Polska Partia Przyjaciół Biegania

Czyli o tym, że historia lubi się powtarzać.

Łup, łup, łup stopy mozolnie dudnią o asfalt „six point seven five average speed 5.49” rozlega się w słuchawkach i już wiem, że jak chcę zrobić swój czas, to muszę się solidnie zmobilizować. Przyspieszam, a w ruchu nie ma już żadnej gracji. Macham łapami jak strach na wróble na przydrożnym polu, desperacko pragnąc dodać sobie gasnącej prędkości. Ale szósty kilometr jest zawsze dla mnie najtrudniejszy. Być może dlatego, że to właśnie wtedy pojawia się myśl, którą muszę bardzo szybko obezwładnić: po co ja się tak męczę?

To pytanie zadaję sobie pewnie nie ja jeden. Popularność biegania lawinowo rośnie, choćby we wczorajszym warszawskim Biegu Niepodległości linię startu przecięło ponad 12 tysięcy osób, które karty zgłoszeń pobrały… w ciągu 36 godzin od rozpoczęcia zapisów. Samodzielne pokonywanie kilometrów najwyraźniej nęci. Dlaczego? Na takie pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć indywidualnie. Ja, choć od sportu nie stronię od dziecka, do biegania miałem stosunek ambiwalentny, żeby nie powiedzieć wrogi. Mimo, że entuzjastów tej dyscypliny systematycznie wokół mnie przybywało, ciągle nie znajdowałem w sobie choćby grama chęci, aby pójść w ich ślady. I kiedy wreszcie za bieganie zabrał się mój obdarzony solidną nadwagą przyjaciel, który latami gardził jakimkolwiek ruchem pomyślałem, że najwyraźniej w powietrzu unosi się jakiś niezbadany wirus biegowy. Między styczniem a sierpniem zdziadziały 43 latek cofnął się w czasie o 15 lat, ubyło mu 40 kilogramów i skończyły się jego nieuleczalne problemy z ciśnieniem. Ubierając go w „Rejdżu” w rozmiar 48 (przez ostatnie kilka lat robił mi wymówki dla kogo w ogóle jest ta marka, ponieważ w nic się nie mieścił) uświadomiłem sobie, że w bieganiu musi być coś więcej, niż biologiczna technologia chudnięcia. Jako, że najlepiej jest poznać przeciwnika w walce, 8 września o 20.59 założyłem buty i pobiegłem. „Imponujący” dystans 3,86 km pokonałem w… 32 minuty :(, a moje przekonanie o jako takiej kondycji prysło jak bańka mydlana. Przy okazji okazało się, że „długie spacery”, które odbywałem w swojej okolicy liczyły sobie maksymalnie 4 kilometry chociaż mnie wydawały się poważnymi wyprawami :). Cóż, parę założeń o własnej wydolności należało zweryfikować. Od tamtej pory przebiegłem 255 km i wiem już, że na pewno będę biegał dalej. Dlaczego? Do biegania zachęcają mnie endorfiny i… frustracja.

Jak zauważy doświadczony życiowo czytelnik, ów symbiotyczny związek, prowadzi zazwyczaj do innych form relaksu, niż samotne przemierzanie kilometrów. Faktycznie, ale pociąga za sobą skutki uboczne, które prędzej czy później generują kolejną dawkę problemów, a weterani wiedzą, że łatwo wtedy przekroczyć masę krytyczną. Endorfiny uwalniane w trakcie biegania upajają tanio, skutecznie a na dodatek świadomie, co dla doświadczonych konsumentów rozmaitych „polepszaczy rzeczywistości” może być zaiste niesamowitym odkryciem :). Przy czym nie można twierdzić, iż ów mityczny „haj biegacza” to wyłącznie nagroda za mozolnie pokonywane kilometry. Do wożenia ze sobą butów i biegania na wakacjach, ale również w delegacji i innych okolicznościach przyrody, mnie skłania zupełnie co innego: jedyna samodzielna okoliczność, w której mogę pokonywać samego siebie.

We współczesnych okolicznościach biznesowych, wszelkiej maści procesy są tak skomplikowane i tak ze sobą powiązane, że prędzej czy później okazuje się, iż możemy tylko mocno chcieć a rzeczywistość i tak zależy od rzutu kostką :). W efekcie nie ma większego znaczenia na jakim szczeblu społeczno-ekonomicznej drabiny się znajdujemy: decyzje podejmują się za nas, a różnią się wyłącznie kalibrem. Tymczasem pierwsza 5, 10 czy 15 (nie mówiąc o ambitniejszych celach) ma wymiar jak najbardziej rzeczywisty, zdobywanie laurów dokonuje się w ciszy, a satysfakcja z sukcesów jest gwarantowana. W efekcie mozolny tupot zastępują nirwaniczne zdolności czystej w dawce 0,7 (lub większej), nie mówiąc o bardziej zaawansowanych środkach znieczulania. O tym, czy powyższe jest miarą cywilizacyjnego awansu przekonamy się za kilka lat. Jednak już dzisiaj można się domyślać, że chodzi tu o coś więcej niż pospolitą rekreację.

Tymczasem większość zainteresowanych bieganiem poszukując informacji dowie się wiele o zbawiennych efektach zdrowotnych i ogólnorozwojowych. Wnikliwsi badacze dotrą do informacji, że bieg sprzyja skupieniu myśli i budowaniu wielkich życiowych, bądź zawodowych strategii. Mnie osobiście służy do czegoś zupełnie odwrotnego. Na kilkadziesiąt minut wylogowywuję się z systemu. Całkowicie. Im bardziej się wyloguję, tym lepiej biegnę. Dziwne? Neurolodzy powiedzą, że oczywiste ponieważ wysiłek fizyczny i odcięcie od stresu sprzyja neurogenezie, a ta szczególnie u osób w średnim wieku ma znaczenie kardynalne dla intelektualnej sprawności. Stress overload, za oceanem zdiagnozowano już oczywiście jako poważną jednostkę chorobową którą leczy się… miedzy innymi właśnie bieganiem :). Można mieć tylko nadzieję, że zanim dotrze nad Wisłę wraz z odpowiednio rozwiniętą farmakologią, bieganie upowszechni się jeszcze bardziej. O tym, jak bardzo już jest popularne przekonuje nas choćby marketing polityczny. Miłościwie panujący Premier Tusk, zamiast na „Marsz dla Niepodległej” u boku Prezydenta Komorowskiego, wybrał się na Bieg Niepodległości. „Dycha” ukończona w niezłym czasie może przydać nieco blasku wyraźnie tracącemu ostatnio Premierowi. Choć można oczywiście przyjąć, że Premier na starcie pojawił się wyłącznie jako zapalony biegacz, warto przy okazji bliżej przyjrzeć się problemowi: masowych ruchów, o które można się oprzeć jest coraz mniej.

Każdemu kto się w tym miejscu skrzywi na domniemanie o szerokiej perspektywie politycznej Premiera przypomnę, że nie kto inny jak właśnie Donald Tusk tyle, że jako przewodniczący KLD w 1992 roku zawiązał ważną koalicję z… Polską Partią Przyjaciół Piwa :). PPPP w 1991 roku wprowadziła do parlamentu 16 posłów i choć wkrótce rozpadła się na dwie frakcje, większość „działaczy”, choć pod marketingowo bardziej obiecująca nazwą (Polski Program Gospodarczy), gorliwie i pod kierunkiem Donalda Tuska wspierała rząd Hanny Suchockiej. Doświadczeń zatem nie brakuje, a historia polityczna dowodzi, że warto stawiać na sprawdzone rozwiązania. W czasach kiedy estetyka lewicowa traci na znaczeniu, a prawica wyraźnie nabiera mocy potrzebne jest coś alternatywnego.  Jakkolwiek można by się upierać, że przyjaciół piwa w 1991 roku było znacznie więcej niż dzisiaj przyjaciół biegania, to warto się nad tym przez chwilę zastanowić. Mało która aktywność wykazuje taką dynamikę przyrostów. Jeszcze w 2010 roku, populację biegaczy szacowano na maksymalnie 80 tysięcy (uczestnicy jednostkowi wszelkiej maści rejestrowalnych zawodów), dzisiaj mówi się już o populacji ponad 200-tysięcznej i nic nie wskazuje na to, aby grono biegaczy miało przestać rosnąc. Co więcej, jak można przyjąć biegacz to obywatel znacznie bardziej świadom, niż fan złocistego trunku i na wyborcę nadaje się jak ulał. Sport, zdrowie i slow life łatwo dałoby się złożyć w jakiś zgrabny program, w którym nie chodziło by o politykę, ale o przyszłość, czyli całkowicie abstrakcyjną kategorię :). Jako, że kolejne wybory mogą przypominać te z 1991 (skala zawiedzionych nadziei) doczekamy się sytuacji, w której „patchworkowa” będzie już nie tylko rodzina, ale i polityka krajowa 🙂 wymagająca nawet najbardziej egzotycznych sojuszy w ławach poselskich. Zawiązany w 1992 roku Polski Program Liberalny (egzotyczny sojusz KLD, odprysków z PPPP i Porozumienia Centrum) dysponował ponad 50 posłami. Ich nieformalnym przywódca był nie kto inny jak… Donald Tusk. Wczorajszą linię mety, Premier minął po 49 minutach i 44 sekundach. Niezły czas. I niezłe wyczucie. W 2015 roku ponownie nałożą się na siebie wybory parlamentarne i prezydenckie. Poprzednio taka sama sytuacja miała miejsce w 2005 roku. Nie było to jak pamiętamy, największy sukces urzędującego Premiera.

Mimo wielkiej miłości swojego lidera do piłki, kibiców, Platforma ma jak wiadomo z głowy. Stare hasło KLD brzmiało „Ani w prawo ani w lewo tylko prosto do Europy”. Dzisiaj nowe hasło nowej formacji mogło by brzmieć „Biegiem: prosto przed siebie”.

I wszystko jasne:).

 

7 komentarzy
Previous Post
Next Post