Wieża Babel

Czyli o tym, że na piasku można jednak sporo wybudować

Uśmiechnięci dżentelmeni na zdjęciu poniżej mają uzasadnione powody do zadowolenia: oto po dziesięcioleciach podwijania ogona Royal Navy powraca na imperialne pozycje. Comeback dokonuje się w iście filmowym stylu: w Bahrajnie szykuje się bowiem re-opening bazy Juffair, nad którą Union Jack przestał powiewać w 1971 roku. Brak gracji w nazewnictwie nie umknął uwadze tutejszej opozycji, której lider jednoznacznie zarzucił Londynowi powrót do kolonialnych tradycji. Ową skądinąd celną konkluzję przypłacił… czteroletnim wyrokiem pozbawienia wolności, co jak na standardy pustynnego królestwa i tak można uznać za przejaw pewnej sądowniczej łagodności.

1

Ów nagły przypływ imperialnych ciągotek nie powinien jednak dziwić. Albion, choć nadal ma nadzieję na utrzymanie w swych rękach Szkocji, musi budować również alternatywne scenariusze. Ewentualna secesja Edynburga oznacza odcięcie od własnych zasobów ropy, trzeba zatem wzmóc czujność na odcinkach innych dostawców. Wzrok korony brytyjskiej na Bahrajnie nie zatrzymał się bynajmniej przypadkowo. Kraj, którego populacja lokuje się liczebnie poniżej aglomeracji warszawskiej, ma bowiem coraz poważniejsze problemy wewnętrzne. Wcześniej emiratem, a obecnie królestwem władają sunnici, podczas gdy pośród poddanych dominuje szyicki odłam islamu, co od zarania tamtejszej państwowości stanowiło przyczynę mniejszych i większych wewnętrznych konfliktów, które kilkakrotnie niebezpiecznie balansowały na krawędzi wojny domowej. Z rozruchami radziły sobie co prawda lokalne siły zbrojne, ale przyrost naturalny ma swoje prawa: szyickie masy rosną znacznie szybciej niż sunnicki patrycjat, co niebezpiecznie wpływa na strukturę wojska. W tej niezręcznej sytuacji doskonałym rozwiązaniem wydaje się być brytyjska obecność militarna, dogodna szczególnie wtedy, gdyby na terenie królestwa miała się dokonać jakaś większa operacja militarna. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można bowiem przyjąć, że za ewentualną rewoltą stać będzie ISIS, co niejako naturalnie uzasadni użycie w walce sił chrześcijańskiej krucjaty.

Dociekliwych mogłoby zainteresować, skąd ledwo wiążący koniec z końcem Londyn wyasygnował znaczne kwoty na ekspansję imperialną. Odpowiedź jest jednak ujmująco prosta: stawiacze min, korwety i samoloty Tornado (a w niedalekiej przyszłości lotniskowiec) lokalne władze zafundowały sobie, gorliwie angażując się w finansowanie brytyjskiego deficytu. Mając pod bokiem kilka tysięcy żołnierzy oraz regiment SAS, władze królestwa oddychać już będą nieco swobodniej.

O obecności brytyjskiej w nieodległych Zjednoczonych Emiratach Arabskich pisze się znacznie mniej, co nie oznacza bynajmniej, że jej nie ma. Dawnym kolonizatorom przychylny jest przede wszystkim Dubaj. To właśnie tutaj w bazie powietrznej Al Minhad przez lata rezydowało zaplecze logistyczno-transportowe dla działań sprzymierzonych w Afganistanie. Obecnie z bazy korzystają przede wszystkim Brytyjczycy, na których obecność krzywym okiem spogląda sąsiednie Abu Dhabi. Ową niechęć wzbudza obecność myśliwców, ale przede wszystkim Royal Irish Regiment i 16 brygady powietrzodesantowej, których pododdziały, wracając z Afganistanu, zatrzymały się w Dubaju na dłużej. Po co? Brytyjskie Ministerstwo Obrony nie pozostawia wątpliwości: w Bahrajnie, Dubaju i Omanie brytyjskie wojska znajdują się wyłącznie w celu walki z islamskim terroryzmem.

W praktyce może się okazać, że motywy są nieco inne i łudząco przypominają te, którymi kierują się władcy Bahrajnu. Dubaj już od dawna nie buduje swojego dobrobytu na ropie, której zasoby wykorzystano w większości jeszcze w latach 90. Handel czarnym złotem to dzisiaj mniej niż 40% tutejszego PKB, a gros dochodów generuje handel, finanse i szeroko rozumiana turystyka. W efekcie Dubaj stał się Bejrutem XXI wieku i jednym z najważniejszych (jeśli nie najważniejszym) lokalnych centrów kapitalizacji, co dla muzułmańskiego świata ma fundamentalne znaczenie – tym bardziej, że islam bez względu na odłam do pożyczania pieniędzy na procent podchodzi bardzo niechętnie. Powrót Londynu na zajmowane wcześniej pozycje nie ma jednak wiele wspólnego z rzeczywistą rekolonizacją. To raczej nowoczesna forma działań w stylu Kompani Wschodnioindyjskiej, tyle że tym razem bezpośrednio realizowanych przez państwo. Obecność militarna w regionie to znaczący zastrzyk dla brytyjskiego funta. Warto pamiętać, że pod koniec lat 60. 2/3 brytyjskich zakupów ropy pochodziło z Zatoki Perskiej, a Kuwejt był wtedy największym zagranicznym dysponentem zasobów zgromadzonych w funcie szterlingu. Mimo kilku dziesięcioleci amerykańskiej supremacji w regionie, szejkowie zachowali skłonność do brytyjskiej edukacji, a przede wszystkim – londyńskich nieruchomości i usług finansowych oferowanych przez City. Tu liczą się po prostu znacznie bardziej niż w odległym USA, a ich tytuły nierzadko wsparte nadaniami JKM doskonale wybrzmiewają na salonach.

W Omanie Brytyjczycy radzą sobie jeszcze lepiej. Sułtan jest nie tylko absolwentem akademii wojskowej w Sandhurst, ale zaliczył również rok regularnej służby w brytyjskiej armii i formalnie jest nadal oficerem rezerwy. Co ciekawe, mimo iż w jego kraju homoseksualizm karany jest śmiercią… tajemnicą poliszynela jest związek władcy z… kolegą ze studiów. Nie oznacza to rzecz jasna, że Oman jest demokratycznym rajem. Wprost przeciwnie. Ta monarchia absolutna, w której wszelkie przejawy oporu zwalcza się szybko i brutalnie, ale to akurat brytyjskim inwestorom zupełnie nie przeszkadza. Kolejnym dowodem owocnej współpracy Londynu i Muskatu jest baza lotniczo-morska w Duqm, w której już niebawem otworzy się pierwsza stała baza wojsk brytyjskich od czasu uzyskania niepodległości przez Oman.

Jakby na to nie patrzeć, w Zatoce Perskiej sporo się zmienia, a na tempo zmian zasadniczo wpływa uwolnienie Teheranu z okowów międzynarodowych sankcji. Autonomiczni Persowie, cieszący się poparciem Rosji, to solidne zmartwienie dla władyków ze wschodniego wybrzeża – tym bardziej, że Iran od zawsze dawał dowody na to, że jego tajne służby potrafią skutecznie działać szczególnie tam, gdzie istnieją zasoby uciśnionych szyitów. A tych akurat po drugiej stronie zatoki nie brakuje.

Napięcia wewnętrzne czy terytorialne spory nie są jednak zmartwieniem Dubaju. Tutaj istotniejsza jest dbałość o „klimat inwestycyjny”, napędzany przez kolejne spektakularne projekty. Burj Khalifa, obecnie najwyższy budynek na świecie, to namacalny symbol, że na piasku da się jednak zbudować nie tyko zamek ale i całkiem sprawną, choć centralnie sterowaną gospodarkę. Nigdzie bardziej niż w Dubaju nie widać jednak dwóch szalenie istotnych fundamentów owego sukcesu: jednym jest niemal kompletne uzależnienie od zachodniego świata, drugim – oparcie na azjatyckiej sile roboczej. W obydwu obszarach przyszłość nie wygląda różowo.

Nowoczesny, zachodni Dubaj wylizują do czysta półniewolnicy z Bangladeszu. Do czasu. Sprawiedliwość nadejdzie, jak mawia się często w cieniu bardzo arabskich uliczek Deiry. A nadejść musi, bo…

Allah jest wielki.

4 komentarze
Previous Post
Next Post