SZPRYCA

Czyli o tym, że Clausewitz nie koniecznie, ale gimnastyka wyobraźni przydaje się czasem każdemu.

Jak to w czasach kryzysu bywa, modna staje się kreatywność, a wraz z nią do obowiązkowych zajęć menedżerów powróciło poszukiwanie inspiracji. Na poziomie top executive rozpowszechniają się tak zdumiewające aktywności, jak choćby zbiorowe czytanie dzieł Clausewitza połączone z grupowym wyciąganiem wniosków. Serce rośnie, gdy sobie człowiek uświadomi, że podnieta do działania dla wielkich korporacji da się dzisiaj wygrzebać  spomiędzy kart starych książek, które wielcy menedżerowie być może gdzieś nawet widzieli, ale na czytanie zapewne nie mieli czasu. Rzecz jasna wskazany tryb poszukiwania inspiracji nie jest najmodniejszy, ale sam fakt, że występuje dobrze wróży na przyszłość, bo jak wiadomo mądrych książek, w tym traktujących o wojnie, napisano wiele, a ich lektura czasy kryzysu na pewno urozmaici. Inspiracja literaturą militarną ma proste uzasadnienie. Wszak wiadomo, że wojaczka to permanentny stres, a improwizacja to często jedyna reguła przetrwania sprawdzająca się zarówno  w okopie, jak i w sztabie.

Ja dla odmiany po inspirację udałem się w te rejony, które przejściowo dla menedżerów stały się niemodne. Mowa o nowoczesnej sztuce, która, jak mało co, jest w stanie nas przekonać, że jeśli wydaje nam się, że nic już nas nie zaskoczy to … jest  wręcz przeciwnie:) Aby się zainspirować na całego postanowiłem wybrać się tam, gdzie dawka abstrakcji wystąpi w najwyższym stężeniu. Najlepiej nadawały się do tego tegoroczne Frieze Art Fair na których wystawiała się uznana w świecie Galeria Foksal oraz goszcząca w Soho Galeria Leto.  Targi ulokowane w zgrabnym namiociku przycupnęły sobie na samym brzegu Randall’s Island, oferując tym widzom, którzy zdecydowali się na transport wodny wspaniałą okazję do podziwiania Manhattanu z plastycznej,  wodnej perspektywy.

Podziwiając samo venue pozbyłem się natychmiast jakichkolwiek kompleksów. Bez cienia wątpliwości, niejeden event, który widziałem nad Wisłą mógł skutecznie konkurować z wydarzeniem, które grupowało pod jednym dachem owoce najbardziej płodnych umysłów zbieranych z mozołem praktycznie na całym świecie. Targi, których głównym sponsorem był tym roku Deutsche Bank, potwierdziły moje przekonanie, że konsumpcja współczesnego społeczeństwa sytych nie zna limitu, podobnie jak nowoczesna kreacja nie ma granic. I nie idzie tu już o jakiekolwiek granice kulturowe czy warsztatowe. Nowoczesna sztuka wszelkie ograniczenia… po prostu zniosła. W efekcie widza konfrontuje się z obiektami, które z olbrzymim prawdopodobieństwem ulokowałby raczej w śmietniku niż w galerii sztuki. Oczywiście, można natychmiast zauważyć, że każdemu przełomowi estetycznemu towarzyszył sprzeciw pozbawionych wyrobienia mas. Można. Ale najpierw należałoby sobie zsynchronizować mechanizm oceny. Mój zero absolutne osiąga tutaj:

Patrzyłem na to w niemym osłupieniu. Pouczono mnie rzecz jasna, że warunkiem sinequanone prawidłowego odbioru obiektów jest uwolnienie w sobie dziecięcej wrażliwości. Starałem się jak mogłem. Bez rezultatu. Ale podsłuchana  dyskusja o cenie  wprawiła mnie w dobry nastrój. Cóż, moja teoria opisana w (Majtki Madonny) znajdowała tu praktyczne zastosowanie:). Marsz przez kolejne stoiska już mi porównywalnych wrażeń nie dostarczył. Sztuka nowoczesna oceniana okiem laika da się podzielić na dwa skrajne nurty, z których jeden na użytek własny określam jako szajnizm:

A drugi jako gadzetyzm:

Przy okazji ostatniego dzieła w tej grupie poruszyła mnie nagła konkluzja. Otóż wszelkiej maści urządzenia do zabijania są po prostu….. obiektywnie piękne! Bagnet, szabla, karabin, czołg czy wreszcie myśliwiec to wyrafinowane i plastyczne obiekty. Mówimy oczywiście o koncesjonowanych narzędziach oficjalnej zbrodni, a nie tych, które stosowane są w drugim obiegu. Choć należy pamiętać, że słynna  niegdyś instalacja Libery „Auschwitz Lego” jest już dzisiaj…. klasyką. Inspiracją był tu ład i porządek  mordu, ale nie jest przecież wykluczone, że ktoś kiedyś weźmie na warsztat drewniaki, pasiak czy o zgrozo obozowy numer. Jak wiadomo, limitów już nie ma.

Targi i wydarzenia ich okolicy dostarczały wielu wrażeń, ale mi najwięcej dała do myślenia okoliczność całkiem przypadkowa. Na jednej z alejek kobieta upuściła tekturowy kubek z kawą, a następnie skonfundowana przystąpiła do wycierania chusteczką rozlanej zawartości. Tłum natychmiast otoczył ją ciasnym kołem. Błysnęły flesze. „This is not an art” nabazgroliła na kartce wyrwanej z katalogu.

Wtedy byłem pewien, że to zgrabne wyjście z niezgrabnej sytuacji. Dzisiaj… już nie jestem. Bo może to jednak był performance. Bo „Gdzie jest sztuka?” pewnie teraz nie wie nikt. Wiadomo tylko gdzie była. Trzymajmy kciuki, aby znowu nie zapragnięto zmieniać jej wstecznie.

10 komentarzy
Previous Post
Next Post