Legion

Czyli o tym, że linia dzieląca programy ONR i PPR była cienka i niezwykle kręta.

Uwadze wielu publicystów piszących o komunie, zniewoleniu i okupacji w latach 1945-1989 umyka zazwyczaj fakt, iż II RP swoją tożsamość i strukturę społeczną budowała zaledwie 20 lat. Każdemu, kto uważa, że to długi okres wypadałoby przypomnieć, że III RP mimo, że istnieje już niemalże 25 lat, nadal nie poradziła sobie z wieloma ważnymi dla państwowości zagadnieniami (choć pewien państwowy szkielet odziedziczyła po PRL). W II RP budowano go od zera, a owej budowie towarzyszyły napięcia, dla których ciągle brak miejsca na pierwszych stronach społeczno-politycznych wywodów. W efekcie II RP awansuje do roli niedoścignionej krynicy państwowości polskiej, oazy spokoju i ładu społecznego. Owo ujęcie tworzy pewną sztuczną, a obowiązującą konwencję: wszyscy Polacy walczyli bohatersko po to, aby swój kraj odbudować w jego przedwojennym kształcie. W efekcie wszyscy ci, którzy oczekiwali w tej materii modyfikacji, to albo agenci, albo idioci, ale prawie zawsze – komuchy.

Skutkiem ubocznym jest budowanie wrażenia, że współczesne społeczeństwo to wyłącznie potomkowie żołnierzy wyklętych, rozparcelowanej szlachty, w najgorszym razie, wprawdzie nie błękitno krwistych, ale jednak posiadaczy. Demograficzna prawda jest jednak zupełnie inna, o czym można się zresztą bez większego trudu przekonać, a w razie wątpliwości podeprzeć bogatym materiałem statystycznym. W rezultacie apologeci oporu przed sowiecką zarazą załamują ręce nad łatwością, z jaką mężne jednostki traciły kręgosłupy w zetknięciu z nowym, niemieckim wrogiem. Rzeszom ułomnych, żeby nie powiedzieć – upadłych, stawia się dzisiaj za wzór sylwetki niezłomnych wzorowo.

W propagandowym zapale w jednym rzędzie wymienia się „majora” Kurasia „Ognia”, „majora” Żubryda, majora Szendzielarza „Łupaszkę” i majora Dekutowskiego „Zaporę”. Tymczasem różnice pomiędzy tymi ludźmi stanowiłyby doskonałe tło do ciekawej analizy wojennej i powojennej rzeczywistości w Polsce. Ale nie doczekamy się jej zbyt prędko! Każda epoka musi mieć swoich spiżowych bohaterów, a w realiach nadwiślańskich, gdzie kanon bohatera na zawsze ustalił Henryk Sienkiewicz, nie ma miejsca na półtony. Urawniłowka tworzy fundament na którym wznosi się pomniki równej wysokości ludziom całkowicie różnej miary. Powyższemu trudno się dziwić: wymogi obecnej polityki historycznej są takie, a nie inne. Ale to wyłącznie kwestia czasu. Otwierająca się dzisiaj dyskusja na temat sensu walki z Niemcami w 1939 roku, za kilkanaście lat doprowadzi do rewaloryzacji wszystkich postaw z lat 1944-54. Czwarte pokolenie świadków ówczesnych wydarzeń wyrobi sobie własny punkt widzenia na zdarzenia, które tracąc pierwszoplanowe znaczenie polityczne, zredukują się emocjonalnie na tyle, aby stać się częścią ważnej wiedzy o naszej społeczno-narodowej tożsamości.

Jutrzenką zmian jest najnowsza książka Elżbiety Cherezińskiej „Legion”. Zawodowi historycy nie przekopią się zapewne przez pozycję, której imponujące rozmiary licują z wyraźnym zamiarem autorki, aby weteranom Brygady Świętokrzyskiej przywrócić należną cześć i chwałę. Zawodowcy zapewne nawet nie sięgną po ową pozycję, ponieważ zjawiska zaledwie sygnalizowane na bez mała 800-set stronach, są im znane od zawsze tyle, że do tej pory były społecznie ciężkostrawne.

Tymczasem najnowsza pozycja Cherezińskiej to świetnie napisana książka, która jest w zasadzie gotowym scenariuszem filmowym. Toteż w najbliższej przyszłości należałoby się spodziewać prób przeniesienia jej na mały lub duży ekran. Wszystko rzecz jasna zależeć będzie od kierunku, z którego w Polskim Instytucie Filmowym powieją polityczne wiatry. Było nie było, funkcjonariusze tej instytucji mają w zwyczaju stać twardo na gruncie bieżącej linii partii.

Wbrew pozorom, owa beletrystyczna pozycja niektórym czytelnikom może wiele wytłumaczyć. Jedną z perełek jest polityczny instruktaż w wykonaniu aresztowanego oficera NSZ, który zapewnia pilnujących go AL-owców, że powinni się zapoznać z programem przedwojennego ONR, ponieważ jest nie mniej postępowy niż ich doktryna. I w rzeczy samej: każdy, kto zaznajomi się z „Ekonomią miłosierdzia” Doboszyńskiego (jednego z głównych ideologów ONR) ze zdumieniem odkryje, że propozycją polskich faszystów był w pewnym uproszczeniu system niezwykle podobny do komunizmu, tyle, że oparty o kościół katolicki, a nie politbiuro. Co ciekawe, może się okazać, że wielu czytelników z typowo prawicowego elektoratu zastanowi się raz jeszcze nad fenomenem Bolesława Piaseckiego – lidera przedwojennej Falangi.

Może się okazać, że Cherezińska (specjalizująca się do tej pory w innych okresach historycznych) sama ze zdumieniem odkryła wielobarwność polskiego podziemia. Uwaga poświęcona odmalowywaniu rozmaitych niuansów ma się nijak do oczekiwanej zapewne przez część czytelników bitewnej glorii BŚ. Co więcej, przez karty książki przemknie nawet „Organizacja Toma”, wystawiając marne świadectwo spoistości obozu narodowego w owym czasie. I choć autorka bardzo kluczy opisując odwrót brygady wraz z Niemcami, to warto pamiętać, że podobny problem dotyczy batalionu Stołpeckiego AK, który wycofał się wraz z Niemcami z Nowogródczyzny po to, aby przyłączyć się do kampinoskiego zgrupowania AK. Na jego dowódcy ciążył akowski wyrok śmierci, litościwie zawieszony w czasie, gdy zgrupowanie miało przyjść na pomoc powstaniu. Jednocześnie interesujące jest to, że generałowi Pełczyńskiemu, który dwukrotnie rozkazał całkowicie nonsensowne natarcie tej formacji na umocnienia Dworca Gdańskiego, żadnych zarzutów nie postawiono. Leśni żołnierze zostali dwukrotnie zmasakrowani przez doskonale ufortyfikowanych niemieckich frontowców. Kto wie, być może generałowi Grzegorzowi potrzebne było lokalne Lenino? Duży i sprawnie dowodzony oddział o jednoznacznie antykomunistycznych przekonaniach na pewno nie poprawiał sytuacji w terenie.

Każdy, kto sięgnie po „Legion”, przeczyta go jak dobrze napisany thriller, z zapartym tchem. Ale też i współczesna historia Polski pełna jest spisków i zwrotów akcji, których nie powstydziłaby się solidna amerykańska produkcja. I choć w materii, do rozłożenia akcentów i rzetelności historycznego przekazu mam pewne zastrzeżenia, to z całą pewnością praca Cherezińskiej to ważny krok na drodze szerokiego dostępu do historycznej prawdy.

Prawdy tym ważniejszej, że warszawski sierpień 2013 wypełniły rozmaite bajania na temat skali i istotności przyszłorocznej 70-tej rocznicy powstania. Planistom umknęło zapewne, że 1 sierpnia 2014 cały świat będzie celebrował znacznie ważniejsza datę: owego dnia upłynie przecież 100 lat od wybuchu wojny, bez której niepodległej Polski po prostu by nie było. Dlatego też, sławiąc bohaterów (żołnierzy i cywili), którzy mierzyli się z każdym naszym wrogiem, powinniśmy marzyć o tym, aby 1 września 2039 było nam dane tworzyć jedno, świadome i dojrzałe do rozsądnych decyzji społeczeństwo.

Pokoleniu 89 stuknie wtedy 50-tka. Ale prawdziwy światowy szał przypadnie na rok 2040, kiedy to będziemy celebrować 100-lecie McDonald’s.

15 komentarzy
Previous Post
Next Post