Król bankierów

Czyli o tym, że potęga to kwestia sprzyjających okoliczności

„Nie będziemy mieli reformy antyalkoholowej. Dlaczego? Ano dlatego, że on wysłał taki okólnik do parów (śmiech). Musimy mieć więcej okrętów. Dlaczego? Ano dlatego, że on tak obiecał w City (śmiech i oklaski). Nie wolno nam wprowadzać podatku spadkowego ani innych nadzwyczajnych podatków. Dlaczego? Ponieważ on podpisał protest w imieniu bankierów twierdząc, że system tego nie zniesie (aplauz)”.

Czyja to była wypowiedź? Lloyda George’a –  w czasach, gdy jako minister skarbu gorliwie zabiegał o nowe ustawy pozwalające na wprowadzenie opieki emerytalnej i ubezpieczeń chorobowych dla robotników. Jego głównym oponentem był Nathaniel Rothschild – podówczas najpotężniejszy przedstawiciel finansowego lobby – człowiek, który w opinii współczesnych dyktował warunki finansowe; jeśli nie całemu światu, to z całą pewnością brytyjskiemu imperium. Bank Rothschildów był wtedy największy na świecie, a to za sprawą prostego wynalazku, jakim był międzynarodowy rynek obligacji. Choć pieniądze przekraczały granice polityczne od stuleci, nigdy wcześniej owego przepływu nie organizowała jedna instytucja finansowa. Meyer Amshel Rothschild jako pierwszy zinstytucjonalizował pożyczanie pieniędzy państwom i de facto zmonopolizował finansowanie ówczesnej Europ,y a co zabawniejsze osiągnął swoje cele korzystając… z obcych środków.

Precyzyjniej – z majątku księcia Hesji, który przezornie dał nogę przed Napoleonem, a swoje kapitały ulokował tam, gdzie nie groziło im ryzyko francuskiego sekwestru. Uczynił słusznie, jako że uwalniani z okowów gett Izraelici ochoczo wspierali groszem okupacyjną armię, a także chętnie nabywali cesarskie papiery skarbowe. W efekcie książę Hesji zamiast wszystko stracić – zarobił, ale jeszcze więcej uzyskał zarządca jego aktywów finansowych. Dzięki dźwigni, jaką dał obcy kapitał i unikalna sieć kurierska, rodzina zarobiła krocie, a o jej pozycji najlepiej świadczą opinie współczesnych. Pośród nich ta, którą przedstawił Prokesch von Osten – ulubiony generał i prawa ręka Metternicha. W grudniu 1830 roku, gdy ważyły się losy austriackich operacji wojskowych, w liście kierowanym do popędliwego pryncypała napominał go dyplomatycznie, że „wszystko jest kwestią metod i środków, ale decydujące jest to, co powie Rothschild, a on nie da pieniędzy na wojnę”.

Można przyjąć, że wiek XIX najpierw wybudował, a potem doskonale umocnił przekonanie o tym, że pieniądze mogą wszystko. Niestety dynamiczny rozwój usług finansowych miał dla potęgi pieniądza i jego monopolistycznych zawiadowców pewne skutki uboczne. Pierwszy cios zadał nie kto inny jak Otto von Bismarck, tworząc niemiecki system emerytalny. Co ciekawe, wielki kanclerz był po uszy zadłużony u jednego z klientów Rothschildów, a o tym jak wielki wpływ na zdolność do prowadzenia wojny mają prywatne pieniądze przekonał się osobiście w trakcie wyprawy na Austrię. Niemiecki pomysł był zachwycająco prosty. Socjalizm robił olbrzymie postępy w uprzemysłowionych Niemczech, a jedynym sposobem stawiania mu tamy było… wpisanie niektórych postulatów we własny polityczny problem. Ubezpieczenia chorobowe i emerytalne (których koszt przerzucono na pracodawców) ruszyły wartkimi strumieniami finansowymi do funduszy, które reinwestowały je, kupując rządowe obligacje. Ten błyskotliwy pomysł szybko przypadł do gustu innym rządom w Europie, które również zdały sobie sprawę, że monopol bankierów na dostarczanie środków może zostać złamany. W efekcie na początku XX wieku interes ekonomiczny Rotshildów, choć nadal taktował, to już nie dyktował celów politycznych Europy.

Ów regres ujawniła panika, która tuż przed wybuchem wojny przetoczyła się przez europejskie rynki, a najmocniej uderzyła w londyńskie City (31 lipca 1914 zadecydowano nawet o zamknięciu giełdy). Co ciekawe, inwestorzy w owym czasie nie mieli większych wątpliwości kto wygra: obligacje niemieckie straciły bowiem znacznie mniej niż francuskie. Powyższe na tyle zaniepokoiło rząd Jej Królewskiej Mości, że błyskawicznie porzucił politykę neutralności, a nawoływanie do niej zdiagnozował ustami lorda Northcliffe’a jako „brudny niemiecko- żydowski spisek”.

Europa była już po sprawie Dreyfussa, a grubo przed Holocaustem, więc takie zgrabne sugestie spokojnie uchodziły największym mężom stanu – nie zmieniając przy tym oczywistego faktu, że sprawa narodowości (w tym narodowości pieniędzy) nabrała szczególnego znaczenia. Uwalnianiu się z objęć Rothschildów pomagał również postęp technologiczny, a pojawienie się telegrafu przełamało ich monopol na przekazywanie informacji wzdłuż i wszerz kontynentu. W ramach technologii rządzenia zmieniło się coś jeszcze: na arenie politycznej pojawiły się poczytne media, które bardzo szybko odnalazły receptę na udaną wojnę, masowo odgrzewając gminne uprzedzenia. Co więcej – pisząc językiem, którym władał lud, stawiały znak równości pomiędzy narodowością a językiem matki, stwarzając przy okazji całkiem nowe problemy lokalnym władcom. W efekcie rodzina Sachsen Coburg Gotha, od lat dzierżąca tron brytyjskiego imperium, w 1917 roku przedzierzgnęła się w znacznie bardziej swojsko brzmiących Windsorów, a wszystko po to, aby zaprzeczyć niemieckim spiskom wietrzonym namiętnie przez rozczarowanych brakiem postępów w wojnie polityków i dziennikarzy.

Największym błędem Rothschildów okazało się jednak Wall Street, a w szczególności zabiegający niegdyś o ich względy JP Morgan. Przedłużająca się wojna wydrenowała wyspiarskie zasoby kapitałowe, a nacjonalizm skutecznie utrudnił prowadzenie interesów ponad głowami walczących. W efekcie City najpierw zrefinansowało za oceanem koszty wielkiej pożyczki wojennej dla Francji (tracąc lukratywne dochody), aby później upaść jeszcze niżej i niemal kompletne się zadłużyć na koszty własnych wysiłków zbrojnych! Tak, jak upadek Amsterdamu zakończył potęgę Barringsów, statystycznie możliwy upadek Londynu zresetował kontynentalną potęgę Rothschildów. Jakie to miało znaczenie? Zwiększyło koszty wojny, ponieważ wyniosło ją poza ramy ekonomicznej kalkulacji. Jan Bloch – polski wizjoner i autor poczytnej książki „Przyszła wojna” dowodził w swojej fenomenalnej publikacji, że właśnie dlatego wojna nie wybuchnie. Tyle, że autor, który przy okazji był bankierem, nie wziął pod uwagę faktu jakie znaczenie uzyska wyemancypowane, a w szczególności „publiczne” finansowanie. Żołnierze europejskich armii maszerowali z uśmiechem na front licząc, że  na święta będą już w domu. Niegdyś wyłącznie profesjonalne pułki zapełniły się tłumami poborowych, a tylko niektórzy z nich zdawali sobie sprawę, że ich kolorowe mundury (w szczególności czerwone portki francuskiej piechoty) walnie ułatwią celowanie obsadom niemieckich karabinów maszynowych, co wydatnie ograniczało szanse na przeżycie prawdziwej męskiej przygody. Hekatomba Marny, Sedanu i Verdun rozwiała naiwne marzenia, ale nie zablokowała walczącym możliwości finansowych. Bismarck nie miał pieniędzy by wkroczyć do Wiednia po zwycięskim boju z Austrią, Betham Hollweg do 1917 finansował Berlin na Wall Street.

Jakie to ma znacznie współcześnie? Rodzina Rotschildów nadal należy do światowej ekstraklasy i radzi sobie lepiej niż dobrze. Państwa, które samodzielnie prowadziły wojny – znacznie gorzej. Czemu? Reparacje wojenne nałożone na Francję po upadku Napoleona nie przekraczały 10% PKB i mogły być szybko spłacone, zapewniając z jednej strony bezpieczeństwo właścicielom obligacji Paryża, a z drugiej zapewniając dochody tym, którzy finansowali Londyn. Zadłużona po uszy Francja domagała się w 1918 roku od Niemiec reparacji w wysokości 300 PKB, a nikt z polityków nie zastanowił się nad tym czy takie płatności są w ogóle prawdopodobne!

Wojna interesów kwantyfikowała rozmiar zbrodni. Wojna idei pochłaniała publiczne środki, a te  płynęły tak długo, jak długo wierzyciele chcieli lub musieli wierzyć w ich zwrot. Kto wie czy za horyzontem nie czai się wojna frustracji, wywołana tylko i wyłącznie tym, że głodnych świadczeń mas nikt nie będzie w stanie finansować, a złaknieni sprawiedliwości obywatele wyruszą na ulicę aby wyrównać różnice klasowe?

Co wtedy stanie się z Rothschildami? Nic. Jak wiadomo: gdy krew leje się po ulicach, kupują kamienice.

2 komentarze
Previous Post
Next Post