmienić pas. Mój kierowca pacyfista, pewnie wie o czym mówi. Do swoich greckich sąsiadów w zasadzie nic nie ma, ale uważa, że to lenie. „Holiday people” powtarza co jakiś czas z uśmiechem, przemycając raz po raz informacje w stylu: „Ich jest jakieś 10 milionów: to mniej niż mieszkańców Istambułu” albo „Połowa z nich to Turcy, tylko już im to wybito z głowy”. Choć, jak nieustająco przypomina, nastawiony jest pokojowo, nie ma wątpliwości, że akcja przywracania turczyzny na starosmańskich ziemiach spotkałaby się z ciepłym społecznym przyjęciem, choć tylko po jednej stronie Bosforu.

Problemem zasadniczym mojego rozmówcy jest jednak co innego. Choć nie ma wątpliwości, że ostatnie dziesięć lat to spektakularny awans Turcji, nie znajduje w nim powodów do osobistej satysfakcji. „Turcji przybyło, mi nie” mówi i nie zdaje sobie sprawy, że w tym samym czasie sporej części populacji ubyło całkiem sporo. Murat ma jednak wciąż tę samą pracę, którą oczywiście lubi, ale jego córka wybiera się na studia i domowy budżet zmierzyć się musi z nowym wyzwaniem. Choć firma w której pracuje rozwija się coraz lepiej, a jej właściciele doskonale żyją z obecną władzą, to europejscy odbiorcy mają się dla odmiany znacznie gorzej. „Fucking recession” – zauważa filozoficznie – „odkąd skończyłem studia ciągle gdzieś jest jakaś recesja”. Optymizm wraca, gdy ponownie rozmawiamy o armii „pokaż mi taką, która podobnie jak nasza ciągle walczy. Od początku konfliktu w Kurdystanie zginęło ponad 40 tysięcy żołnierzy”. Ma rację, bo system poboru do służby wojskowej działa tu sprawnie i traktowany jest przez mężczyzn jako zaszczytny obowiązek, a nie przykra konieczność. Nie bez znaczenia są również kwestie ekonomiczne: armia płaci przyzwoicie, a na wschodzie, gdzie toczą lub mogą toczyć się walki, dokładnie dwa razy lepiej niż na bezpiecznym zachodzie. Na ponad 600 tysięcy żołnierzy poborowi to połowa. Wraz z rezerwistami Turcja jest podobno w stanie zmobilizować 1,5 miliona żołnierzy w ciągu 3 miesięcy. Powyższe, wraz nowoczesną flotą morską i powietrzną, to spore geopolityczne atuty. Kiedy komplementuję ich najnowszy projekt własnego czołgu Altaj, Murat zrezygnowany macha ręką. „Wieża, pancerz, silnik i inny złom są nasze. Elektronikę sprzedadzą nam amerykanie albo Izrael. Jak podskoczymy, to nam i tak wszystko wyłączą”.

Cóż, najnowocześniejsza broń logiczna zainstalowana na pustyni Nagew na pewno ma w swojej czułej opiece urządzenia bojowe sojuszników, a już na pewno takich, nad którymi powiewa sztandar Proroka. Wstające z kolan nowe Imperium Osmańskie z całą pewnością koncentruje uwagę izraelskich strategów. Jest co badać, bo Turecka obecność nad morzem śródziemnym to już prawie 900 lat, z czego 381 (od upadku Konstantynopola do upadku Kalifatu) to okres wielkiej imperialnej świetności. Intermezzo trwa zatem zaledwie 89 lat i zaważywszy na obecność Turków w basenie morza śródziemnego to zaledwie chwila. A stratedzy mają co analizować, bo Wysoka Porta najprawdopodobniej nigdy by nie powstała, gdyby nie słabość Bizancjum. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dzisiejsza Turcja  jest, a przynajmniej może być dla UE dokładnie tym samym, czym Sułtanat Rum był dla Bizancjum. Turcy zgrabnie wypełnili przestrzeń, nad którą ówczesny zachodni świat powoli tracił kontrolę.

Każdy kto uważa, że w międzyczasie zmieniły się stosunki ekonomiczne, popełni poważny błąd. Zmienił się jedynie kierunek, w którym płyną wysoko przetworzone dobra. W najbliższej przyszłości może się jednak zmienić coś innego. Turków w granice Bizancjum sprowadziły zmiany klimatyczne. To pustynniejące stepy, a nie Wielki Mur skłoniły ich do marszu na zachód. W konsekwencji to właśnie Turcy skutecznie opanowali Anatolię, której klimat skutecznie zniechęcił do osadnictwa Arabów. O sukcesie zadecydowała lepsza adaptacja do warunków naturalnych. I w zasadzie wyłącznie dzięki temu pod bokiem Bizancjum wyrosło zwarte i agresywne państwo.

Jeśli setki lat temu przyczyną wielkich migracji mogły być zmiany klimatyczne, dlaczego do podobnych procesów nie miały by dojść dzisiaj? Starzejąca się Europa o ujemnej demografii zamienia się powoli w doskonały teren osiedleńczy. Marne ca 500 mln obywateli UE ma się nijak do 1,350 mld obywateli Chin, których w ciągu kolejnych dziesięciu lat przybędzie co najmniej 50 milionów. Za pewnie nic by tak nie pomogło tamtejszej populacji, jak jakaś zorganizowana państwowo migracja. Czysta fantazja? Historia świata zna migracje wymuszone głodem, a także wsparte wojną i polityką. Przy obecnej konstrukcji UE trudno sobie wyobrazić opisany wyżej proces, ale kto powiedział, że zacznie się jutro. Podwaliny chińskiej obecności w Europie tworzą się cały czas, toteż prędzej czy później znajdzie się dogodny moment, aby stwierdzić, iż kolejny zakład produkcyjny ulokuje się tu czy tam, ale wyłącznie razem z kadrą pracowniczą, którą dostarczy się tym samym frachtowcem i w takich samych kontenerach, jak elementy samego zakładu. Być może za kilkanaście lat na terenie pięknie zrewitalizowanych zakładów hutniczych ponownie zagości produkcja, ponieważ okaże się, że w zasadzie zamiast sprowadzać z Chin taniej jest wyprodukować na miejscu, szczególnie jeśli popuści się nieco z wymogów dotyczących ochrony środowiska, z której uczyniono bardziej wygodny sztandar polityczny niż faktyczną odpowiedź na realne potrzeby obywateli. I choć można deliberować czy lepiej być zdrowym bezrobotnym, czy chorym zatrudnionym, to ów dylemat istnieje tak długo, jak długo w jego rozstrzyganiu uczestniczy państwo opiekuńcze. Tymczasem współczesność dowodzi, że ów model niedługo się skończy.

Turcji, z jej dobrze rozwiniętym przemysłem, podobny scenariusz raczej nie grozi. Dziesięciolecia budowy potencjału wytwórczego rozpiętego pomiędzy zwykły przerób uszlachetniający a nowoczesne technologie zrobiły swoje, a rąk do pracy nadal nie brakuje. Tu trzeba by konkurować z istniejącym przemysłem, podczas gdy w Norwegii za chwile po wygaszonych piecach hut oprowadzać się będzie wycieczki szkolne, aby objaśnić dzieciom realia kapitalistycznego wyzysku. Być może za nie więcej niż 20 lat w Europie nie powstanie już nic, co nie jest montażem, usługą albo dziełem sztuki.

Niemożliwe? Któż z nas kupił ostatnio szpadel, wiertarkę, latarkę czy śpiwór innego niż chińskie pochodzenia? Takich produktów w UE już się praktycznie nie wytwarza, a po nich przyjdą inne, to wyłącznie kwestia czasu, bo rzesze kupujących zamiast stawiać na świadomą przyszłość, zawsze postawią na niskie ceny.

Ale inaczej być nie może. Setki lat temu Europa zdołała powstrzymać Maurów, Mongołów i Turków. Dzisiaj nie ma jak tego zrobić. I w słynnym żarcie, kiedy to dwaj niemieccy policjanci Ahmet i Cemal dziwią się odczytując w prawie jazdy imię kontrolowanego kierowcy, którym jest Heintz Otto, jest tylko połowa prawdy.

Bo cała może być taka, że funkcjonariusz Yao Ming i Mao Shang zatrzymają do kontroli Denga Li, który wraz z rodziną udaje się na weekendowe narty do Austrii. A że przekroczył prędkość? Kto by nie przekroczył. Przed wyjazdem Deng droczył się z o zwiększenie zasiłku z delegacją białasów – emerytów z koła „pierwotnych mieszkańców Augsburga”. Ale kto by się nie droczył! W pakiecie socjalnym dołączonym do zakupu ostatniego zakładu w mieście napisano wołami obowiązek wspierania lokalnej społeczności. Aktuariusze z  China Life Insurance dokładnie wyliczyli, ile tubylcy mogą jeszcze pociągnąć i ile będzie trzeba na nich płacić. Deng Li, CFO http://www.premium-aerotec.com/en/index.html nie mógł się tylko nadziwić, o co tym dziadkom chodziło z jakimś tam Messerschmittem.  Ale w sumie nie było się czym przejmować. Zapłacił mandat i ruszył dalej. Kolega Danny Liu dzwonił już z informacją, że w Solden działają nowe wyciągi i na pierwszy wjazd czeka się tylko 3 godziny.

Zanosiło się na udany weekend.

 

10 komentarzy
Previous Post
Next Post