Efekt uboczny

Czyli o tym, jak marketing i technologia wojskowa wpłynęły na prezenty.

O tym, że największym cudem współczesnych świąt jest ciągłe umacnianie kampanii marketingowej Coca Coli, napisano już wielokrotnie, ale w zasadzie każda okoliczność jest dobra, by znowu o tym przypomnieć 🙂 Było nie było, gentlemana w czerwono-białym wdzianku znano również w PRL-u, i choć chciano go uczynić Dziadkiem Mrozem, dumnie utrzymał swoją „świętą” proweniencję. W efekcie, pokolenia Polaków wyrosły z przekonaniem, że ów tradycyjny, czerwono-biały strój to niemalże ubranie codzienne w mitycznej Laponii, z której ów ofiarny dostawca prezentów miał pochodzić. Tymczasem, wizerunek świętego Mikołaja to zasługa Freda Mizena, rysownika, który stworzył go w 1931 roku dla koncernu z Atlanty. Po co? Coca Cola traktowana była w USA wyłącznie, jako napój „letni”, podczas gdy właściciele marki chcieli mieć produkt sprzedający się cały rok. Pomysł oparcia kampanii zimowej o miłego faceta przynoszącego prezenty okazał się tak skuteczny, że wyszedł daleko poza ramy firmowej kampanii reklamowej! W efekcie, ikoną świąt jest marketingowy twór sławiący na wsie strany mira kolory firmowe Coca Coli. Ale pod choinką może nas spotkać znacznie więcej niespodzianek!

Taki na przykład memory stick. Choć obecnie utracił już większość swojego prestiżu, jeszcze kilka lat temu lokował się wysoko na listach prezentów choinkowych i korporacyjnych. Ten wygodny gadżet powstał w 1995 roku w… Izraelu. Stworzono go równolegle z systemem niezbędnym do korzystania z nowatorskiego dysku na różnych urządzeniach. W owych czasach, każdy stick musiał najpierw zainstalować właściwe dla siebie oprogramowanie. Co więcej, wyposażono go w diodę. Po co? Aby wskazywała, kiedy ów dysk działa 🙂 Dzisiaj takich diod się już nie stosuje. Dlaczego? Otóż umieszczenie diody, która komunikowała działanie, utrwalało wśród użytkowników przekonanie, że jeśli się nie świeci to… nic się nie dzieje. Tymczasem, było zupełnie inaczej, o czym przekonali się ci użytkownicy, którzy na swoich stickach wprowadzili do swoich komputerów co najmniej snify. Twórcy tego niezwykle wygodnego nośnika pamięci pracowali rzecz jasna na zamówienie ze sfer wojskowych zdających sobie sprawę z tego, iż wojna, a przede wszystkim wywiad, coraz bardziej przenosi się do cyberprzestrzeni.

Każdy, kto żachnie się w tym miejscu twierdząc, że serce współczesnego świata IT bije zupełnie gdzie indziej powinien wiedzieć, że procesor 8088, podstawa rewolucji pecetów, został opracowany przez laboratoria… Intel Israel, w których, co zrozumiałe, wykluli się również jego następcy: MMX i Centrino. Można rzecz jasna przyjąć, że naukowcy z różnych firm chowali swe osiągnięcia za grubymi chińskimi murami, ale można też założyć, że namiętnie współpracowali, szczególnie, jeśli stawką było niezwykle pojemne „bezpieczeństwo narodowe”. Stworzenie architektury systemu umożliwiającego wygodną penetrację bez wiedzy użytkownika musiało być niezwykle interesującym wyzwaniem…

Równie niewinnym urządzeniem jest pospoliciejący wprawdzie, ale zyskujący obecnie nowe życie, GPS. Instalowany już nie tylko w samochodach, ale i we wszelkiej maści zegarkach biegowych, goglach, a za chwilę pewnie w… dziecięcych wózkach. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że owo wielkie cywilizacyjne udogodnienie nigdy by nie było znane na taką skalę, gdyby nie strategiczna decyzja departamentu obrony USA. W krainie wolności uznano, iż finansowanie rozwoju systemu pozwoli na skuteczne panowanie nad przestrzenią wykraczającą bardzo daleko poza terytorium USA. Jak? Teoretycznie, urządzenia GPS są pasywne, czyli „widzą” satelitę, podczas gdy satelita „nie widzi” samych urządzeń. W praktyce urządzeń komercyjnych to często fikcja, a producenci konkurencyjnych systemów takich jak chiński Compass, takimi duperelami, jak całkowita utrata prywatności, głowy sobie nie zawracają. Co ciekawe, wedle wymogów UE, od 2016 roku każdy produkowany samochód ma być wyposażony w GPS i czarną skrzynkę, która w praktyce posłuży jako tachometr. Dzięki niej mandacik zapłacimy nawet w głębokim lesie, jeśli tylko będzie przez niego wiodła dziurawa, ale publiczna droga.

Ale co tam, Erich Fromm mawiał, że pewnego dnia ludzie zamiast nazwisk będą się posługiwali numerami. Well, może się okazać, że będą to numery telefonów komórkowych dla wygody wszczepionych pod skórę i rzecz jasna sprzężonych z naszym rachunkiem bankowym. Zamiast uciążliwego poszukiwania karty, po prostu położymy rękę na czytniku i po kłopocie. Jakaż wygoda! I jakie bezpieczeństwo! Nie zgubi nam się pociecha, nie odejdzie znienacka osoba starsza, ponieważ wszczepiony telefon zmonitoruje funkcje życiowe i zawczasu wywoła alarm. Identyfikacja przez bluetooth otworzy drzwi w mieszkaniu, uruchomi samochód i rzecz jasna, potwierdzi tożsamość w lokalu wyborczym. Po prostu wolność i swoboda. W tej futurystycznej wizji, która niebezpiecznie szybko może zamienić się w rzeczywistość, najgorzej będą mieli wszelkiej maści niegrzeczni.

Ich po prostu odetnie się od systemu i będzie po kłopocie.

 

12 komentarzy
Previous Post
Next Post