Czyli o tym, że w polityce nie ma już prawdziwych charakterów
Choć bogatego rezerwuaru postaw i figur retorycznych żywcem wyjętych z historii II RP mieliśmy już przyjemność współcześnie zakosztować, to jeden z najważniejszych elementów pomajowego pejzażu nadal nie dał się ponownie zaobserwować. Wiele jednak wskazuje na to, iż po kolejnych, jesiennych wyborach nadejdzie czas na proceder politycznej walki, który współcześni ochrzcili terminem „bartlowanie sejmu”. O tym, czym był, a przede wszystkim, kim był Kazimierz Bartel, warto się dowiedzieć, zwłaszcza że wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi stoimy na progu znaczącej przebudowy naszego politycznego ekosystemu. Tym bardziej warto przypomnieć postać polityka który potrafił mocno się ubrudzić, a jednocześnie pozostać zdumiewająco czystym.
Życiorys pierwszego pomajowego premiera nijak nie pasuje do stereotypów tamtych czasów. Choć pochodził z biednej rodziny, dzięki wysiłkowi rodziców ukończył szkołę realną w Stryju, a następnie rozpoczął naukę w gimnazjum klasycznym we Lwowie. Tu uczył się na tyle marnie, iż poruszony do żywego rodzic zadecydował o zmianie kierunku nauczania i krnąbrnego Kazimierza umieścił Państwowej Szkole Przemysłowej. Status koncesjonowanego ślusarza wydawał się pierwotnie zaspokajać pragnienia młodego Bartla, tym bardziej, iż realizował się on zawodowo na prestiżowych w tych czasach CK Kolejach Państwowych. O jego dalszych losach, jak to często bywa, zadecydował przypadek. Wykład, na który trafił przy okazji usuwania zwyczajnej mechanicznej awarii na Politechnice Lwowskiej, okazał się na tyle interesujący, by Kazimierz Bartel pokonując ogromne przeszkody stał się studentem tej zacnej uczelni. Dodajmy – studentem nie byle jakim. Solidna praca naukowa zaowocowała w 1909 roku doktoratem, jednym z pierwszych w dziedzinie nauk technicznych w Austrii. Ale nie stronił też od filozofii i matematyki studiowanych na prestiżowym uniwersytecie w Monachium. W 1913 Bartel zdobył zasłużony tytuł profesorski jako jeden z najmłodszych w CK królestwie, a w 1914 wyruszył na front. Do Lwowa wrócił dopiero w 1918 roku: od razu rzucił się w wir walk polsko-ukraińskich i szybko dał się poznać jako skuteczny obrońca Dworca Głównego. Znajomość kolei i doświadczenie konstrukcyjne zaowocowały sukcesami w dziedzinie budowy pociągów pancernych. Ich echo dosięgło Warszawy, a Bartel został ministrem Kolei Żelaznych. O jego skuteczności najlepiej świadczył fakt, iż na tym trudnym stanowisku przetrwał… trzech, i to nie byle jakich, premierów! W roku 1922 po raz pierwszy został posłem jako polityk PSL Wyzwolenie. Radykalizacja tej partii (głównie kwestia reformy rolnej bez odszkodowania) zmusiła go do wyboru własnej drogi, toteż w 1925 roku sformował osobne koło poselskie i wraz z nimi znalazł się w orbicie wpływów politycznych Józefa Piłsudskiego. Po maju podjął się trudnej i niewdzięcznej roli premiera przewodzącemu rządowi po zamachu stanu. Jego atutem były nie tylko doświadczenia zawodowe i ponadprzeciętne zdolności organizacyjne, ale również usposobienie, które na posłów działało niczym oliwa rozlana na wzburzone fale. Dzięki ludzkiemu podejściu i powszechnie znanej niechęci do partyjniactwa szybko pozyskał uznanie większości parlamentu. Doskonale zorganizowany, skutecznie administrował państwem, błyszcząc na tle poprzedników. Wszyscy ministrowie jego rządu (z Piłsudskim włącznie) przekazali premierowi rezygnacje in blanco. Bartel głoszący hasła usunięcia z władz państwowych politycznych nominatów szybko zdobył uznanie ulicy, a o jego zażyłości z Piłsudskim w owym czasie najlepiej świadczy kandydatura lwowskiego profesora (Ignacy Mościcki) na Prezydenta RP. Polityczni oponenci mimo uznania dla zasług nie mogli wybaczyć konsekwentnej walki z parlamentaryzmem i samym parlamentem. Wyrafinowane techniki, a także nagminnie stosowane kruczki prawne, dzięki którym rząd podejmował rozmaite działania bez jakiejkolwiek współpracy z sejmem, przeszły do historii jako „bartlowanie” – synonim walki z demokratycznie wybraną reprezentacją społeczeństwa. Tyle, że w tej kwestii Kazimierz Bartel miał jasne i od dawna ugruntowanie przekonanie, które wyłożył w trakcie przemowy w senacie 12 marca 1930:
„Parlamentaryzm przeżył się i nie jest zdolny do spełnienia zadań, jakie życie nowoczesnego państwa nań nakłada. (…) demokratyzacja ustroju parlamentarnego uczyniła z człowieka parlamentu «sui generis» fachowca. Posłowanie stało się zawodem. Nie wymaga się od posłów żadnych zalet czy umiejętności, a tylko posłuszeństwa swej władzy partyjnej. Pracą parlamentu kieruje grupa posłów uważających się za wyrocznię we wszystkich sprawach, a ogromna większość posłów to bierna masa”.
Choć słowa te padły ponad 85 lat temu, do dzisiaj nie straciły na aktualności. Człowiek, który je podówczas wypowiedział, trzy dni później podał się do dymisji, a o szczerości jego postawy świadczył złożony mandat poselski. Zniechęcony do polityki wrócił do Lwowa, aby tam oddać się całkowicie pracy naukowej. Na Uniwersytecie dał się poznać jako zaciekły przeciwnik getta ławkowego i wszelkich innych form stygmatyzacji, ale przede wszystkim – jako człowiek, który w każdych okolicznościach potrafił zachować się godnie. Swojemu patronowi, za którego uważał Józefa Piłsudskiego, sprzeciwił się, zeznając jako świadek obrony w procesie brzeskim. W 1937 zasiadł w senacie powołany przez Prezydenta Mościckiego. W trakcie wojny, mimo iż nie otrzymał powołania do wojska, stanął na czele Komitetu Obywatelskiego obrony Lwowa. Sowiecki okupant pozwolił Bartlowi na kontynuowanie działalności na uniwersytecie. Jak się szybko okazało – nie bez przyczyny. Choć do dzisiaj nie ma na to jasnych dowodów, istnieje wiele przesłanek, wedle których Józef Stalin wiązał z wielokrotnym premierem poważne polityczne plany. Niezwykle interesujące jest również to, że Władysław Sikorski wkrótce po zawarciu układu z ZSRR (30 lipca 1941) zamierzał powierzyć Bartlowi stanowisko ambasadora w Moskwie. Tyle, że Lwów od ponad miesiąca był już niemiecki, a związany z nim naukowiec na swoje nieszczęście nie opuścił miasta. 3 lipca gestapo zabrało go z domu. Pierwsze tygodnie izolacji przebiegły w komfortowych warunkach. Gdy więzień ostatecznie odmówił współpracy, oprawcy zmienili front. Za wierność zasadom zapłacił życiem. Rozstrzelano go 26 lipca 1941 roku.
Obecna kampania dowodzi niezbicie, iż nie liczą się w tej chwili żadne programy, intencje i plany, nie mówiąc o rzeczywistych dokonaniach. Na pierwszy plan wysforował się gest, opalenizna i dobre ujęcie we właściwym miejscu. Marketing polityczny w całości zespolił się z marketingiem produktowym, nie pozostawiając ani odrobiny miejsca na faktyczną użyteczność. Wybory najlepszego opakowania, w których obecnie uczestniczymy jako naród, nie rozwiązują najważniejszej kwestii: żyjemy w nowych okolicznościach, które wymagają nie polityki i polityków, ale ofiarnych państwowców, dla których najważniejszy jest interes wspólnoty. Interes, który młode roczniki interpretują zupełnie inaczej, niż ci wszyscy, których uformowała poprzednia epoka. I tylko… dlatego analityków szokuje wynik Pawła Kukiza? Byliby zaskoczeni jeszcze bardziej, gdyby w wyścigu prezydenckim pojawił się Robert Biedroń.
Dzisiejsi politycy i media zupełnie zapomnieli, że ludzie kupują wizję, a nie przeszłe dokonania kandydatów. Pytanie za 100 punktów brzmi: dlaczego sztaby obu kandydatów o tym zapomniały? Później wszyscy dziwią się, że człowiek ze sloganami poruszającymi wyobraźnię zbiera 20% – mimo, że w tych wizjach nie ma ani jednego konkretu. Dziś NIESTETY nikt już nie mówi „i have a dream” choć mam nadzieje, że nowe pokolenie to niebawem zmieni. Na pewno chciałbym pomoc.