Czyli o tym, że lokaty to rzecz umowna, a kredyty – święta.
– Nic nie mogę na to poradzić – rozkłada ręce kierownik urzędu skarbowego. – Towarzysze z komisji politycznej tak ustalili.
W ten właśnie sposób funkcjonariusz Urzędu Skarbowego Warszawa Śródmieście uzasadnił konieczność zapłaty domiaru podatku dochodowego za rok 1946. I nie byłoby pewnie w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż swoje stanowisko piastował nieprzerwanie od sierpnia 1936 roku, kiedy go na to stanowisko powołano. Cytat pochodzi z niezwykle rzadkiej pozycji księgarskiej. Mowa tu o wspomnieniach ostatniego prezesa spółki Pluton S.A., której 70-letni byt zakończył się w pierwszych latach PRL.
Zapoznać się ze wspomnieniami warto choćby z tego powodu, iż realia okupacyjne funkcjonują wyłącznie w obszarze martyrologicznym, wywołując powszechne przekonanie, iż cały naród poza walką z okupantem niczym innym już się nie zajmował. Ów uproszczony wizerunek wpisuje się, rzecz jasna, w narodowy sposób widzenia historii Polski tyle, że pomija w całości codzienny wysiłek i trud tych, dla których i w imieniu których, wojna była prowadzona. Działalności innej, niż zbrojna zapewne nie bez przyczyny poświęca się tak niewiele miejsca: państwo polskie do dzisiaj nie poradziło sobie z problemem wydawałoby się podstawowym, jakim jest odpowiedzialność za własne decyzje wobec obywateli, których owe decyzje w szczególny sposób dotknęły.
Mało kto zdaje sobie przecież sprawę, iż nabywcy emitowanych przez rząd II RP obligacji nie otrzymali za nie żadnej rekompensaty ani przez władze PRL (co od biedy może nie dziwić), ale również przez władze III RP, która nie dość, iż mieni się dziedziczką II, to sama nie ustaje w emitowaniu publicznego długu, który ma być najpewniejszą formą oszczędzania dla obywateli. Podobnie jest ze zwrotem upaństwowionego mienia, przy czym o ile trudy powołania do życia ustawy reprywatyzacyjnej można jeszcze jako tako zrozumieć, to braku zwrotu nieruchomości zagrabionych w Warszawie dekretem Bieruta – już absolutnie nie. Z drugiej strony warto mieć również świadomość, iż w obszarze podatkowym występowała pełna ciągłość: podatki płacono konsekwentnie w II RP, w czasie okupacji niemieckiej i natychmiast po jej zakończeniu. Państwo w obszarze własnych przychodów odznaczyło się niezwykłą przedsiębiorczością. W przypadku własnych obywateli zachowywało się zgoła odwrotnie.
Wielokrotnie wznawiana pozycja Tomasza Szaroty, „Życie codzienne w stolicach okupowanej Europy”, to praktycznie jedyna pozycja, dzięki której można się dowiedzieć jak w praktyce wyglądały okupacyjne realia. Autor niestety nie poświęca zbyt wiele uwagi sferom gospodarczym, a szkoda, bo mowa przecież o gospodarce, która opierała się na prywatnej własności. Tym większe uznanie należało się tym przedsiębiorcom, którzy, nie bacząc na trudne realia, kontynuowali działalność i w rezultacie utrzymywali zatrudnienie. Wspomnienia Kordiana Tarasiewicza to interesująca opowieść człowieka, który nie ma żalu o ekonomiczne skutki akcji ekspropriacyjnych (kilkakrotnie uprowadzone transporty towarów, za które rzecz jasna nie wypłacono ubezpieczenia) i nigdy nie uchylił się od świadczeń na rzecz podziemnego państwa. Równocześnie własnym sumptem odbudowywał dwukrotnie zrujnowaną firmę, przy czym zarówno we wrześniu (obrona Warszawy), jak i w sierpniu (powstanie) do zniszczeń doprowadziła polityczna decyzja. Co szczególnie ciekawe podobnie trwałe jak urzędy skarbowe okazały się banki. I to one właśnie skutecznie windykowały Tarasiewicza w trakcie okupacji i to one w konsekwencji, a nie urzędy skarbowe czy aparat bezpieczeństwa, doprowadziły PLUTON do upadłości! Jak się okazało, majątek można było na wojnie stracić, lokaty w bankach również. Zabezpieczonych kredytów banki nie tracą jednak nigdy.
Choć wspomnienia Tarasiewicza są znacznie bardziej obszerne i polecam je w szczególności miłośnikom starej Warszawy, to dla mnie najcenniejszy jest właśnie okres tuż przed wybuchem, w trakcie i zaraz po zakończeniu wojny. W sierpniu 1939 Tarasiewicz – zdolny przedsiębiorca nie ma wątpliwości, że skuteczna obrona jest możliwa w czym walny udział miała oczywiście ówczesna propaganda. Co ciekawe, w modnych ostatnio ocenach ówczesnych decyzji lubi się zapominać o tym, iż oficjalne czynniki polityczne a także rządowe gazety wyszydzały niemiecki wysiłek wojenny. W efekcie obywatel mógł czuć się bezpiecznie i tym trudniej chyba wyobrazić sobie gorycz społeczeństwa, gdy wyśmiewane „tekturowe” czołgi już 6 września wypłoszyły z Warszawy wszystkie władze państwowe, a w 13 dniu wojny stolica państwa znalazła się praktycznie w okrążeniu. Czy wspominając co rok wydarzenia września ‘39 myślimy o tym, jaką traumą musiała być dla milionowych rzesz utrata złudzeń, w których umacniała naród rządowa propaganda?
Wspomnienia Tarasiewicza to w zasadzie kwintesencja przedsiębiorczości i warto je przeczytać choćby po to, aby zobaczyć okupację właśnie z tej znacznie mniej znanej perspektywy. Warto tym bardziej, że firma PLUTON działała w modnym obecnie retailu, czyli prowadziła sieć sklepów z kawą i herbatą pod własną marką. Skuteczne przetrwanie tej firmy oznacza, że nawet udręczone społeczeństwo znajdowało sposób na mniej lub bardziej normalne funkcjonowanie, mimo iż w ówczesnej Warszawie na porządku dziennym były łapanki, polowania na ludzi organizowane przecież nie w miejscach tajnych zgromadzeń, ale po prostu na ulicy. Zwyczajna, codzienna wyprawa do pracy, do kościoła czy do domu, mogła się skończyć robotami w Niemczech, obozem koncentracyjnym lub rozstrzelaniem.
Kordian Tarasiewicz szczęśliwie przekroczył już sto drugą wiosnę życia. Przeżył odrodzenie państwa polskiego w 1918 roku, okupację, PRL, żyje w III RP. Podziwu godnej witalności nie zapewniły mu wygody życia, ale niezbędny hart ducha. Siła, której na tej szerokości geograficznej, najczęściej nam brakuje.