Czyli o tym, że nic tak nie tworzy historii, jak dobry przekaz przez dobrze dobrane medium
Piątkowe wydarzenia w stolicy Francji wywołały kolejną falę dyskusji na temat zasad i dalszej przyszłości osadnictwa w Europie, przy czym większość dyskutantów, wypominając Francuzom politykę wobec imigrantów, całkowicie zapomniała nie tylko o historii, ale i o obecnej strukturze administracyjnej tego kraju. Może się okazać, że większość komentatorów aktywnych nie tylko na FB, ale również w mediach głównego nurtu nie wie, że utrzymywane po dziś dzień pozostałości imperium kolonialnego to nie tylko Departamenty Zamorskie Francji, w których żyją ponad dwa miliony Europejczyków o innym niż biały kolorze skóry (Gwadelupa, Martynika, Gujana, Reunion, Majotta) czy Wspólnoty Zamorskie (kolejny milion), ale też dawne afrykańskie kolonie, w których elity po dziś dzień mówią po francusku, jeśli mogą – kształcą się w metropolii i lubią robić z Paryżem interesy, które czujnie wspiera francuska obecność militarna w regionie.
Powyższe nie zmienia faktu, iż historyczna polityka integracyjna Paryża zawiodła na całej linii, a ową tezę najlepiej ilustruje przykład Algierii. Zdobycz kolonialna, która bodaj najwcześniej stała się Departamentem Zamorskim Francji (czyli de facto weszła w skład jej jednolitego administracyjnego terytorium), mimo aktywnej akcji kolonizacyjnej zdecydowała się pójść własną drogą. Głównym motorem napędowym oczekiwań niepodległościowych była agresywna polityka francuska i koszmarne błędy w budowaniu lokalnej wspólnoty. Rzadko się pamięta, że gros francuskiego korpusu ekspedycyjnego, który zasilił aliantów we Włoszech, stanowili Marokańczycy, Tunezyjczycy i Algierczycy, przy czym jedynie ci ostatni dostąpili zaszczytu, by pełnić funkcje podoficerskie. Najwybitniejszym udawało się zajść znacznie dalej. Ahmedowi Ben Bella (późniejszy pierwszy prezydent Algierii) Medal Wojskowy – przyznawany za wybitną odwagę pod Monte Cassino – przypinał do piersi sam generał de Gaulle. Ben Bella, który kampanię włoską przeszedł jako oficer czasu wojny, w 1945 nie przyjął promocji do rangi oficerskiej. Chciał w ten sposób zaprotestować przeciwko brutalnej pacyfikacji rozruchów niepodległościowych, które miały miejsce 8 maja w jego rodzinnej Algierii. Demonstrujący zabici w Setif i Gulemie nie zamknęli listy ofiar. Armia francuska zapragnęła przykładnie ukarać buntowników i w swym zamiarze odwołała się do ściśle stalinowskich wzorców, a przeciw ludności cywilnej użyto nie tylko samolotów, ale również artylerii okrętowej. Wojskowi przyznali się niechętnie do nieco ponad tysiąca ofiar, Radio Kair obwieszczało arabskiemu światu, że zabito 45 tysięcy. Był to moment zwrotny w relacjach Francji ze światem arabskim. 300 tysięcy żołnierzy o innym niż biały kolorze skóry we francuskich mundurach, w tym niemal 100 tysięcy Algierczyków, potrafiło wyciągać właściwe wnioski. Do dalszej eskalacji starć w Algierii nie doszło wyłącznie dzięki problemom innego terytorium zamorskiego Francji. Dalekowschodni Korpus Ekspedycyjny pilnie potrzebował ochotników na wojnę w Indochinach, a arabscy żołnierze, wracając do kraju, mogli być pewni wyłącznie tego, że dotknie ich bezrobocie. Tyle że przewlekła wojna kolonialna bynajmniej nie odbudowała ich morale, a na dodatek uświadomiła wielu z nich, że w Wietnamie robią w zasadzie to samo, przed czym u siebie by protestowali. 7 maja 1954 elita francuskiej armii (głównie Legia, a w niej weterani Waffen SS) po niemal dwumiesięcznej obronie poddała twierdzę Dien Bien Phu, wyznaczając tym samym symboliczny zmierzch kolonialnej Francji. Rozpoczęła się demobilizacja i nie jest przypadkiem, że pierwsze działania bojowe konspiratorzy z Frontu Wyzwolenia Narodowego podjęli jesienią tego samego roku. Pośród nich… Ahmed Ben Bella i wielu innych byłych i aktywnych wojskowych. Na pierwsze ataki władze zareagowały dwutorowo: z jednej strony zwiększając siły wojskowe (do 120 tysięcy), z drugiej – zezwalając na niepodległość sąsiadów: Maroka i Tunezji. Mimo początkowych planów nie podjęto jednak żadnych działań w obszarze społeczno-ekonomicznym. Algierczycy nadal pozostawali obywatelami drugiej kategorii. Gros lokalnych aktywów kontrolowały „Czarne Stopy”, jak określano tu białych emigrantów z Francji. Rosnącemu terrorowi FLN towarzyszył wzrost liczebności jednostek wojskowych. Klęska francuskiej interwencji w Kanale Sueskim (1956) zadała ostateczny cios imperialnej reputacji Francji. Dalsze zwiększanie kontyngentu wojskowego w Algierii wymagało już złamania ważnej zasady: do tej pory na kolonialne wojny wysyłano wyłącznie ochotników, teraz przyszedł czas na białych poborowych. Arabskich żołnierzy zawodowych rotowano do Niemiec, a w ich miejsce sprowadzano białe pododdziały. W Algierii pozostały jednak oddziały piechoty z Czadu. Murzyni, tradycyjne pogardzani przez Arabów, lubowali się w pacyfikowaniu tutejszej ludności. Mimo tych zabiegów i przekroczenia stanu 300 tysięcy żołnierzy armia francuska nadal nie radziła sobie z opanowaniem rebelii. A w 1957 roku miało się wydarzyć coś, co na długie lata ustaliło wzór kosztów i metod tłumienia miejskiego terroru.
Starcie, które przeszło później do historii jako „Bitwa o Algier”, zapoczątkowały dwie kary śmierci dla schwytanych bojowników. W odpowiedzi ich dowódca zapowiedział zabiciem 200 Europejczyków i niebawem w ciągu zaledwie 4 dni zastrzelono na ulicach miasta 49 przypadkowych osób. Biała ekstrema zareagowała zamachem bombowym. Bomba podłożona w gęsto zaludnionej Kasbie pozbawiła życia 70 osób, nie oszczędzając kobiet i dzieci. Wściekły dowódca bojówek FLN zdecydował się na perfidny odwet. Do serii ataków wytypował trzy urocze studentki odznaczające się europejską urodą. 30 września dziewczyny podłożyły bomby w trzech najmodniejszych kawiarniach dla białych, ustanawiając kolejny rekord zabitych i rannych. Ogółem we wrześniu zdetonowano 96 ładunków, ale prawdziwy rekord padł w grudniu, gdy odnotowano 122 ataki – co oznacza, że do wybuchów dochodziło kilka razy DZIENNIE! Grudzień zadecydował o sprowadzeniu do Algierii elitarnej 10 dywizji spadochronowej doświadczonej w walkach z partyzantką miejską w Wietnamie, dowodzonej przez najmłodszego generała francuskiej armii – Jacquesa Massu.
(przy okazji warto wiedzieć, że jedna z nich, Zohra Drif, podówczas studentka prawa, jest od dawna parlamentarzystką – obecnie wiceprzewodniczącą Zgromadzenia Narodowego i rzecz jasna wielką bohaterką Algierii )
System zastosowany przez Massu stanowił materializację najdoskonalszej formy państwa policyjnego. Obserwacji poddano niemal wszystkich obywateli, spadochroniarze otrzymali możliwości aresztowania bez nakazu, a 24-godzinne przeszukania stały się obowiązującym standardem – podobnie jak trzystopniowe przesłuchania konsultowane z weteranami SS stanowiącymi 1/3 żołnierzy 1 REP (formacja Legii cudzoziemskiej, która celowała w działaniach ofensywnych). Po standardowym biciu podejrzanym aplikowano elektrowstrząsy, a na najbardziej opornych czekało podtapianie, szybko zastąpione pompowaniem wody do gardeł przesłuchiwanych. Massu, który nie krył się z wyrażeniem zgody na tortury, swoje stanowisko uzasadniał klasycznie (jeden zamęczony terrorysta to dziesiątki bezpiecznych obywateli) i awangardowo („Nie stosujemy technik, których bym na sobie nie wypróbował” – faktycznie dał sobie zaaplikować elektrowstrząsy). Starcie terroru państwowego z rewolucyjnym trwało niemal rok, ale siły porządku zatriumfowały. Miasto spacyfikowano tak skutecznie, że do końca wojny akty terroru w zasadzie się w nim nie zdarzały. Opanowanie sytuacji stało się jednym z największych sukcesów generała Raoula Salana, podówczas najwyższego rangą wojskowego na terenie Algierii. I jego i wszystkich pozostałych żołnierzy zawodowych przepełniała jedna myśl: po Indochinach nie może dojść do utraty Algierii.
Co ciekawe – w chwili, gdy inicjatywa zdawała się przechodzić w ręce francuskiej armii, władze czwartej republiki zapragnęły doprowadzić do porozumienia z FNL. Choć chęć do mediacji miała wiele odcieni, najważniejsze były dwa: przygniatające budżet koszty interwencji i rosnące ryzyko utraty kontroli nad wojskiem. Warto pamiętać, iż w owym czasie Francja metropolitalna była niemal bezbronna. Większość jednostek wojskowych zaangażowano w Algierii, a pozostałe (głównie o innym niż biały kolorze skóry) stacjonowały na terenie Niemiec. Upublicznienie rządowych zamiarów sprowokowało wojskowych do działania. W nocy 13 maja władzę w Algierze przejęła junta wojskowa pod dowództwem generała Massu. Następnego dnia generał Raoul Salan zakomunikował światu powołanie komitetu bezpieczeństwa publicznego, który przejął władzę cywilną w Algierii. Wojskowi nie przekroczyli jednak Rubikonu. Ich oficjalnym roszczeniem stało się przywrócenie do władzy generała de Gaulle. Aby zmiękczyć Paryż, o świcie 24 maja spadochroniarze wylądowali na Korsyce, którą skutecznie opanowali w ramach bezkrwawej operacji. A był to jedynie wstęp. Gdyby nacisk nie przyniósł był oczekiwanych efektów, gotowy był już plan desantu na Paryż i przejęcia władzy siłą. Tyle że kolejna akcja nie była już potrzebna. 29 maja francuscy parlamentarzyści grzecznie przekazali władzę w ręce Charlesa de Gaulle’a, robiąc w zasadzie dokładnie to samo, co 18 lat wcześniej. De Gaulle podobnie jak Petain otrzymał prerogatywy, aby niemal samodzielnie przebudować państwo, a już 8 stycznia 1959 objawił się jako silny prezydent V Republiki Francuskiej. Wojskowych czekało jednak przykre rozczarowanie. Generał, choć doszedł do władzy dzięki ich poparciu, w kwestii Algierii miał własne plany. De Gaulle szybko zorientował się, że wojny wygrać się nie da, a jej kontynuowanie skutecznie umacnia wojskowych zakochanych we własnej wizji Francji i niszczy relacje z francuskojęzycznym światem.
Prezydent zadbał o to, aby jego wczorajszych akolitów skutecznie pozbawiono władzy, a w styczniu 1961 (dwa lata po objęciu urzędu) na terenie całej Francji przeprowadzono referendum w sprawie Algierii. Jego rezultat (w metropolii 75% za, w Algierii – 69%) przesądził o dalszej przyszłości Departamentu. Obywatele dali wyraźny sygnał, że popierają niepodległość Algierii. Wojskowi tracili grunt pod nogami. W nocy z 22 na 23 maja legioniści z 1 REP zajęli strategiczne punkty miasta, a zorganizowani przez Salana generałowie wypowiedzieli posłuszeństwo Paryżowi. Ale to była już V republika de Gaulle’a. W stolicy w ramach sprawnej akcji aresztowano wszystkich zwolenników puczu, a o 12.00 wprowadzono stan wyjątkowy na terenie Francji. Tego samego dnia wieczorem de Gaulle ubrany w swój historyczny mundur z okresu IIWŚ wystąpił z telewizyjnym przemówieniem. Przy okazji skorzystał również z nowinek technologii. Jedną z jej ówczesnych emanacji stanowiły małe radia tranzystorowe namiętnie noszone przez żołnierzy. W efekcie prezydenckie wezwanie o pomoc trafiło w najczulszy punkt zbuntowanych generałów, którymi byli w Algierii biali poborowi. Po przemówieniu walnie odmówili przyjmowania jakichkolwiek rozkazów od puczystów. De Gaulle spore wrażenie wywarł również na żołnierzach zawodowych. Poparcie dla przewrotu zapewniały jedynie formacje elitarne – w tym Legia, w której Niemcy nadal stanowili nieco ponad 30% stanów osobowych.
De Gaulle wygrał, ale wojna trwała nadal. Co gorsza, terror eksplodował w metropolii, a paryska ofensywa bombowa pociągnęła za sobą setki ofiar. Wrzesień 1961 przyniósł godzinę policyjna dla Algierczyków. 17 października 20 tysięcy Algierczyków z przedmieść wybrało się do centrum, aby upomnieć się o swobody i wolność dla Algierii. Manifestantów przywitała uzbrojona policja. Pałowanie prędko przerodziło się w strzelaninę, setki ludzi strącono do Sekwany. Choć mówiono o ponad 200 ofiarach śmiertelnych, władze francuskie przyznały się zaledwie do 37 i to niemal 20 lat później. Kto był odpowiedzialny za eksplozję przemocy?
Tu ujawnia się skala politycznych komplikacji typowych dla powojennej Francji. Prefektem paryskiej policji był Maurice Papon, ważny urzędnik w reżimie Vichy i gorliwy współpracownik Niemiec w trudnej pracy nad ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej. Mimo niezwykle gorliwej pracy dla III Rzeszy, po wojnie nie spotkała go żadna kara, chociaż nie tylko nigdzie się nie ukrywał, ale wręcz przeciwnie, piastował rozmaite eksponowane stanowiska państwowe. W lutym 1962 zorganizował kolejną agresywną akcję policji, tym razem wymierzoną przeciwko demonstracjom Partii Komunistycznej skierowanej przeciwko OAS, konspiracyjnej organizacji powołanej przez rozczarowanych wojskowych pod kierownictwem Salana. Demonstranci zepchnięci do podziemi stacji Charonne nie zostali potraktowani aż tak brutalnie jak wcześniej Algierczycy, ale i tak akcja policji pociągnęła za sobą 9 ofiar śmiertelnych. Tym razem nie wdrożono również akcji masowego aresztowania, którą z powodzeniem zaaplikowano jesienią 1961. Podówczas izolowano na stadionie niemal 11 tysięcy ludzi, których przetrzymywano grubo ponad 3 tygodnie. Tyle że byli to Algierczycy. Komuniści mogliby liczyć na masową mobilizacje środowisk pracowniczych.
Niniejszy opis lat 50. i początku 60. we Francji jest rzecz jasna lakoniczny. Ale jego celem jest co innego: współcześnie mamy w zwyczaju uważać, iż świat zawsze był spokojny, a obecne wydarzenia to wielkie naruszenia ładu publicznego. Tymczasem aż do początku lat 90. zamachy bombowe w niektórych europejskich miastach były niemal na porządku dziennym. To, co oglądamy dzisiaj na ekranach telewizorów, to powrót przemocy po niemal 20-letniej przerwie, a nie erupcja zjawiska całkowicie nowego. Opisana w zarysie historia Francji dowodzi w zasadzie wyłącznie jednego: państwo nie dało sobie rady w walce z terrorem i jedynym rozwiązaniem okazało się usunięcie przyczyn, które generowały ciągły stan zagrożenia. Obecnie takich rozwiązań trudno się spodziewać. Spragnionych wygodnego życia nikt przecież nie odeśle do domów, które porzucili ze strachu lub w nadziei na łatwiejsze życie z dala od środowiska rodzinnego. Jedyną receptą byłaby pokojowa integracja uchodźców, która jednak całkowicie zawiodła w przypadku państwa francuskiego. Masy przybyszów z byłych francuskich kolonii przez lata budowały równoległe, choć francuskojęzyczne społeczeństwo. I choć nielicznym udawały się spektakularne kariery, ogrom przybyszów nie wtopił się w pejzaż społeczeństwa francuskiego.
Francja zawiodła w budowie społeczeństwa wieloetnicznego i to pomimo posiadanych przez nią atutów, których nie ma i mieć nie będzie Unia Europejska, dlatego też trudno oczekiwać skutecznej integracji nowych kandydatów do czerpania korzyści z rozwiniętego systemu socjalnego. Z integracją europejską jest bowiem dzisiaj dokładnie tak samo jak z rodziną patchworkową: trzyma ją interes ekonomiczny i umiejętność schodzenia sobie z drogi.