Posts Tagged ‘finanse’

NEW DEAL +

Czyli o tym, że nie ma to jak publiczne pieniądze

Choć media wiele czasu poświęcają obecnie na analizę wykonalności takich czy innych planów rządu, rzadko kiedy wywody za lub przeciw opiera się na danych ekonomicznych. Powyższa niechęć dotyczy zarówno mediów reżimowych jak i opozycyjnych, a wynika najpewniej z tego samego: im dalej od cyfr, tym bliżej do własnej wizji świata. Owa sprawdzona taktyka towarzyszy polityce od lat i nic nie wskazuje na to, aby kiedykolwiek miała zostać porzucona. We współczesnej Polsce analiza tego, na co rząd stać, a na co nie, wydaje się interesować wyborców wszelkich opcji. Nic dziwnego. Program 500+ otworzył drogę, którą podążać będą wszelkiej maści interesariusze, co powoduje, że pytanie o rzeczywistą hojność budżetu staje się bardzo aktualne. 

Czytaj dalej

19 komentarzy

Urban legend

Czyli o tym, że…

Zdjęcie zamieszczone poniżej zrobiło zawrotną karierę w social media i aż dziwi bierze, że nie udało mu się awansować do roli samoistnego symbolu. Powyższe być może wyłącznie dlatego, że wedle woli kolejnych replikatorów obrazowało szerokie spektrum imigracji, donosząc światu, jak wygląda lądowanie uchodźców w Grecji, Turcji lub w Czarnogórze. O szerokim zakresie zastosowań świadczy obecne powodzenie tego malowniczego ujęcia na muzułmańskich forach i portalach. Tamtejsze social media podbija z komentarzem: „European migrants trying to enter African port during second world war REMEMBER!”

Czytaj dalej

4 komentarze

Co nie zabije to wzmocni.

Czyli o tym, że gospodarka hamuje, kierowcy nie ma albo jest pijany, a pasażerowie na własną rękę muszą kombinować jak wyjść z tego cało.

Kampania wyborcza coraz bardziej wypełnia horyzont, debata publiczna koncentruje się coraz bardziej na tym kogo upoluje PO i kto do upolowania jeszcze pozostaje. Media prześcigają się w informowaniu na kogo się obraził, kogo lubi i kogo poprze Premier, temperatury za oknem coraz bardziej wprowadzają w wakacyjny nastrój, słowem okoliczności przyrody zupełnie zniechęcają do krytycznej oceny rzeczywistości. W polityce trwa już wielkie zwieranie szeregów tym samym takimi duperelami jak gospodarka nie ma się co przejmować tym bardziej, że bezpośrednia jakość politycznego życia ze stanem gospodarki przecież związana nie jest. O kilkunastu lat towarzyszą nam programy „taniego państwa” w różnych mutacjach, ale ich jedynym efektem jest ….. nieustający wzrost kosztów administrowania państwem. Co ciekawe, dość powszechnie uważa się, że etatyzm w kwitł w czasach PRL. I faktycznie tak było tyle, że prywatyzowana gospodarka poprzez bolesne zwolnienia dostosowała się od realiów rynkowych. Służby publiczne nie. Od 1990 roku puchły i puchną konsekwentnie nadal.   Dzisiaj we wszelkich formach administracji ( rządowej, samorządowej innej publicznej ) znajduje zatrudnienie 750 tysięcy osób. Pod dodaniu wszelkiej maści organizacji wokół budżetowych a wprost przez budżet nie opłacanych przekraczamy 1 mln. Jeśli odniesiemy tą cyfrę do ogółu populacji wygląda może i znośnie. Ale czynnych zawodowo jest w naszym kraju wyłącznie 16 mln ludzi! Tym samym co 16ty z pobierających wynagrodzenie aktywnie pracuje nad poprawą naszego życia w naszym tanim państwie.

Biurokratyzację walnie wspiera system dystrybucji korzyści płynących z UE. Kiedy występując po raz pierwszy o dopłaty bezpośrednie ( jestem rolnikiem ) udałem się po wniosek do nowo stworzonego w tym właśnie celu urzędu. Podówczas, podobnie jak inni petenci dowiedziałem się niewiele, ale mogłem się zapoznać z przekrojem ówczesnej podwarszawskiej mody prezentowanej przez chłopców i dziewczęta za pewne dobranych w drodze drobiazgowego konkursu. W przypadku ówczesnej Pani kierownik jednym z punków oceny były na pewno tipsy które podobnie jak cała reszta zrobiły na mnie wtedy spore wrażenie. Ale musze uczciwie dodać, że już dwa lata później, ów personel bardzo merytorycznie udzielił mi pomocy w trakcie przenoszenia do nowego, właściwego mi terytorialnie ośrodka. Inna sprawa, że ciekaw jestem bardzo ile w trakcie tych 7 lat pojawiło się nowych etatów.
A w tle mamy hamującą gospodarkę. Maj stanowił moim zdaniem przykre preludium do faktycznego spowolnienia konsumpcji które powszechniej poczujemy za pewne  jesienią. Powód jest stary jak gospodarka. Na rynku zaczyna brakować pieniądza, podstawowego paliwa w krwiobiegu. Ratunkiem dla takich krajów jak nasz jest popyt wewnętrzny który pozwalał jak do tej pory skutecznie stabilizować recesyjne procesy. Pozwalał, ponieważ historyczne zadłużenie gospodarstw domowych było znacznie niższe niż ich zachodnich odpowiedników. I nadal jest niższe, choć relacja nie jest już taka jak choćby w 2006 roku. Okazać się może, że spora część nieruchomościowego boomu zaległa na hipotekach Kowalskich. I nawet jeśli przyjmiemy, że owi Kowalscy maja, lub mieli by zdolność kredytową do dalszego zadłużania to już się nie zadłużą na skutek zgodnej polityki państwa i banków w tym zakresie. Tego problemu już się nie da bagatelizować, ponieważ w stanie para „upadłości” znajduje się ca 2mln osób czyli dokładnie dwa razy  tyle co w 2008 roku. Tym samym z gorliwości rodaków do życia na kredyt, w najbliższej przyszłości rynek raczej nie skorzysta.

Cóż pozostaje? Jedyny makroekonomiczny czynnik który skuteczne pobudza gospodarki takie jak nasza. W powszechnej opinii analityków, w 2008 to właśnie dewaluacja złotówki o prawie 20% Euro pozwoliła osłabić uderzenie kryzysu. Czy będzie postępować dalej?  Jeśli dojdzie do bankructwa Grecji złoty ulegnie presji a jego wyprzedaż może zaprowadzić w rejony o których dzisiaj mało kto odważy się myśleć. Inna sprawa, że im głębiej sięgnie tym bardziej atrakcyjna stanie się nasza gospodarka choć koszty tej „atrakcyjności” poniesie jak zwykle społeczeństwo. Tak czy inaczej dla rodzimego rynku wytwórczego nie ma nic równie zbawiennego jak „rynkowo – przymusowa” koncentracja popytu na lokalnych produktach. Słaby złoty to marny import i atrakcyjny export w tym kilkakrotnie już opisywany eksport samej pracy która automatycznie staje się tańsza.

Osobiście spodziewam się dewaluacji również bez upadłości Grecji i to nie w efekcie celowych działań rządu ( nikt tam nie będzie chciał przekroczyć 50% zadłużenia PKB a renominacja długu na pewno by do tego doprowadziła ) ale wyprzedaży walut z naszej gospodarczej okolicy. Może się oczywiście okazać, że RPP podkręci stopami atrakcyjność polskiego długu ale to miecz obosieczny i gospodarka odczuje go na pewno. Drogi kredyt i mocny złoty to stan który pamiętam doskonale z lat 2001 2003.

Ale czy to koniec świata? Oczywiście, że nie bo jak zawsze w każdej sytuacji znajdują się branże które mają się lepiej niż inne. Koniunktura gospodarcza to sinusoida, tak było jest i będzie. Im kryzys będzie większy tym bardziej zmienią się nasze przyzwyczajenia. Jakie? Na przykład zrezygnujemy z samochodów w centrach miast korzystając z transportu publicznego. Potanieją mieszkania i domy na peryferiach, zdrożeją wszędzie tam gdzie można korzystać z dogodnego transportu a podróż zabiera jak najmniej czasu. Zawęzimy oczekiwania żywieniowe, producenci wydłużą serie nie podnosząc cen. Przyłożymy się znacznie bardziej do recyclingu i kosztów zużycia energii ponieważ to wydatki które zaraz po kosztach wyżywienia najbardziej dotykają większość budżetów domowych. Przekonamy się do kupowania większości artykułów w sieci a odbierać je będziemy z regionalnych centrów dystrybucji na osiedlach. Odkryjemy na masową skalę agroturystykę jako tańszą alternatywę od zagranicznych, drożejących ( dewaluacja złotówki ) wyjazdów. I pewnie tylko lody Coral będą się sprzedawać jak zwykle bo nieustająco dobra passa tej marki to już chyba temat na jakiś naukowy operat.

Jeśli tylko świat zachodni nie popełni finansowego harakiri jakoś przebidujemy zły 2012 i fatalny 2013. A potem będzie już lepiej a zgodnie z moją teorią dziesięciolatek w 2017 będzie po prostu super. Trzeba tylko dociągnąć. A Polak potrafi.

1 Comment

Sex, kłamstwa i video

Czyli o tym, że namiętność może pogrążyć każdego, cel uświęca środki a globalna gospodarka i globalne finanse to już niedługo mogą być bardzo różne pojęcia.

 
Dominique Strauss-Kahn składa właśnie na ołtarzu politycznej poprawności swoją doskonale rozwijającą się karierę. Teoretycznie wszystko jest cacy. Chutliwy staruch, do tego jeszcze hulaka i to na publicznej posadzie, zostaje błyskotliwe ujęty  dzięki niezwykle sprawnej akcji miłujących porządek i demokrację amerykańskich funkcjonariuszy. Cóż, nie zastanawia nas w tej historii, że decyzja o zatrzymaniu musiała zapaść w tempie iście ekspresowym tempie. No, ale wiadomo, że w USA ręka sprawiedliwości dosięga szybko, a doniesienia o gwałcie są zapewne traktowane priorytetowo. Tempo w jakim bardzo ważny europejski polityk z wielkimi szansami na wybór na stanowisko prezydenta Francji wiosną 2012 pożegnał się ze swoim stanowiskiem nie pozostawia wątpliwości: całe zajście dokładnie nagrano i odpowiednie służby owo nagranie w kilku ujęciach mają już gotowe do publikacji. W zasadzie nikogo nie zainteresował fakt, że DSK (tak się go nazywa we Francji) aresztowano w chwili, gdy wybierał się do Europy w pewnym drażliwym celu. W poniedziałek miał się bowiem spotkać z Angelą Merkel i przekonać ją do poparcia dalszego finansowania bankrutów. Zależność: DSK = finansowanie Irlandii, Portugalii i Grecji, media oczywiście zauważyły. Wszelkie obawy odparli śmiało funkcjonariusze MFW. Fundusz to dobrze naoliwiona maszyna i na jej decyzje takie duperele jak zapuszkowanie głównodowodzącego nie maja wpływu. Czyżby? Swego czasu wystarczyło tylko aresztować online prezesa Orlenu i jego amerykańskim akolitom natychmiast siadła chęć do udzielania poparcia. Nikogo potem ciąg dalszy tej historii nie interesował. Tu pewnie będzie podobnie. 

Temat molestowania nośny, DSK podobno niewinny, ale warto by się zastanowić skąd ta cała historia. Otóż, nasz niedoszły prezydent Francji dał się w 2010 roku poznać jako wieszcz „wojen walutowych”. Namiętnie wskazywał, że dotowanie pożyczkami jest lepsze niż secesja, bo powrót do walut narodowych niechybnie doprowadzi do celowych praktyk dewaluacyjnych. Od samodzielnej polityki walutowej do lekceważenia władzy MFW i UE tylko jeden krok, zatem krucjata DSK była bardziej niż uzasadniona. Historia Unii to w zasadzie historia relacji Francji i Niemiec, a zabiegi Francji o likwidację DM to materiał na kilka filmów. Marka nigdy by nie wyparowała, gdyby nie chęć zjednoczenia Niemiec. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że nikt nigdy w historii nie zapłacił za zjednoczenie kraju takich pieniędzy. A właściwe zapędziłem się. Wszak to tylko pieniądze. Lepiej płacić niż ginąć w okopie.

Ale co do tego wszystkiego ma Strauss-Kahn? Całkiem sporo. Niby w polityce wszyscy się znają, ale DSK na swoja pozycję pracował długo i wytrwale, toteż nie brakuje mu osobistych relacji wśród osób najbardziej wpływowych w Europie. Aszkenazyjskie urodzenie zapewniło mocne relacje, ale jak widać przed umiejętnie dobranym zarzutem już nie zdołało ochronić. Chwała politycznej poprawności. Gdyby Dreyfuss romansował nie byłoby jego sprawy. Ot, zmiana norm społecznych. Dzisiaj sex oralny kompromituje bardziej niż domniemanie szpiegostwa. Gdyby w MFW przepchał kolejne finansowanie mogłoby się okazać, że po pierwsze: to nie ostatnia inicjatywa tego typu, po drugie: USA musiałyby również sięgnąć do kieszeni. A na to nie mają ochoty, bo może się za chwilę okazać, że Cesarstwo Narodu Amerykańskiego za chwilę samo będzie potrzebowało każdej pomocy jakiej tylko można udzielić. Było nie było, obniżenie ratingu strażnika systemu skłania do myślenia każdego, kto zajmuje się finansami. Trudno zakładać, że funkcjonariusze w Departamencie Skarbu nie układają sobie planów awaryjnych.

Nie spodziewam się oczywiście, że wpływowego polityka europejskiego można ot tak sobie aresztować i to jeszcze na pokładzie samolotu Air France. Niby to nie terytorium ambasady, ale warto wiedzieć, że, po zamknięciu drzwi, statek powietrzny rządzi się prawem kraju, w którym został zarejestrowany. Oznacza to, ni miej ni więcej, tylko tyle, że Pałac Elizejski akcji, jeśli nie zainspirował, to przynajmniej aktywnie sekundował. Powodów miałby aż nadto: Sarkozy w sondażach nie miał szans z DSK, który na dodatek nie popierał awantury w Libii, w którą tak efektywnie zaangażował się obecny prezydent Francji. Może się oczywiście okazać, że była to gra warta grzechu, gdyby rezerwy złota zgromadzone przez Kadafiego znalazły cichą przystań w skarbcu Banku Francji. Ot, tak: dla zapewnienia im bezpieczeństwa.

Ale na razie sondaże były nieubłagane: francuski wyborca „Sarko” za odbudowę imperialnej Francji nie pokochał i gdyby nie obyczajowy skandalik rezultat wyborczy byłby zapewne przesądzony. Ale dzięki tej cudownej koincydencji, Sarkozy może spać dość spokojnie. Kolejny konkurent do tronu Francji już takiego poparcia jak DSK nie ma.

Kogo by nie wybrano na fotel dyrektora zarządzającego MFW okres supremacji europejskiej powoli dobiega końca. Wprawdzie USA i UE mają nadal przewagę we władzach Funduszu, ale to już nie to, co kiedyś. Chiny i ich klienci rosną w siłę. A jeśli faktycznie pojawi się na poważnie pomysł powrotu do zasobów walutowych, może być naprawdę różnie. Kończy się amerykańska hegemonia na świecie, a wraz z nią, wyczerpywać się będzie formuła agend, które tej roli USA towarzyszyły. Nie da się bowiem pogodzić ratowania własnego, opartego głównie na usługach, kraju z rozgrywaniem światowego interesu mocarstwowego. Przykładów historia dostarcza aż nadto.

Wypadałoby się zastanowić nad tym, jak działać w niedalekiej przyszłości, gdy autorytet UE siądzie, a na sięganie do brukselskiej sakiewki nie będzie szans. A stanie się to niebawem. Ponadto, niezwłocznie po EURO 2012 dopadnie nas kryzys inwestycji infrastrukturalnych napędzanych do tej pory dotacjami UE. Już dzisiaj wiadomo, że państwo wielu inwestycji nie przeprowadzi, mimo że są mniej lub bardziej istotne z punktu widzenia EURO. Jaki będzie powód, aby kontynuować je po tej imprezie?

Mówiąc o „wojnach walutowych” DSK miał pewnie na myśli również taki kraj jak Polanda. Było nie było, mamy jeszcze trochę przemysłu, a przy obecnym kursie odżywają nawet tak mało finezyjne  dziedziny jak przerób uszlachetniający. Dzięki temu te szwalnie, którym jeszcze udało się przetrwać robią dzisiaj znacznie lepszy biznes niż w latach 2006-2008. Dzieje się tak wyłącznie dzięki dewaluacji złotego (dodajmy dewaluacji hamowanej interwencjami NBP). To oczywiście nie dziwi, bo zazwyczaj jest to jeden z najważniejszych problemów zadłużonego walutowo państwa: dewaluacja powiększa dług, który należy spłacić. Osobiście uważam, że lepiej spłacać większe długi w pieniądzu, który się kontroluje niż w takim, gdzie dostało się tylko prawo emisji i to na dodatek bardzo ograniczone. Nie zdziwię się jeśli EURO/PLN wróci w okolice 4,75, a CHF – masowo przerażający kredytobiorców hipotecznych – może się wspiąć nawet do 3,75 (oby nie wyżej…) Nie zmieni to faktu, że oprocentowanie CHF będzie nadal znacząco niższe. W Polandzie mix polityki monetarnej i zapotrzebowanie na pożyczki z zagranicy będzie windować stopy do poziomu, w którym różnica w oprocentowaniu skutecznie wyrówna nieruchomościowe raty.

Obecna sytuacja gospodarcza to jedynie preludium do wydarzeń, których świadkami będziemy już niedługo. Państwo powinno się do nich szykować i to teraz – kiedy ma jeszcze jakieś pole do manewru. Przypadek Łotwy dowodzi, że da się utrzymać przy władzy również wtedy, gdy podejmuje się ostre niepopularne decyzje. Da się, jeśli przyniosą oczekiwane efekty.

Ale na takie eksperymenty obecna ekipa nie ma najmniejszej ochoty. Ponadto od 2004 roku polityka gospodarcza Polandy jest w całości i bezkrytycznie podporządkowana oczekiwaniom UE. To mnie oczywiście nie dziwi, ale racja stanu wymagać powinna zawsze badania alternatyw, w tym alternatywnych planów gospodarczych. Nie wiem czym dzisiaj zajmują się urzędy planowania. Wiem, że w mieście Warszawa jeżdżę wyłącznie po drogach zaprojektowanych w czasach PRL. Mam nadzieje, że myśl państwowotwórcza sięga dalej. Jeśli nie, kryzys może być bardzo bolesny. W zaistniałej sytuacji gospodarczo-politycznej potrzeba jest nam znacznie więcej niż spontanicznej działalności gospodarczej. W Polandzie nie istnieje praktycznie szkolnictwo zawodowe, a konstruktorzy odzieży, kierowcy automatów szklarskich czy technolodzy dożywają swoich dni do emerytury.

Jeśli Państwo nie uświadomi sobie przykrego faktu, że na UE liczyć już raczej nie można będzie niedobrze. Zamiast dumania o tym, kiedy wprowadzić Euro, należałoby raczej opracować plany pobudzania tych dziedzin, w których możemy być atrakcyjni jako producenci lub przetwórcy. Jest nad czy myśleć…. Ale pewnie będzie jak zwykle.

Miałeś, chamie, złoty róg…

9 komentarzy

Islandyzacja? Dlaczego nie?

W Pulsie Biznesu niepopularna prawda ustami Jima Rogersa: jeśli ktoś pożyczał ponad miarę powinien upaść. Towarzyszy jej stwierdzenie, że UE wytrzymała by bankructwo jednego z krajów. Dlaczego miała by nie wytrzymać, jeśli uniknięcie tego bankructwa jest jeszcze droższe? Ciekawe, że o ile pisano tak wiele o bankrutującej Islandii nikt nie pisze za bardzo o niej teraz. W sumie było by fajnie dowiedzieć się jak sobie radzi z kryzysem kraj który literalnie zbankrutował chociaż….. o ile sobie przypominam kroplą która przelała czarę była niechęć premiera tego kraju do wypłaty depozytów Brytyjczykom i Holendrom. Spodziewam się, że nie chodziło tu o osoby fizyczne ale raczej instytucje pochodzące z tych krajów. Na pewno, takie stanowcze nie się nie spodobało. Pan Premier zarobił za to postępowanie przed sądem przegłosowane przez parlament. W sumie ciekawy przypadek kiedy tak solidarnie ciało polityczne wydało kozła ofiarnego.

Oczywiście nie znając lokalnej sytuacji mogę się niepotrzebnie wymądrzać niemniej jednak w moim przekonaniu warto by o tej Islandii więcej pisać. Czyż nie najlepszą ilustracją do konieczności niesienia pomocy upadającym krajom byłby obraz nędzy tych które już upadły? Najwyraźniej, z jakichś powodów media tak nie uważają. Ciekawe prawda? A było by teraz o czym pisać ponieważ Islandia niebawem znajdzie się w UE! Kraj który jeszcze niedawno trzymał się od tej inicjatywy z daleka w 2009 złożył do Komisji Europejskiej wniosek o przyjęcie do UE. Nie zdziwił bym się gdyby taki wymóg pojawił się w pakiecie zdrowotnym zaaplikowanym Islandii przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. MFW doczekał się już dość powszechnej krytyki jako organizacja stojąca na straży interesów rynków finansowych a nie poszczególnych państw. Nie ma się jednak co dziwić, że organizacja której powstanie jest de facto realizacją założeń Bretton Woods ma cele niejako wyabstrahowane od interesów państw. Jeśli punktem wyjścia jest utrzymywanie stabilności systemu jakim jest przepływ i relacja wartości pieniądza trudno tu mówić o jakimkolwiek narodowym interesie sokoro powszechnie wiadomo, że pieniądz narodowości nie ma:)

Upchanie Islandii w UE pozwoli za pewne podpiąć się do jakiegoś systemowego wsparcia co ozdrowieńczo wpłynie na tamtejszą gospodarkę i w perspektywie ceny tamtejszych akcji. Ciekawe, czy w Islandii nie zawitał specjalista od terapii szokowej Jeffrey Sachs. Scenariusz dewaluacja, sztywny kurs, zadłużenie sprawdziła się już w wielu krajach, podziała pewnie i tam. Nawiasem mówiąc osobiście jestem przekonany, że technika nie jest zła tyle, że kosztem istotnej części PKB można na takiej operacji zarobić spore pieniądze. Jak? Otóż scenariusz kryzysowy jest zawsze dość podobny: upadek ekonomiczny to inflacja albo hiper inflacja. Sanacja systemu to dewaluacja waluty. Budowanie wiarygodności to sztywny albo semi sztywny kurs wymiany w pewnym okresie czasu przy jednoczesnym wysokim oprocentowaniu lokalnych depozytów ponieważ jest to jedyny sposób na pozyskanie gotówki. I w ten sposób pojawia się okazja na pewne i wysoko oprocentowane lokaty w lokalnej walucie z których wychodzi się potem w dowolną walutę międzynarodową. W sumie prosty deal, ale podobno wszystkie dobre deale są proste.

Czy się jakoś zawziąłem na Jeffreya Sachsa? Nie bo taką operację w ramach tego schematu przeprowadził nie tylko w Polsce. Otóż w 1985 roku działał w Boliwii która staczała się w jądro ciemności po załamaniu gospodarczym w 1980 roku ( katastrofa na rynku cyny ). Osiągnięcie JS to powiązanie waluty z dolarem, zgaszenie hiperinflacji, która po kilku latach spada do 11%. Ale…. wzrasta bezrobocie, spada PKB i eksport. Dodam tylko dla formalności, że Sachs, pojawił się w Boliwii na zlecenie Międzynarodowego Funduszu Walutowego. O ile powyższe jest bardzo łatwe do ustalenia, to znacznie trudniej znaleźć informację o tym, że dokładnie taką samą misję MFW powierzył Sachsowi na Słowenii i w Chorwacji, które podejmowały decyzję o niepodległości w oparciu rady i zalecenia znanego nam naukowca. Jak to wyglądało? W Chorwacji przyjęto w 1992 dinara chorwackiego zaliczając inflację 1500% zdławioną w 3 lata. Słowenia miała szczęście ale sprowadzaniem  raptem 200% inflacji do wielkości jedno cyfrowej radzono sobie również 3 lata. No ale może taki był plan. Tu w obu przypadkach dokonała się jednak drobna zmiana. O ile w Boliwii i Polsce odniesieniem był dolar, w post Jugosławii w pięknym stylu zadebiutowała marka niemiecka.

I jaki z tego wniosek? Taki, że jak koniunktura sprzyja a ludzie aktywni to i finansjera zarobi i jakiś PKB przyrośnie. Gorzej jak takich okoliczności nie ma. Wtedy mamy inną ścieżkę: agresywny liberalizm prowadzi do fermentu społecznego, te rodzi silne nastroje lewicowe a to z kolei zazwyczaj kończy się jakimś militarnym rozwiązaniem bo przecież zawsze jest jakaś armia która musi zaprowadzić spokój a tej armii przecież ktoś musi udzielić materialnej pomocy oczywiście w postaci pożyczek które później trzeba będzie spłacić.

A wszystko jak zawsze pro publico bono.

1 Comment