Czyli o tym, że jak było – tak jest i pewnie dalej będzie
Choć w teorii brzmi to oczywiście jak urojenie, praktyka polityczna dowodzi, iż afery w najwyższych kręgach władzy nigdy nie wybuchają przez przypadek. Upływ czasu pozwala jednak na głębszą analizę faktów, a w sprawach bardziej błahych światło dzienne pada nawet na wydobyte z tajnych archiwów dokumenty. Owe nieliczne przypadki pozwalają jednak potwierdzić śmiałą tezę postawioną na wstępie: wystrzał dla wywarcia odpowiedniego wrażenia wymaga naciśnięcia spustu w dobrze wybranym momencie. Jednym z doskonalszych przykładów ilustrujących prawdziwość owego kontrowersyjnego stwierdzenia jest wydarzenie która historia na zawsze zapamięta jako aferę Profumo.
Choć Josif Wissarionowicz rozstał się z ziemskim padołem w 1953 roku, kolejne lata nie przynosiły zmian w polityce kolebki proletariackiej władzy. Wojna koreańska zakończyła się wprawdzie, ale pat wiele kosztował obydwie strony konfliktu. Sowieckie czołgi opuściły Austrię i Finlandię realizując stare zobowiązania, ale już w styczniu 1956 oba kraje niemieckie ogłosiły zamiar tworzenia narodowych armii, a parlamenty kilka miesięcy późnej przegłosowały powszechny obowiązek służby wojskowej. Wiosną, gdy do amerykańskich baz w Niemczech przybyły atomowe pociski dalekiego zasięgu, Eisenhower zapewnił „fellow Americans”, że nie zawaha się przekazać atomu Niemcom, jeśli zaistnieje taka potrzeba. Wojna stawała się coraz bardziej realna. Wojska Anglii i Francji stacjonowały głównie w odległych zakątkach murszejących imperiów, gdzie na dodatek systematycznie zbierały cięgi od lokalnych bojowników obficie zasilanych wsparciem z Moskwy. Powarkujący groźnie towarzysz Naser skutecznie przepędził kontyngent brytyjski strzegący brytyjskich interesów w strefie Kanału Sueskiego. Upłynęło zaledwie 11 lat od końca poprzedniej wojny. Świat zachodni znalazł się w głębokiej defensywie.
Ojczyzna światowego proletariatu zyskiwała nowych partnerów, ale nie dla wszystkich była to miłość od pierwszego wejrzenia. W tej drugiej grupie znajdował się również towarzysz Naser, który pierwotnie lokował się zdecydowanie po stronie Jankesów, sprzyjających wypychaniu z Egiptu tracących znaczenie w regionie Brytyjczyków. Owa miłość konsekwentnie niepokoiła Izrael – i to na tyle, aby w obiektach amerykańskich i brytyjskich w Egipcie zaczęły wybuchać bomby, oficjalnie podkładane przez przeciwników Nasera niezadowolonych ze zbyt ugodowej polityki: wojsko brytyjskie wprawdzie wychodziło, ale Suez Canal Company i jej kanał nadal pozostawały w brytyjskich rękach. Traktaty jednak podpisano, a izraelscy zamachowcy zostali schwytani i osądzeni w pokazowym procesie, który rzecz jasna wywołał falę kontrowersji. Ustalenia kompromitowano oczywistymi w więzieniach egipskich torturami, a Izrael zaprzeczał jakiemukolwiek udziałowi w tej sprawie. Mimo wykrycia spisku cel operacji został zrealizowany: Naser odwrócił się od Amerykanów i skwapliwie przyjął militarne i gospodarcze wsparcie Moskwy. Prawda o operacji Amanu ujrzała światło dzienne dopiero 50 lat później, gdy prezydent Mosze Kacaw oficjalnie uhonorował żyjących jeszcze uczestników operacji „Suzannah” dyplomami uznania. Miał powody. Kto wie, czy to nie same bomby, ale właśnie wykrycie afery przyczyniło się sprawie Izraela? Faktem pozostaje, iż Naser złamał postanowienia brytyjsko-egipskiej umowy i znacjonalizował kanał, gdy tylko znikł znad niego cień ostatniego brytyjskiego żołnierza. W kontrolowanym przez konserwatystów Londynie zawrzało. Publicznie zakwestionowano prestiż Wielkiej Brytanii.
Jak chcą jedni – przypadkowo, jak chcą inni – wprost przeciwnie, faktem jednak pozostanie, iż niezwłocznie po kryzysie u ówczesnego brytyjskiego ministra wojny zameldowali się… izraelscy politycy z propozycją małej wojny prewencyjnej. Dzięki niej Anglia i Francja wróciłyby nad kanał, a Izrael umocnił wygodniejsze taktycznie granice. Owym brytyjskim ministrem był człowiek dla polityki tego rejonu nieprzypadkowy. Harold Macmillan w czasie II wojny światowej ratował brytyjski prestiż w Afryce Północnej i to on właśnie wybił Amerykanom z głowy kandydata na wodza sprzymierzonej przeciwko Niemcom Francji Vichy. Preferowanego przez Roosevelta generała Giraud zastąpił zależny od Brytyjczyków de Gaulle. O zmianie zadecydowała doskonała relacja Macmillana z… Eisenhowerem, ówczesnym dowódcą amerykańskiej operacji desantowej.
Realia lat zimnej wojny były jednak znacznie bardziej skomplikowane. Wspólna izraelsko-brytyjsko-francuska operacja wojskowa zakończyła się klasycznym pyrrusowym zwycięstwem Anglii. Żołnierze wprawdzie zrealizowali wszystkie cele, ale politycy nie unieśli ciężaru… szantażu ze strony USA. Eisenhower żądanie ponownego wycofania wojsk wzmocnił groźbą ataku na stabilność brytyjskiego funta. Odtrąbiono odwrót, a Anglia i Francja przestały się liczyć jako samodzielne państwa. Blamaż pogrążył premiera brytyjskiego rządu. Macmillanowi… przyniósł awans: misję stworzenia nowego gabinetu. Oczywiście – przy walnym poparciu USA. Wielka Brytania poznała już swoje miejsce w szeregu. Ale – aby nadal był to szereg akolitów – Ameryka udzieliła wymiernego wsparcia konserwatystom: premierem został osobisty przyjaciel prezydenta USA. Pierwsze lata gabinetu Macmillana to okres względnego sukcesu nawilżanego przychylnością finansową zza oceanu. Jesień prosperity zapowiadały afery szpiegowskie, które rozpaliły do białości brytyjskie media.
Ich praźródłem był Michał Goleniewski, wysoki oficer służb PRL, a jednocześnie agent GRU. To jego donosy ujawniły istnienie szpiega w departamencie wojny podwodnej brytyjskiej admiralicji. Dalsza obserwacja pozwoliła służbom na wykrycie grupy szpiegów nielegałów. Ale to nie koniec: Goleniewski ujawnił również George’a Blake’a, wysokiego oficera MI6, a niedługo później inny zbieg, Anatolij Golicyn, doprowadził do dekonspiracji kolejnego szpiega działającego w Admiralicji – Johna Vassala. Rząd Macmillana zachwiał się w posadach. Poparcie społeczne spadło ale… konserwatyści nadal trzymali się w siodle. Doniesienia ujawniały słabość struktur obronnych, ale nie słabość rządu. Jak się okazało – przeciwnik miał w zanadrzu kolejne ciosy.
Właściwa afera rozpoczęła się klasycznie: od doniesień w kolumnach towarzyskich magazynu Queen. Potem nabrała rozpędu i odtąd pośród badaczy zawsze miała już dwie wersje. Wedle jednych Christine Keeler, tancerka i początkująca modelka, była świadomym współpracownikiem sowieckich służb specjalnych, wedle innych taką rolę jej wyłącznie przypisywano. Jakkolwiek by nie było, pozostając przyjaciółką znanego MI5 agenta GRU Jewgienija Ivanowa utrzymywała stosunki seksualne z Johnem Profumo, urzędującym ministrem wojny. O powyższym dowiedział się podobno od niej samej George Wigg poseł, który również „bywał” tu i ówdzie i naszą femme fatalle miał okazję poznać osobiście. Major Ivanow opuścił Londyn, gdy sprawa odpowiednio „spuchła”, a sama Christine udała się ze swoimi rewelacjami do gazet. Duże tytuły nie wykazały większego zainteresowania, ale historię kupił tabloid Sunday Mirror. Mimo, iż o sprawie było już głośno, gentlemani z gabinetu Jej Królewskiej Mości dawali wiarę zapewnieniom Profumo, że nic ważnego się nie wydarzyło. Cała sprawa prawdopodobnie przycichłaby, gdyby nie to, że barwne życie Christine przysporzyło jej krewkiego kochanka, a ten w napadzie zazdrości usiłował ją zabić. Ruszył proces, kobietę wezwano na świadka ale… nie pojawiła się w sądzie. Nieobecność uruchomiła na nowo lawinę domysłów i podgrzała stygnący temat. Zapewne przez przypadek w tym właśnie momencie poseł Wigg dotarł do Harolda Wilsona (przewodniczącego opozycyjnej Partii Pracy) i podzielił się z nim całą swoją wiedzą na temat tej drażliwej kwestii. Wilson po początkowym braku zainteresowania nagle zmienił zdanie. W rezultacie Profumo został zmuszony do złożenia osobistego oświadczenia w tej sprawie. W publicznym oświadczeniu znajomości z Keeler i Ivanowem się nie wypierał, ale też nie nadawał jej żadnej rangi. W zakresie swoich kontaktów z kobietą zapewnił, że nie było w nich nic „zdrożnego”. Sprawa była zamknięta. The Guardian pochwalił ministra.
Ale. Było jeszcze drobne ale. Cichym do tej pory bohaterem historii był Stephen Ward, osteopata popularny w kręgach arystokracji, władzy i show biznesu. Zdaniem MI5 – ważne aktywo dla Rosjan, w opinii londyńskiej socjety – wpływowy i dyskretny „człowiek z towarzystwa”. Brak dowodów zachęcił do ich „wydobycia”, czym zajęła się usłużna wobec Mi5 Metropolitan Police. Nobliwych i tych bardziej pospolitych klientów Warda wzywano na przesłuchania, jego samego śledzono, a telefon podsłuchiwano. Mimo to zysk był relatywnie niewielki, choć strategia nękania okazała się niezwykle skuteczna: osteopata wykorzystując resztki kontaktów zdołał się spotkać z sekretarzem Macmillana i zaproponował milczenie w sprawie Profumo w zamian za zakończenie policyjnej nagonki. Nic nie wskórał. Był już na talerzu, a jego rewelacji nie chciała publikować prasa. Przewodniczący opozycyjnej lewicy, mimo iż otrzymał od Warda list z detalami o relacjach Profumo, powstrzymał się od działań innych niż przekazanie listu do premiera. Ward tracił przyjaciół.
Tymczasem Profumo tracił zimną krew. Krótkie wakacje, na które udał się cały rząd, miały być okazją do psychicznej regeneracji. Tyle, że już w recepcji uroczego hotelu w Wenecji czekało wezwanie do natychmiastowego powrotu do Londynu. Zaskoczony Profumo wyjawił żonie prawdę. Po powrocie napisał oficjalny list do premiera Macmillana. Bomba wybuchła.
Był czerwiec 1963. Media domagały się dymisji rządu zarzucając premierowi ignorancję i brak elementarnej kontroli nad gabinetem. Macmillan, który na wcześniejsze kryzysy reagował szybkimi dymisjami, tym razem stworzył wspólny front z gabinetem. Do wyborów pozostał nieco ponad rok. Konserwatyści zbrukani aferami szpiegowskimi i skompromitowani przez Profumo nie mieli w nich najmniejszych szans. Media wieszczyły koniec pewnej epoki. Ward, upokorzony i pozbawiony wpływowej klienteli, nie przeżył naciąganego procesu, którym go dodatkowo pognębiono. Pewnej nocy połknął śmiertelną dawkę tabletek nasennych i zabrał do grobu tajemnice londyńskich wysokich sfer. Profumo poświęcił się pracy charytatywnej i w swoim zamiarze wytrwał do śmierci. Afera, która wkrótce przyjęła jego nazwisko, rozłożyła na łopatki tradycyjny brytyjski konserwatyzm odzierając go z prestiżu i dostojeństwa. Ówczesna klęska otworzyła drogę nowym prądom, których uosobieniem stała się Iron Lady.
Przez lata spekulowano, kto i czyim był agentem. W 2013 roku Christine Keeler przyznała się do aktywnej pracy wywiadowczej na rzecz Rosjan oraz ujawniła rolę Warda jako koordynatora agenturalnej siatki. W roku 2014 sprawę Warda skierowano do Komisji Rewizji Wyroków sądowych, ale rezultaty jej pracy nie zostały jeszcze opublikowane.