Czyli o tym, że historia uczy, że nigdy nikogo niczego nie nauczyła.
Radosław Sikorski i jego przemówienie z całą pewnością na trwałe wpisze się do historii Polski. Czy dobrze czy źle, to już sprawa wtórna, a przekonają się o tym nasze dzieci. Tak czy inaczej, 22 lata nowoczesnej suwerenności zmuszają wreszcie do zadawania sobie odważnych pytań. Dobrych ani prostych odpowiedzi na nie ma. Warto zauważyć, że wystarczył zaledwie rok, aby ośmieszane wizje odbudowy Niemiec ustąpiły miejsca jak najbardziej realnym politycznym oczekiwaniom, aby Bundes Republika objęła przywódczą rolę w Europie. Mój własny artykuł sprzed roku „Deutschland, Deutschland über alles„, komentowano jako klasyczny political fiction; tymczasem dzisiaj politycy małych państewek składają lenna, analitycy departamentu stanu USA namawiają do żyrowania zadłużenia Europy a publicyści rozważają czy silny lider nie jest jedynym rozwiązaniem dla Europy.
EURO, najbardziej widoczne spoiwo UE, powstało na zamówienie polityczne, a jego wprowadzenie sięga korzeniami do czasów zjednoczenia Niemiec. To wtedy właśnie postanowiono, że jednym z elementów ceny za owo zjednoczenie będzie przyjęcie wspólnej waluty. Domagała się tego głównie Francja systematycznie przegrywająca wojnę walutową. BUBA dbała o to, aby francuski eksport nie miał szans z niemieckim na amerykańskim rynku. Wspólna waluta miała spętać najsilniejszą gospodarkę, a innym zapewnić „niemieckie” koszty pozyskania kapitału. I tak się stało, tyle że słabszym umożliwiło to zadłużanie na skalę, do której w ramach własnych walut na pewno by nie doszło. Limitem byłby istotny wzrost kosztów odsetkowych. W praktyce obserwujemy to dopiero dzisiaj. Gdyby nie EURO do takiej sytuacji najnormalniej w świecie by nie doszło, bo o pożyczaniu środków państwom nie decyduje wyłącznie %, ale i kurs wymiany odzwierciedlający kondycję gospodarki. Ten element został skutecznie wyeliminowany.
Marka niemiecka była jest i będzie podstawą waluty EURO i to właśnie powoduje, że nie grozi nam jego zanik. Pytanie jest inne: na jakim obszarze owa waluta będzie faktycznie obowiązywała. W tym miejscu wart przywołać zapomniany aspekt okupacji II RP przez III Rzeszę. Otóż, jak wiadomo, jedynie część terytorium RP została wcielona do Rzeszy. Z reszty utworzono Generalną Gubernię. Z pewnym uproszczeniem można przyjąć, że GG stanowiły ziemie należące przed 1914 rokiem do zaboru rosyjskiego. Wcielono te, które przed 1914 rokiem znajdowały się w Rzeszy. Dlaczego? Ponieważ miało to fundamentalne znacznie ekonomiczne! Na terenach wcielonych obowiązywała regularna marka niemiecka oraz wszelkie zasady gospodarcze stosowane na obszarze Rzeszy. W GG zachowano się inaczej. Preludium stanowiła wymiana pieniądza, a o największym wyzysku okupowanego terytorium zadecydowała jedyna instytucja przez całość okupacji używająca nawiązującej do Polski nazwy – był to Emissionbank in Polen. I choć wiele się pisze o deportacjach i kradzieży dzieł sztuki, to faktyczny mechanizm grabienia był znacznie prostszy – pompowano w obieg śmieciowe pieniądze emitowane pod nierealne zobowiązanie Reichsbanku. Wszelkie rozliczenia gospodarcze dokonywano w pieniądzu, którego jedynym celem było drenowanie zasobów obywateli okupowanego terytorium. Agresywna emisja pieniądza doprowadziła do wysokiej inflacji, a ta dodatkowo pognębiła mieszkańców GG. Tak czy inaczej zwycięzcami byli Niemcy wyciskając surowce i siłę roboczą w zamian za drukowane na własnych maszynach papierowe substytuty pieniędzy.
III Rzesza ograniczyła dystrybucję marki do terenu, który uważała za własny i perspektywiczny. IV nie zachowa się inaczej.
Ów historyczny przykład powinien dosadnie uświadomić, że ekonomia była, jest i będzie istotną składową polityki Berlina. Markę traktowano jako ważny element tejże i nie udostępniano nieroztropnie. Ciekawym przykładem jest choćby Vichy, które po zawieszeniu broni zachowało prawo emisji pieniądza, tyle że relacja Franka do Marki spadła do poziomu 0,2. Tym sposobem francuski węgiel i amerykańska benzyna (poprzez Algierię i Maroko) trafiały do III Rzeszy po bardzo atrakcyjnych cenach.
EURO pozostanie wyłącznie tam, gdzie życzyć sobie będą tego Niemcy lub tam, gdzie i tak nie da się wskrzesić lokalnej waluty. Historia gospodarcza pełna jest jednostronnego przyjmowania walut innych krajów wobec zapaści własnego systemu finansowego. Kogo to będzie dotyczyć? Odpowiada na to prosta analiza kierunków niemieckiego eksportu.
Jeszcze w 1999 roku udział eksportu w niemieckim PKB lokował RFN w okolicach Francji a za Wielka Brytania i Włochami i wynosil 25%. Dzisiaj, po znaczących wzrostach przekracza już 50% podczas, gdy w ojczyźnie rewolucji jest na tym samym poziomie od lat. W ciągu zaledwie 8 lat niemiecka gospodarka dokonała strukturalnych zmian, stając się podówczas światowym eksporterem numer 1 z rekordowa nadwyżka exportu nad importem wynosząca 200 mld EUR.
Warto zwrócić uwagę, iż spektakularna efektywność niemieckiego eksportu ma swoje źródła w dewaluacji walut dostawców. Dynamiczny wzrost eksportu do Niemiec zanotowany choćby w Polandzie i Turcji przekłada się walnie na rentowność eksportu niemieckiego, ponieważ taniej pozyskuje on składowe od podwykonawców.
Niemiecka gospodarka potrzebuje EURO tylko tam, gdzie eksportuje. Importowi Bundes Republiki nic nie robi tak dobrze, jak tanie lokalne waluty.
Obecna sytuacja to ukoronowanie konsekwentnego drang nach osten realizowanego nowoczesnymi środkami. Relokacja montażowni, budowa bazy kooperantów i silne wspieranie sektora finansowego przyniosły spodziewane rezultaty. Das Reich ma nad Wisłą taką pozycję, że może szykować się do dyktowania warunków.
Polityczna manifestacja ministra Sikorskiego nie jest ucieczką do przodu; to raczej wyraźny komunikat z której strony obecny rząd oczekuje wsparcia. Nie jest to sytuacja nowa. Marszałek Piłsudski w chwili śmierci oświadczył swoim spadkobiercom: „Trzymajcie się między Rosją a Niemcami tak długo jak się da. A jak już się absolutnie nie da, podpalcie cały świat”. Jak wiadomo tę dyrektywę triumwirat Beck, Mościcki i Śmigły zrealizował w 100%.
Polska niepodległa w tradycyjnym rozumieniu tego słowa już nie jest. Mały kraj będzie w stanie przetrwać wyłącznie w sojuszu z jednym lub drugim z możnych sąsiadów. Manifestacja Sikorskiego wskazuje, że wybór już został dokonany. Lepszy czy gorszy – oceni historia. Nic nie zmieni faktu, że obecny rząd, jak żaden inny, będzie się musiał zmierzyć z faktem, że wydarzenia nabierają tempa. Donald Tusk staje przed wyborem, którego mu nie zazdroszczę. Za geopolityczny dryf lat 1935-39 Polska zapłaciła cenę straszną. Mam nadzieję, że tym razem tak się nie stanie.
Pytanie: z Rosją czy z Niemcami, towarzyszyło walce o niepodległość zwieńczonej powstaniem II RP. Dzisiaj III RP traci swoją autonomię, a to stare pytanie staje się ponowie niezwykle aktualne. Odpowie na nie albo rząd, albo ulica. Niebawem się o tym przekonamy.
Każdemu, kto wierzy, że w dłuższej perspektywie liczy się poświęcenie a nie układy, że decyzje wielkich państw uwzględniają plany i ideowe marzenia, zadedykuję fragment z jednego z najtrafniejszych utworów Jacka Kaczmarskiego:
„Komu zależy na pokoju, ten zawsze cofnie się przed gwałtem. Wygra, kto się nie boi wojen i tak rozumieć trzeba Jałtę”.