Czyli o tym, że pisanie bloga daje czasem prawdziwą satysfakcję.
Czyli o tym, że pisanie bloga daje czasem prawdziwą satysfakcję.
Czyli o cudzie większym niż ten w Kanie Galilejskiej.
Czyli o tym, że dziadowsko ubrany polityk zazwyczaj reprezentuje dziadowskie państwo…
Czyli o tym, jak media rządzą naszą wyobraźnią…
Czyli miasto w chińskiej prowincji cote d’azur
Czyli o tym, że Polska od gospodarczego wzrostu odepchnąć się nie da!
Czyli o tym, że razem raźniej, ale samemu taniej oraz o tym, że to, co było, a jeszcze się nie powtórzyło, ma wielkie szanse zdarzyć się w przyszłości.
Czyli o tym, że świat uderza głową w sufit, media są niezbędne, a Iran nie jest jedynym krajem, który można by podbić.
Kiedy jesienią 1986 roku wydawało się, że już nic nie jest w stanie zapobiec rozpędowi irańskiej rewolucji, a szala w wojnie przechylała się coraz bardziej na stronę ajatollahów, na politycznej szachownicy pojawiła się figura, której istnienia nikt wcześniej nawet się nie domyślał. Otóż 5 października 1986 w obszernym artykule „The Sunday Times” ujawnił kulisy izraelskiego przemysłu atomowego wraz z informacją, że kraj ten posiada ponad 100 gotowych głowic bojowych. Te oraz inne szczegóły dotyczące izraelskiego ośrodka atomowego Dimona ujawnił Mordechaj Vanunu, technik zatrudniony od wielu lat w tym supertajnym ośrodku. W medialnej wrzawie, która wybuchła zaraz po publikacji nie brakowało zarzutów. Wiele znanych tytułów w tym oficjalne media izraelskie podważały wszystko, co „The Sunday Times” ujawnił w swoim raporcie. Co ciekawe swoich rewelacji nie mógł publicznie przedstawić sam Vanunu, ponieważ tuż przed publikacją… wyleciał do Rzymu z przygodnie poznaną kobietą. W Rzymie zniknął.
I choć oczywiście Izrael zaprzeczał jakoby technika porwał Mosad, światowe media popierające krucjatę przeciw kilotonom w gestii Knesetu domagały się prawdy. Wiadomość była jednak tak fantastyczna, a atomowy klub na tyle hermetyczny, że informacjom Vanunu nie dawano wiary. Nie bez przyczyny jego raport ujawniono w Wielkiej Brytanii, tamtejsi specjaliści od broni jądrowej zbadali prawdziwość raportu i nie mieli najmniejszych wątpliwości co do jego autentyczności. O ile zatem o broni dowiedziały się zachodnie rządy, to nadal nie skonsumowała jej odpowiednio opinia publiczna. I być może dlatego właśnie pewnego dnia świat obiegło następujące zdjęcie:
To właśnie Mordechaj Vanunu w drodze na rozprawę sądową. Napis na dłoni wyjaśniał wszystko. Świat dostał dowód. Rząd Izraela oficjalnie przyznał się do posiadania Vanunu na swoim terytorium a następnie w zamkniętym procesie skazał go na 18 lat więzienia. Co ciekawe, z prawnego punktu widzenia, Vanunu nie był już wtedy Żydem. Nawrócił się na chrześcijaństwo. Powyższe, jak łatwo sobie wyobrazić, dodatkowo zohydziło go w oczach izraelskiej opinii publicznej. Ale świat dostał dowód: bojownik o prawdę będzie gnił w więzieniu. Nad tym, że jedne z najlepszych służb na świecie nie zadbały o izolację więźnia, nie zastanowił się nikt. A czemu to jest istotne?
Otóż w sensie praktycznym informacje Vanunu niczego nie zmieniły. Izraelski program atomowy przez lata wspierała Francja i to jej technologia stała u podstaw budowy pierwszego, a potem głównego reaktora w Dimona. Nie inaczej było zapewne z USA. Atomowy tasak w rękach Izraela był w zasadzie tajemnicą poliszynela. Było nie było, próby jądrowe, choć prowadzone w RPA, nie mogły umknąć uwadze stosownych agencji.
Jest jednak zasadnicza różnica pomiędzy spekulacją a dowodem, szczególnie w tak specyficznej dziedzinie jaką jest polityka. Arsenału jądrowego trudno użyć w starciu z bezpośrednimi sąsiadami: efekt popromienny zagrozi w tym ujęciu w równym stopniu atakującym i atakowanym. Znaczenie rakiet sprowadza się do skutecznego odstraszania i to na większym dystansie. Tym samym adresatem komunikatu wysłanego przez Vanunu był w praktyce Ajatollach Chomeini. To tam izraelskie głowice mogły spadać bez ryzyka wtórego skażenia ziemi narodu wybranego.
Atomowy Izrael zmienił układ sił w regionie. Iran musiał się liczyć z nowym zagrożeniem a głoszenie „krucjaty do ziemi świętej” wymagało uwzględnienia efektu popromiennego w Teheranie. Poza tym Chomeini – „Człowiek roku 1980” tygodnika TIME, znał zasady jakim rządziła się światowa opinia publiczna. Wojna jądrowa była głównym straszakiem tamtych czasów. Walcząc dalej prowokował jej wybuch. Na efekty tej rozsądnej kalkulacji nie trzeba było czekać. W niecałe półtora roku od rewelacji Vanunu było już po wojnie. Bo o ile o atomie wiedziały nawet wszystkie rządy, to nie wiedziała o nim opinia publiczna.
Dzisiaj na naszych oczach dokonuje się niebywała eskalacja konfliktu na linii świat – Iran. Prawie codziennie otrzymujemy nowe informacje, wedle których (zdaniem takich czy innych źródeł) potwierdzają się kolejne informacje o tym, że Iran kontynuuje prace nad bronią jądrową. Ponieważ jak do tej pory nie elektryzowały opinii publicznej w stopniu wystarczającym, od ubiegłego piątku dowiadujemy się, że Iran jest być może gotowy do uderzenia jądrowego na… terytorium USA! Jeszcze dwa, trzy tygodnie, a zajmie miejsce ZSRR z czasów zimnej wojny. O tym, jak absurdalny jest tego rodzaju zarzut najlepiej świadczy następująca mapka
Taki praktyczny rzut oka na amerykański potencjał wojskowy wokół Iranu pozwala sobie odpowiedzieć na pytanie czy jakakolwiek rakieta z głowicą bojową opuści przestrzeń powietrzną tego kraju.
O co zatem chodzi? Izrael w powtarzających się seriami agresywnych wypowiedziach jest gotów bombardować instalacje nuklearne. Tamtejsi oficjele przyznają w zasadzie, że ich państwo jest politycznie i wojskowo gotowe do wojny. Pozostaje jednak jeden problem: ktoś to tego Iranu po takich uderzeniach będzie musiał wkroczyć. Armii Izraelskiej jest po prostu za mało tak więc swoje bazy musieliby ponownie opuścić amerykanie. I tu jest kłopot szczególnie w roku wyborczym. I zapewne dlatego Iran powoli staje się przeciwnikiem całego świata. Iran zmierzający do uderzenia jądrowego na USA to już globalny agresor i może mieć na celowniku również Londyn, Paryż a może i Moskwę. Tym samym to już nie wylęgarnia światowego terroryzmu. Niebawem dowiemy się, że to nowy nazizm.
I doprawdy trudno prorokować jak się rozstrzygnie ta partia szachów. Można jedynie liczyć na to, że podobnie jak poprzednio, w ostatniej chwili pojawi się jakiś czynnik zewnętrzny, który wpłynie na układ sił. Bo jeśli tak się nie stanie a amerykańscy chłopcy w akompaniamencie taktycznych uderzeń wkroczą do Teheranu, świat znajdzie się na bardzo niebezpiecznej krawędzi.
Nie jestem sympatykiem Iranu. Nie jestem islamistą. Nie jestem również syjonistą. Historia świata dowodzi jednak, że tam gdzie do polityczno-gospodarczych rozgrywek angażuje się wielkie masy ludzkie, plany analityków sprawdzają się rzadko.
I w takim ujęciu znacznie bardziej bym wolał, aby Bundeswehra najechała Norwegię w ramach stabilizacji własnej gospodarki. Długiej kampanii bym się nie spodziewał. Quisling ma zapewne do dzisiaj swoich zagorzałych fanów. W praktyce być może obyłoby się bez choćby jednego wystrzału. Ot, takie wcielenie do UE.
Norwegia druga na świecie pod względem eksportu gazu i siódma pod względem eksportu ropy naftowej. Niezadłużona. Z olbrzymimi rezerwami złota.
To po prostu niesprawiedliwe 🙂
Czyli o tym, że można być wielkim politykiem, ale nie można sobie poradzić bez możnych protektorów…
Na ekrany polskich kin wszedł film o Margaret Thatcher, a na łamach gazet zagościła dyskusja o bohaterki twórczości i talencie. Pośród mniej lub bardziej rzeczowych sporów, jak zwykle najdziwniejszy jest ten, który toczy się na łamach GW. To tutaj Witold Gadomski i Wojciech Orliński, każdy ze swej strony, mierzą się z mitem „Iron Lady” i jak łatwo sobie wyobrazić, choć obsadzeni w przeciwnych rolach, obaj ulegają przewodniej linii politycznej publikatora, w którym występują.
Komentowanie polityki Iron Lady bez choćby zarysu historii politycznej Wielkiej Brytanii jest po prostu pozbawione sensu. Każdy polityk rośnie i upada w ściśle określonych warunkach społeczno-ekonomicznych, które wymuszają na nim odpowiedni koloryt rządzenia.
Lata 1945-1979 to okres śmiertelnych zapasów pomiędzy Konserwatystami i Laburzystami, przy czym ów pojedynek aż do 1979 roku wygrywali raczej lewicowcy. Trudno się temu dziwić, politycy Labour Party funkcjonowali w strukturach w sposób naturalny przychylnych ZSRR, a tym samym niechętnych USA. Te 34 lata to dla Brytyjczyków powolny, ale bardzo widoczny upadek znaczenia politycznego na świecie, pełen mniej lub bardziej bolesnych policzków, takich jak utrata kolonii, a na rynku europejskim francuskie veto dla wstąpienia Albionu do EWWiS – faktycznego gospodarczego protoplasty dzisiejszej UE. Laburzyści wyniesieni do rządzenia między innymi potęgą związków zawodowych, nie mogli się z nimi konfliktować, prowadząc tym samym do sytuacji, kiedy wielkie organizacje pracownicze niemalże domagały się sterowania państwem. Obfita historia politycznych sfarów, wyborów przedterminowych, a także intryg inspirowanych przez służby specjalne dowodzi, że polityka polska bynajmniej nie ma monopolu na tym polu :). Polanda miała swoją aferę Olina, Wielka Brytania Harolda Wilsona – premiera który został zmuszony do ustąpienia w 1976 roku. Nota bene wyparował z polityki praktycznie całkowicie tracąc również fotel przewodniczącego Labour Party. Jak się go pozbyto? Otóż MI5 nie tylko fabrykowała doniesienia o jego agenturalnej przeszłości i kolportowała je poprzez wpływowych, związanych ze służbami dziennikarzy, ale organizowała również strajki w Irlandii Północnej! Co ciekawe, na fotel premiera a także szefa laburzystów wskakuje wtedy James Callaghan autor siłowych rozwiązań w Ulsterze, który już w 1968 roku jako minister spraw wewnętrznych zdecydował o wysłaniu do Irlandii jednostek specjalnych. Gdyby nie jego decyzja, do słynnej „Krwawej Niedzieli” być może w ogóle by nie doszło. Masakra w Londonderry jest tym samym dla mitu IRA, czym Kopalnia Wujek w etosie Solidarności. I tu i tu oddano strzały do bezbronnych ludzi. W obu przypadkach nie udowodniono odpowiedzialności wyżej niż na szczeblu dowodzenia interweniującym oddziałem.
To właśnie polityczna aktywność Labour Party rozpala konflikt w Irlandii, którego symbolem stanie się później Margaret Thatcher. Skąd ta miłość lewaków do Ulsteru? Wynik politycznej kalkulacji. Potrzebowali głosów ulsterskich unionistów z uwagi na kruchą przewagę nad Konserwatystami.
Lata 70. w Anglii to niemalże wojna domowa. Przerwy w dostawach prądu stosowane przez związki górników jako instrument wpływu na władze, milicje robotnicze atakujące łamistrajków, a także powtarzające się seriami protesty w każdej dziedzinie życia w połączeniu z kryzysem paliwowym w drugiej połowie lat siedemdziesiątych stworzyły po raz pierwszy warunki, w których klasa robotnicza miała niemalże dość sama siebie. Interesujące jest jednak to, że mimo zmieniających się sympatii nadal liderem sondaży był właśnie James Callaghan, premier z Partii Pracy. Bo choć nastroje się zmieniały, nadal trudno się było spodziewać radykalnego rozstrzygnięcia. I wtedy właśnie konserwatyści postanowili skorzystać z pomocy fachowców. Narodził się marketing polityczny, a o pomoc w organizacji kampanii zwrócono się do Saatchi&Saatchi. Prosty reklamowy lead trafił do wyborców. Umiejętna gra słów zadziałała na wyobraźnie.
To, że w tłumie na zdjęciu stoją statyści nie miało większego znaczenia. Plakat miał swoją moc. Iron Lady nazwana tak zresztą przez sowieckie mass media, a nie własnych publicystów uchwyciła stery rządów. Czym właściwie jej polityka różniła się od tej, jaką usiłowali realizować rządzący na przemian liberalni i konserwatywni politycy?
Margaret Thatcher postawiła na konflikt z ZSRR. Dzięki temu wraz z pojawieniem się Ronalda Reagana natychmiast zdetronizowała Francję jako rozgrywającego w europejskiej polityce, a następnie konsekwentnie zaadaptowała „reaganomikę” do własnego systemu władzy. Jej Anglia dostała „bonus life”. USA pozyskały wiernego sojusznika w walce z Rosją, a na dodatek umocniły się w Europie. O tym jak sojusznik był wtedy Ameryce potrzebny, najlepiej świadczy choćby Nikaragua. Waszyngton wspierał Contras, tymczasem rząd Francji otwarcie pomagał Sandinistom, podobnie jak wcześniej lewicowej partyzantce w Salvadorze. Ówczesna Europa znacznie bardziej obawiała się amerykańskiego radykalizmu niż „oswojonego” ZSSR, a o takie poglądy dbały socjalistyczne rządy praktycznie w każdym ówczesnym europejskim kraju.
Iron Lady i jej agresywna retoryka jak ulał pasowała do amerykańskiej linii odbudowywania pozycji na świecie, nadwyrężonej klęską w Wietnamie i „miękką” administracją Cartera.
W zasadzie w bardzo podobny sposób Thatcher dorobiła się pozycji symbolu twardego kursu wobec IRA, zawdzięczając to głównie medialnej wrzawie w sprawie Bobbiego Sandsa. Ów bojownik IRA w trakcie kolejnej odsiadki zorganizował w więzieniu bunt przeciw traktowaniu osadzonych członków IRA jako więźniów. Domagał się dla nich statusu jeńców wojennych. Owo żądanie było o tyle uzasadnione, że taki status przyznano więźniom IRA w 1972 i to za rządów ….. konserwatystów! Uprawnienia odebrano w 1976 roku, kiedy to u władzy była Partia Pracy, a premierem Callaghan, ten sam który wysłał wojsko do Ulsteru po raz pierwszy.
Kiedy 1 marca 1981 Bobby Sands rozpoczął swoją głodówkę nie mógł sobie zdawać sprawy, że na realizację jego postulatów nie ma najmniejszych szans, bo rząd Jej Królewskiej Mości Elżbiety II pod wodzą Margaret Thatcher ma już zupełnie inne pryncypia. Głodówka zorganizowana przez Sandsa od początku miała jeden cel: wygenerowanie jak największego zainteresowania mediów. Niezwykłym wsparciem dla tej kampanii okazała się nagła śmierć Franka Maguire, stronnika IRA, posła do brytyjskiego parlamentu. Działacze i wolontariusze rozpoczęli natychmiast kampanię wyborczą. Głodujący więzień Bobby Sands stał się kandydatem do parlamentu. Choć można by deliberować nad tym, czy ów szczęśliwy zbieg okoliczności to wynik słabego serca 51 letniego Maguire, czy też raczej zaaplikowanej mu substancji chemicznej, bezspornym faktem pozostaje co innego: 9 kwietnia Bobby Sands został legalnie wybrany do parlamentu. Jeśli domniemanie spisku wydaje się komuś absurdalne, warto zauważyć, że Sands nie był kandydatem oczywistym! Kandydatów było 3, w tym Noel Maguire, brat nieboszczyka. Ale po spotkaniu z bojówkami IRA ….. zrezygnowali :).
Warto przy okazji zwrócić uwagę, że mimo wielkiego zainteresowania mediów i mobilizacji szeregu środowisk nie było to miażdżące zwycięstwo, co świadczy niejako o ówczesnej popularności IRA w terenie. Takie szczegóły nie mogły umknąć uwadze Pani Premier. W efekcie nie ugięła się przed żądaniami, twierdząc że „przestępstwo to przestępstwo, a nie polityka”. Łącznie głodówka pociągnęła za sobą 9 ofiar. Krytycy twierdzą, że było to klasyczne pyrrusowe zwycięstwo, ponieważ doprowadziło wprost do eskalacji przemocy i budowy politycznej siły Sinn Fein z Gary Adamsem na czele. Być może. Ale w ówczesnej polityce Ulster się już faktycznie nie liczył a stanowczość Thatcher dawała do myślenia krewkim dowódcom bojówek robotniczych. Jakby nie patrzeć byli kojeni na liście. Na efekty nie trzeba było długo czekać, wszechpotężny działacz związkowy Arthur Scargill, który w 1974 zdołał obalić konserwatywny gabinet Hatha, w 1984 roku przegrał z Thatcher mimo trwającego prawie rok strajku.
Agresywne posunięcia polityczne w kraju nie przysporzyły Pani Premier poparcia, a polityka mówienia prawdy prosto w oczy nie cieszyła się wielką sympatią. Liberalizacja przepisów połączona z preferencjami inwestycyjnymi nie zaskarbiała wielkiej sympatii wyborców. Tym samym jak z nieba spadła jej inicjatywa polityczna argentyńskiej junty wojskowej która upomniała się o Malwiny. Zwycięska szybka wojna zjednoczyła argentyńskie społeczeństwo i skutecznie odwróciła uwagę od bankrutującej gospodarki. W Anglii zajęcie nieistotnych Falklandów wywołało nacjonalistyczne poruszenie. Spece od mediów zorientowali się natychmiast, że nic tak nie poprawi notowań jak udana operacja wojskowa. Tak też się stało. Union Jack załopotał nad Falklandami. Wybory zostały wygrane.
Nawiasem mówiąc przypadająca właśnie 30-sta rocznica tamtych wydarzeń może się okazać brzemienna w skutki. Na wyspach jest już HMS „Dountless”, który może rzekomo zestrzelić wszystkie argentyńskie myśliwce i to zaraz po starcie z lotnisk. Na wyspach jest również książę William pracowicie ćwiczący swoje umiejętności pilota śmigłowca. Powyższe daje wspaniałą okazję do porównań inflacyjnych. Cała wojna w 1982 roku kosztowała skarb Zjednoczonego Królestwa 2 milliardy funtów. Jeden HMS „Dountless” kosztuje… 1 miliard. Witold Gadomski w swoim artykule zaznacza, że Iron Lady wprowadzając się na Downing Street 10 na remont wydała 2 tysiące funtów, a David Cameron 5 razy więcej. Jak widać drobiazgi przykuwają uwagę znacznie bardziej niż sprawy nieco ważniejsze. Ale skala inflacji daje do myślenia.
Gadomski widzi wyłącznie pozytywy prywatyzacji wspartej obniżaniem wymogów wobec instytucji finansowych, jego oponent Orliński dostrzega wyłącznie kunktatorską prywatyzację, przypominając napisaną w 1995 książkę Willa Huttona krytykującą 15 letnie rządy Konserwatystów. Co ciekawe Hutton w 2005 roku wydał komentarz do własnego dzieła pod tytułem „Czy się myliłem?”, gdzie wyjaśniał dlaczego przewidywany przez niego kryzys nie nadszedł. No, ale uczynny dziennikarz gazety dodaje szybko iż, Hutton ….. pośpieszył się z kajaniem o 2 lata. Co ciekawe w tej analizie Orliński gubi całkowicie fakt, iż wydarzenia które opisuje Hutton poprzedza dla odmiany 13 lat rządów lewicy, która miała przecież szansę wsłuchać się w krytyczne głosy, na których miedzy innymi opierała kampanię. Ale się najwyraźniej nie wsłuchała. Witold Gadomski widzi Iron Lady na barykadzie walki o dobro i sprawiedliwość, dla Orlińskiego jest winowajczynią dzisiejszej marnej kondycji Albionu.
Mój punkt widzenia jest zupełnie inny. Margaret Thatcher była ostatnim politykiem, który realizował swoje cele bez przesadnego koncentrowania się na ich politycznej poprawności. Z definicji jednowładcza, dzięki podporządkowaniu zaplecza rządziła samodzielnie, co zdecydowanie ułatwia podejmowanie trudnych decyzji.
Powszechnie uważa się dzisiaj, że jednym z powodów upadku była właśnie zmiana sposobu naliczania podatków od nieruchomości zdecydowanie preferencyjna dla zamożnych, wspominana jako najbardziej niepopularny krok Thatcher. Moim zdaniem jest jednak inaczej. Po prostu przestała być potrzebna Amerykanom, którzy do tej pory stali za nią murem. Co było powodem tego zwrotu? Zdecydowany sprzeciw wobec zjednoczenia Niemiec. To jest faktyczne Waterloo Iron Lady, do którego doszło między innymi w rezultacie bankructwa polityki gospodarczej którą prowadziła. Liberalna prywatyzacja i wzorce zaczerpnięte z USA przestawiły gospodarkę z produkcji na usługi. Francja postępowała dokładnie odwrotnie i jej antyniemiecki sojusz z Anglią został bardzo łatwo złamany obietnicą wspólnej waluty, która natychmiast poprawiała konkurencyjność francuskiego eksportu. Na Anglię taki motywator nie mógł podziałać ,ponieważ nie miała czego eksportować. Tym samym w 1990 roku po raz pierwszy odwróciły się wiekowe tradycje polityczne: Francja zastąpiła Anglię w roli partnera Niemiec. Zjednoczone Królestwo straciło swoje znaczenie.
Thatcher musiała sobie z tego zdawać sprawę. Jej główny promotor już jej do niczego nie potrzebował, a bez jego wsparcia nie mogła rządzić jednowładczo. Dlatego też nie zgłosiła swojej kandydatury w kolejnych wyborach.
Gdyby nie niemalże jednoczesny zwrot na prawo w USA i UK soviet blok potrwał by dłużej, a kto wie czy nie zamieniłby się po prostu w jakieś wielkie WNP. Dla Gadomskiego i Orlińskiego Thatcher jest odpowiednio dobra lub tylko zła. Na takie opinie mogą sobie co najwyżej pozwolić obywatele Wielkiej Brytanii. Mieszkańcy małych państw w formułowaniu swoich ocen nie mają niestety takiego komfortu. Każda europejska dekompozycja toczyła by się wokół zjednoczenia Niemiec, a te nieuchronnie przejęłyby prymat w Europie. Jedni mogli na tym zarobić inni nie. Anglicy, za sprawą polityki Thatcher nie zarobili. A Polacy? Paradoksalnie, najbardziej wymagający w kontaktach z RFN i NRD był ….. towarzysz Wiesław Gomułka.
Począwszy od 1990 roku polskim politykom budowanie europejskiego domu przesłaniało fakt, że ów dom będzie miał niemieckiego dozorcę. Ale to już zupełnie inna historia.
Czyli o tym, że historia uczy, że nigdy nikogo niczego nie nauczyła.