Czyli o tym, że kto sieje wiatr, zbiera burzę
Ofensywa Brusiłowa, z którą nie wiązano wielkich nadziei, okazała się wielkim sukcesem strategicznym, a w ujęciu realnym stanowiła w zasadzie ostateczny cios zadany monarchii austro-węgierskiej. Wiedeń zrozumiał, że liczy się tylko i wyłącznie jako lojalny wasal Berlina, a bez jego militarnego wsparcia nie ma najmniejszych szans na dalsze istnienie. Niestety – ów spektakularny sukces okazał się równocześnie gwoździem do trumny dla dynastii Romanowów. Ofensywa kosztowała zdrowie i życie niemal miliona żołnierzy, a front wymagał uzupełnień. Sięgnięto do nieprzebranych zasobów chłopskich, ale w szeregach pojawili się już zupełnie inni żołnierze.
O ile bowiem wojna okazała się coraz gorszym doświadczeniem dla rosyjskich miast, tamtejszym wsiom zapewniła prosperity, o jakiej chłopi nigdy nie marzyli. Rubel, który w przededniu wybuchu I wojny cieszył się niemal pełnym pokryciem w złocie, jako pierwszy poległ na wojennym froncie. Żywność znalazła się w awangardzie galopujących cen, przysparzając kmieciom niespotykanych wcześniej dochodów. Pośród największych wygranych ujawnili się stołypinowcy, dzieci reformy rolnej przeprowadzonej przez charyzmatycznego premiera. Syte chłopstwo gorliwie popierało cara i ochoczo wysyłało młodzież do wojska.
Tyle że w jesienią 1916 roku wieś i głodne miasto dzieliła już przepaść. Powszechnie szemrano o tajnych układach z Niemcami, a urzędników o niemieckich nazwiskach publicznie posądzano o sprzyjanie wrogowi. W petersburskim garnizonie (który ze względów politycznych przechrzczono na piotrogrodzki) narastał ferment, głodni robotnicy z zamykanych fabryk wałęsali się po mieście, a atmosferę gorliwie podsycali – wyczuwający historyczny moment – posłowie. Wiatr niósł nienawiść do monarchii. Jej kres miał spłynąć laurem władzy na największe nazwiska przemawiające w Dumie, parlamencie, który – mimo ambitnych założeń z 1905 roku – sprowadzono do roli demokracji fasadowej. Celował w tym zwłaszcza Piotr Stołypin, premier i minister spraw wewnętrznych Rosji w latach 1906 – 1911, człowiek, który (mimo krótkich rządów) katapultował Rosję ze średniowiecza do wieku pary. Zajadły monarchista, który wieszał buntowników tak gorliwie, że stryczek zaczęto określać mianem „krawatu Stołypina”, prezentował jednocześnie poglądy, które nie podobały się ani carowi, ani przeważającej większości parlamentarzystów. Do pasji doprowadzało ich zwłaszcza agresywne promowanie własności ziemi pośród chłopstwa i plany przyznania niepodległości Finlandii i Polsce. Eksport zboża bił kolejne rekordy, koniunktura zachęcała do poważnych przemysłowych inwestycji, a państwo dzięki zagranicznym kredytom przestawiało się na tory przemysłowe. Pasmo sukcesów przerwał Mordechaj Bogrow. Jego celne strzały dosięgły premiera w trakcie przedstawienia w operze kijowskiej. Zabójcę, który, udzielając się w środowiskach socjalistycznych, pozostawał aktywnym agentem Ochrany, skazano i powieszono w ekspresowym tempie, nie wykrywszy rzecz jasna inspiratorów zamachu. Wedle masowo kolportowanych plotek, Stołypin zapłacił za montowanie opozycji przeciwko Rasputinowi.
Choć przypadkowi tego niepiśmiennego chłopa poświecono już wiele stron poczytnych książek, większość z nich sytuuje go w pierwszym szeregu tych, którzy osobiście przyczynili się do upadku ponad 300-letniej dynastii Romanowów. Pozycja charyzmatyka nie brała się rzecz jasna znikąd. Caryca, powszechnie nielubiana na carskim dworze, obwiniana o niezdolność do powicia dziedzica tronu, zamknęła się w wąskim towarzystwie, zajmując się bardziej dziećmi niż sprawami publicznymi, gdzie systematycznie spotykały ją rozmaite afronty. Mieszanka brytyjskiego wychowania z niemieckim pochodzeniem gruntowały jej pozycję „obcej cudzoziemki” i to na dworze, któremu nadal nadawała ton caryca wdowa, rodowita księżniczka… duńska. Narodziny upragnionego syna stały się początkiem nowych utrapień cesarskiej pary. Aleksy cierpiał na hemofilię, co przy ówczesnym stanie medycyny nie wróżyło mu długiego życia, nie mówiąc już o przejęciu korony. Caryca, która o syna modliła się długo i żarliwe, uwierzyła, że zdrowie może mu zapewnić jedynie opieka boska. W powyższej konkluzji umacniały ją kolejne niepowodzenia tradycyjnej medycyny. Tymczasem Rasputin niejako z marszu potwierdził swoją sławę uzdrowiciela, tamując groźny krwotok u carewicza Aleksieja. Ów sukces ambitny chłop potrafił zdumiewająco skutecznie wykorzystać.
Jaki z tego wniosek? Za kulisami wielkich historycznych procesów czają się często prozaiczne ludzkie tragedie, osobliwie obfitujące w nikczemne owoce. Imperium Romanowów nokautowała wojna, rozkładały wewnętrznie rządy nieudolnych nominatów, ale zasadnicze ciosy zadały mu intrygi człowieka, którego pozycja opierała się na… matczynej wdzięczności.
Tyle że choć w stolicy szalał głód, a pozbawieni pracy robotnicy wałęsali się po ulicach, bratając z wojskiem, polityczni akuszerzy zmian nadal obawiali się sięgnąć po władzę. Strach przed karą zachęcał do politycznych ekwilibrystyk, a polityków wszystkich opcji połączyło doprowadzenie do abdykacji. Ustępujący władca legitymizowałby nowy regime. Lud budujący władzę Rady Piotrogrodzkiej takich skrupułów już nie miał. Stary establishment zjednoczył się w obronie tego, co nie było jeszcze stracone. Aby wygrać, musiał złożyć ofiarę z cara.
Ten na rozkład w stolicy zareagował późno, ale początkowo stanowczo. Odprawiono ekspedycję karną, a dwór opuścił front i udał się do Piotrogrodu pociągiem. Tyle że niestety okrężną drogą, jak, że tę najkrótszą kontrolowały już zrewoltowane wojska. Car poddawany systematycznej presji polityków i generałów poddał się wreszcie na stacji w Pskowie. Zatrzymał ekspedycję karną i abdykował. Przegrał negocjacyjny pojedynek w zaciszu własnej salonki. Co by się stało, gdyby wraz z wojskiem dotarł od zbuntowanego Piotrogrodu? Czy wojsko chętnie strzelałoby do prawowitego monarchy? Obserwatorzy z epoki są zgodni: zdecydowana reakcja władcy przywróciłaby porządek. Tyle że władca Rosji nie zaryzykował stawienia czoła historii.
Choć większość komentatorów uważa dzisiaj, że zamach stanu w Turcji był de facto wynikiem prowokacji Erdogana, może się okazać, że prawda jest znacznie bardziej prozaiczna. Spiskowcom wystarczyło odwagi, aby zacząć, ale nie wystarczyło gorliwości, aby głównego przeciwnika skutecznie odizolować. Być może nie przewidzieli, że komercyjna telewizja, której nie zamierzali kneblować, znajdzie sposób, aby porozumieć się z Erdoganem, wykorzystując w tym celu znienawidzone przez niego social media? Być może ci, którzy odizolowali go w miejscu, w którym był w piątek wieczorem, ugięli się przed majestatem władzy dokładnie tak samo jak zamachowcy, którzy mieli „zakneblować” Gorbaczowa w jego willi w trakcie puczu Janajewa?
Jak dowodzi wiele przykładów z historii, skuteczna izolacja oficjalnego przywódcy ma zasadnicze znaczenie dla skutecznego przewrotu. Najważniejsze jest bowiem utrącenie oczywistego dla wszystkich symbolu. Owej świadomości nie zabrakło młodym władzom bolszewickiej Rosji, w których ręku znalazł się car wraz z rodziną. Choć skuteczne abdykował i pragnął wyemigrować do Anglii, stwarzał poważne zagrożenie dla reżimu. Wprawdzie ewakuowano go do odległego od głównych frontów wojny domowej Tobolska, ale jego miejsce pobytu dość szybko stało się znane białym generałom. Co gorsza, autorytet jeszcze niedawno znienawidzonego cara systematycznie aprecjował za sprawą przedłużających się skutków wojny. Car na czele armii białych stałby się śmiertelnym zagrożeniem dla rewolucji, dlatego też czerwona władza umieściła go na głębokim zapleczu teatrów domowej wojny. Dobry plan niemal zniweczyło polityczne wyrachowanie. Oto sformowany z dezerterów i jeńców Korpus Czeski, który na ukraińskim froncie stał się poważną siłą zbrojną, po zawarciu separatystycznego pokoju przez Rosję zamierzał ewakuować się do Francji. Bolszewicy wyrazili zgodę na transporty czeskich udziałów, które ekspediowano koleją transsyberyjską. Ich celem był Władywostok. Zgodnie z porozumieniem cofające się oddziały miały przekazywać bolszewikom część swego uzbrojenia. W praktyce przekazywali je często… Austriakom, ówcześnie żołnierzom i dowódcom czerwonych oddziałów. Wybuch walk był jedynie kwestią czasu. W ich rezultacie car i jego rodzina znaleźli się w zasięgu taktycznym białych oddziałów. Bolszewicy postanowili działać. Carską rodzinę przeniesiono do Jekaterynburga, gdzie zastała ich ofensywa czeskich oddziałów, poprzedzona powstaniem konkurencyjnej do bolszewickiej władzy państwowej. Nie było czasu do stracenia.
W nocy z 16 na 17 lipca 1918 cara wraz z całą rodziną bestialsko zamordowano. Egzekucją dowodził ambitny czekista Jankiel Chaimowicz Jurowski. Biali, którzy weszli do miasta, kilka dni później mogli już tylko potwierdzić makabryczne pogłoski. Morderca cara do końca swoich dni był dumny z roli, którą odegrał w historii Rosji.
98 lat później samolot prezydenta Erdogana w eskorcie lojalnych sił rządowych zmierzał na stołeczne lotnisko, aby ukazać się ludowi walczącemu w obronie demokracji. Ów lot śledziły zapewne satelity wielu państw, a także – jak wiadomo dzisiaj – dwa F-16 należące do puczystów. Być może ich piloci byli gotowi do oddania strzału, ale najwyraźniej zabrakło kogoś, kto wydałby odpowiedni rozkaz. O tym, że w decydujących chwilach jednostka nie może poczuć się samotna, wiedzieli doskonale towarzysze Lenin i Trocki, toteż Jurowski mordował wykonując jasny rozkaz. W tureckich kazamatach zapewne nie brakuje dzisiaj takich, którzy mocno żałują, że zadrżały im ręce. Tyle że faktycznych zwycięzców wskaże zapewne przyszłość, w myśl zasady, ze gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. W ramach czystki zmieciono bowiem cały sztab odpowiedzialny za wojnę z Kurdami, co z całą pewnością przełoży się na efektywność tureckich sił zbrojnych. A te mają z kim walczyć. PKK (Partii Pracujących Kurdystanu) marzy się obecnie całkiem spore państwo, które może nigdy nie osiągnie takich rozmiarów,
ale w jakichś granicach raczej prędzej czy później powstanie. W międzyczasie, zgodnie z nowym prawem tureckim, parlamentarzystów oskarżonych o terroryzm będzie można natychmiast pozbawiać immunitetu. Nie wróży to dobrze prokurdyjskiej HDP, która przekroczyła tak irytujące władze 10%. Po ostatnim weekendzie w Turcji przybyło ludzi zdecydowanych na wszystko i to po obydwu stronach barykady. Gospodarce raczej na pewno nie wróży to dobrze, a nic tak nie podgrzewa konfliktu, jak trudności ekonomiczne. Te, choć pacykuje się je niemal masową emisją pieniądza, niebawem zmaterializują się jako poważny kryzys.
Kończy się chleb – zaczynają się igrzyska.