Narwik

Czyli o kulisach braterstwa broni.

Kiedy 9 września 1939 r. Juliusz Łukasiewicz – ambasador Polski we Francji – podpisywał umowę o obowiązkowej mobilizacji do polskiej jednostki wojskowej na terenie Republiki, niemieckie czołgi atakowały już pierwsze linie obrony opuszczonej przez rząd Warszawy. Umowa polsko – francuska przewidywała utworzenie kilku wielkich jednostek wojskowych, a na rejon formowania pierwszej z nich wybrano Coetquidan. Ku wielkiemu zaskoczeniu obu stron porozumienia, w ciągu kilku tygodni w obozie pojawiło się więcej ochotników niż przewidywał etat, a pobór przymusowy okazał się całkowicie zbędny. Dlaczego zatem obawiano się odzewu pośród polskich emigrantów we Francji?

II RP, mimo utrzymującej się do dzisiaj opinii, nie była krajem mlekiem i miodem płynącym, toteż szerokie rzesze jej nowych obywateli zdecydowały się na emigrację. Jednym z najpopularniejszych kierunków emigracji była Francja, która po dotkliwych stratach w trakcie wojny łaknęła rąk do pracy w rolnictwie i przemyśle. Najlepsze warunki oferowały kopalnie okręgu Lille, gdzie doświadczeni górnicy z Zagłębia mogli liczyć na doskonałe warunki pracy i płacy. W efekcie ponad milion emigrantów z Polski dotarł do północnych departamentów Belgii i Francji, tworząc silną i aktywną diasporę. Co więcej, Polacy aktywnie włączyli się w działalność tutejszych związków zawodowych, a stanowiąc niemal połowę górników urośli do miana istotnej kategorii politycznej. Na ich działalność władze II RP patrzyły… z dużą niechęcią. Powody były dwa. Pierwszy to naturalna przychylność tamtejszych środowisk ideom Narodowej Demokracji. Drugi to kult, jakim otaczano bohaterskich żołnierzy drugiej kompanii pierwszego pułku piechoty Legii Cudzoziemskiej, którzy okryli się chwałą w trakcie ataku na bagnety pod Arras.

arras

Podczas gdy w kraju etos wojska budowano na micie wojny z sowiecką Rosją, we Francji emocje lokowały się zupełnie inaczej. W efekcie emigranci polscy we Francji powinni być dla Warszawy środowiskiem zdecydowanie wrogim, toteż powodzenie rekrutacji nieprzyjemnie rozczarowało Paryż, a w konsekwencji w obozie Coetquidan szybko zabrakło wyżywienia i materiałów szkoleniowych. Stosunek do formowania wojska zmienił się diametralnie po zamachu stanu Sikorskiego. Polska armia na zachodzie stała się od razu potrzebna, tym bardziej, że na horyzoncie zamajaczyły wojny eksportowe, a te nie cieszyły się najmniejszym poparciem ze strony francuskiego społeczeństwa.

Sowiecki atak na Finlandię solidnie zmartwił zarówno Paryż, jak i Londyn. Oba kraje nie zdołały się jeszcze otrząsnąć po społecznych skutkach wojny, a na horyzoncie pojawiała się już kolejna, w której przeciwnikiem miał być wymarzony przez masy pracujące sowiecki ład społeczny. Listopadowy atak ZSRR na Finlandię dodatkowo utrudnił sytuację. Rosja sowiecka upominała się o swoją carską schedę, a w swoich roszczeniach terytorialnych mogła się okazać znacznie bardziej pazerna. Gazety „wolnego świata” zatrąbiły o zagrożonej wolności Finów, a Anglicy i Francuzi natychmiast rozpoczęli poszukiwania gotowych do wysłania na wojnę formacji. Ustalono, że Anglicy zapewnią logistykę i ochronę morską, Francuzi zaś zajmą się desantem. Wobec wszechobecnej niechęci do wojny, jedynymi siłami, których można było użyć w tej akcji, były jednostki Legii Cudzoziemskiej. Niestety okazały się zbyt szczupłe do przeprowadzenia operacji w tej skali. Ale wtedy przypomniano sobie o Polakach! Spośród powołanych już do służby wybrano najlepiej wyszkolonych i sformowano z nich Samodzielną Brygadę Strzelców Podhalańskich. Dodatkowym walorem tego rozwiązania były koszty. Polacy płacili za szkolenie i wyposażenie własnej armii – teoretycznie z kredytów, ale… zabezpieczonych złotem, które trafiło do skarbców Banku Francji.

Całość inicjatywy budziła od początku sporo kontrowersji, które potwierdziły się po wojnie. Operacja aliancka pod kryptonimem R4 miała nieść pomoc Finom poprzez opanowanie portów linii kolejowych i kopalni rudy żelaza. Alianci mieli zatem dokładnie te same cele, co Niemcy i Rosjanie. Ich założeniem było opanowanie surowców strategicznych, bez których niemiecki przemysł zostałby znokautowany. Koniec wojny w Finlandii mocno pokrzyżował te plany, ale Winston Churchill nie dawał za wygraną.

Przygotowano operację Wilfried, której celem było… minowanie norweskich wód terytorialnych, i to bez zgody władz tego kraju. W zamyśle brytyjskiej admiralicji, niemieckie statki po załadowaniu rudy w norweskich portach musiałyby się od razu kierować na pełne morze, a tam rozprawiłaby się z nimi Royal Navy. Owa błyskotliwa strategia ani trochę nie przypadła do gustu władzom w Oslo i solidnie wsparła stronnictwo Quislinga. Hitler był jednak szybszy. Dania, mająca od lat swoje porachunki z Brytolami, poddała się bez walki, a uderzenie na Norwegię, mimo oporu tamtejszej armii, rozwijało się w błyskawicznym tempie. W tej sytuacji zbawieniem okazały się wcześniejsze przygotowania do planu R4. Francuzi mieli już przygotowane siły do lądowej operacji. Bez nich Norwegia w walce z Niemcami byłaby dokładnie tak samo samotna jak Polska.

Podhalańczycy wylądowali w porcie Harstad 9 maja 1940. Pierwszy batalion brygady skierowano do Skallen, drugi batalion w rejon Melik, trzeci batalion przetransportowano do portu Ballangen, a czwarty poprzez port Sallangan dostał się kutrami do Sagfiordu. Do ataku z marszu jednak nie doszło. Powodem był atak niemiecki na Flandrię 10 maja. Mimo to, przez kilka kolejnych tygodni szykowano się do rozstrzygającego ataku na Narwik. Morale polskich żołnierzy było wysokie, mimo iż w północnej Francji pozostawili rodziny i dzieci.

Klęska aliantów we Flandrii wywołała panikę w Paryżu, który rozpoczął ściąganie do Francji wszystkich odwodów wojskowych. Poborowi bili się w większości źle lub poddawali się przy pierwszej możliwej okazji. Mimo wezwań, dowodzący desantem generał Antoine Bethouart zdecydował się opanować Narwik i zniszczyć tamtejsze instalacje do załadunku rudy. Równoległym celem było zniszczenie niemieckich umocnień artyleryjskich, które mogłyby przyczynić się do poważnych strat w trakcie odwrotu. W nocy z 27 na 28 maja 1940 Polacy po raz pierwszy od zakończenia walk w Polsce ruszyli do walki z Niemcami. Drugi i czwarty batalion uderzyły na Ankenes i Nyborg, a pierwszy batalion natarł na brzegi Beisfiordu. Trzeci batalion zaatakował pozycje niemieckich spadochroniarzy nad fiordem Tys w okolicach Ballangen. 30 maja wojska francuskie zajęły Narwik tylko po to, aby zniszczyć urządzenia portowe i rozpocząć odwrót. Konwój transportujący brygadę dotarł 12 czerwca 1940 do Greenrock. Francja konała. Dowódca brygady, generał Szyszko – Bohusz, usiłował się skontaktować z generałem Sikorskim i uzgodnić z nim pozostawienie brygady na terytorium angielskim. Wobec braku instrukcji, brygada wylądowała 14 czerwca w Breście, a 16 czerwca dotarła eszelonami w rejon Dol de Bretagne – choć bez większości artylerii i ciężkiej broni. Zdaniem dowódcy, jako związek taktyczny nie nadawała się do walki. Mimo to żołnierze zajęli pozycje, przejmując linie obrony masowo porzucane przez żołnierzy francuskich. Pomimo zawieszenia broni ogłoszonego 17 czerwca podjęli walkę, która zakończyła się rozbiciem brygady przez niemieckie jednostki pancerne. Żołnierze emigranci zostali zdemobilizowani, nieliczni oficerowie i żołnierze przedostali się do Anglii. Był to czas, kiedy Londyn z otwartymi ramionami przyjmował wszystkich żołnierzy, zwłaszcza, że wielu Francuzów, którzy dotarli do angielskich portów z Dunkierki, domagało się powrotu do kraju po oficjalnym zaprzestaniu walki. W tej sytuacji Polacy, którzy chcieli się nadal bić, wydawali się być niemal zbawcami Albionu. Nie trwało to niestety długo. Operacja w Narwiku kosztowała życie 128 żołnierzy brygady i 71 marynarzy, którzy poszli na dno wraz z niszczycielem ORP Grom i transportowcem MS Chrobry. Polscy żołnierze (w większości ochotnicy, a także ideowi patrioci) desantowali się w Norwegii ramię w ramię z żołnierzami Legii Cudzoziemskiej, dla których najważniejsze było dobre wykonanie wojennego rzemiosła. Jednych i drugich użyto w tej operacji z uwagi na słabość tradycyjnych pułków francuskich, z reguły niechętnych walce o własny kraj, nie mówiąc już o walkach eksportowych.

Polityka międzynarodowa, choć od zawsze pełna jest zgrabnych frazesów o dowolnej treści,  od wieków opiera się na precyzyjnej kalkulacji. Ci, którzy nie potrafią liczyć, nie powinni szafować ludzkim życiem – tyle, że zgodnie z naszym etosem, patrioci nigdy nie walczą o równe strony w ekonomicznym równaniu.

My, czwórkami do nieba idziemy po honor.

 

4 komentarze
Previous Post
Next Post